poniedziałek, 8 lipca 2019

Rozdział 8-"Łeb na karku, tyle że bez karku "

Cała czwórka siedziała w ciszy nie wiedząc co robić.

Sorkvild palił cygaro, które musiał trzymać w kieszeni. Co jakiś czas podawał go Laurze, która kompletnie nie przyzwyczajona przy każdym zaciągnięciu dostawała ataku kaszlu, lecz odmówiła czarodziejowi dopiero za czwartym razem.

Pekko z szeroko otwartymi oczami dokładnie polerował swój pistolet. Dick, cały czas pamiętając co on chciał zrobić wcześniej z pistoletem, stał jak najdalej od niego upewniając się, że jego broń leży wystarczająco luźno za pasem. Przy nim nie mógł być nigdy pewny o swoje życie, a mimo to skoczyłby za nim w ogień.

Laura powstrzymując kaszel sięgnęła do kieszeni po swój zegarek kieszonkowy. Minęło 50 minut odkąd piraci stworzyli okrąg ochronny. Jeszcze kilka chwil i wściekłe duszę mogą być w stanie się przedrzeć przez osłabioną ochronę.

-To nie tak miało się skończyć-pomyślała zabójczyni-Mam jeszcze 80 lat, jeśli wróżba tej starej jędzy była prawdziwa. Muszę coś wymyślić albo…

Dziewczyna przerwała gorączkowe rozmyślanie gdy usłyszała bulgotanie. Spojrzała zaskoczona na leżącą z boku torbę z której dobiegał dźwięk. Otworzyła ją i spojrzała do środka w którym panował większy bałagan niż wcześniej.

-Po co ci te notatki skoro nie umiesz czytać?-spytała się Sorkvilda palącego, nieskończone zdawało się cygaro.

-To na przechowanie-odpowiedział czarodziej stając nad nią zaciekawiony czego szuka.-Znajomy profesor mi je dał a byłem mu winny sporo przysług.

-Raczej nie zdołasz je spełnić-mruknął Dick ustawiając się za nim.-Może te notatki nam się do czegoś przydadzą?

-Zaraz je sprawdzę tylko najpierw… Co to? Ach to nos-powiedziała Laura i szybko wyciągnęła rękę razem z głową Łysego Gibona.

-A niech mnie-westchnął Dick.-Hej Pekko miałeś rację! Ona naprawdę zabiła kapitana! Tylko czemu...

Sorkvild i Laura spojrzeli w stronę pirata, który celował w ich stronę z pistoletu. Gdy rozległ się wystrzał, błyskawicznie odskoczyli w bok nie dając kuli szansy na dosięgnięcie któregoś z nich na czas. Dick padł na ziemię a głowa Gibona poleciała w górę, wyrzucona przez unikającą strzału Laurę.

Usłyszeli wtedy okrzyk bólu, przemieszanymi z przekleństwami i groźbami, których nie powstydziłby się mało który pirat.

Czarodziej kilkoma gestami rąk przywołał magiczną tarczę, lśniącą zielonym kolorem. Rozejrzał się w poszukiwaniu rannego. To co zobaczył wprawiło go w osłupienie.

Laura stała naprzeciwko niego cała rozpromieniona szczerząc się szeroko. Najwidoczniej znowu zmieniła jej się osobowość i tym razem była to postać nadpobudliwej sadystki. Było jednak oczywiste, że nie ona krzyczała. Tak jak on była na to za dobra.

Jego spojrzenie powędrowało na Dicka, który mimo, że padł wcześniej na ziemię bezbronny to już trzymał w ręku pistolet wymierzony w swojego kapitana. Wbrew pozorom młodzieniec nie był pierwszym lepszym majtkiem lecz piratem z krwi i kości. To niemożliwe aby on tak krzyczał.

Czarodziej spojrzał na Pekko który cały czas trzymał w ręku broń, ale nie celował nią w żadnego z pozostałej trójki. Na jego celowniku był bowiem jego dawny kapitan a raczej jego głowa.

-Trzymajcie się z dala od niej- powiedział Pekko z wyraźnym napięciem w głosie.-Mamy tu piątego do pokera.

-Pasuje-wyjęczała głowa.

Dwójka piratów niemal jednocześnie wystrzeliła ze swoich pistoletów w gadającą kończynę a Laura zaniosła się śmiechem chwytając się za brzuch i nie mogąc wstać. Sorkvild był najbardziej opanowany i stanął nad gadającą głową powstrzymując dalsze salwy w jej stronę.

-Wreszcie ktoś normalny w tym towarzystwie-jęknął łeb Łysego Gibona liżąc powstałą przez kulę, dziurę w policzku przez którą widać było język.-Postawcie mnie proszę na półkę i zszyjcie mi to cholerstwo bo boli za każdym razem jak coś powiem.

Czarodziej bez zastanowienia wykonał prośbę i odmówiwszy kilka inkantacji dotknął dziury w policzku i głowie a po chwili z dziur zostały tylko blizny.

-No jeden mądry wśród bandy idiotów-powiedziała wyniośle głowa.-Przysłuchuję się wam od kilkudziesięciu minut a już mam was dosyć! Pieprznięta wariatka, aspołeczny kapitan, dzieciak któremu wydaje się, że jest piratem i pierdołowaty czarodziej, który ma mózg dziesięciolatka!

-Gibon ma gadane nawet po śmierci-powiedziała Laura, w ogóle nie zrażona obelgą.-Kto jest za tym by zagrać nim w zośkę?

Tylko ona z zebranej piątki podniosła rękę (nie wiadomo czy „piłka” była, za czy przeciwko) więc zabójczyni zrezygnowana zamilkła, cały czas zachowując uśmieszek na twarzy.

-Nie jestem tym Gibonem o którym tak rozprawiacie-powiedziała głowa unikając patrzenia w stronę Laury.- Nazywam się Ferguson, naczelny kierownik Kruczej Wieży. Lata temu zakląłem się w pięciu wieżach aby móc powrócić do życia. Wystarczyło tylko powiedzieć moje imię trzy razy a ja przejmę najbardziej odpowiednie ciało w okolicy-ożywiony mag chrząknął lekko zakłopotany.-Nie spodziewałem się jednak ,że to ciało będzie tak… Ograniczone.

-Co to znaczy, że to jedyne odpowiednie ciało?-spytał Pekko.-Żaden z martwych piratów nie był odpowiedni?

-Oh to akurat moja wina-powiedziała smutnym tonem Laura, cała drżąc od powstrzymywania chichotu.- Osiem beczek prochu było lekką przesadą choć i tak jakimś cudem ktoś przeżył.

-Tak to przeze mnie-wtrącił się nagle Sorkvild.-Bariera ochronna, przez przypadek otoczyła też twój cel, wybacz…

-Nie ma sprawy-machnęła ręką.-Gdyby nie to musiałabym godzinami przekonywać pracodawców, że ofiara zginęła, a znając tych sknerów to nie wypłaciliby mi nawet połowy. Teraz przynajmniej mam głowę, którą opętał sam Ferguson Fore!

Głowa zachichotała złowieszczo wykręcając się w stronę Laury.

-Mała dziewczynka zna moje nazwisko co? Więc wiesz pewnie kim byłem za życia prawda?

-Nie pozostało po tobie nic beznogi krabie-odpowiedziała sucho Laura.-Gdy doszło do kataklizmu, niemagiczna część twojej rodziny dopadła ciebie i wraz z setką innych czarodziei urządziła najkrwawszą scenę kaźni w znanej historii. Tylko dlatego w ogóle cię rozpoznałam. Uwielbiam fragment w którym po wyrwaniu wam paznokci gotowano je i zmuszano was do ich wypicia.

-To prawda, mój najmłodszy braciszek zawsze miał dziwne fantazję-skrzywił się Ferguson.-Gorąco dało się jeszcze wytrzymać, ale od smaku miałem ochotę ich wyzabijać! Swoją drogą w której Wieży właściwie jesteśmy? Wygląda mi to na Telamor, tylko tutaj ludzie byli tak pieprznięci żeby zamiast cegieł używać dusz…

-Owszem zgadłeś, stary magu-odpowiedział mu Pekko.-Gładokrwiaki chcą naszej śmierci i za jakieś 5 minut mogą się przedrzeć przez mój glif ochronny.

-Ach tak widziałem, doprawdy niezła robota jak na niemagicznego kapłana, amatora - pochwalił go Ferguson.

Dick parsknął tylko stojąc przy drzwiach przysłuchując się rozmowie i nasłuchując czy zza drzwi nie dobiegają jakieś niepokojące dźwięki.

-Nazywanie Pekka amatorem to obraza dla wszystkich amatorów! To zwykły partacz mający zbyt dużo szczęścia. Tylko dlatego za nim właściwie łażę.

-Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to nie obchodzi-warknęła głowa.-Jeśli chcecie się stąd wydostać żywi macie się mnie słuchać w każdym przypadku, czy to jasne?-gdy wszyscy mniej lub bardziej chętnie przytaknęli mu zadowolony kontynuował.-Powiedzcie mi najpierw dlaczego powiedzieliście moje imię 3 razy.

Czwórka przypadkowych towarzyszy opowiedziała gadającej głowie całą historię tak szybko i zwięźle jak tylko potrafiła. Ferguson tylko słuchał i nie przerywał dając im wyjaśnić sprawę w swoim tempie. W końcu jednak przerwał Dickowi, gdy niepotrzebnie zaczął dokładnie opisywać ucieczkę przed zbitymi w wielką masę Gładokrwiakami.

-Dobra, dobra już wszystko rozumiem. Teraz słuchajcie mnie uważnie. Po pierwsze niech ta wariatka mnie trzyma przy piersi a nie w torbie. Po drugie i właściwie ostatnie, otwórzcie klapę w podłodze i wskoczcie do środka!

-Będzie ciężko-pokręcił głową Pekko.-Jęki zagubionych dusz dochodzą z każdej strony. Spadniemy prosto w wielkie skupisko kamieni.

-Spokojna głowa nie ma powodów do obaw-uśmiechnęła się głowa.-Dopóki moje cenne życie zależy od was, jesteście bezpieczni jak u mamy w domowej pościeli! Otwierajcie i skaczcie, tylko pamiętaj dziewczyno by trzymać mnie mocno przy piersi!

Dwójka piratów podniosła klapę i spojrzała niepewnie do środka. Coś na dole rzeczywiście wydawało dziwne dźwięki i co jakiś czas błyskało różnokolorowymi światełkami.

-Raz się żyje-mruknęła Laura rzucając głowę Sorkvildowi.- Yuppiii!

-Czekaj na mnie!-krzyknął Dick ciągnąc za sobą swojego kapitana.- Kto ostatni na dole ten zeskrobuje pozostałych!

I cała trójka skoczyła w dół zostawiając Sorkvilda samego z głową. Młody czarodziej uśmiechnął się do ożywionego i odłożył go na półkę.

-Cco ty robisz?-spytał Ferguson z paniką w głosie.-Chcesz mnie tu zostawić? Przecież ochrona zniknie za minutę! Zostanę przez te dusze przeklęty! Dlaczego ty to robisz? Czego ty chcesz?

Sorkvild spojrzał na spanikowanego czarodzieja zimnym spojrzeniem od którego on, największy czarodziej z Derenhalle aż zadrżał. Podniósł rękę i wypowiedział dwa krótkie słowa. Ogień wystrzelił z jego rąk i przeszedł przez drzwi nie niszcząc ich ani trochę. Jęki potępionych ucichły w chwili gdy glif ochronny Pekki osłabł. Za drzwiami nie było już niczego co mogłoby im zagrażać.

-Pakt Ograniczonej Kontroli-powiedział Sorkvild do zakłopotanego maga.

Ferguson zamilknął najpierw zszokowany, ale zaraz się opamiętał i wrócił do swojej starej wściekłej miny.

-Ty cholerny dzieciaku-wybełkotał ze złości aż mu zaczęła lecieć piana z ust.-Doskonale wiesz co jest na dole prawda? Od początku udawałeś!

-Naprawdę myślałeś, że mogło być inaczej?-zapytał czarodziej i zaniósł się śmiechem.- Portal, który jest w tym tunelu przeniesie nas za granicę miasta daleko od wszelkich niebezpieczeństw. Początkowo chciałem wymyśleć jakąś wymówkę, która pozwoliłaby całej naszej gromadce wydostać się stąd bez psucia mojej przykrywki ale wtedy napatoczyłeś się ty i ułatwiłeś mi robotę.

-Czyli nie jesteś jakimś niedzielnym czarownikiem z zabitej dechami dziury, prawda? Umiesz czytać i pewnie wszystkie tę książki zdołałeś spokojnie przestudiować w kilka minut!

-No cóż pochodzę z zabitej dechami dziury ale cała reszta się zgadza-odpowiedział Sorkvild i zaczął przechadzać się po pokoju.-Widzisz zacząłem badania nad pięcioma Przeklętymi Wieżami kilka lat temu, ale szczęście mi nie sprzyjało bo najbliższa wieża była zatopiona jakieś pięć mil pod wodą. Później przybyłem tu ale dowiedziałem się niewiele więcej niż w mniej sławnych magicznych miejscach na północy.

-Zatem wyruszasz na wschód zgadza się?-spytał podejrzliwie Ferguson.-Chcesz zbadać przyczynę mojej porażki i potrzebujesz mnie prawda? Kogoś tak obeznanego z tematem nie uda ci się więcej znaleźć!

-Nie potrzebuję cię z tego powodu-odpowiedział Sorkvild siadając koło niego.-To co jest w moich planach daleko wykracza twoje kompetencje. Jesteś utalentowanym magiem, ale jesteś zbyt ograniczony.

-I dlatego chcesz mnie jeszcze bardziej ograniczyć zawierając ze mną pakt? Nie nadążam za tobą dzieciaku…

-Widzisz to był długi dzień dla tej trójki tam na dole… a może już w górze… Sam nie wiem! Chodzi o to, że ta banda nie bała się iść w najgorsze i najbardziej nawiedzone miejsce na świecie a co najważniejsze przeżyła ten dzień z zaledwie kilkoma siniakami, lekkimi ranami i przemęczeniem. Jest coś co ich wyróżnia.

Zamilknął na moment dając Fergusonowi czas na zastanowienie.

-Oni… Są szaleni-powiedziała niepewnie głowa.-Dlaczego chcesz ścigać Wichry Chaosu z bandą wariatów? To idiotyczne!

-Idiotyczne było to co zrobiliście lata temu w tych wieżach!-wykrzyczał niespodziewanie Sorkvild- Próbowaliście okiełznać magię za pomocą skrupulatności i zasad! Spowodowaliście tym samym katastrofę przez którą życie straciło miliony ludzi!

-Nie zaprzeczam-odpowiedział krótko Ferguson.-Rozumiem też, że zdecydowałeś się na zupełne przeciwieństw tego co robiliśmy w przeszłości.

-Absolutnie nie ty gadający trupie. Potrzebuję równowagi. Kogoś kto pomoże mi pokierować szaleństwem tak aby uzyskać jak najlepszy efekt. Będziesz przeciwwagą która ustabilizuję wagę-Sorkvild parsknął jakby sam do siebie i dodał.-Wyszło nawet poetycko, kto by się spodziewał… No to jak? Dołączysz do załogi?

Głowa przez chwile milczała ale gdy usłyszała coraz głośniejszy jęk tuż za drzwiami przygryzła wargi i wycedziła jakieś słowa w obcym języku.

-Ar Der Mere-dokończył Sorkvild z uśmiechem na twarzy. Witaj w załodze Sorkvilda Kruka! No a teraz spieprzaj!

I bez użycia rąk, podniósł Fergusona i cisnął nim w dół słuchając jego głośnych przekleństw w nieznanych językach. Gdy krzyki ucichły ostatni żywy człowiek wskoczył w ślad za nim i na dobre opuścił Telamor.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz