środa, 17 lipca 2019

Rozdział 9- "Podróż przez Popielną Wyspę"





Kilka chwil później Sorkvild czuł jedynie wstyd. Wyniosłość i pewność siebie ustąpiła zażenowaniu i potężnemu bólowi głowy. Najgorsze było jednak słuchanie docinków Laury, która położyła go na swoim kolanie i dokładnie opatrywała ranę z upadku na jedyny kamień w wypełnionej pyłem kotlince.

Skok w dół rzeczywiście otwierał portal przenoszący ich za miasto i wszyscy byli już bezpieczni, kilka kilometrów za miastem ale praktycznie bez żadnych zapasów ani dobrych pomysłów.

Pekko i Dick kłócili się coraz bardziej zirytowani i zmęczeni kończącym się już dniem. Wszyscy już chcieli pójść spać ale wcześniej chcieli mieć plan by w spokoju zanurzyć się w sen. Wyjątkiem był tu Ferguson, który wydawał się wściekły z niewiadomego dla większości powodu i ostentacyjnie zakopał się w ziemi i zdawał się drzemać, zaskakująco głośno przy tym narzekając, jak na kogoś komu została jedynie połową gardła.

-Nie mogę uwierzyć, że tak się dałem załatwić-pomyślał Sorkvild starając się nie patrzeć na kpiący uśmieszek Laury.-Miałem zgrywać pierdołę ale teraz to się popisałem! Jak tak dalej pójdzie to już wkrótce nie będę nawet musiał udawać.

Czarodziej syknął głośno gdy poczuł żrący płyn, który oblewał bandaże nałożone na jego ranę. Zabójczyni miała w zapasie całkiem spory zapas najróżniejszych specyfików. To co go miało odkazić łatwo mogła zastąpić czymś od czego powstałaby dziura aż na drugą stronę czaszki.

-Miałeś szczęście, że zostawiłam skrzynkę z lekami na wzgórzu obok-mruknęła Laura podnosząc mu delikatnie głowę i podstawiając pod nią szatę.-Ten kamień uszkodził ci kość czołową. Gdyby nie ten syf musiałbyś leżeć w bezruchu kilka dni a tak kość ci się zrośnie w parę godzin.

-Na pewno nie było aż tak źle, tylko się popisujesz wredna małpo-pomyślał Sorkvild ale po namyśle zapytał: -To czym mnie polałaś nie jest zbyt niebezpieczne prawda?

-No cóż, jest spora szansa, że skóra w tym miejscu ci się nie odnowi i zostanie ci dziurka z widoczną kością, która może, w bardzo rzadkich sytuacjach, za bardzo się rozrosnąć tak mocno, że trzeba będzie podpiłować ci róg.

-Jjjaki znowu róg?-spytał się Laury, która jednak zignorowała go i podeszła do dwóch kłócących się piratów.-Dobra pacany więc co takiego wymyśliliście?

Dick chciał odpowiedzieć dziewczynie jakąś obelgą ale powstrzymał się gdy zobaczył karcące spojrzenie Pekka, więc w krótkich słowach wyjaśnił całą sytuację.

Telmor była miastem położonym w środku wyspy o tej samej nazwie, choć teraz nazywano ją raczej Popielną Wyspą. W przeszłości był to ważny przystanek w kontaktach północy z południem, jednak dzisiaj był praktycznie nieuczęszczany. Jedynym oficjalną miejscowością była położona na wschodzie niewielka mieścina Kiełek, gdzie znajdował się port, gdzie zresztą wcześniej wszyscy wylądowali i ruszyli na zachód w stronę miasta. Jak się okazało piraci znali jeszcze jedno miejsce w którym można było załatwić transport z wyspy jednak Pekko nie chciał w żadnym wypadku tam iść a nawet mówić o tym miejscu.

-Nie damy rady dojść do Kiełka na tych resztkach co nam zostały, musimy wyruszyć na południe do Paludy bo inaczej zginiemy z głodu-próbował go przekonać Dick.- To martwa wyspa, nic na niej prawie nie rośnie. Zwierząt też nie znajdziemy a co najważniejsze nie mamy wody! Gdy wyruszaliśmy ze wschodu mieliśmy masę zapasów, ale wszystko pogubiliśmy w tym przeklętym mieście. Wiem, że to ryzykowne ale musimy się spotkać z… no… sam wiesz z kim.

-Czym do cholery jest Paluda-spytała się Laura zdenerwowana, że jest wykluczona z towarzystwa.-Do miasta mamy prawię 200 kilometrów więc to miejsce musi być dużo bliżej skoro się nad tym zastanawiacie.

-W linii prostej mamy do Paludy niecałe 90 kilometrów a po drodze nie powinno być żadnych wielkich wydm pyłowych zatem możemy tam dojść nawet jutro wieczór jeśli się pośpieszymy-powiedział Dick słuchając mruków Pekki.- Kapitan jednak uważa, że dodatkowe 100 kilometrów nie zrobi nam zbyt wielkiej różnicy mimo, że to praktycznie droga przez góry!

Laura skrzywiła się i popatrzyła na Sorkvilda, który zaczynał już odczuwać efekty uboczne leku i co chwila zanosił się chichotem, powstrzymywanym co chwilę przez ból zrastającej się kości. Obok niego leżały ich bagaże wypełnione zabranymi z miasta książkami i sprzętem Laury, który zostawiła na wszelki wypadek. Nie zabrała niestety ani trochę nadprogramowego prowiantu.

-Nie dojdziemy tam ani jutro ani nawet pojutrze-powiedziała zabójczyni kręcąc głową.-Tego pseudo czarodzieja trzeba będzie nieść bo kość mu się zrośnie do mózgu jak będzie a bardzo się rzucał. Te resztki jakie mam nie wystarczą dla 4… czy tam 5 osób na tak długo.

-Spokojnie mi wystarczy do przeżycia jak będziesz mnie nosiła na rękach, blisko piersi ślicznotko-wtrącił się Ferguson, któremu przeszła już ochota na marudzenie.- W takim wypadku byłbym za tym by podróż trwała jak najdłużej!

-Czarodzieja chuć rozpiera-zarechotał Dick.-Najwidoczniej tyle lat w zamknięciu robi swoje!

-Nie jestem żadnym czarodziejem ty durny szczeniaku-warknęła głowa.-Jestem licencjonowanym magiem i ekspertem w geomancji! Gdybym miał ręce mógłbym was skontaktować z kimkolwiek na jakimkolwiek kontynencie!

-Z Garnadą byłoby ci ciężko zważywszy, że dosłownie wysadziliście ją w powietrzę tak, że stała się archipelagiem-mruknął Pekko ignorując piorunujące spojrzenie Fergusona.-Jeżeli Sorkvilda naprawdę trzeba nieść to zgadzam się byśmy wyruszyli na południe, jednak lepiej żebyśmy mieli przy sobie wielki kawał mięsa albo najlepiej całą krowę…

Dick i Pekko uśmiechnęli się ponuro nie kwapiąc się do wyjaśnienia sensu tego żartu, zatem Laura postanowiła pójść spać zostawiając piratów w spokoju.

Zdjęła płaszcz i położyła się na nim czekając aż wszyscy pójdą spać, gdyż wbrew temu co mówiła ostatnie czego chciała to zasnąć w otoczeniu zgrai piratów, niewyżytej głowy i pogrążonego w psychodelicznych snach czarodzieja.

Ferguson próbował przez chwilę dotoczyć się by być bliżej jej piersi ale gdy zorientował się, że zabójczyni celowo wybrała położone wyżej miejsce dał sobie spokój i zamknął oczy i zasnął zastanawiając się czy w ogóle człowiek z urwaną głową może spać snem innym od wieczystego.

Ostatnim który się jeszcze nie położył był Pekko. Szybko sprawdził czy Sorkvilda nie męczą zbytnio koszmary i wydostał się z kotliny by ostatni raz popatrzeć na Telamor.

Miasto było w większości niewidoczne ale co jakiś czas błyskały światełka, najpewniej pochodzące od Gładokrwiaków, które powracały do swoich starych miejsc powoli zapominając o obcych którzy zakłócili ich sen.

Pekko był tak zajęty myślami, że nie zauważył jak obok niego jeden z kamieni tocząc się zatrzymał się obok niego na chwilę. Powstrzymując się od jakichkolwiek działań błysnął lekko, uważając by nie wydać choćby lekkiego dźwięku i ruszył dalej w głąb kotliny, gdzie ukrył się w jednej z toreb, niezauważony przez nikogo.

Nazajutrz grupa była nawet mniej w nastroju do rozmów niż wczoraj gdy ledwo stała na nogach. Dick i Pekko w milczeniu dźwigali na zawiniętych szmatach Sorkvilda, który powoli wracał do zdrowia co jakiś czas szeptał coś do wyimaginowanego niebieskiego goblina, który podobno chodził za nimi krok w krok.

Ferguson z początku gdy leżał w torbie przykryty stertą książek był bardzo gadatliwy, jednak gdy rzucił już chyba z trzydzieste przekleństwo w obcym języku Laura wzięła go na ręce i trzymała go jak dziecko przy piersi co skutecznie uciszyło gadającą głowę.

Wieczorem gdy zmęczeni rozłożyli obozowisko na otwartym polu wróciła do nich chęć rozmów. Nie były to jednak rozmowy zbyt przyjemne. Dick narzekał, że w okolicy nie ma chociaż dwóch patyków z których można by zrobić nosze.

Ferguson zaczął wspominać, że wyspa była taka od dawna i w gruncie rzeczy poza miastem nic się tu zbytnio nie zmieniło. Słuchał jednak z uwagą Pekki, który opowiadał mu jak zmieniły się tereny wokół pozostałych pięciu wież, zasypując nieźle zorientowanego pirata dziesiątkami pytań na które ten chętnie odpowiadał.

Laura była zajęta doprowadzaniem do porządku Sorkvilda, który powoli wracał do wcześniejszego normalnego stanu umysłu. Cały czas co prawda widział niebieskie stworki, ale solidna perswazja zabójczyni przekonała go, że to tylko zwidy. Znacznie trudniej było go przekonać, że gadająca głowa nie jest wymysłem jego fantazji.

Noc minęła spokojnie, bez wiatrów ani bardzo częstych na tej wyspie wahań w temperaturze. Miasto było już daleko poza ich zasięgiem więc czuli się znacznie bezpieczniej i niemal jednocześnie poszli spać odkładając na bok nieufność.

Drugi dzień i trzecia noc minęły wyjątkowo monotonnie, właściwie to identycznie jak w dniu wczorajszym, z tą różnicą, że Sorkvild w południe postanowił iść na własnych nogach, dzięki czemu znacznie przyśpieszyli.

Wbrew oczekiwań Laury pod koniec drugiego dnia byli już kilka kilometrów od tajemniczej Paludy. Pekko stwierdził, że mimo wszystko lepiej nie iść wieczorem słonymi bagniskami lecz reszta uparła się by iść naprzód.

Jak się okazało, lepiej było go posłuchać, gdyż stała ścieżka to coś co okolicę Paludy chyba nigdy nie widziały. Tonąć w słonym błocie piątka towarzyszy brnęła naprzód wiedząc, że nie da się już zawrócić a pozostanie tu skończy się utonięciem.

Pekko zabronił Sorkvildowi zapalania jakichkolwiek czarodziejskich ogni. Bagniska były pełne cuchnących i łatwopalnych gazów. Mimo to było to podobno jedyne miejsce w którym coś naturalnie rosło lub żyło.

W końcu zatrzymali się przed wielką ścianą rosnącej trzciny. Ciężko było powiedzieć jak daleko się ciągnęła, gdyż słońce już niemal zaszło i jego rolę zaczął spełniać niezbyt użyteczny sierpowaty księżyc.

-To tutaj-powiedział Pekko nasłuchując jakiś dźwięków.-Wiem, że nie mówiliśmy wam co się tu dokładnie znajduję, ale niespodzianka jest całkiem spora, jeśli nie wiesz czego się spodziewać.

-Lepiej ukryj naszego ożywieńca- mruknął Dick do Laury.-A ty gadająca czaszko siedź cicho i nic nie mów! Wytłumaczenie czym jesteś trochę by nas kosztowało.

Piraci razem zagłębili się w głąb trzciny a zaraz za nimi Sorkvild a na samym końcu Laura, trzymająca mocno torbę ze schowanym Fergusonem.

Oślepiło ich nieoczekiwanie mocne światło, które padało z pochodni dookoła nich. Piraci stali spokojnie, jednak czarodziej i zabójczyni zaskoczeni zdali sobie sprawę, że stoją na kamiennym gruncie, dookoła nich stali ludzie wpatrujący się w nich z uwagą czekając aż coś powiedzą.

Pekko wystąpił przed nimi i stanowczym głosem powiedział:

-Zaprowadźcie nas do Białego Misia!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz