sobota, 18 maja 2019

Rozdział 4-"Marzenia Kruka"



Tymczasem ostatnia pozostała przy życiu para piratów, biegła tak szybko jak tylko mogła nie mając nawet odwagi by się obejrzeć. Gładokrwiaki w pewnym momencie dosłownie zaczęły wybuchać jakby były zamiast dusz wypełnione były prochem. Co gorsza nagle zaczęły się poruszać wielkimi falami, które mogłyby przypominać tej dwójce sztorm na morzu, ale nie w głowie im były teraz skojarzenia a prędzej chęć ratowania życia.

Początkowo tak jak przewidywał Pekko, kamienie zdawały się rozpraszać i nieco uspokojeni piraci powoli ruszyli przed siebie. Nie uszli jednak daleko, gdyż nagle usłyszeli wielki huk i zobaczyli przed sobą wielki słup dymu. Ktoś gdzieś w okolicach centrum musiał wywołać jakąś eksplozję.

-WIEJ!-krzyknął Pekko i rzucił się przed siebie tak szybko jak tylko umiał.

Dick postanowił się jednak odwrócić i zobaczył jak Gładokrwiaki zbijają się w wielką chmarę i suną w jego stronę tworząc wiązki różnokolorowego światła, które padając na zrujnowane ściany, topiły je zupełnie. Skutecznie zmotywowany tym widokiem, przestraszony majtek ruszył w ślad starszego towarzysza szybko się z nim zrównując.

-Co to do cholery jest? Co one wyprawiają?-pytał zdenerwowany pirat, przekrzykując dobiegające zza ich pleców wstrząsy i wybuchy.

-Jedyne, co je mogło tak wkurzyć jest magia!-odkrzyknął mu Pekko.-Ten twój Cień albo Profesor musieli użyć jakiegoś zaklęcia! Ta eksplozja mogła być wywołana czarami, co rozwścieczyło duszę! Pewnie to przypomniało im o dawnych ciemiężycielach!

-Jaka znowu magia, przecież… ghaagh-wyjęczał Dick chwytając się za ramię.-Ten świecący szajs prawię spalił mi rękę! Na następnym zakręcie w prawo!-dodał w nadziei, że wielka chmara kamieni nie jest zbyt zwinna. Niestety ta masa poruszała się w sposób dalece bardziej zorganizowany niż można by było się spodziewać po świecących starych skałach.

Uciekali tak dalej, cały czas ostrzeliwani gorącymi promieniami, którym co jakiś czas dotkliwie trafiały w cele raniąc mocno dwójkę piratów. Wystraszeni nie zauważyli wcześniej, że uliczka, w którą skręcili jest dość stroma i mimo, że biegli teraz zdecydowanie szybciej to z trudem utrzymywali równowagę. Potknięcie się oznaczało w tej sytuacji pewną śmierć.

Przed nimi droga rozwidlała się na dwie ścieżki, jedna prowadziła dalej w dół a druga była już prosta, ale nad nią zbudowane było grube kamienne zadaszenie. Znając raczej kiepski stan tutejszej zabudowy istniała dosyć duża szansa, że w którymś miejscu dach spadł i trafiliby w końcu na ślepy zaułek.

Obaj piraci bez słowa wiedzieli, że lepiej będzie dalej biegnąc w dół, ale gdy dotarli na skrzyżowanie zamarli na moment ogarnięci trwogą.

Jak się okazało wyglądająca na bezpieczniejszą drogą miała dość poważny defekt w postaci leżącej na środku ogromnej skarpy na środku ulicy. Oddzielała ich od bezpiecznej przystani kilkoma metrami. Nikt nie mógłby jej przeskoczyć.

-Do środka szybko-krzyknął Pekko ciągnąc Dicka za rękę.-Pewnie zginiemy w tym tunelu jak szczury, ale nie dam się tak łatwo zabić!

Młodszy pirat posłusznie wbiegł za nim do wypełnionej ciemnością drogi. Droga biegła prosto, ale w mroku ciężko było się poruszać. Szczęściem w nieszczęściu, promienie z Gładokrwiaków oświetlały przejście, dzięki czemu piraci nie wpadli na ściany w coraz to węższym zaułku.

Na końcu trasy zobaczyli grube drewniane drzwi. Ciężko powiedzieć, dlaczego nie rozpadły się po tylu latach, ale mało ich to teraz interesowało. Piraci zaczęli pchać je z całej siły, ale one nawet nie drgnęły. Potem próbowali pociągnąć, przesunąć a nawet unieść, niestety nic to nie dało.

Było już jasne, że znaleźli się w pułapce między drzwiami a rozwścieczonymi duszami. Nie było już czasu, aby wyważyć drzwi ani nie było żadnego sposobu na sensowną walkę.

Pekko w istocie nie miał najmniejszej ochoty ginąć. Zdawał sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Po prostu należał do ludzi, którzy są uparci aż do samego końca. Wyciągnął z kieszeni nóż, który nie wyrzucił przy ucieczce, w przeciwieństwie do szabli, i stanął przed Dickiem z determinacją na twarzy.

-Trzymaj się blisko ściany młody!-krzyknął, po raz pierwszy dzisiaj, ze szczerym strachem w głosie.-Chcę zobaczyć czy z bliska też będą takie cwane!

-Rób jak chcesz, ja się stąd wynoszę chcę jeszcze pożyć…

-O, czym ty znowu...-chciał spytać, ale za nim nikogo nie było.-Ccco jest? Gdzie jesteś?

-Powiem, ale za posadę Pierwszego Oficera, jeżeli założymy własną załogę!

-W chwili śmierci chce się ze mną targować, w sumie niezły z niego pirat-powiedział cicho sam do siebie a zaraz po tym odkrzyknął.-Dobra zgadzam się do cholery!

Wtedy dosłownie zza ściany wysunęła się ludzka ręką, która chwyciła zaskoczonego pirata za kołnierz i wciągnęła do środka. Lita skała okazała się jedynie mirażem, przez który można było swobodnie przechodzić w jedną i drugą stronę. W środku panował jednak zupełny mrok i Pekce chwile zajęło nim po omacku znalazł głowę swojego towarzysza i mógł w nią bezpiecznie przywalić.

-Idiota-zaczął obrażanie świeżo upieczonego Pierwszego Oficera, po każdym słowie przywalając mu- baran, debil i chciwy drań! Wzorowy pirat nie ma co! Gdybym się nie zgodził pewnie byś mnie zostawił, mam rację?

-Oczywiście, że nie jesteśmy w końcu przyjaciółmi-powiedział niewinnym głosem Dick.-Poza tym nie mam zapałek ani krzesiwa, więc jeszcze będzie z ciebie jakiś pożytek.

-Zapałek nie mam ale mam krzesiwo-mruknął Pekko grzebiąc w kieszeniach.-Tylko na jaką cholerę nam krzesiwo jak nie mamy drewna?

Dick milczał próbując znaleźć odpowiedź, która postawiłaby go w korzystnym świetle w końcu to on odkrył, (choć przez przypadek), zaczarowaną ścianę i bezpieczny korytarz a to sprawiało, że w całej tej sytuacji to on jest liderem. Niestety jakikolwiek pomysł nie nadszedł i rola przywódcy odeszła tak szybko jak tylko wpadła.

-No dobrze w takim razie musimy iść naprzód-powiedział niepewnie Dick.-Ciemno jak cholera, ale może stąd wyjdziemy.

Po chwili latania rękami w powietrzu w końcu trafili i chwycili się za ramiona. Opanowanemu Pekko, wróciła już pewność siebie i pewnym głosem powiedział:

-Dobra to, gdy powiem „RAZ” robimy krok, sprawdzamy czy przed nami nie ma jakiejś dziury i tak w kółko aż nie zginiemy spadając w przepaść albo coś w tym stylu. Gotowy? No to „RAZ”!

Wystarczył tylko jeden ruch do przodu by w całym korytarzu pojawiło się znikąd światło, które nieomal oślepiło przyzwyczajających się powoli do mroku piratów. Nagła zmiana sprawiła, że przez chwilę byli kompletnie oszołomieni i z trudem powoli otwierali zbolałe oczy, które otwierały się coraz szerzej także dzięki ciekawości.

Dookoła nich, na każdej części ściany było umieszczone malowidło. Ogromne dzieło było stworzone z setek mniejszych części podzielonych przez lśniącą linię, która prócz walorów artystycznych dawało światło na całej długości korytarza.

Ze załzawionymi oczami Dick podszedł, aby przyjrzeć się malowidłu. Fragmenty przedstawiały jakiś czarny, trudny do określenia kształt, zupełnie jakby twórca malował coś tak wielkiego po raz pierwszy w życiu.

-Co to takiego jest?-Pytał wciąż oszołomiony pirat.- To chyba jakieś plamy, chociaż… to chyba jakieś ptaki! Widać im dzioby.

Pekko rozejrzał się dokładnie po dziwnym korytarzu i spochmurniał nawet bardziej niż zwykle.

-Ta chmara ptaszysk się na nas patrzy-powiedział niemal szeptem.-Krążą wokół nas czekając aż będą nas mogły poszarpać na sztuki…

Dick odsunął się od ściany zdenerwowany przez złowieszcze wróżby starszego pirata. Stanął obok niego i z daleka zrozumiał co miał na myśli.

-Kruki… wszędzie są kruki…

Tymczasem znacznie wyżej i dalej od tej dwójki piratów, w starej wieży przesiadywała druga żywa para w tym mieście. Mężczyzna w trudnym do określenia wieku, popalał sobie cygaro, od którego zadymiła się cała wieża a jednocześnie zdawało się, że tytoniu w nim w ogóle nie ubywa. Młoda kobieta siedziała na twardej kamiennej posadce i mimowolnie drapała się po wciąż świeżej ranie. Patrzyła ostrym wzrokiem na nowo poznanego mężczyznę, próbując odgadnąć, co też może mu chodzić po głowie

-Wiec jesteś czarodziejem?-Spytała pozornie naiwnie Laura.-Nigdy dotąd nie widziałam magii na żywe oczy, ale muszę przyznać, że ta maska jest całkiem w moim stylu. Byłam pewna, że jesteś podstarzałym archeologiem, który wpadł w ręce piratów.

-Będąc szczerym to rzeczywiście nie miałem pojęcia, kim jest w sumie ta banda-odpowiedział Sorkvild zajęty oglądaniem ścian.-Myślałem, że zatrudniam tragarzy… Hah nie znam się właściwie na ludziach, zwłaszcza na was południowcach. Jesteście absolutnie nieprzewidywalni. Moi rodacy są przynajmniej tak głupi, że wiadomo od razu, czego chcą.

-Ah właśnie-powiedziała zamyślona zabójczyni-skąd ty w ogóle jesteś? Kruk to dość niespotykane nazwisko w tych stronach. Jesteś może Mirraliańczykiem?

Czarodziej zignorował tą mało uprzejmą sugestię. Mieszkańcom leśnej krainy przypisywano najbardziej absurdalne moce, toteż niemal wszystkich wybijających się poza szereg podejrzewano o to, że pochodzą z Wielkiego Lasu. Było to jednak uzasadnione, gdyż nieliczni Mirralianie, o których wiedziało społeczeństwo, byli na kompletnie innym poziomie niż najwięksi lokalni wojownicy.

-Na północy Archipelagu Chaosu nie znamy pojęcia nazwisk-wyjaśnił jej Sorkvild wypluwając z ust cygaro.-Profesor, pod którego się zresztą podszywam jest moim dobrym przyjacielem i nadał mi je, gdy dowiedział się co nieco o mojej przypadłości.

Laura nie miała zamiaru pytać, jaką to dolegliwość może mieć potężny czarodziej. Zaciekawiona spojrzała tylko do środka torby, która pojawiła się znikąd na życzenie Sorkvilda.

W środku była jednak tylko sterta książek, sporo map i masa nieudolnie zszytych kartek z notatkami, w co najmniej kilku językach, napisane tym samym brzydkim stylem, od którego lepsze było pismo dziesięciolatka. Czarodziej bez wątpienia miał wiele talentów, ale dobra organizacja z pewnością do nich nie należała.

Uwagę zabójczyni zwrócił jednak pokaźnej wielkości szklane naczynie. Ostrożnie wyciągnęła je i spojrzała do środka, próbując dojrzeć przez bąbelki, dokładny kształt zamkniętego przedmiotu. Gdy w końcu dojrzała, co to, niemal wypuściła naczynie z ręki.

W środku, bowiem leżała głowa Łysego Gibona, starannie spreparowana, jakby zajmował się tym fachowiec. Dokładność, z jaką odciętą ją od szyi, sprawiała wrażenie, jakby ścięto go gilotyną a nie przebito serce gołymi pięściami. Zniknęły również ślady krwi i tylko blizny po przygryzaniu wargi zostały po wcześniejszym pojedynku.

-Och wybacz, chciałem ci zrobić przyjemność i zrobiłem to za ciebie-powiedział Sorkvild nie odwracając się od ściany.-Byłaś nieprzytomna a Gładokrwiaki już szły w naszą stronę, więc postanowiłem trochę ci pomóc. Potrzebowałaś tylko głowy prawda?

Zabójczyni tylko kiwnęła głową lekko oszołomiona swobodnym tonem czarodzieja i jego troską nad jej zadaniem. Odwróciła się w stronę drzwi wieży, prowadzące na zewnątrz, skąd dobiegał dziwny, trudny do określenia hałas. Według Sorkvilda, Gładokrwiaki dość mocno zdenerwowały się jego wizytą i uznały, że dawni czarodzieje wrócili i będą znów robiły, jako budulec do absurdalnie wysokich budowli.



Nie do końca rozumiała, jakim cudem magiczne kamienie, w które uwięzione zostały duszę mogłyby być dobrym materiałem, ale uznała, że w takim towarzystwie lepiej będzie nie zadawać zbyt wielu pytań. Czarodziej miał jednak inne podejście do tego i niecierpliwie czekał aż zada mu jakiekolwiek, nawet najbardziej prostackie pytanie. Mężczyzna ten był, bowiem okropnym pyszałkiem.

Mijały długie minuty aż w końcu doprowadzony do szewskiej pasji Sorkvild, odwrócił się cały czerwony na twarzy.

-Naprawdę nie masz do mnie żadnych pytać?-spytał wyraźnie zirytowany.-Pierwszy raz w życiu widzisz maga i jedyne, co cię interesuję to zapyziała wioska z której pochodzę i moje nazwisko!

-Nie przesadzaj, przecież pytałam o parę innych rzeczy-odparła spokojnie Laura, bawiąc się warkoczem.- Po prosty wydawałeś się tak zaabsorbowany tą gołą ścianą, że nawet gdybym się rozebrała nie zwróciłbyś uwagi. Co jest w ogóle w niej tak ciekawego?

Zbyt późno zdała sobie sprawę, że palnęła głupstwo zadając to pytanie. Znała ten tym osobowości i wiedziała, że najgorsze, co może zrobić to zadawać tak banalne pytania komuś, kto zna temat od podszewki. Czarodziej wyraźnie się rozpogodził, uśmiechnął się nawet niezdarnie i zaczął mówić:

-Jak już ci wspomniałem, gdy byłaś nieprzytomna ta wieża jest jedyną zbudowaną rękami ludzkimi, bez pomocy magii. Wielcy Magowie, uważali kiedyś, że do przeprowadzania wielkich eksperymentów dodatkowa magia w okolicy, może nieco zakłócać działania zaklęcia, więc niejaki Eram Wetto stworzył tę wieżę jakieś 100 lat temu i wraz z kilkoma innymi mistrzami z różnych części świata połączył je pewną siecią geomantyczną. Podobne były położone w dzisiejszej Mirrali, Archipelagu Chaosu, na Krętym Morzu i w paru słabiej sprecyzowanych rejonach. Domyślasz się już, do czego zmierzam?

Nim Laura zdążyła powiedzieć słowo on ciągnął dalej swój wykład:

-Dokładnie te miejsca, w których umieszczonych zostało 5 wież, najbardziej przyciągały zjawisko, nazwane dzisiaj, słusznie zresztą „Wiatrem Chaosu”. Mirralia pokryta została Wielkim Lasem, Archipelag Chaosu z jednego kontynentu zmienił się w setkę wysepek, na Krętym Morzu znikąd pojawił się kamienny labirynt a Telamor… no cóż… wystarczy się rozejrzeć po okolicy.

-Czyli to prawda, że magowie spowodowali ten kataklizm-powiedziała Laura.-Chcesz się pewnie dowiedzieć, co było takiego w tej całej sieci geo… no wiadomo, jakiej i powstrzymać kolejną katastrofę?

Sorkvild kiwnął głową zadowolony, że choć raz znalazł kogoś na tyle inteligentnego, że nie musi się kilka razy powtarzać tłumacząc wszystko po kolei „jak i kiedy”.

-Niestety moje plany napotkały na pewną przeszkodę-powiedział zawstydzony czarodziej.-Chyba w moich badaniach błędnie odczytałem niektóre teksty i chyba… chyba jesteśmy nie w tej wieży, co trzeba!- krzyknął już lekko spanikowany.- Ta budowla to tylko sterta kamieni, która ledwo się zresztą trzyma! Na ścianach nie ma żadnych zapisków a schody na górę prowadzą do gładkiego sufitu! Przykro mi to mówić, ale możliwe, że tu zginiemy…

Dziewczyna tylko mrugnęła oczami z niedowierzaniem nad błyskawiczną przemianą pewnego siebie i błyskotliwego czarodzieja w chodzącą kupę nerwów. Uśmiechnęła się jednak lekko i poklepała zrozpaczonego Sorkvilda po ramieniu.

-Wiesz gdy byłam mała uciekłam z domu-wypaliła niespodziewanie Laura.-Próbowałam uciec oknem, głównymi drzwiami, stajnią aż w końcu uznałam, że najłatwiej będzie uciec przez piwnicę. I wiesz, co? Godzinę po świcie jechałam już na skradzionym chłopskim koniu i byłam wolna jak ptak! Wiesz może, do czego zmierzam?

-Nie mam pojęcia-odparł smutno Sorkvild szukając na ziemi swoje cygaro.- Ale dzięki za historię swojego życia, naprawdę jestem wdzięczny.

-Tak naprawdę to mnie wyrzucono, ale chciałam żebyś z tej historii wysunął pewien wniosek:, „Jeśli się nie da, spróbuj to zrobić od dołu”. Po czym z całej siły uderzyła w nogą w podłogę, która po prostu skruszyła się pod wpływem ciosu odsłaniając dziurę i drabinę prowadzącą w dół.

Sorkvild zszokowany spojrzał na Laurę nie wiedząc, co powiedzieć. Ona jednak odpowiedziała za niego:

-Laura Nogareth z Derenhalle! Najlepsza zabójczyni na świecie. Mam nadzieje, że to początek pięknej przyjaźni.

sobota, 11 maja 2019

Rozdział 3-"Piracki admirał vs kobieta o stu twarzach"



Załoga „Cichego Ryku”, włączając w to Kapitana, stanęła jak wryta. Kilka metrów przed nimi, tuż przed wieżą stała drobna dziewczyna, na oko około dwudziestolatka. Jej ciemne blond włosy ułożone były w warkocz, niedbale leżący na jej prawym ramieniu. Ubrana była w przycięty męski płaszcz, który najpewniej miał już właściciela, a oprócz tego pokryte popiołem zielone spodnie i prosta lniana koszula sięgająca do kolan.

Większość mężczyzn w normalnych warunkach uznałoby ją za wyjątkowo oryginalną piękność i próbowałoby zająć ją rozmową, choć przez krótką chwilę jednak Łysy Gibon nie był zupełnie w nastroju do rozmów. Nie mówiąc ani słowa wyciągnął z pasa pistolet i bez zbytniego celowania strzelił w stronę zabójczyni Zoro, która tylko przekrzywiła głowę jak szczeniaczek widzący coś ciekawego.

Kula przeszła tuż obok jej ucha nie raniąc ani nawet nie wystraszając dziwnego przybysza. Piraci o dziwo nie byli tym zbyt zdziwieni i w ślad za swoim kapitanem niemal jednocześnie wystrzelili w jej stronę tworząc przy tym sporą chmurkę dymu i wywołując spory huk, przez co ciężko było zauważyć, co się właściwie stało.

Dziwna dziewczyna w dziwny zniknęła im z oczu na ułamek sekundy zostawiając za sobą tylko buty i lekką kuszę, z której wcześniej zginął Zoro. Zdezorientowani Piraci rozglądali się w obawie, że w każdej chwili może się znaleźć za ich plecami. Dopiero, gdy spojrzeli uważniej na wieże zobaczyli ją jak zwisa do góry nogami kilka metrów nad ziemią przytrzymując się jedynie palcami stóp.

Wyglądało na to, że w jakiś sposób ominęła kilkanaście kul, zdjęła buty, wspięła się i zawisła w tak krótkim czasie, że żaden z tu obecnych nie zauważyło jak to robi. Jeden z bardziej ogarniętych piratów wyjął nóż i rzucił go w jej stronę nie zważając na dym.

Rzut był zaskakująco celny i mocny. Zdawało się, że ostrze przejdzie prosto między oczy dziewczyny, ale zatrzymało się tuż przed dosięgnięciem celu. Dziewczyna zatrzymała pędzący nóż dwoma palcami jakby był cienkim patykiem. Ciągle się uśmiechając podrzuciła go do góry, chwyciła za rękojeść i natychmiast rzuciła go z niesamowitą siła w stronę stłoczonych wilków morskich.

Nóż pędził z nieporównywalnie większą siłą, co wcześniej. Po drodze jednemu piratowi, który nieszczęśnie się ustawił, poderżnął gardło i z minimalnie wolniejszą prędkością wbił się w oko drugiego. Obaj padli na ziemi dygocząc w agonii a zaraz potem przestali się już ruszać.

-Cholercia myślałem, że trafię trzy! To takie irytujące!-Wyjęczała dziewczyna, tonem dziecka, które nie dostało cukierków.- Cały dzień mam pod górkę, więc może byście zrobili mi przyjemność i się sami pozabijali?

-Raczej bym na to nie liczył ty walnięta suko-warknął Gibon wyjmując z pochwy dwie szpady.- Nie mam pojęcia, kim ty jesteś, ale wiedz, że nawet taka szurnięta Mirralianka jak ty nie zabije mnie jak psa!

Uśmiech z twarzy zszedł jej niemal natychmiast, gdy usłyszała jak ją nazwano. Teraz już nie miała postawy dziecka a raczej chłodnej Królowej Lodu. Zeskoczyła z wieży robiąc obrót i wylądowała prosto na nogach nie zginając kolan. Stała teraz dumnie przed rabusiami mając w oczach jedynie pogardę.

-Nie będę porównywana do leśnej dzikuski przez kogoś, kogo ludzie porównują do małpy. To skąd pochodzę nie powinno cię obchodzić łysolu zwłaszcza, że w chwili śmierci ludzie mają ciekawsze sprawy do rozmyślań.

Powiedziała to z niezwykłą odrazą, którą normalny człowiek nie darzył nawet wobec najohydniejszego robaka. Mimo, że była sama to postawą i siłą woli dominowała nad zgrają piratów, którzy nerwowo spoglądali na swojego szefa oczekując jakiś rozkazów.

-Wybaczcie nam Pani, zachowaliśmy się niestosownie w stosunku do ciebie-wtrącił się naglę Profesor, wcześniej tylko się przyglądający.-Moich…emmm… towarzyszy nieco poniosło na wasz widok. W takim miejscu jak to spotkanie takiej wyrazistej postaci jest dość niespotykane. Może mogłabyś nam zdradzić cel twojej… wizyty?

Pogardliwe spojrzenia niemal natychmiast zniknęło z twarzy dziewczyny. Nie wrócił jednak ten szalony uśmiech, co wcześniej a raczej wymuszony krzywy uśmieszek rodem z uroczystego i nudnego przyjęcia, z którego chce się jak najszybciej wyrwać.

-Uczeni ludzie bez pieniędzy zawsze próbują się wymigać od śmierci dobrymi manierami-westchnęła wyraźnie znudzona dziewczyna.-No, ale skoro tak ładnie prosisz to odpowiem. Jestem tu po tego łysego brudasa-powiedziała wskazując kciukiem na Kapitana.

-Czyli żadna z ciebie zjawa tylko pospolita łowczyni nagród-mruknął wyraźnie rozluźniony Gibon.-Od razu ostrzegam, że rekin na brzegu nadal może zabić jakiegoś idiotę. Kto tym razem wysłał na mnie swoich przydupasów? Srebrna Kompania? Biała Brygada? No gadaj, kto też daje za moją głowę miliony!

-Nie miliony tylko sto tysięcy, bo oficjalnie zginąłeś podczas bitwy z tymi ze Srebrnej-odpowiedziała lekko zawiedziona.- Przysyła mnie rodzina Garibaldich z Wolnych Marchii. Są wkurzeni, że nie dotrzymałeś jakiejś umowy…nie pamiętam zresztą, jakiej powiedzieli, że będziesz wiedział, o co chodzi.

-No tak, ich partner biznesowy odpadł i chcą się za to rozliczyć. Ta banda grubasów zbyt długo gra mi na nerwach! Jak zdobędę kontrolę nad resztą gildii pirackiej wyśle całą flotę na ten ich zasmarkany Sylent! Wiesz, co? Daruję ci zabicie Zoro i tej pozostałej dwójki, czy tam siódemki i dodam cię do załogi! Dostaniesz udział w skarbie, który jest w tej wieży!

Nagle wielki uśmiech wrócił na twarz zabójczyni. Zaczęła się śmiać ze słów Gibona tak mocno, że aż musiała trzymać się za brzuch. Nagłe zmiany nastroju musiały być u niej codziennością.

-Nie da rady-powiedziała z trudem tłumiąc śmiech.-Jestem profesjonalistką i zawsze wypełniam swoje zlecenia do końca. Zresztą zaglądałam do tej ruiny i mówiąc krótko nie ma tam absolutnie nic oprócz popiołu i piasku!

Gibon poczuł jakby miał za chwilę wybuchnąć. Przemierzył kilometry pustkowi tylko po to by zobaczyć ponure ruiny i stracić życie z rąk jakiejś wariatki. Gdyby przed nim nie stała zabójczyni, odwróciłby się i udusiłby uczonego gołymi rękami.

-„Nie mówiłem, co to za skarb głąbie”-pomyślał Profesor w chwili swojego triumfu-„Ta dziewczyna nie jest Widzącym i nie widzi tego samego, co ja! To idiotka, ale w tej sytuacji muszę jakoś ją wykorzystać by się dostać do środka. Mam tylko nadzieję, że nie wymyśliła czegoś pokręconego”

-No miło się gadało, ale na mnie już czas, muszę się schować w wieży zanim wybuchnie bomba!

Wszyscy dookoła spojrzeli z przerażeniem najpierw na siebie nawzajem a zaraz potem pod siebie. Dopiero teraz zauważyli, że pył dookoła jest dziwnie mokry i tłusty a w niektórych miejscach wystawały żelazne okucia beczek.

Dziewczyna rzuciła coś przed siebie i błyskawicznie rzuciła się do żelaznych drzwi zamykając je na głucho. Piraci zdążyli tylko zauważyć niewielki płomyk z zapałki, która spadła na ziemię.

Schowana za drzwiami dziewczyna zatkała uszy i z uśmiechem na ustach słyszała jak wybuch zabija jej cele. Z zewnątrz dobiegały krótkie i urywające się szybko krzyki konających w eksplozji piratów. Ich śmierć, mimo, że bolesna nie była aż tak długa. Osiem beczek prochu wystarczyło, aby otoczyć wieże i przeprowadzić solidny wybuch.

Gdy ucichły jęki a kawałki ciał zdawały się przestać spadać, piękna zabójczyni powoli otworzyła drzwi wpatrując się w swoje szkaradne dzieło. Dookoła nie było już nikogo, kto byłby w stanie podnieść na nią rękę. Bez oporów wyszła na zewnątrz kopiąc po drodze kilka kończyn, które napatoczyły się pod jej stopy. Ilość krwi, flaków i innych trudnych do rozpoznania organów spowodowałyby u największego nawet rzeźnika dożywotnią hemafobie, jednak jej ten widok kompletnie nie ruszał. Była już do takich scen przyzwyczajona, choć skala tej eksplozji nawet na niej zrobiło piorunujące wrażenie.

Z radością klasnęła w dłonie i głęboko zaczerpnęła powietrza. Od tygodni wdychała tylko duszne i nudne popielne powietrze. Teraz czuła się jak normalny człowiek, który po latach życia w mieście pierwszy raz w życiu wylądował na wsi, do niegdyś błogiego i prostego stanu wszystkich ludzi. Zabójczyni również kierowała się teraz ludzką naturą, ale tą sprzed pierwszych pól i drewnianych chałup, do czasów, gdy człowiek był jedynie bestią, kierującą się tylko głodem i jakże prostymi kaprysami takimi jak krwawe trofea w postaci blizn i spalonej skóry.

Cywilizowana, świeża natura człowieka dała o sobie jednak znać. Dziewczyna w końcu otrząsnęła się z tej prymitywnej ekstazy i z zatkanym nosem spoglądała na ziemię krzywiąc się sztucznie jakby udawała przed samą sobą, że krwawa jatka dookoła niej brzydzi ją w jakiś sposób.

-Jasna cholerka-wyjęczała głośno, ponownie wracając do tonu dziecka.-Co mi znowu strzeliło do głowy, przecież dostałam zlecenie na głowę tego pirata a nie na kupę flaków! Pan Menotti mnie zabiję! Na pewno mi nie zapłaci! Oh oby nie kazał oddać zaliczki, wszystko wydałam w Sylencie na pierdoły!

Zdenerwowana dziewczyna szukała wszędzie, dookoła chociaż kawałka twarzy, który nie zmienił się w papkę. W końcu zauważyła dość duży stos, gdzie widać było twarze zamarłe w szoku i przerażeniu.

-O rajuśku, ale mam szczęście- krzyknęła z ulgą nie mogąc się opanować.-Głowa jest cała, schowana pod tą kupą! Dostanę za nią tyle pieniędzy, że spokojnie mi starczy na…

Nie zdążyła powiedzieć do końca swojego życzenia, gdy poczuła ostry ból w ramieniu, najsilniejszy, jakiego doświadczyła od lat. Ciągle jednak stała na własnych nogach i z wściekłą zawziętością patrzyła jak ze stosu wychodzi cały i zdrowy Kapitan „Cichego Ryku” Łysy Gibon.

Pirat był cały umazany krwią, przez co można by było go uznać za diabła bez rogów. Wrażenie to spotęgował jeszcze małpi rechot, z którego był tak sławny. Tutaj jednak nie wzbudzał już krzywego uśmiechu a raczej absolutne przerażenie. Normalna osoba po zobaczeniu czegoś takiego po prostu by zwariowała ze strachu w końcu nie co dzień widzi się człowieka, który jak gdyby nigdy nic przeżywa tak absurdalnie przesadzony atak i to w dodatku bez nawet zadrapania.

-Jakim cholernym cudem przeżyłeś cudaku?-spytała wściekła Zabójczyni.-Ten ładunek wystarczyłby by wysadzić cały statek! Powinna z ciebie zostać papka! Stałeś pod moją największą beczką!

-Szczerze? To nie mam kurwa pojęcia-odpowiedział Gibon cały czas uśmiechając się jak w amoku.-Ale powiem ci, że ten dzień dla nas obu nie jest najszczęśliwszy. Celowałem z dwóch pistoletów, ale któryś z tych debili wykrwawił się tak mocno, że aż mi go zalał! Hahahahahah

Śmiał się tak przez dłuższą chwilę jakby to był jego sposób by otrząsnąć się z szoku, tymczasem dziewczyna korzystając z okazji wyjęła tabletkę z kieszeni i natychmiast ją zażyła. Ogarnął ją palący od środka ogień, który mogłoby wręcz spalić stal. Ciepło zastąpiło ból jednak, jeśli szybko nie wyjmie kuli i nie opatrzy rany to może być kiepsko.

-No dobra gołąbeczku, czym tak w ogóle walczysz, gdy nie masz pod ręką tony prochu?-spytał Gibon wyciągając lekko zabrudzoną, ale wciąż całą szablę.-Miecze, pięści, noże, jestem elastyczny mogę nawet odbijać strzały z tej twojej kuszy Mirralianko!

-Po raz ostatni mówię, nie jestem Mirralianka!- powiedziała zdenerwowana dziewczyna.- Nie każdy, kto skacze wyżej niż ma kolana jest z tej przeklętej puszczy!

Zabójczyni zdawała się być na granicy szału. Pomimo, że nie czułą bólu krew lała się bez przerwy z jej ramienia. Nawet nie chciała myśleć jak to będzie, gdy zacznie nim wymachiwać.

-Nie używam żadnych siekanych broni, na co dzień wystarczają mi moje własne ręce.

Gibon wyszczerzył szeroko zęby i zaczął rzężycie chichotać. Zadowolony rzucił się przed siebie z pełną prędkością chcąc szybko pozbyć się tej upierdliwej świruski. Tabletka pozwoliła jej jednak utrzymać nad sobą kontrolę i szybko, ale jednocześnie spokojnie bez problemu uniknęła zabójczej szarży i gdy jej cel ją minął szybko uniosła nogę i wymierzyła mu kopniak w twarz.

Weteran wielu bitew morskich lekko tylko się skrzywił i spróbował trafić w nogę, która go trafiła. Zamiast kończyny natrafił na powietrzę, gdyż dziewczyna robiąc obrót uniknęła ataku i co najważniejsze zdołała go trafić już drugi raz. Niestety tak samo jak za pierwszym razem niewiele to dało.

-Boisz się mała trzpiotko, że się wykrwawisz zanim cię zabiję?-spytał pirat, wycierając odrobinę krwi, której ubyło znacznie mniej niż u jego przeciwnika.- Nie pozwolę ci na to! Nie jestem zbytnio przychylny niewolnictwu ale wobec takiej szalonej wariatki zrobi wyjątek.

-Nie…nazywaj…mnie…WARIATKĄ!-krzyknęła na całe gardło w odpowiedzi i podbiegając uderzyła lewą pięścią w Gibona, który zasłonił się w porę krzyżując swoje ramiona.-Nikomu nie daruję zniewag, więc twój los był przesądzony. Przez resztę twojego życia już nie ruszysz prawej ręki.

-O, czym ty…-nie zdążył jednak zapytać, o co jej chodziło, bo zauważył, że na swojej ręce ma głęboką do kości dziurę. Nie mógł jej ruszyć nawet o odrobinę, cały czas stała sztywno w górze, jakby czekała na kolejny cios. Nie mógł nawet rozluźnić palców które ciągle mocno trzymały jego szpadę.-Coś ty mi zrobiła ty szmato?!?

Uspokojona już zabójczyni nie odpowiedziała od razu, tylko jednym ruchem kopnęła najpierw w jedno kolano a gdy zaczął się chwiać na jednej nodze zrobiła z nią to samo, co z pierwszą. Wielki Admirał Piratów padł na ziemię ze złamanymi nogami i nieruchomą ręką. Oprawczyni jakby z samej tylko satysfakcji stanęła na lewą rękę, która pozostała jedyną sprawną kończyną.

-Kiedyś pewna wróżka powiedziała mi, że zginę przed plutonem egzekucyjnym w wieku 103 lat, gdy już mi się znudzi czekanie i się sama oddam w ręce sprawiedliwości-powiedziała spokojnie łamiąc po kolei kości lewe kości palców pirata samą tylko nogą.-Nigdy zbytnio nie wierzyłam we wróżby, więc nawet jej nie dałam miedziaka, ale dała mi całkiem niezłe zakończenie. Można powiedzieć, że wszystko, co robię, jest takim prezentem dla niej za danie mi jakiegoś ostatecznego celu w życiu. Mówiąc szczerze to będzie jej jedyna udana przepowiednia w życiu może nawet w całej historii wróżek to… Przepraszam, ale czy mógłbyś, choć trochę zacząć krzyczeć? Przyzwyczaiłam się do tego, że nieustannie ktoś mi przeszkadza w recytowaniu tej formułki. Wiem, że czujesz ból, nie musisz się wstrzymywać, jesteśmy tu sami.

Łysy Gibon uśmiechnął się tylko szeroko. Z ust ciekł mu już cały potok krwi z warg i języka, które mocno musiał przxygryźć by nie krzyczeć.

-Rządziłem całym Krętym i Długim Morzem przez prawię 30 lat! Każda szuja zna moje imię i moje wyczyny! Moje dzieciaki, gdy usłyszą o mojej śmierci najpierw zaczną szczekać na siebie i może nawet zabijać, ale w końcu razem ruszą razem by przerosnąć moje imię. Może komuś się uda a może i nie, ale i tak to ja pokazałem, co tak naprawdę znaczy być Królem Mórz!

Pirat zaczął się głośno śmiać, ale po chwili zakrztusił się własną krwią i śmiech przekształcił się w ostry kaszel, po którym Gibon z trudem już otworzył oczy.

-Miałem dobre życie, choć wolałbym umrzeć na morzu a nie jakimś popielnym pustkowiu no, ale nawet ktoś taki jak ja nie może mieć wszystkiego. Bądź tak łaska i zabij mnie szybko ty walnięta… Jak ty w ogóle masz na imię?

-Laura-powiedziała krótko i jednym ciosem ręką przebiła serce pirata, który zmarł szczęśliwy dokonując wszystkiego, co już mógł osiągnąć, choć sam nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy.

Piękna zabójczyni spojrzała ze smutkiem na uśmiechniętą twarz małpiego pirata. Sama nie wiedziała, dlaczego ale fakt, że za jakiś czas będzie musiała odciąć mu głowę, wydawał jej się dość mało zachęcający.

-W chwili śmierci każdy człowiek, pokazujący prawdziwą twarz staję się dla nas tak bliski jak własny brat, nawet, jeśli mówimy o takiej szui jak on.

Zaskoczona Laura szybko odwróciła się w stronę nowego głosu, który nigdy dotąd nie słyszała. Zszokowana zobaczyła jak kilka metrów przed nią stoi Profesor, który palił cygaro. Wyglądał jednak znacznie inaczej niż przedtem. Jego postawa była już wyprostowana, z włosów zniknęła siwizna, ale co najważniejsze cała twarz była spalona. Skóra wyglądała bardziej jak wosk, który powoli opadał w dół coraz bardziej zniekształcając jego lico.

Widząc zaskoczenie malujące się na twarzy Laury, Profesor pacnął się w głowę i jednym sprawnym ruchem oderwał całą tą niekształtną masę, pokazując swoje prawdziwe obliczę.

-Wybacz za tą maskaradę, pozwolisz, że się przedstawię: Sorkvild Kruk, początkujący czarodziej i odkrywca. Mam nadzieje, że to początek pięknej przyjaźni.

Laura wtedy zemdlała.

Rozdział 2-"Wężowa Pętla i niespodzianka przy wieży"





Pekko i zmuszony do posłuszeństwa Dick zajęci byli… układaniem kamieni. Właściwie tak to wyglądało z perspektywy młodszego majtka, który gorączkowo zastanawiał się nad zdrowiem psychicznym zarówno swoim jak swojego starszego kamrata.

Kamyki pojedynczo wydawały się posiadać miłą i rozgrzewającą aurę wokół siebie jednak zebrane razem stawały się nie do zniesienia przez. Dick, który zbierał minerały z okolicy po pewnym czasie przestał nawet patrzeć gdzie rzuca, przez co kilka z nich spadło na głowę Pekko, który stracił cierpliwość dopiero przy piątym uderzeniu.

-Mógłbyś przestać próbować mnie zabić? To nie są pierwsze lepsze kamyki z wiejskiej rzeczki tylko niebezpieczne dzieło, które może nas zabić jak będziemy nieostrożni!

-Wybacz, po prostu… paskudnie źle się czuje od samego patrzenia na tę zbieraninę a co dopiero przez zbliżanie się-przeprosił szczerze Dick.-Jesteś naprawdę pewien, że te twoje obrzędy nas ochronią? Bo szczerze mówiąc jest mi coraz bardziej nieswojo.

-Tylko prawdziwi głupcy nie widzą zła, jakie czai się w środku tego przeklętego budulca- powiedział skupiony na układaniu piramidy Pekko.-Możesz być zadowolony, jesteś bardziej mądry od tutejszych magów, choć to nie jest zbyt wielki wyczyn. A wracając do ochrony to tak, my będziemy bezpieczni, ale jeśli chodzi o załogę, Profesora i tego Cienia, który łazi za nimi to nie jestem już taki pewien.

Dick zdziwiony podrapał się po głowię nie do końca rozumiejąc, co starszy pirat ma właściwie na myśli.

-Myślałem, że to ochrona przeciwko temu dziwadłu, co za nami łazi! Po co miałby potrzebować naszej pomocy?

-Mówiąc szczerze to nie mam pojęcia, czego właściwie chcę to coś, ale nie zainteresował się nami tylko poszedł dalej za resztą. Cień to trzeci element, tak zwana niespodzianka, która jedynie nieznacznie zmieni cały wynik. On nie jest stąd i także nie rozumie, co to miasto może zrobić z człowiekiem…

Pekko nagle przerwał, wstał i spojrzał dookoła na swoje dzieło wyraźnie zadowolony.

-Doskonale! Tyle Gładokrwiaku ułożonego w Wężową Pętle powinno wystarczyć!-Powiedział znacznie mniej napiętym głosem.- Jeśli obrządek ma się udać nie możemy zwlekać zbyt długo! Masz może przy sobie jeszcze jakiś kamień?

-Nie, wszystkie już… Och czekaj chwilę-powiedział Dick gorączkowo przeszukując kieszenie i wyjmując kryształ, który wcześniej podniósł.-Mam ze sobą jeszcze jeden, ale mówiłeś, że tyle nam wystarczy.

-Nie o to chodzi, po prostu lepiej żeby nic nie zakłóciło całego rytuału-wyjaśnił rzucając kamień daleko przed siebie.-Jeśli mamy to przetrwać musimy pokazać, że nie mamy złych zamiarów a najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić dla tych dusz jest uwolnienie ich z Gładokrwiaków!

Dick pobladł i spojrzał w dół na pętle, która co kilka metrów przecinała się tworząc coś na kształt ósemek lub dwóch węży owijających się wokół niewidzialnego kija. Przyglądając się z pustego środka na ten szlak, rzeczywiście było czuć coś dziwnie znajomego jakby… głosy.

-One mówią-powiedział cicho Dick.- Słyszę jakieś jęki, nie rozumiem ani słowa…co ja gadam, przecież to niemożliwe! Jak one to robią?

-Po prostu cierpią-odparł ze smutkiem Pekko stając w środku kręgu.-Gładokrwiak jest stworzony przede wszystkim z dusz poległych w Wojnach Wież. Magowie wypowiadali wojnę sąsiednim królestwom tylko po to by zabijać i przekształcać ducha niewinnych ludzi w budulec do tworzenia coraz większych wież. Najwyższe z nich były złożone z tysięcy takich biedaków.

Dick już przestał odwracać wzrok od kamieni. Teraz spoglądał na nie jak zaczarowany, próbując coś zrozumieć z ciągłego jęku.

-Nawet nie próbuj dzieciaku-ostrzegł go starszy pirat wysypując na ziemię jakiś proszek.- Nabawisz się tylko od tego traumy, wiesz mi wiem, co mówię. Stań obok mnie i uważaj by nie popsuć kręgu.

Majtek posłusznie odwrócił wzrok i wszedł do środka zatrzymując się z niedowierzaniem. Na zewnątrz, popielne chmury sprawiały, że wszędzie czuć było przenikliwy chłód pokonujący najgrubsze futra. Wewnątrz jednak było gorąco jakby zamiast kamieni otaczały ich wielkie ogniska.

-To niesamowite!-Krzyknął niespodziewanie podekscytowany Dick.- Jesteś cholernym cudotwórcą ty nawiedzony świrze!

-Nie ekscytuj się tak to nie moja sprawka tylko dusz dookoła nas. Wężowa Pętla sprawia, że czują one ulgę i zbierają się przy krawędzi jak ćmy do światła. Gdybyśmy byli Widzącymi to oszalelibyśmy ot tego widoku.

-Więc, co mamy dokładnie robić? Nie chcę narzekać, ale robi się tu coraz cieplej! Średnio mi się widzi bycie spalonym w ofierze, jeśli mi wybaczysz...

Pekko parsknął jakby śmierć w ogniu była jedynie błahostką i wyjął z kieszonki wijącą się gałązkę z wyrzeźbionymi oczkami. Najwyraźniej to „dzieło” miało przedstawiać węża.

Starszy pirat ścisnął w rękach gałązkę i zaczął szeptem recytować jakieś formułki w obcym języku. Im dłużej mówił tym atmosfera stawała się coraz bardziej gęsta. Dick nerwowo rozglądał się dookoła mając wrażenie, że Gładokrwiaki zaczęły drgać same z siebie.

Im dłużej to trwało tym modlitwę coraz gorzej było słychać, nie wiadomo czy przez coraz mocniejsze jęki dusz czy słabnący głos pirata.

Wtem zapadła na krótką chwilę cisza. Dick i Pekko zdążyli tylko wymienić znaczące spojrzenia, gdy jakaś siła przypominająca wiatr uderzyła ich ze wszystkich stron wyrzucając ich obu wraz z Gładokrwiakami w powietrzę.

Lecieli tak jakieś kilka metrów aż w końcu zatrzymała ich ściana, w którą uderzyli z pełną prędkością. Od bólu pleców gorszy był jednak grad ostrych kamieni, które jakimś cudem leciały znacznie wolniej i trafiały w dwójkę piratów w praktycznie każdą przednią część ciała.

Głośno jęcząc powoli wstali z ziemi ocierając sztywne ciało i próbowali ustać na nogach mimo mocno posiniaczonego tułowia i kończyn. W końcu podpierając się wzajemnie zdołali jakoś wstać i oszołomieni zaczęli rozglądać się po okolicy.

Dziwna fala spowodowała, że w niebo wzniosły się tabuny pyły, który leniwie opadał z powrotem na ziemię. Wężowa Pętla, którą piraci układali przez kilkadziesiąt minut została zmieciona a Gładokrwiaki były porozrzucane wszędzie dookoła. Wyglądało na to, że kamienie, którymi zostali obrzucani miały mniejszą siłę niż pozostałe, które tak mocno się rozpędziły, że wbijały się prawie metr w ściany z normalnego budulca.

-Pamiętasz Dick... echh,…co ci mówiłem o zaklętych w Gładokrwiakach duszach?- spytał Pekko rozmasowując obolałe ramię.- Zmieniam zdanie! Za życia musiały być niesamowicie wredne!

-Może mieliśmy pecha i wybraliśmy tylko duszę starych panien?-Zażartował ponuro Majtek, wypluwając trochę krwi.-Cholerne duszki mi prawię wybiły zęba! Miałem w planach się ich pozbywać powoli przez szkorbut, ale los chyba ma dla mnie inne plany… Tak właściwie, co poza siniakami i zmarnowanym czasem tu osiągnęliśmy?

-Cóż, jeśli Gibon i reszta tych durni coś zbroi to jest duża szansa, że nas dwóch nie skończy rozszarpanych przez wściekłe dusze-powiedział zmęczony pirat.- Jest też szansa, że hmm „mieszkańcy” nie obrażą się zbytnio i pozwolą reszcie załogi zabrać te skarby, o których mówił Profesor.

-Jakoś szczerzę wątpię by w tym mieście było cokolwiek wartego uwagi-mruknął Dick masujący obolałe zęby.-Co robimy dalej? Idziemy za śladami reszty czy się stąd wynosimy?

Pekko w milczeniu wyjął z kieszeni mapę, którą zabrał Profesorowi i w skupieniu studiował ją przez dłuższą chwilę, po czym zdenerwowany obrócił ją do góry nogami, spojrzał z boku, potem z drugiego i w końcu zrezygnowany złożył ją niedbale.

-Nie wiem jaka pierdoła rysowała tę mapę ale nic się z niej nie dowiemy, kartograf chyba nigdy nie słyszał albo nawet nie widział jak wygląda skala!

-Lepszy z ciebie wróżbita niż żeglarz! Dawaj ten papier, zaraz ci powiem jak daleko jesteśmy od…-Dick przerwał i zdziwiony zaczął podobnie jak Pekko obracać ją na wszystkie strony.- Huh, rzeczywiście miałeś rację! Absolutna fuszerka! Jeśli Profesor studiował z tego czegoś to cud, że trafiliśmy akurat tu a nie na Kręte Morze!

-Gdybyśmy my byli przewodnikami to pewnie tak by to wyglądało, ale najwidoczniej nasz jeniec potrafi z niej czytać lepiej od nas. Coś mi zresztą mówi, że potrzebny będzie kolejny rytuał…

-Co masz na myś… Oż ty w życiu…

Dookoła nich znikąd pojawiła się masa Gładokrwiaków. Niezauważenie okrążyły dwójkę piratów, gdy ci studiowali mapę i teraz w milczeniu i ponurej atmosferze zdawały się im przyglądać.

Pekko zaklął cicho przeklinając swoją głupotę. Wredne duszki… Już bardziej chyba nie mógł się bardziej pomylić. Rytuał nie przebiegł tak jak oczekiwał przez ten kawałek papieru, a nie jak myślał przez charakter dusz.

-Chyba jesteśmy otoczeni-powiedział półgłosem Dick, ledwo otwartymi ustami.-Chyba ich też wkurzył brak skali…

-Bogowie, co z ciebie za debil- odpowiedział mu Pekko chowając nieszczęsną mapę z powrotem do kieszeni.-Jeśli z tego wyjdziemy w jednym kawałku, zrobię z ciebie bosmana!

-Osobiście bym wolał Młodszego Oficera, ale nie będę wybrzydzał. Co tym razem odwaliło tym kamieniom tak w ogóle?

-Do końca nie jestem pewny, ale myślę, że będziemy musieli pogadać z Profesorem, gdy stąd wyjdziemy! Na razie stójmy i czekajmy aż się znudzą i rozproszą, wtedy biegniemy ile sił w nogach do centrum! Wszystko jasne?

Dick kiwnął tylko głową i stanął prosto jak słup ledwo, co mrugając. Dwójka piratów stała tak przez pięć minut, potem dziesięć, dwadzieścia a w końcu minęła prawię godzina.

Tymczasem pozostała trzynastka piratów wraz z Profesorem o dziwo nie zwrócili wielkiej uwagi na przeraźliwy jęk, zniknięcie dwójki towarzyszy i coraz gęstszą atmosferę. Ciekawość i chciwość przesłaniała im zdrowy rozsądek i szli szybkim krokiem w stronę centrum miasta nie oglądając się za siebie naiwnie sądząc, że jęk pochodzi ze starych drewnianych drzwi, których nie sposób było otworzyć.

Im bardziej zbliżali się do celu tym budynki były w coraz gorszym stanie. Gdy wchodzili do miasta ruiny wydawały się w miarę stabilne i tylko trochę podniszczone przez upływ czasu. Krajobraz zmienił się jednak zupełnie, gdy minęli wewnętrzne mury, oczywiście zrujnowane, i znaleźli się w dawnej Dzielnicy Magicznej.

Kiedyś to miejsce miało tętnić życiem od całej rzeszy uprawiających magię mieszkańców, ich przywołanym stworkom i lśniących półżywych ogników przenoszących wiadomości przesyłane przez pogrążonych w dekadencji mieszkańców.

Teraz jednak to miejsce przestało przypominać opuszczone miasteczko i zmieniło się w coś na kształt wielkiego cmentarza, przesadnie wielkiej nekropolii, w której połowa grobowców jest pusta a drugą połowę ciężko w ogóle znaleźć przez wałęsające się psy i latające czarne ptaszyska.

Jedyną różnicą, która sprawiała, że miasto było bardziej przerażające był brak jakichkolwiek oznak życia i absolutna cisza czasem przerywana jękami, których tak przestraszył się Dick.

Gdy grupa wchodziła do miasta minęło zaledwie parę minut po świcie. Było dość ciepło, wiał lekki wiaterek pozbywający się pyłu a na niebie nie było widać ani jednej chmurki. Gdy w końcu weszli do głównej dzielnicy nie było nawet czternastej, zrobiło się znacznie zimniej i ciemniej. Miasto zdawało się posiadać osobny firmament nieba, który niezmiennie osłania przeklętą ziemię swoim ciemnym płaszczem.

Kapitan Gibon nigdy nie wierzył w nic ponadnaturalnego zarówno w magię jak i boskie wpływy, które nazywał jedynie przypadkiem, miał po prostu nosie miał wszystkie religię, kościoły i sekty. Nie uznając żadnej świętości zaczął swoją karierę piracką od plądrowania świątyń wzdłuż wybrzeży Parsy i Wolnych Marchii.

Występki te szokowały nawet najgorszych piratów, którzy mimo wszystko mieli jakieś zasady albo, chociaż wierzyli w przesądy. Plądrując i grabiąc w kilka miesięcy zdobył lub kupił pięć statków a po dziesięciu latach była ich blisko pięćdziesiątka, co stanowiło największą pojedynczą siłę na morzach i oceanach.

Niestety taka flota nie mogła płynąć wspólnie, dlatego Gibon podzielił flotę sam zostając na czele kilku statków a całą resztą koordynował w coraz mniej kontrolowany sposób. Wszystko posypało się zupełnie, gdy podczas rejsu napotkał na flotę Srebrnej Kompanii, która po rozpoznaniu obcej floty ruszyła do ataku zatapiając niemal wszystkie statki.

Upokorzony pirat wiedział, że kapitanowie, którzy mu podlegali już wiedzą o jego porażce i obwołali się wszyscy jednocześnie następnym pirackim Admirałem. Gibon wiedział, że jeśli ma znów wrócić na morski tron i ukarać swoich niewiernych wasali-kapitanów, musi zebrać więcej statków a do ich zakupu potrzebny był skarb wielki jak Parskie latyfundia a takie bogactwo można było znaleźć nietknięte tylko w Telamor.

Chęć zemsty, chciwość i ambicja były jedynymi wartościami, które Gibon mógł uznawać za święte i niezaprzeczalne w tym pustym i pozbawionym cudów świecie.

Pogrążony w ponurych myślach i wspomnieniach nie zauważył różnicy w aurze, jaka otaczała jego załogę ani zniknięciu nawiedzonego oficera i strachliwego majtka.

Im bliżej byli centrum tym droga była coraz mniej zawalona gruzem a ruiny były zdemolowane w bardziej regularny sposób. Potwierdzało to tylko teorie historyków, że większość zabudowy w centrum została stworzona przy pomocy magii.

Profesor z ponurym uśmiechem spoglądał na wzgórze w centrum miasta. Ostatnie lata spędził na nudnym i mało zadawalającym badaniu tajemnic tego miasta przy pomocy starych inskrypcji, legend i całej masy ludowych podań. W końcu, gdy dowiedział się gdzie mogą się kryć ostatnie warte wysiłku relikty, napatoczyła się banda piratów, która mogła zepsuć wszystkie jego plany.

-Jeżeli ta banda troglodytów wkurzy mnie jeszcze trochę to po prostu ich zabiję-pomyślał uczony ściskając w złości zęby.- Nie mogę zmarnować kolejnych lat muszę ich jakoś podejść tylko jak… Mam! Ten nawiedzony oficer może mi…

Rozglądając się Profesor odkrył jednak dobijającą prawdę. Pekko zniknął a wraz z nim ten ciekawski majtek. To już było już dla niego zbyt wiele. Z niewzruszoną miną schował ręce do kieszeni, w której ukryty był pierścionek. Walczył z usilną chęcią użycia go tak szybko jak się da, ale powstrzymywał go zdrowy rozsądek. Nie wiedział w końcu jak okolica by zareagowała. Wiedział co skrywają Gładokrwiaki lepiej niż ktokolwiek. Zresztą nie tylko wiedział.

On wszystko widział!

Widział wyraźnie jak strzępki dusz wolno owijają się wokół nich, szczególnie zaciekawione Gibonem i resztą jego załogi. Od niego samego duszę trzymały się z dala, jakby był gnijącym kawałkiem mięsa na leśnej drodze. Ta niechęć była mu jednak na rękę, gdyż sam widok był wystarczająco stresujący.

-Hej, panie uczony, daleko jeszcze?-Spytał się któryś z piratów zza jego pleców.-Chodzimy tak już z pół dnia! Tak jak Pekko myślę, że… Chwila, a gdzie się podział ten nawiedzony dziwak?

-Odłączył się wraz z tym majtkiem dobrą godzinę temu panie Zoro, zastanawiałem się kiedy to ktoś zauważy, niestety srodze się na was zawiodłem-odpowiedział Profesor odwracając się lekko i pokazując zaskakująco wredny uśmieszek.- Jeśli zaś chodzi o nasz cel to mamy go właśnie przed sobą! Spójrzcie przed siebie!

Przed nimi na niewielkim wzniesieniu stała nienaruszona przez czas wieża. W bardziej normalnym miejscu ta budowla nie wywołałaby choćby odrobinę zaciekawienia, nawet ze strony dziecka, które całe życie mieszkało w szopie na wsi. Przypominała do bólu przeciętną basztę w jakimś zapuszczonym miasteczku, w którym nikomu by się nie chciało naprawiać cokolwiek, bo i tak wszystko w końcu pójdzie w cholerę przez brak pieniędzy i ogromu pracy.

Telamor do normalnych miejsc stanowczo nie należał i przez to wydawała się jakby wieża pochodziła z kompletnie z innego świata, z którego przecież wrócili.

Podniecona grupka z trudem wdrapywała się na wzgórze, które kiedyś musiało być niemal całkowicie zarośnięte. Spowodowało to, że pył bez przeszkód osiadał w tym miejscu skutecznie odcinając resztę centrum od niezwykłej budowli na szczycie wzniesienia.

Zoro, pełniący kiedyś funkcję dowódcy oddziału abordażowego wystrzelił jak z armaty do przodu przeganiając wszystkich i jako pierwszy wchodząc na szczyt nie słuchając okrzyków sprzeciwu kapitana i reszty załogi. Wszyscy chcieli mieć swój uczciwy (przynajmniej dla nich) w skarbie i chcieli porządnie zrugać kamrata za takie wyczyny.

Gdy w końcu dobiegli do niego rozległ się jakiś świst i Zoro nagle padł na plecy przewracając stojących za nim piratów. Pierwsze, co zobaczyli to przerażone spojrzenie swojego kamrata, jakie widzieli u niego po raz pierwszy. Drugą rzeczą był bełt, który wbił mu się głęboko w czaszkę i wywołał wspomniany świst.

- Oj wybaczcie mi panowie! Celowałam w małpę!

Rozdział 1- "Krzyk w upadłym mieście"



Telamor. Tak niegdyś zwało się to miejsce, które po zaledwie 100 latach ciężko nawet nazwać ruiną. Wysokie do nieba wieże runęły, piękne pałace, od których nie można było oderwać wzroku, były teraz zniszczone przez popiół, który zajął miejsce dawnych mieszkańców. Kwieciste parki, ogródki na dachach zastąpiły czarne, kolczaste chwasty, które chyba, jako jedyne chciały tu przebywać z własnej woli. Zwierzęta a zwłaszcza ludzie trzymali się od tego miejsca z dala kierując się przede wszystkim prymitywnym strachem pokroju dziecięcego lęku przed tą ciemnością spod łóżka. Czasami zdarzało się jednak, że ktoś odwiedzał dawny klejnot wśród miast, wiedziony zazwyczaj jedyną siłą silniejszą od ludzkiego strachu, a mowa tu oczywiście o chciwości.


Tak też było tamtego dnia, gdy przed zrujnowaną bramą zatrzymała się duża grupa mężczyzn. Było ich około dwudziestu, każdy z nich uzbrojony po zęby w najróżniejsze rodzaje ostrzy, od sztyletów po sierpy. Nosili oni brudne i zniszczone koszulę, chusty i kapelusze marynarskie oraz kontrastujące z tym złote kolczyki i pierścionki.

Cała grupa była mocno zmęczona długą podróżą przez zimną tundrę i gdyby nie fakt, że stoją przed nawiedzonym miastem, od razu rzuciliby się do najbliższego w miarę stabilnego budynku i padli zmęczeni na ziemię chcąc zaznać odrobiny odpoczynku. Powstrzymywała ich również obecność ich przywódcy Łysego Gibona do niedawna największego pirata na Krętym Oceanie.

Admirał, jak go nazywali wszyscy marynarze w tej części świata, wspiął się na kamienny stos, który mógł być kiedyś wieżą i zaczął przemawiać do swoich ludzi.

- Załogo „Cichego Ryku”, wreszcie dotarliśmy do celu-krzyknął mocnym, acz skrzeczącym głosem, któremu kiedyś skojarzył się z jakąś małpą.- Ostatnie miesiące nie były zbyt korzystne dla naszej załogi a także floty, ale dziś rozpoczynamy odbudowę wielkiej armady…

-Nazwanie tej kupy posklejanych gównem stateczków armadą jest wyjątkowym nadużyciem -wtrącił się jeden ze słuchaczy, mający związane ręce.- Próżność wielmożnej małpy jest iście bezgraniczna.

-Dziękuję Profesorze za uwagę, a teraz proszę milczeć! Wracając do sedna, ostatnie działania kompani handlowych skutecznie uziemiły działania naszych statków i pozbawiły nas przez to środków do życia. Z całej floty został nam jeden statek i 30 ludzi, których większość dotarła aż tutaj!

-A, co się stało z resztą?-Spytał Profesor, nim Gibon zaczął mówić.- Czy ich mózgi może naprostowały się na lądzie i dzięki jednej działającej komórce mózgu, uznali przyjście tu za samobójstwo? Jeśli tak to wolałbym być z tą dziesiątką, bo chyba z nimi dogadałbym się bardziej!

-Czy ktoś do cholery może mu zawiązać gębę? Zróbcie to szybko i dajcie mi skończyć!

Stojący koło więźnia pirat wyjął z kieszeni brudną szmatkę i związał ciągle jęczącego Profesora.

-A, zatem moja dzielna załogo, przekaże wam teraz szczegóły mojego planu na zdobycie fortuny, jesteście gotowi?

-Tak jest admirale! – Zakrzyknęła chórem cała załoga.- Naprzód po skarby!

-Dzięki wiedzy, naszego jeńca udało nam się dostać do Telamor, miasta gdzie niegdyś złoto było traktowane, jako tania ozdóbka, wyobrażacie to sobie? Nawet, jeśli tylko część tych historyjek to prawda i tak zaraz po wejściu znajdziemy skarby, o jakich wam się nie śniło!!!

Załoga znów zaczęła wykrzykiwać, podekscytowana przez wizję bogactwa i powrotu na morze by plądrować statki jak kiedyś. Oprócz Profesora entuzjazm nie udzielił się również kwatermistrzowi Barynie.

-A, co zrobimy jak spotkamy lisze czy inne duchy?-spytał pocierając nerwowo swój poświęcony kolczyk.- Nawet robale boją się tu przychodzić panie Kapitanie, a co dopiero ludzie!

Gibon słysząc to tylko zarechotał swoim zachrypniętym od krzyków i morza głosem. Zeskoczył ze skały i podszedł do swojego kwatermistrza z ręką zaciśniętą w pięść. Bojaźliwy oficer lekko dygotał, ale stał prosto patrząc swojemu kapitanowi w oczy. Widząc postawę swojego oficera kapitan tylko się uśmiechnął i poklepał go mocno po policzku trochę jak surowy ojciec pochwala swojego syna.

-Nie martw się Baryna, przecież masz swój święty kolczyk-uspokajał go przesadnie troskliwym głosem.-Jak wiele razy ta błyskotka ratowała nam życie, co?

-Jakieś piętnaście razy szefie nawet wtedy, gdy…

Jaką okoliczność miał na myśli kwatermistrz nie dowiedzieli się już, bo Gibon bez żadnego ostrzeżenia wyjął swój nożyk z pasa i szybkim ruchem odciął kolczyk razem z kawałkiem ucha zabobonnego pirata.

-Jak już wspominałem dziesiątki razy po drodze do miasta nie mamy się, czym przejmować-powiedział Kapitan, przekrzykując jęki Kwatermistrza.-Nasz szanowny Profesor nie chciał nas zatrudnić do ochrony przed ognikami czy innymi upiorami, tylko szukał tragarzy do noszenia skarbów, jakie chciał znaleźć w tych ruinach! Przyznać musicie panie uczony, że nieźle wpadliście! Nie dość, że nie jesteśmy bandą osiłków to w dodatku zgrają najgorszych piratów w tej części świata!

-To, że jesteście najgorsi jest bez wątpienia faktem zwłaszcza, że nożyk, którym zraniliście swojego podwładnego należy do mnie!-wtrącił się Profesor wpatrując się na blednącego Barynę.

-Należał panie uczony, należał-poprawił go Gibon, podrzucając kawałek ucha, który podniósł z ziemi.- Jak mówiłem wcześniej bardzo fajna wykałaczka, powinniście jednak kupić coś, czym można zabić większą od królika zwierzynę!

Profesor uśmiechnął się szeroko szczerząc zęby i uniósł brew w stronę okaleczonego kwatermistrza. Piraci, choć przyzwyczajeni do widoku krwi i flaków podczas niezliczonych bitew morskich zamarli na widok swojego kompana a raczej na to, co kiedyś nim było.

Całe ciało było blade, pozbawione kolorów, które mógłby mieć zdrowy człowiek. Włosy siwiały tak szybko jakby ktoś nad nim stał i malował głowę. Po całej twarzy spływała brudna brązowa ciecz, która była jak się okazało krwią, wtedy jednak nikt nawet nie domyślił się, co to jest, gdyż kolor i zapach były tak potworne, że najbardziej zaprawieni rzeźnicy nie uwierzyliby w pochodzenie tego płynu. Wszystko to wypływało z oczu, ust i nosa a nawet prosto z żył, które jakaś siła wyciągała na powierzchnie zdobiąc ciało na kształt czegoś, co przypominało dziecięce szlaczki.

Kwatermistrz Baryna zmarł, jako pierwszy tego dnia, szepcząc niewyraźnie modlitwy, które w jego przypadku niewiele już mogły pomóc. Zebrani współtowarzysze nawet nie zdjęli kapeluszy, co było niezgodne z niepisanym kodeksem, tylko patrzyli zszokowani na lekko oszołomionego Kapitana, który upuścił z obrzydzeniem nóż na ziemię. Jedynym, który nie wydawał się być przejęty całą sytuacją był Profesor, który spoglądał w dal, jakby obchodziła go tylko architektura.

-Doprawdy niesamowicie dobrze zachowane miasto panowie, ale czy nie powinniśmy już ruszać? Telamor nie należy do najlepszych miejsc na odpoczynek-rzekł uczony, po czym kierowany naukową ciekawością ruszył raźno przed siebie

Nie uszedł jednak daleko gdyż jeden z załogi w porę się otrząsnął i pociągnął za linę, która włóczyła się po ziemi za Profesorem.

-Nie tak szybko panie szarlatan-warknął wściekły, wysoki jak drzewo oficer.- Od teraz trzymasz się mnie i nie będziesz robił żadnych sztuczek zrozumiano?

-Dobra robota Zoro- pochwalił go Kapitan wymierzając więźniowi prosty cios w szczękę.- Profesorek nas wykiwał i niestety nasz kochany kucharz i kwatermistrz Baryna… eee… jakkolwiek miał na nazwisko, odszedł z tego świata i teraz pływa z diabłami w gorącej lawie. Uczcijmy jego pamięć minutą ciszy.

Załoga z poważnymi i przepełnionymi smutkiem minami zdjęła kapelusze i zebrana w kółko spoglądała na swojego martwego towarzysza. Wszyscy nie śmieli nawet podnieść wzroku za wyjątkiem Profesora który spoglądał znudzony na zebranych żałobników. Nie minęło jednak nawet dziesięć sekund jak Kapitan założył kapelusz i splunął przed ramię.

-Dobra modły odprawione a teraz w drogę! Do wieczora będziemy bogaczami!

Po czym ruszył przed siebie biorąc pod pachę Profesora a za nimi szybko ruszyła reszta piratów, naprędce ubierających czapki i kończąc naprędce słowa pożegnania. Po chwili za murami został już tylko schnący trup i nieznany nikomu obserwator, którego zdołała zobaczyć tylko jedna osoba.

Ubrany w popielate szmaty przybysz przeszedł obojętnie koło dawnego kwatermistrza i wszedł do miasta tą samą drogą, co pozostali śledząc każdy ich krok nawet nie spoglądając na napis na ścianie, na którym zapisano krwią: Telamora vana Mora”, co w bezpośrednim tłumaczeniu znaczyło mniej więcej „Zwycięzca śmierci, ulegnie śmierci”.

Piraci, którzy w większości nie zauważyli nawet napisu szli zbici w grupkę za swoim Kapitanem, który zajęty był szeptaniem gróźb w stronę Profesora. On jednak niewiele sobie z tego robił i jak na jakiejś wycieczce spoglądał z zachwytem na pokryte pyłem budowlę, które kiedyś musiały być pięknie ozdobione i pokryte dostojnymi płaskorzeźbami. Gdzieniegdzie można było znaleźć kawałki jakiegoś czerwonego kamienia przypominającego trochę glinę, ale twardszą od niej setki razy.

Gdy grupa dotarła do ogromnego oderwanego kawałka tego minerału, Gibon zarządził postój. Większość siadła na kamiennej drodze, po której niegdyś spacerowały niezliczone rzeszę mieszkańców tego miasta zrujnowanych dziś wież.

Jeden z majtków, Dick, wstał i podniósł błyszczący kawałek skały. Nie było to jednak złoto a dziwny minerał, ciepły w dotyku i gładki jak ludzka skóra. Bez zastanowienia jakby odruchowo schował go do kieszeni i podszedł do Profesora, który przywiązany do kolumny rozglądał się po okolicy.

-Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mógłbyś powiedzieć coś o tym mieście?-Poprosił zupełnie niepasującym do pirata tonem nieśmiałego studenta.-Będąc szczerym nigdy nie słyszałem o tym mieście.

Profesor przez chwilę wpatrywał się zszokowany na majtka nie wiadomo czy bardziej zdziwiony tym, że ktoś go traktuje z szacunkiem czy, że nie słyszał o Telamor. Zaraz jednak otrząsnął się z letargu i zaczął zaspokajać ciekawość młodego pirata.

-Jak sam pewnie wiesz około stu lat temu doszło do tajemniczego kataklizmu zwanego Wiatrem Chaosu-zaczął nieco od końca Profesor.- W jego wyniku na całym świecie doszło do dziwnych i niewytłumaczonych dotąd zjawisk. Każde z nich różniło się skalą szkód, ale łączył je jeden fakt. Magia wymknęła się na pewien czas spod kontroli. Skąd jesteś, jeśli mogę spytać?

-Ze zjednoczonych Marchii panie-odpowiedział bardzo już zaciekawiony Dick.-Dokładnie z miasta Silva.

Profesor pokiwał głową, jakby domyślał się tego od dłuższego czasu.

-Więc żyłeś na granicy z Mirralią, musiałeś, zatem widzieć rosnące tam drzewa, zgadza się?

Dick kiwnął głową przypominając sobie wielkie i wiecznie zielone drzewa, wysokie jak kościoły w mieście. Nigdy jednak nie odważył się podejść do nich przez historię opowiadane mu przez znudzonych starców przesiadujących resztę swojego życua na brudnych, obszczanych uliczkach.

-Taaak Królestwo Ludzi Drzew, najlepszych tropicieli i myśliwych na tym świecie-powiedział lekko rozmarzony Profesor.- Magia sprawiła, że oprócz drzew, zmienili się także ludzie. Stali się od nas lepsi silniejsi i szybsi, dzięki bogom, że tak niechętnie opuszczają swój las, bo wszyscy byśmy się stali ich zwierzyną…

-Ale, co Mirralia ma wspólnego z tym miejscem?-Wtrącił się Dick rozglądając się dookoła.-Tutejsi ludzie raczej niezbyt ucieszyli się z tych zmian.

-Och z tego, co się dowiedziałem to żaden z nich nie dożył tego, co się stało, wszyscy zginęli w ciągu minuty-odpowiedział lekko podnosząc głos, jakby licząc na większą widownie wśród piratów.-Kiedy Wiatr dotarł do tego miejsca większość budynków zmieniła się w pył, tworząc tą pustynie dookoła. To, po czym stąpamy i co wdychamy jest zarówno resztkami po kamieniu jak i po dawnych mieszkańcach.

Dick nie miał odwagi zapytać się o szczegóły, ale wyręczył go rudy bosman z brodą i włosami związanymi w warkoczę. Wyróżniał się wśród pozostałych, gdyż w przeciwieństwie do opalonych i ciemnych piratów on był blady jakby całe życie spędził w lodowatych górach.

-Wielkie Duchy rozwścieczyło to jak ludzie korzystają z ich darów-powiedział ponurym głosem bawiąc się końcówką swojej brody.- Tutejsi ludzie byli bluźniercami chcącymi sięgnąć gwiazd i spotkała ich za to kara! Największe wieże zamieszkiwane przez najgorszych zmiecione zostały w proch a duszę się błąkają wraz z nim po pustkowiach. Ci mający, choć trochę pobożności mieszkali w mniejszych wieżach, które Bogowie nie zmienili w proch, lecz zmiażdżyli zakopując ludzi żywcem. I tak mieli szczęście, bo ich duszę wróciły do Serca Ziemi i dostały nową szansę w następnym życiu…

-Gdyby Baryna żył, zwyzywałby cię od najgorszych pogan, Pekko-powiedział Dick wpatrując się w popiół, na który przed chwilą ktoś napluł.- Bogowie nie dają drugiej szansy, lądujesz albo w raju albo w piekle, dusza to nie jest statek, który pływa z portu do portu.

-Mam w nosie, w co wierzysz dzieciaku, ja wiem swoje-odpowiedział mu Pekko.-Tam skąd pochodzę nadal są bluźniercy praktykujący magię. Szamani potrafią widzieć duszę, które lecą w niekończącym się pędzie w poszukiwaniu nowego życia. Wielu z nich traci swoje zmysły przyglądając się zbyt długo tym widmom. Dokładnie to zresztą spotkało mojego brata…

Pekko zamilknął na chwilę i spojrzał w niebo jakby w obawie, że nagle zobaczy krążące duszę przeklętych mieszkańców, ale szybko otrząsnął się i usiadł na głazie obok związanego Profesora i stojącego nad nim Dicka.

-Tam skąd pochodzę o naszej roli w życiu decyduje szaman wraz z resztą starszych-powiedział Pekko.- Mi przypisali rolę rybaka tak samo jak memu ojcu i matce jednak mojemu bratu oddano pod opiekę szamana. Mam nadzieje, że ten stary grzyb już dawno wykitował a jego duszą nadal się błąka nie mogąc sobie znaleźć miejsca!

Profesor i Dick słuchali jego historii w ciszy lekko przytłoczeni atmosferą, jaka unosiła się w powietrzu. Mało, kto miał bowiem ochotę słuchać straszne historie w takich miejscach jak Telamor.

-Przez kilka lat było wszystko w porządku, brat uczył się pod okiem szamana i wszyscy byli z niego dumni jakby podbił wszystkie wyspy świata-mruknął z nieukrywaną goryczą w głosie.-Tak naprawdę to nikt prócz mnie nie widział jak bardzo ten biedak się czuję. To wszystko, co mu przekazywano było zwyczajnie za duże, zbyt mroczne na jego barki… Najgorsze jednak stało się, gdy skończył trzynaście lat zaczął wtedy widzieć zmarłych…

Pekko szybkim ruchem zrobił rękami znak odpędzający złe duchy zupełnie jakby bał tego, co zaraz powie.

-Nie musisz opowiadać dalej, podejrzewam jak to się skończyło-powiedział cicho Profesor.- Widziałem i słyszałem nie raz o takich przypadkach, większość takich ludzi kończy w ten sam sposób, skaczą w przepaść chcąc złapać piękną duszę, choć na chwilę…

-Nigdy nie myślałem, że taki uczony będzie wierzył w okultyzm i wędrówki dusz-powiedział lekceważąco Dick.- To żadne duszę, tylko zwidy od dziwnych roślin i grzybów! Moja ciotka piła wywar z wodorostów, traciła przytomność i gadała przez sens różne pierdoły, za co zresztą ludzie sporo jej płacili. No do czasu aż w końcu się nie obudziła i zmarła z głodu.

Pekko zagryzł wargi z wściekłości, chwycił Dicka jedną ręką za głowę i bez problemu go podniósł jakby ważył tyle, co mały kotek.

-Nie porównuj mojego brata do jakiejś wiejskiej szarlatanki smarkaczu!-warknął słuchając jęków majtka.- Dosyć już zresztą powiedziałem, leć do Kapitana i powiedz mu, że załoga się niecierpliwi! Chce się stąd wynieść przed zmrokiem, nocowanie może być tu niebezpieczne.

Po czym równie łatwo rzucił nim kilka metrów przed siebie a gdy upewnił się, że Dick odszedł, obrócił się i rozwiązał więźnia przystawiając mu szpadę pod szyję.

-Dobra panie uczony, trzymaj się blisko i nie próbuj uciekać, umiem dość dobrze rzucać nożami na twoje nieszczęście nie na tyle by cię zabić jednym rzutem.

Zamyślony Profesor posłusznie poszedł naprzód kierowany ostrzem bosmana. Na placu obok wielkiego minerału czekała już większość piratów, którzy nie mieli wielkiej ochoty na rozdzielanie się w takim miejscu.

Po minucie czekania do zebranych dołączyli Gibon i Dick, który chyba nie był wystarczająco uprzejmy wobec Kapitana, gdyż z nosa leciała mu już dość obficie krew.

-Od, kiedy to Pekko, możesz rozkazywać moim majtkom, nie jesteś nawet oficerem-powiedział rozdrażniony Kapitan wymierzając kopniaka w Dicka.-Czeka nas długie poszukiwanie i nie mam ochoty słuchać wymówek w stylu „Jesteśmy zmęczeni” czy „Potrzebujemy przerwy”!

Rudy bosman nic nie odpowiedział, tylko rozejrzał się ponuro po zebranych towarzyszach.

-Brakuje czterech ludzi Gibonie-powiedział cierpkim głosem Pekko.-Razem z Baryną straciliśmy już piątkę a z tego, co widzę ledwo zbliżyliśmy się do centrum. Nie sądzisz, że powinniśmy być bardziej ostrożniejsi w przeklętym mieście?

Zebrani rozejrzeli się z lękiem na twarzach. Rzeczywiście zniknęła czwórka ludzi wysłanych przez Kapitana na sąsiednie uliczki w poszukiwaniu jakiegoś skrótu. Nie minęło wiele czasu, zatem nie mogli odejść tak daleko by nie dało się ich usłyszeć.

Gibon nie zdawał się podzielać troski towarzyszy. Splunął tylko i machnął lekceważąco ręką.

-Znając tych kretynów to pewnie zgubili się w uliczkach i teraz boją się wyjść-powiedział zirytowany Kapitan.- W tym mieście nie ma niczego oprócz piachu, skał i złota w podziemnym skarbcu w centralnej wieży! Nie zapomnieliście chyba, co nas czeka w środku tego miasta wy patałachy?

Widząc pewnego siebie Gibona większość piratów od razu się rozweseliła, zaczęto nawet plotkować, że zaginieni znaleźli złoto i zwiali bez chęci dzielenia się. Pekko tylko przyglądał się pogardliwie swoim towarzyszom nie mając ochoty zwrócić uwagę na oczywisty fakt, że żaden z czwórki nie zabrał nic do jedzenia a do najbliższej osady był jakiś tydzień drogi.

-Od teraz nikt się nie rozdziela!- Krzyknął Kapitan.- Zbierajcie się i wyruszamy! Musimy zdążyć, bo nasz Pekko umrze ze strachu! Hahaha!

Większość załogi ochoczo dołączyła do małpiego rechotu swojego dowódcy i szybko uwijała się zbierając z ziemi cały sprzęt. Profesora brutalnie podniesiono i prowadzono tuż za Gibonem, który raźno szedł przed siebie.

Na samym końcu zostali Pekko i Dick, który cały był spocony i dygotał rozglądając się dookoła.

-Wiesz, co, chyba miałeś rację, jeśli chodzi o to miasto-powiedział młody majtek idąc tuż przy starszym towarzyszu.-Coś tutaj się czai, jestem tego pewny!

Bosman słuchając obaw Dicka patrzył tylko przed siebie jakby nic innego dookoła go teraz nie obchodziło.

-Co widziałeś?-Spytał obojętnie jakby już znał odpowiedź.

-Cień-wyszeptał zlękniony majtek.- Widzę go wszędzie, pełznie za nami odkąd weszliśmy do miasta! Przez jakiś czas byłem pewny, że to przez te chmury pyłowe, ale gdy poszedłem do Kapitana jak mi kazałeś, poczułem zimny oddech na karku! Gdy się obróciłem nikogo tam nie było a jestem pewny, że to nie przez wiatr!

Pekko zatrzymał się nagle, chwycił Dicka za ramię i zbliżył palce do ust dając mu znać, że ma być cicho. Stojąc w ciszy dwaj piraci czekali aż pozostali odejdą nieco dalej. Gdy reszta załogi odeszła dostatecznie daleko bledszy niż zwykle Pekko odetchnął z ulgą.

-Nie idzie za nami, nie jesteśmy mu potrzebni. Najwidoczniej szuka kogoś konkretnego, my go niewiele obchodzimy, więc powinnyśmy być bezpieczni.

Skonfundowany Dick patrzył w miejsce gdzie przed chwilą przyglądał się Pekko. Niestety nie potrafił zobaczyć nic przez pył, który zaczął już unosić się przez rodzący się wicher.

-Mówisz o tym cieniu prawda? Wiesz, czym jest to diabelstwo?

Pekko pokręcił powoli głową.

-Dokładnie to nie, ale wiem doskonale, czego chcę a raczej, kogo…

Nim zdążył powiedzieć, co ma dokładnie na myśli przed nimi rozległ się przeraźliwy krzyk, który nie przypominał niczego, co kiedykolwiek słyszeli, nawet na najbardziej ponurych morzach. Słysząc go Dick schował się za Pekko, który mimo kamiennej twarzy lekko zadrżał.

- Widziadło!-Wybełkotał przerażony majtek.- Duch, który nie zaznał spokoju za życia! Musimy uciekać!

Po czym odwrócił się i zaczął biec przed siebie jak najdalej od tego jęku, jednak zatrzymał się po tym jak Pekko pacnął go mocno w tył głowy.

-Gdybyś nie wiedział to nie ma czegoś takiego jak Widziadła a nawet gdyby istniały to Telamor były ostatnim miejscem, w którym by się pojawiły.

-Wybacz trochę spanikowałem-powiedział trochę uspokojony Dick.-Ale ten jęk… nigdy w życiu czegoś takiego nie słyszałem!

Pekko kiwnął głową zastanawiając się nad naturą tajemniczego krzyku.

-Spodziewałem się, że coś takiego się stanie, ale i tak to było dość dziwaczne. Powinniśmy powoli ruszać przed siebie, reszta już pewnie ze strachu panikuje tak jak chciał ten Cień. Wszyscy rozdzielimy się i będziemy zabijani pojedynczo jak tamta czwórka.

-Czekaj wiedziałeś, że tak będzie? Dlaczego zatem się oddaliliśmy skoro zabija wszystkich pojedynczo! Możemy zginąć w każdej chwili!

-Bez obaw zignorował nas, gdy tylko zostaliśmy w tyle-powiedział uspokajająco Pekko.-Zdaje się, że ma porachunki tylko z kimś z głównej grupy a my właśnie zrezygnowaliśmy z roli jego tarczy. Teraz zostawi nas w spokoju i będziemy mogli podziwiać widowisko, jakie nam zapewni!

Po czym lekko się uśmiechnął i powolutku ruszył boczną uliczkę a za nim zdezorientowany Dick, który nie wiedział, że miasto tylko czeka, aby pogrążyć pod swoim pyłem zarówno ich, jak i tajemniczego Cienia.

Kompendium wiedzy o świecie i bohaterach!

Koncept świata

Świat w którym dzieje się akcja książki, zwany jest przez niektórych Illis. Do niedawna główną siłą w tym świecie była magia, jednak przez kataklizm, którzy niemagiczni ludzie nazwali „Wiatrem Chaosu”, doszło do znacznego postępu technologicznego i społecznego, natomiast wszelkie przejawy magii zostały uznane za przestępstwo i są obecnie prześladowane. Porządek feudalny powoli upada przez rosnące siły pojedynczych rodzin magnackich, kompani handlowych dążących do przejęcia kontroli nad handlem i piratów, których cele są znacznie bardziej krótkowzroczne choć najbardziej realne. Illis jest pełne kontrastów i absurdów, bowiem obok walk wielkich okrętów uzbrojonych w armaty są wyspy na których kryją się magowie, zgłębiający przyczynę swojej klęski w tym świecie dla których z pozoru nie ma dla nich miejsca. Technika zwyciężyła, jednak magia nie powiedziała ostatniego słowa…

Spis najważniejszych postaci (jak na razie)

Laura- Młoda, szalona zabójczyni pracująca dla rodziny Garibaldich. W walce posługuję się podstawową wersją Dim Mak, inaczej Ciosu Śmierci. Niezwykle trudno ją rozgryźć, gdyż często zmienia ona swój charakter z wyniosłej i skrupulatnej damy na sadystyczną i wesołą dziewczynę. Nikt nie wie która wersja jest tą właściwą. Zazwyczaj chętnie przedstawia się ludziom, choć każda kolejna osoba słyszy inne nazwisko. Jej przeszłość jest niewiadomą nawet dla jej pracodawców, którzy z rezerwą przyglądają się swojej najlepszej agentce.  (Jej postać jest wzorowana nieco na Harley Quinn ale też z bajek Disneya)

Sorkvild Kruk-Czarodziej z północnej części Archipelagu Chaosu. Amator archeologii, starożytnych tekstów i cygar z miodem. Doskonały materiał na maga: oczytany, inteligentny i wszechstronny, choć przez prześladowania czarodziejów, musi on ukrywać swoje talenty przed światem, co dla żądnego splendoru młodzieńca jest niezwykle irytujące. Posiada liczne kontakty wzdłuż całego Długiego Morza i wielu mecenasów, gotowych wesprzeć jego badania, choć dla większości z nich, nie przewiduję on żadnej rekompensaty.

Pekko-Tajemniczy pirat, znawca klątw i boskich znaków. Fanatycznie wierzy w reinkarnacje po śmierci, dlatego nie jest zbyt przywiązany do życia i często chodzi ponury świadomy nieskończonej męki życia. Rzadko przejmuję  inicjatywę, woli jak ludzie podejmują decyzję za niego, gdyż sam wręcz nienawidzi gdy inni są od niego zależni. Mimo to posiada ludzkie odruchy i traktuję swojego przyjaciela z załogi, Dicka jak własnego syna.

Dick-Młody majtek, który zaciągnął się na statek piracki poszukiwaniu przygód. Świetny strzelec, pomimo lekkich problemów z alkoholem. Urodzony w rodzinie wróżbitów, wierzy w większość, nawet najbardziej absurdalnych, legend i marynarskich podań. Nie jest typowym piratem przez swoją nadpobudliwość i ciekawość, którą zaspokaja poprzez trzymanie się blisko Pekki, którego nazywa swoim jedynym Kapitanem. (Jego imię pochodzi od postaci z „Wyspy Skarbów”. Zawsze mi było szkoda tamtego Dicka…)   

Łysy Gibon- Admirał Piracki, do nie dawna niekwestionowany władca piratów na Długim Morzu. Jego prawdziwego imienia mało kto już pamięta a jego pseudonim wziął się od jego małpiego rechotu i pozbawionej włosów głowie. Jest okrutnym, nie znającym litości człowiekiem za którym w bój poszedłby każdy piracki kapitan w tej części świata. Mimo to stracił kontrolę nad działaniami swoich podwładnych, co rozzłościło sprzymierzoną z nim rodzinie Garibaldich, która sprzedała jego położenie Srebrnej Kompanii. (Wzorowałem go na Barabossie z „Piratów z Karaibów”)

Ferguson Fore-W poprzednim życiu był pyszałkowatym i dumnym magiem, odpowiedzialnym za pracę w Przeklętej Wieży w Derenhalle. Gdy Wiatry Chaosu wydostały się na świat i zmieniły na zawsze oblicze świata, został bestialsko zabity przez swojego młodszego brata. Wrócił do tego świata, wstępując w oderwaną głowę Łysego Gibona, co znacznie ogranicza jego zdolności magiczne. W głębi duszy jest okropnym zboczeńcem i szowinistą. (Jego inspiracją była gadająca czaszka z gry „Planescape Torment”)

Biały Miś-Zwany również „Najpotężniejszym Człowiekiem na Świecie” to trzymetrowy siłacz, słynny pirat znany ze swoich polowań na czarowników. W młodości miał pokonać niedźwiedzia polarnego siłując się z nim tak długo, aż ten padnie z głodu. Pomimo, że jest już bardzo starym człowiekiem i zrezygnował z pływania po morzach, ludzie nadal się go boją mimo, że nie wiedzą czy w ogóle jeszcze żyje. Od kilkudziesięciu lat rządzi przemytniczym portem, Paludą cały czas nosząc skórę ze wspomnianego niedźwiedzia. (Na jego pomysł wpadłem jak zobaczyłem jak wielkim gigantem jest jeden z Imperatorów Mórz z One Piece)

Goli Garibaldi- Prawnuk założyciela rodziny Rajmunda Garibaldiego. Pracodawca Laury, która jest jedyną osobą którą się szczerze boi i nie potrafi jej rozgryźć. Odpowiada za wszystkie przestępcze interesy rodziny w Sylencie jak i w reszcie świata przez co jest w praktyce jedną z najbardziej wpływowych osób na świecie.

Reheka- Stara, opryskliwa wróżbitka, jedyna niezależna od Garibaldich osoba w Sylencie. Jej przybytek "Błękitna Kula" jest jednym z najczęściej odwiedzanych przez mężczyzn miejsc w mieście i o dziwo nie jest burdelem. Nikt, nawet jej podopieczne nie znają jej przeszłości, ale nawet w tak podeszłym wieku potrafi zabić człowieka jednym ciosem laski. Jest przybraną matką Dicka i przez to jest jedyną osobą wobec której czuje strach i respekt.  
Najważniejsze miejsca i organizację w Illis.

Archipelag Chaosu- Kiedyś był wielkim kontynentem, bogatym i ludnym. Wiatr Chaosu zadziałał na to miejsce najmocniej ze wszystkich, tworząc setki jeśli nie tysiące odosobnionych wysepek z którego jedynie niewielka została dokładnie opisana. W pobliżu w miarę zwyczajnych miejsc, nie brakuje dzikich, nieprzewidywalnych wysp, które mogły się przekształcić w istne piekło dla człowieka. Wiry, magnetyczne anomalie i liczne potwory sprawiły, że rzadko organizowane są wyprawy poszukiwawcze. Choć część wraca z archipelagu jako bogacze, większość nie wraca w ogóle. (inspiracją dla tego miejsca jest Grand Line z One Piece)


Telvana Mora-Miasto położone na wyspie o tej samej nazwie która leży na południe od Archipelagu Chaosu i zwana jest także Popielną Wyspą. Kiedyś zamieszkiwał ją odłam magów, którzy napadali na sąsiednie rejony aby porywać ludzi i przekształcać ich duszę w materiał budowlany o niezwykłych właściwościach, zwany dziś Gładokrwiakiem. Kataklizm spowodował, że spokojne dusze oszalały i zabiły swoich dawnych panów, zmieniając całą wyspę w popielne pustkowie. Obecnie jedynymi osadami jest wioska rybacka Kiełek oraz port, który przejęli przemytnicy Białego Misia i nazwali go Paludą. (Miejsce wzorowane na popielnych pustkowiach z gry Morrowind)


Wschodni kontynent- Miejsce gdzie znajdują się takie państwa jak Parsa, Indyga, Mirralia, Derenhalle, Pustkowia Verksu i Wolne Miasto Sylent. (Nadal myślę nad jakąś właściwą nazwą dla kontynentu)

Negia- Położona na zachodnim brzegu Długiego Morza, wiecznie targana wojną . Podczas kataklizmu rozbił się tam meteoryt, który spustoszył kraj, ale przyniósł również tajemniczy czarny obsydian o którego dostęp walczą liczni królowie i watażkowie. Kraj jest zamknięty z obu stron, toteż rzadko kiedy można znaleźć obsydianowe płytki zwane Negarami, które w powszechnej opinii i tak przynoszą pecha.

Parsa-Olbrzymie Cesarstwo znane z ekscentrycznej szlachty, nierówności społecznych i staromodnych rozwiązań. Znaczna część piratów pochodzi z chłopskich rodzin z tego kraju. Najbogatsi są skupieni w Bractwie Białej Rzeki, która podobnie jak pozostałe dwa handlowe kompanie, próbuję przejąć kontrolę nad handlem ale jest zarządzana przez religijnych fanatyków.

Indyga-Górski wasal Parsy. Największy producent żelaza, metali szlachetnych i cennych kryształów. Obecnie jest w kryzysie spowodowanym przez Srebrną Kompanie.

Mirralia-W centrum tego miejsca wznosiła się jedna z Przeklętych Wież. Ziemia ta nie ucierpiała tak jak inne rejony a wręcz przeciwnie. Z ziemi wyrosły olbrzymie drzewa, które mogłyby być świetnym źródłem dochodów, gdyby nie Mirralianie, którzy żyjąc blisko wieży stają się nad wyraz szybcy, silni i spostrzegawczy. Nie lubią obcych, dlatego każdy kto wejdzie w głąb lasu kończy ze strzałą w oku. Nieliczni Mirralianie opuszczają te ziemię i zostają najemnikami, najlepszymi na świecie.

Wolne Miasto Sylent- Wielki nadmorski port, gdzie siedzibę ma jedna z trzech wielkich kompani: Rodzina Garibaldich. Miasto jest pod ich całkowitą kontrolą a przez tanie cła przyciągają tu kupców z bogatymi towarami. Od dawna jest solą w oku Parsy, która nie może zdobyć miasta przez wąski półwysep i solidne mury w porcie.

Derenhalle-Znacznie mniejsze królestwo na południe od Parsy. Derenhallczycy zachowali znaczną część plemiennych zwyczajów i wierzeń, dlatego w oczach innych są postrzegani jako okrutni i sadystyczni maniacy nie znoszący jakiejkolwiek krytyki. Władza w kraju należy do siedmiu magnackich rodów w tym Ród Fore, cieszący się szczególnie złą sławą.

Pustkowia Verksu-Niezbadane wielkie połacie terenu zamieszkane przez koczowników i różne rozumne bestie pokroju orków. Graniczy na północy z Derenhalle, które jest na tyle obwarowane, że plemiona nie próbowały od lat najazdów na te ziemię.

Ticsus-Wyspa leżąca na zachód od granicy Parsy i Derenhalle. Dawno temu została zniszczona przez tsunami i dopiero Srebrna Kompania odnowiła ją i załózyła tam swoją główną siedzibę. Srebrna Kompania odpowiada za kryzys gospodarczy, który był spowodowany odkryciem znacznych złóż srebra przez poszukiwaczy kompanii w Archipelagu Chaosu. Przez to wszystko cena srebra zmalała drastycznie, a większość państw opierała swój rynek właśnie na tym metalu.

Długie Morze-Jak sama nazwa wskazuję, to bardzo długie pasmo wody, biegnące od Archipelagu Chaosu, przez Telvana More, Wschodni Kontynent, Ticsus i aż po Kręte Morze. 

Kręte Morze-Kolejna anomalia powstała przez Wiatr Chaosu. Niegdyś gładkie wody zostały zastąpione spiczastymi górami, które łącząc się w pasma sprawiły, że nawigacja w tym terenie bez znajomości prądów jest niemożliwa. W środku morza mieści się Bezimienna Wyspa do której drogę znają tylko piraci. Jest to jedyne pewne i bezpieczne miejsce dla piratów

Przeklęte Wieże-Miejsca w których stworzono Wichry Magii, które potem zostały przemianowane na Wiatry Chaosu. To miejsca o szczególnie silnej i niestabilnej mocy magicznej. Wokół nich występują liczne anomalie, które najczęściej są zabójcze dla człowieka. Sorkvild badając stare zapiski, odkrył, że istnieje 5 wież, które są kolejno w: Archipelagu Chaosu, Mirrali, Popielnej Wyspie, Derenhalle i Krętym Morzu.