środa, 4 września 2019

Rozdział 14-"Wielorybiolampartoośmiornicorenifer"





Statek powoli płynął po długim morzu już trzeci tydzień. Stała załoga włóczyła się całymi dniami po pokładzie, marudząc na brak wiatru i mocny jak na jesień skwar. Podróż do Sylentu z Paludy trwała zazwyczaj niecały tydzień, więc rutynowy kurs przemytniczy przemienił się w niekończącą się męczarnie.

Nieprzyzwyczajony do takich upałów Sorkvild, całe dnie spędzał w swojej kajucie, gdzie jakimś magicznym sposobem utrzymywał przyjemną chłodną temperaturę, przynajmniej z jego punktu widzenia bo cała reszta uważała, że jest tam zdecydowanie za zimno i panowała tam nieprzyjemna magiczna aura, zwłaszcza dla Pekka, który nawet nie zbliżał się do kajuty czarodzieja.

Pekko wydawał się być strasznie zirytowany tym długim rejsem i z nudów oglądał statek, jakby miał nadzieje, że znajdzie coś dzięki czemu ruszą do przodu, mimo ciszy na morzu. W jego poszukiwaniach, towarzyszył mu kapitan statku, Borsalino, który pierwszy raz dowodził wyprawą tym szlakiem. W towarzystwie doświadczonego pirata, czuł się znacznie swobodniej bo znaczna część załogi a zwłaszcza ta bardziej przesądna, obwiniała biednego Borsaliniego o obecny stan rzeczy.

Jedynymi niespiętymi osobami na statku byli Dick, Laura i Ferguson. Owa trójka, całymi dniami przesiadywała w bocianim gnieździe i wpatrywała się w chmury. Prawdę powiedziawszy sprawiało to przyjemność tylko Laurze, bo Dicka znacznie bardziej relaksował widok morza a Ferguson mógł się cieszyć słońcem i nie marznąć gdzieś w głębi skrzyni w kajucie Sorkvilda.

-Widzę coś na literę…C!-powiedział nagle Ferguson.-No dalej, zgadujcie!

-Cholerne morze-mruknął Dick.

-Cholerne niebo-mruknęła Laura.-Chociaż może też być chmura.

-W ogóle nie potraficie w to grać! To jest tylko jedno słowo!-marudziła głowa.-Zresztą nie chodziło mi o chmurę, grajcie dalej!

-Jesteśmy na środku bezkresnego morza a ty leżysz na dnie bocianiego gniazda, co niby możesz widzieć innego niż chmury na niebie?-dopytywał się Dick, który zaczął się przyglądać horyzontowi na północy.

-Właśnie o to chodzi w tej grze! Nie możesz się zastanawiać co widzisz tylko co ta osoba może zobaczyć!-mówił dziwnie podekscytowany Ferguson

-„Cebe”?-zaproponowała Laura.-To po Derenhallsku „niebo”.

-Dobrze kombinujesz ale to też nie to. Podpowiem, że mówię to w tym świńskim, Parskim.

Laura westchnęła i potarła oczy z irytacji. Przez tę sytuację zaczęły ją bawić durne gierki ożywionego, zboczonego maga. Gdyby nie chłód, wolałaby spędzać czas u Sorkvilda, który o dziwo miał ciekawsze rzeczy do opowiedzenia niż prawie dwustuletni Ferguson.

-Poddaje się-powiedziała dziewczyna, chcąc skierować rozmowę na inne tory.-O czym myślałeś?

-Odpowiedzi są dwie. Poznacie je gdy spojrzycie przez dziury w waszych spodniach!

Ferguson gorzko pożałował tego żartu gdy tylko poczuł jak Laura nie przestawała go kopać, przeklinając go wszystkimi derenhallskimi obelgami, jakie tylko znała.

-Cholerny…Martwy… Zboczeniec!-mówiła z zaciśniętymi zębami, przerywając na chwilkę po każdym uderzeniu.-Jeżeli będę musiała przez kolejny dzień słuchać twoich uwag, to przysięgam wrzucę cię do morza i odpuszczę sobie nagrodę za ciebie! Bądź cicho i nie mów nic więcej!

Laura wydawała się być naprawdę mocno wkurzona, więc bezbronny Ferguson tylko wyjęczał coś w rodzaju przeprosin, dzięki czemu kopniaki ustały, ale cały czas był pod butem zabójczyni.

-Dick nie mam przypadkiem dziury na spodniach?-spytała się pirata, który cały czas był wpatrzony w morze.

-Nawet gdyby była i tak bym nie powiedział prawdy-mruknął Dick pocierając oczy.-Zresztą możliwe, że nie zdołałbym nic zobaczyć bo chyba od tego słońca zaczynam mieć zwidy.

-Co masz na myśli?-spytała zdziwiona Laura.-Może widzisz jakiś statek na horyzoncie?

-To nie jest statek-odparł zdenerwowany pirat.-Wiem, że to brzmi dziwnie, ale co chwila pojawiają się i znikają jakieś dwie wieże!

Laura puściła Fergusona i podniosła go do góry tak żeby też mógł popatrzeć na ocean. Wszyscy wpatrywali się parę minut w miejsce wskazane przez Dicka, ale nie zobaczyli nic co choć trochę przypominałoby wieże.

-Odwaliło mu przez to wymarłe miasto i teraz przez zwidy wszystko mu się miesza-zaczął narzekać Ferguson.-Wszędzie widzi zniszczone budynki! Niedługo będzie widzieć szkielety wychodzące z morza!

-No sam nie wiem…-wymamrotał zakłopotany Dick.- To chyba rzeczywiście tylko omamy. Chyba poleżę przez chwilę u Sorkvilda, to mi dobrze zrobi. Zostajesz tutaj Lauro? Hej Laura!

Laura jednak go nie słuchała tylko z szeroko otwartymi oczami patrzyła na lewo, gdzie najprawdopodobniej był zachód. Pirat i gadająca czaszka, spojrzeli również w tamtą stronę i z zaskoczenia, Dick niemal nie wypuścił maga z rąk.

Przed nimi, znacznie dalej od horyzontu i bliżej statku, stały dwie unoszące się na wodzie konstrukcje. Były bliźniaczo podobne do siebie, tylko odwrócone symetrycznie. Ściany tych wież nie miały żadnych wgnieceń, otworów czy innych śladów zniszczeń, wydawały się być niesamowicie gładkie, jak brylanty. Wieże rozwidlały się w kilku miejscach, przede wszystkim na końcu co wyglądało trochę jak wieloramienny świecznik.

-Wiecie, że prawdziwe bocianie gniazda w ogóle nie przypominają tych na statkach? Nazwali je tylko dlatego, że są wysoko nad ziemią?-mówił Ferguson, który jakoś nie przejął się nagłym pojawieniem się przed nimi konstrukcji. Zostało to zignorowane przez Dicka, który mimo, że znał odpowiedź to szybko zaczął schodzić w dół na główny pokład.

W tym samym czasie, Pekko wraz z kapitanem Borsalinim wyszli na zewnątrz by rutynowo sprawdzić czy nic się nie zmieniło w kwestii wiatru. Ich wywody na temat tej całej sytuacji przerwał Dick.

-Panie kapitanie!-krzyczał podbiegając do nich i lekko dysząc.-Panie kapitanie… Szybko!

-O co chodzi?-spytał Borsalini, przyzwyczajony do tego tytułu

-Panie kapitanie, panie Borsalini, przed nami coś się pojawiło! Niecałą milę stąd! Jest wielkie!

Pekko podbiegł po schodach a za nim, urażony dowódca statku i już po chwili znaleźli się na samym tyle statku.

Niczego tam nie było.

-Jak to… Przecież one były tutaj jeszcze przed chwilą!-mamrotał Dick, nie mogąc pojąć co się właściwie zdarzyło.

-Omamy z gorąca-powiedział Borsalini i uznawszy, że sprawa rozwiązana odwrócił się na pięcie i spojrzał na sternika, który przez brak zajęć spędzał większość czasu na spaniu.-Herman śpi i nic nam nie powie a w taki upał nikt nie siedzi na gnieździe.

-Właśnie, że siedzi!-zabrzmiał kobiecy krzyk z góry.-A to co mówi ten kretyn to prawda! Te dziwne kolumny pojawiły się, ale zniknęły jak tylko Dick zaczął schodzić. WSZYSCY to widzieliśmy!

-Jacy wszyscy? To ile ich jest tam w górze?-zapytał zdziwiony Borsalini, który nie wiedział o Fergusonie.

-Wybacz, zająknęłam się!-poprawiła się Laura, która słyszała każde słowo na dole.-To coś chyba za chwilę się poja...

Nim skończyła mówić nagle, statek zaczął się trząść tak mocno, że sternik obudził się z drzemki i wstał jak na alarm, tylko po to aby znowu wylądować na ziemi. Pozostała załoga, również odczuła te wstrząsy i całymi grupami, zaczęli niemrawo wchodzić na górny pokład, próbując utrzymać przy tym równowagę.

-To coś jest pod nami!-krzyknął Pekko do Borsaliniego.-Musimy ruszyć naprzód!

-Nie mamy jak!-odkrzyknął kapitan statku.-Bez wiatru nie ruszymy się nawet o metr!

-Mamy jeszcze wiosła!

-To proszę bardzo, spróbuj jakoś do nich podejść! Wypadniesz zaraz za burtę!

Pekko miał ogromną ochotę przywalić pesymistycznemu kapitanowi tak mocno, że ten usnąłby na dobrych kilka godzin a on przejął by kontrolę nad statkiem, jednak nim wcielił ten plan w życie, wszystko się nagle uspokoiło i przestało tak nimi trząść.

-Huh no i git-mruknął Borsalini prostując się dumnie.-Załoga, bierzcie wiosła i do wieczora płyniemy! Nie przepłyniemy nawet mili, ale zejdziemy z tego podwodnego wulkanu!

Żaden marynarz nie zdążył jednak podejść do wioseł, gdyż dziwne wieże znowu się pojawiły. Tym razem tuż przed nimi, kilka metrów przed dziobem okrętu. Powoli wynurzały się z morza odsłaniając się coraz bardziej.

-Masz swój wulkan Borsalini-prychnął Pekko.-Dick! Leć po Sorkvilda! Niech nasz uczony na coś się przyda!

-Nie trzeba, sam się zaprosiłem-zabrzmiał głos czarodzieja, który właśnie wchodził po schodach, odwrócony tyłem do wypływającej konstrukcji.-Od razu jednak mówię, że nie znam się na wulkanach i…

-To nie jest żaden wulkan-krzyknął zirytowany Dick.-To gigantyczna wieża wyłaniająca się z morza! Co wy macie z tymi wulkanami?

Czarodziej obejrzał się za siebie i spojrzał na kolumny, które były już wyżej od statku i ponuro rzucały cień na prawo od statku.

-Och błagam was to żaden cień!-parsknął śmiechem Sorkvild.-Przecież to reniferze rogi! Widać wyraźnie po rozgałęzieniach na czubku.

Wszyscy spojrzeli na czarodzieja jak na wariata za wyjątkiem Pekka, który w przeciwieństwie do pozostałych widział renifera, musiał przyznać, że podobieństwo jest uderzające.

„Reniferze rogi” wypływały dość powoli, ale nagle zaczęły podnosić się znacznie szybciej, tworząc falę, która wlała się na statek, odwracając wzrok wszystkich na statku od siebie.

Jedynie Laura i Ferguson mogli ze zdumieniem zobaczyć, jak spod rogów, wyłania się ogromna Bestia, większa od największych galeonów a dorównująca nawet wyspom.

Oprócz oczywistych cech renifera, jego ciało było jedną wielką sklejanką różnych gatunków. Tułów przypominał zwykłego wieloryba, jednak płetwy miał zakończone ostrymi pazurami, jak u sępa. Jego pysk, a zwłaszcza nos, przypominały jakiegoś dzikiego kota o długich blond wąsach.

Stwór otworzył jedno oko, następnie drugie a w końcu, ku zaskoczeniu wszystkich trzecie. Każde miało inny kształt i kolor źrenic. Jedno z nich pochodziło od węża, lub kota. Drugi pasował do ośmiornicy, natomiast trzeci z kolei był typowo ludzki, tyle, że trochę bardziej zielone niż zwykle.

-Hybryda!- krzyknął ktoś z załogi.-To Hybryda z północy!

Marynarz nie mylił się. Była to stuprocentowa hybryda, stworzona przez magów, przed kataklizmem, który stworzył Archipelag Chaosu. Czarodzieje zamieszkujący zniszczony kontynent, byli ekscentryczni, nawet wśród pozostałych magicznych krajów. Wielką popularnością, cieszyły się tam nauki biologiczne i chemiczne. Eksperymentowano z każdym możliwym stworzeniem, jakie znano w tamtych czasach, a znanych było ich znacznie więcej niż dzisiaj.

Wiatry Chaosu, spowodowały jeszcze większe zamieszanie, bo oprócz tego, że dołożyły też własne mutacje, to co gorsza uwolniły oszalałe Bestie, które sprawiły, że większość Archipelagu jest niemożliwa do ponownego zbadania.

Eksperymenty nie ominęły też wodne stworzenia, których trzymano w specjalnych słonych jeziorach w głębi lądu, które po kataklizmie połączyły się z otwartym morzem.

Morskie Hybrydy najczęściej niszczyły statki, bez zbędnych ceregieli, jednak ten wielorybiolampartoośmiornicorenifer,(stało się to później popularnym łamańcem językowym), nie robił nic, poza przyglądaniem się statkowi i załodze. Co chwila mruczał tylko coś, co przypominało połączenie pomruku kota i wielorybiego śpiewu.

-Kapitanie, mamy strzelać?-spytał się sternik, który na dobre się już rozbudził.

-Z naszymi działami bałbym się atakować łódki rybackiej a co dopiero morską Hybrydę-mruknął ponuro Borsalino.-Nawet gdybyśmy go trafili w jakiś czuły punkt, to i tak przed śmiercią pociągnie nas na dno.

-Niech nikt się nie rusza to może, pomyśli, że nikogo nie ma na statku-dodał Pekko.

-Naiwne podejście-wtrącił się Sorkvild.-To musiałby być cud, żeby każde oko było tak prymitywnie skonstruowane.

-Najważniejsze to nie panikować i mieć nadzieje, że… Chwila, na co on się patrzy?

Pekko i Sorkvild dopiero po chwili zauważyli, że wszystkie trzy oczy zwrócone są na bocianie gniazdo. Ferguson schował się do środka, jednak Laura patrzyła na stwora, najwyraźniej próbując powstrzymać się od śmiechu.

Hybryda musiała mieć lepszy słuch od pozostałych bo wyraźnie usłyszała zniekształcony chichot dziewczyny.

-Śmieszy cię coś?-spytała Hybryda, mocnym i groźnym głosem, który kompletnie nie pasował do kociego pyska.

-Nie nic-odpowiedziała Laura, kompletnie nieprzejęta tym, że stwór przemówił ludzkim głosem. Przestała się tylko śmiać, jednak nadal trząsł jej się brzuch a na twarzy widniał uśmiech.

-Aha to dobrze-odpowiedziała Hybryda i skierowała swój wzrok w dół, głęboko się nad czymś zastanawiając.

Reszta załogi nie była tak spokojna jak Laura. Większość skuliła się w grupki i bała się nawet ruszyć o krok. Wielorybiolampartoośmiornicoreniferowi, jednak to nie przeszkadzało i dalej stał tak zamyślony.

Minęło dziesięć minut, potem dwadzieścia aż w końcu po godzinie, wszyscy w miarę się uspokoili i stojąc, czekali aż Bestia wykona jakiś ruch. W końcu Sorkvild nie wytrzymał i krzyknął do niej:

-Możemy w czymś pomóc?

Pozostali spojrzeli na niego z grymasami wściekłości na twarzach, gotowi uciszyć niecierpliwego uczonego.

-Kto chcę przejść przez most, musi zapłacić myto!-powiedziała nagle Hybryda, cichym głosem, zupełnie jakby się czegoś wstydziła.

Załoga statku rozejrzała się dookoła, spodziewając się zobaczyć jakiś most. Oczywiście nic takiego nie było. Dalej byli otoczeni przez niekończące się połacie wód.

-Tu nie ma mostu-krzyknęła do Bestii Laura, której także zaczynało się już nudzić.-Dlaczego mamy ci zresztą płacić, to wolne wody!

-Cholera wiedziałem, że coś spieprzyłem!-mruknęła do siebie Hybryda i zaczęła drapać się ostrymi płetwami po głowie, zupełnie jakby naśladowała człowieka.- No dobra, zatem niech jeden z dyliżansów, wyrzuci worek z mamoną i odjedźcie w pizdu! A nawet nie próbujcie skarżyć się u szeryfa, mój brat trzęsie całym miasteczkiem i wypuści mnie z ciupy bez żadnych problemów a wtedy was dopadnę i powieszę na kaktusie!

-Co on pierdoli, przecież kaktusy nie są tak wysokie, zresztą lina się urwie na takiej łodydze-mruknął Borsalini, który widział kaktusy tylko w szklarniach i dziwnym trafem tylko to wydało mu się w całej tej sytuacji, niedorzeczne.

-Naprawdę? Nie da się tak powiesić człowieka? Dzięki, strasznie bym się wygłupił jakbym dalej w to brnął-powiedziała Hybryda, która nie dość, że słyszała tak ciche narzekanie to jeszcze uwierzyła w nie bez żadnych przeszkód. – W takim razie, chce… chce…

Głos morskiego potwora, wyraźnie się łamał i gdyby był człowiekiem, można by mieć pewność, że za chwilę się rozpłaczę.

-Przepraszam, jak masz na imię-rozległ się głos z góry. Hybryda spojrzała na Laurę, która wyszła z bocianiego gniazda i teraz siedziała na maszcie, jak na koniu.-Szukasz powodu aby nas zatopić?

-Dokładnie!- krzyknął Stwór rozradowany, że ktoś go zrozumiał.-Jako Hybryda, mam strasznie upierdliwe życie. Wszyscy ode mnie wymagają, żebym niszczył wszystkie statki na swojej drodze, ale jakoś nie potrafię się wcielić w tę postać.

-Rozumiem cię-potakiwała mu Laura.-Ja też miałam być kimś innym w dzieciństwie, ale szybko z tego zrezygnowałam i teraz robię co chcę! A ty, masz jakieś marzenia, które byś wolał spełnić?

Bestia przez chwilę myślała, jednak po pięciu minutach stało się jasne, że nic nie przychodzi mu do głowy.

-Może zwiedzanie świata-wypalił nagle Dick.-To całkiem niezła sprawa, zwłaszcza, że musisz być strasznie szybki i wytrzymały!

-Niestety, nie wolno nam opuszczać Archipelagu Chaosu, to absolutnie niemożliwe-odpowiedział stwór.-Gdyby reszta Hybryd się o tym dowiedziała, wyrzekliby się mnie!

-Nie chce ci psuć zabawy wielkoludzie, ale jesteśmy jakieś kilkaset mil od Archipelagu-powiedział Pekko.-Od dłuższego czasu, jesteś na Długim Morzu!

-Wiedziałem! To dlatego od dłuższego czasu nie przywaliłem rogami w żadną wyspę! Nawet się nieźle ucieszyłem, że was zobaczyłem, byłem pewny, że wasz statek to wyspa! Swoją drogą dlaczego tu tak stoicie zamiast płynąć?

-Nie mamy wiatru i stoimy tu od tygodni- odparł Borsalini.

-No tak zapominam, że nie używacie płetw hahaha!-śmiech hybrydy brzmiał okropnie, jednak załoga wyczuła okazję i śmiała się wraz z nim. Śmiali się tak dobrych kilka minut aż padły im gardła, co nie groziło Hybrydzie.-Nawet was polubiłem, zwłaszcza tego malucha na górze i tego śmiesznego na dole! Od teraz zamierzam podróżować po świecie! Proście mnie o co chcecie przyjaciele! Mogę spełnić wasze 2 życzenia! Na więcej nie m koncesji…

Pekko, Borsalini i Dick wymienili znacząco spojrzenia. Sorkvild, uśmiechnął się na ten widok i odczytawszy ich zamiary spytał się:

-Zatem jaką mamy najdłuższą linę?