środa, 31 lipca 2019

Rozdział 11- "Pogawędka w bieliźnie i wybór dalszego kursu"





Gdy udali się na piętro, zostawiając Fergusona w rękach Białego Misia, Laura wybrała pokój najbardziej oddalony od schodów.

Stawiając kroki na korytarzu słychać było jak podłoga okropnie skrzypi, toteż uznała, że to najbezpieczniejszy z pokojów. Ktokolwiek chciałby się włamać do niej musiałby wywołać przy tym taki hałas, że utalentowana zabójczyni usłyszy go nawet we śnię.

Z lekkim niezadowoleniem, odkryła, że w szafie znajdują się same sukienki, które choć wyglądały pięknie i bez wątpienia były drogie, Laura nie ubrałaby nigdy z własnej nieprzymuszonej woli.

Na balkonie znalazła dość sporą beczkę z deszczówką, więc postanowiła po prostu wymyć stare ubrania z wszelkiego błota i pyłu. Biustonosz i majtki rzuciła daleko w morze i wyjęła z półki nowe, które jej się spodobały.

Zmęczona położyła się do łóżka ale nie mogła zasnąć. Ciągle słyszała ten irytujący śmiech w swojej głowie.

Podczas gdy biła się z myślami, próbując nie słuchać głosów w jej głowie, ktoś zapukał do jej pokoju. Wściekła na własną beztroskę Laura, wstała z łóżka, chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi jednocześnie chowając się za nimi.

Jakaś postać weszła do środka rozglądając się. Ukryty w cieniu człowiek, włożył ręce za pas szukając czegoś. Gdy usłyszała metalowy pogłos typowy dla lufy pistoletu nie czekała ani chwili dłużej.

Kopniakiem zamknęła mocno drzwi. Nim tajemniczy napastnik zdążył się obrócić, dostał cios w szyję a następnie w brzuch co zgodnie z oczekiwaniami powaliło go na ziemię.

Stopa Laury wylądowała na twarzy obcego, który wyjęczał coś co przypominało połączenie jęku z bólu i rozbawienia.

-Hej Laura-wycharczał głos spod jej stopy.-Nie wszedłem akurat jak się całkiem rozebrałaś zgadza się?

-Ach to ty Dick-mruknęła zabójczyni z lekkim zawodem w głosie.-Przykro mi to mówić twojej fantazji, ale jestem ubrana. Lepiej mi teraz powiedz, dlaczego mnie chciałeś zabić?

-Cholerna z ciebie profesjonalistka, wszędzie widzisz morderców! Powinnaś zmienić zawód i zostać ochroniarzem jakiegoś bogatego zboka. Niektórzy by zapłacili by prawie naga dziewczyna zrobiła im coś takiego.

Pirat nagle poczuł ulgę czując, że Laura podnosi nogę. Uspokojony chciał wstać ale okazało się, że zabójczyni chciała tylko mocniej go przycisnąć i rozpędzona stopa znów przyparła go do ziemi.

-Zadam to pytanie jeszcze dwa razy. Jeśli nie odpowiesz na pierwsze to przebijesz się przez podłogę aż spadniesz na parter. W przypadku gdybyś przeżył, to zrobię to samo tylko, że w tym przypadku to będzie molo. A więc co tam mówiłeś?

-Przyszedłem…pogadać…o Białym…Misiu!-wyjęczał z trudem Dick a gdy Laura rozluźniła nieco ścisk dodał szybko: -według Pekka, ty i Sorkvild możecie mieć z nim kłopoty!

Zabójczyni puściła go całkowicie i podeszła do balkonu zamykając okno przez które wlatywało świeże morskie powietrze. Podniosła z półki pudełko zapałek i zaświeciła dziwaczny siedmioramienny świecznik, który dawał niepokojący fioletowy płomień.

-Stary dziwak-pomyślała na głos myśląc o Białym Misiu.-To co mi chciałeś dokładnie przekazać?-spytała się Dicka, odwracając się. Zaskoczona zauważyła, że pirat stoi tyłem do niej-Czy ty się mnie wstydzisz?-spytała wyraźnie rozbawiona.-Kto by pomyślał, że z korsarza może być taki wyjątek. Tyle zgwałconych córek kupieckich a ten dalej się rumieni!

-Nie mieszam pracy z życiem prywatnym- odpowiedział zaskakująco poważnym tonem.-Trzymam się zasad etykiety i nie zamierzam niszczyć twojej i tak wątpliwej godności.

-Dobra no to mów do mnie tyłem, to na pewno jest cecha dobrego wychowania-mruknęła Laura siadając na krześle i krzyżując nogi.-Zatem co chciałeś mi powiedzieć?

-Biały Miś był w przeszłości łowcą czarownic.

Laura uniosła brew lekko zaciekawiona, czekając aż pirat powie coś więcej. On jednak milczał więc zniecierpliwiona dziewczyna zapytała:

-No i co dalej?

-Cóż, właściwie to tyle…-powiedział Dick nie wiedząc czego ona jeszcze od niego chcę.-Biały Miś jest byłym zabójcą magów. Zajmował się ich znajdywaniem, przeprowadzaniem przed obliczę sądów ale najczęściej zabijał ich i wypłacano mu za to nagrodę.

-Łał ty naprawdę traktujesz mnie jak dziecko-westchnęła dziewczyna.-Nie urodziłam się wczoraj, wiem doskonale o czym mówisz, mój znajomy z dzieciństwa był…

Sama będąc zaskoczona tym nagłym wyrażeniem emocji, Laura uderzyła się kilka razy po twarzy, co nie umknęło uwadze pirata, który już od dłuższej chwili wyciągał szyje jak najbardziej na prawo w stronę leżącego na półce małego lusterka.

-Wszystko jasne, Sorkvild ma spory kłopot. Teraz tylko powiedz co ja mam z tym wspólnego?

-Cóż nie do końca zrozumiałem Pekka ale chyba w przypadku gdy zginie, zniszczona zostaje również głowa i…

-Coś ty powiedział-syknęła Laura tak jadowitym głosem, że Dick znów patrzył się prosto.-Niby z jakiej to racji?

-Pamiętasz jak go nosiliśmy na noszach w drodze tutaj? Przez całą drogę mruczał pod nosem coś w jakiś języku z północy. Pekko, który jak wiesz też jest z tamtych stron, przetłumaczył większość z tego co mówił. Okazało się, że on i gadająca głowa są związani jakimś Paktem Ograniczonej Kontroli. Według Kapitana polega on mniej więcej na tym, że czarodziej zawiera pakt z jakąś istotą i jeśli zginie to ta istota zostaje zniszczona w dość wybuchowy sposób.

-A więc dlatego tak długo mu zajęło przejście przez ten portal-mruknęła Laura z lekkim podziwem w głosie.-Zatem w najlepszym interesie zarówno moim jak i Fergusona jest utrzymanie Sorkvilda przy życiu. On ma pewność, że nie wybuchnie a ja, że nie stracę nagrody za głowę Gibona.

Dziewczyna zaczęła się śmiać. Najpierw to był cichy, ledwo słyszalny przez Dicka chichot, który następnie przerodził się w obłąkany śmiech podstawionego pod ścianą szaleńca.

-Cholerny geniusz-wycedziła dusząc się ze śmiechu.-Normalnie geniusz!

-Tak właśnie…-mruknął niezręcznie pirat.-Przekazałem już wszystko od Pekka także… Chyba już pójdę zanim Kapitan wróci od Sorkvilda.

-O nie nigdzie nie idziesz-głos Laury nagle stał się głęboki i wyzywający-mam już dość gości na dziś więc upewnię się, że tu zostaniesz do rana.

Gdy nastał ranek cała czwórka zebrała się na parterze w Sali jadalnej. Ich gospodarza jeszcze nie było, ale zasiedli do stołu jakby czekała na nich mała uczta.

Sorkvild wydawał się być wesoły ale widać było jak lustruje szafki z wymuszonym uśmiechem jakby spodziewał się, że w którejś z nich schowany jest Ferguson.

Laura wydawała się być dziwnie rozmarzona i rozkojarzona. Ze zmrużonymi oczami gawędziła z Sorkvildem, co chwila poprawiając swój warkocz.

Dick, który wyglądał jakby najmniej się wyspał, gapił się w sufit i bezgłośnie poruszał ustami jakby się do kogoś modlił. Siedzący obok niego Pekko, który kiedyś nauczył się od pewnego egzotycznego wróżbity, czytania z ust, spoglądał kątem oka na młodszego kolegę, wzdrygając się po każdym wypowiedzianym przez niego zdaniu.

-Bogowie miłosierni wesprzyjcie go-pomyślał błagalnym tonem, który rzadko kiedy się u niego pojawiał.

Nagle usłyszeli ciężkie kroki na korytarzu. Do środka wszedł Biały Miś niosący w rękach tace z owocami, i morskimi skorupiakami.

-Kobieta która zazwyczaj mi gotuję jeszcze siedzi na bagnach, podobnie jak reszta miasteczka-mruknął olbrzym, obrzucając drużynę karcącym spojrzeniem.-Sam nie potrafiłbym nawet usmażyć krewetek, więc musimy dziś zjeść zieleninę…

-Nie jesteśmy na północy, żebyś mógł co dzień jeść surowego niedźwiedzia przyjacielu-powiedział Pekko.

-A tam od razu niedźwiedzia! Surowej rybki bym sobie podjadł nie ma co. Niestety w tej zatoce dawno zabrakło ryb a połowy poza nią mogą nas wpędzić w kłopoty.

-Właśnie a propos tej całej zatoki, to jakim cudem jest połączona z oceanem, przecież dookoła są skały wyższe od największych statków!-spytała Laura nieco bardziej przytomnym tonem.

-W górze dawno temu została wykuta wielka brama-wyjaśnił jej Biały Miś.-Cholernie wielkie, skomplikowane i drogie w budowie, ale przynajmniej działa jako świetna kryjówka.

-To dzieło magów zgadza się?-zainteresował się Sorkvild, odrywając wzrok od szafek.

-A kto inny by tworzył coś tak niedorzecznego? Zamiast jak normalni ludzie budować w płaskich zatokach to zamarzyło im się jeziorko zamiast normalnego portu!

Wielki burmistrz przerwał na chwilę by zjeść na raz sporą porcję bagiennych krewetek, które były tak odpychające, że pozostali ograniczyli się do i tak mocno sycących owoców. Powoli przegryzając cienkie skorupy małych wodnych stworków spoglądał na zebranych w jego pokoju ludzi.

-Spędziłem dwadzieścia lat aby uczynić to miasto bezpieczną przystanią dla wszelkich piratów, przemytników i uciekinierów ze wszystkich stron świata-powiedział dumnym głosem gotowego na wszystko mężczyzny.-Trzymam się na uboczu wiedząc, że mój czas nadchodzi, ale taka jest właśnie kolej rzeczy. Gibon tego kompletnie nie rozumiał…

Olbrzym wstał i podszedł do okna, przez które widać było miasto. Mieszkańcy i przybysze z różnych stron, zaczęli wyłazić na ulicę, szczęśliwi, że obyło się bez zniszczeń i zabierali się do codziennej pracy lub przepuszczania nieuczciwie zarobionych pieniędzy w licznych domach rozrywki.

-Moja mała trzódka musi pozostać bezpieczna za wszelką cenę. Gadałem jakiś czas z gadającym łbem i doszedłem do wniosku, że stwarzacie zagrożenie dla wszystkich dookoła was! Nie możecie tu zostać, zatem muszę się was stąd pozbyć.

Odwróciwszy się spojrzał na siedzącą w napięciu grupkę, udając, że nie widzi oczywistego grzebania w pasie w poszukiwaniu pistoletu, zaciskania niepozornych lecz zabójczych kobiecych pięści i kumulującej się mocy czarodzieja.

-Przykro mi to mówić ale muszę was wyrzucić z Paludy-powiedział Biały Miś czując ciężar w sercu.-Odpłyniecie stąd najbliższym statkiem tam dokąd chcecie.

Z zaskoczeniem zauważył jak wszyscy się uspokajają i uśmiechają się do siebie nawzajem.

-Jesteśmy panu wdzięczni Panie burmistrzu za ten gest-powiedziała Laura z czarującym uśmiechem na twarzy.-Miło mi, że spotkałam tak wychowanego i dobrodusznego człowieka z północy.

-Czekajcie to wy… Nie chcieliście zostać?

Słysząc zakłopotanie w głosie Białego Misia, Pekko zaniósł się śmiechem. Naiwność jego przyjaciela przechodziła jego największe oczekiwania.

-Może trudno ci w to uwierzyć Makel ale nie każdy chciałby spędzić życie w tej zabitej dechami, odizolowanej od świata dziurze! Płyniemy jak najdalej na wschód, gdzie można przynajmniej zjeść coś ugotowanego.

-Mówiłem, że przez was spłoszyło mi kucharkę! To było zresztą głównym powodem mojej decyzji-mruknął urażony olbrzym.-Poza tym nie używaj mojego imienia tak bezmyślnie! Wczoraj wiedziało o nim jakieś trzy osoby w mieście a teraz wie o nim już chyba każdy znając twój wygadany język Pekko!

Gdy skończył mówić nastała nieco niezręczna cisza. Żaden z zebranych nie wiedział czy ma przeprosić czy może oczekiwać od kogoś przeprosin.

-Zatem… Dokąd chcecie płynąć?-spytał w końcu Biały Miś, wyrywając siebie i pozostałych z tej żenującej sytuacji.

-Ticsus-powiedział Sorkvild.

-Sylent-powiedziała jednocześnie z czarodziejem Laura.

Spojrzeli sobie w oczy w wściekle zdeterminowani.

-Mam na Ticsus znajomych, od których mogę zdobyć fundusze, nie wspominając już o moim głównym mecenasie! Sylent jest za daleko na północy!

-Mam do odebrania od Garibaldich nagrodę za głowę największego pirata na tym morzu! Jeśli myślisz, że zrezygnuję z niej dla drobniaków rzucanych w ciebie przez znudzonych kolekcjonerów to grubo się mylisz!

-Przypominam, że w tę głowę wstąpił mag, który zmarł jakieś 113 lat temu! Nie wiem ile kosztowała głowa wcześniej ale teraz jest warta 100 razy więcej.

-Nawet jeśli to i tak zamierzam go oddać! Mam za niego dostać pół miliona w parskich sparkach.

-Osz ty w życiu-mruknął Biały Miś.-Za tyle to i ja bym go oddał.

-Nie wtrącaj się dryblasie-odpowiedziała mu Laura, kompletnie innym tonem niż wcześniej.-Płynę do Sylentu czy to wam się podoba czy nie!

Sorkvild i Laura jednocześnie wstali przewracając swoje krzesła. Piraci znacznie się od nich odsunęli, jednak Biały Miś patrzył spokojnie na nich jak na dwójkę dzieci, którzy zresztą nimi byli w porównaniu do jego wieku i doświadczenia.

-Zanim rozniesiecie mój dom pozwólcie mi coś powiedzieć. Żadnym z moich statków nie popłyniecie prosto na Ticsus.

Laura uśmiechnięta usiadła zrelaksowana, pełna satysfakcji, natomiast Sorkvild zbliżył się do olbrzyma stając tuż przed nim.

-Dlaczego niby nie możemy płynąć na południe?-spytał się kierując wzrok w górę, w stronę twarzy Białego Misia.

-Ponieważ nie lubię tracić swoich statków-odparł i usiadł na krześle. Teraz tylko Sorkvild stał z całej gromadki.-Jakiś czas temu wyspa została objęta pewnym programem kupieckim zwanym: „Szczerym transportem morskim”.

-Badziewna nazwa-parsknął Dick.-O co właściwie w tym chodzi?

-W teorii ma to ograniczyć ludziom takich jak ja, przemytu na szeroką skalę. W praktyce wygląda to tak, że wokół wybrzeża krążą stateczki Srebrnej Kompanii, zatrzymują obcych i włażą na statki w poszukiwaniu nielegalnych

-Zakładam, że kupcy są nad wyraz zadowoleni z tego pomysłu.

-A skądże znowu-zaśmiał się olbrzym z przemyśleń Pekki.-Ten cały pomysł doprowadza wszystkich do szaleństwa! Nie dość, że traci się czas to jeszcze co chwila wychodzą jakieś nieścisłości typu „To nie imbir tylko pieprz”, „To złoto nie ma numeru seryjnego” albo „Statek został zarejestrowany na galeon a jest dużą fregatą”. Zwariować od tego można! A jakie kary są za to takie, że głowa mała!

-Czyli Srebrna Kompania chce więcej zarobić-powiedział zamyślony Sorkvild.-Tylko dlaczego akurat teraz…

-Wieści o zatopieniu „Cichego Ryku” rozeszły się już po morzu-odparł Biały Miś. -Najpewniej boją się, że następca Gibona na stanowisku pirackiego Admirała weźmie ich na swój cel.

-I słusznie-mruknął Dick.-Trzeba złamać ten cały monopol trzech kompanii albo piractwo zostanie wytępione na Długim Morzu!

-Mniejsza z tym na jaką cholerę to zrobili, dużo gotówki zawsze się przyda!-powiedziała zniecierpliwiona tą polityczną pogawędką Laura.- Wiemy, że płyniemy do Sylentu i tego się trzymajmy. Musimy również prosić pana o zwrot naszego towarzysza, wartego pół miliona!-skierowała swój wzrok na Białego Misia.

-Statek odpływa jutro rano. Gdy będziecie na pokładzie odzyskacie Fergusona-odpowiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.

-Och główka zdradziła swoje imię? Całkiem wyszczekana jak na starego zboka- roześmiała się Laura i wstała z krzesła. -Jeśli to wszystko to pójdę się przewietrzyć i czegoś się napić, oczywiście na koszt ratusza.

-Idziemy razem z tobą-powiedział Dick wskazując na siebie i Sorkvilda.-Kapitan będzie chciał pogadać sam na sam z Białym Misiem, więc damy im spokój. Poza tym naszemu staremu „Profesorowi” przyda się trochę ruchu.

Sorkvild niechętnie wstał z krzesła. Bardziej miał ochotę zostać w pokoju i poczytać w samotności, jednak to spaliłoby jego przykrywkę niedouczonego czarodzieja, nie wspominając jeszcze o zaginionym Fergusonie, który z pewnością był gdzieś głęboko schowany.

Czarodziej podszedł niemrawo do drzwi gdzie czekali już na niego Dick z Laurą. Westchnął lekko i spojrzał krytycznie na dziewczynę.

-Nie chcę cię oceniać, ale może byś przynajmniej ubrała spodnie…
































wtorek, 23 lipca 2019

Rozdział 10-"Biały Miś"



Sorkvild i Laura rozglądali się z zaciekawieniem dookoła. To czym okazała się być Paluda kompletnie ich zaskoczyło. Rzecz jasna spodziewali się jakiegoś portu ale zupełnie nie o takiej skali.

Było to rozbudowane kamienne miasteczko położone w zatoce, która zdawała się nie mieć połączenia z oceanem. Wzdłuż długiej głównej ulicy zacumowanych było kilkanaście statków o najróżniejszej wielkości. Obok ogromnych kupieckich galeonów, było kilka karawel ale najbardziej w oczy rzucały się smukłe i szybkie fleuty.

Wszystkie statki było widać jak na dłoni, gdyż najwyraźniej tutejsi nie bali się, że ktoś odkryję port. W końcu dookoła nich ciągnęło się wielkie bagnisko a od strony morza nie sposób było cokolwiek wypatrzeć.

Laura szybko przestała interesować się statkami i zwróciła swój wzrok na grupkę żołdaków, która ich zatrzymała. Była to do bólu przeciętna banda szerokich w barach osiłków. W jej oczach większość z nich miała nawet bardziej skretyniałe spojrzenie niż ta dwójka, którą już zdołała poznać.

Jeden z nich ubrany w nieco mniej upaćkaną smołą koszulę drapał się po głowie, najwyraźniej nie mając pojęcia co robić. Praca jako milicjant w Paludze ograniczała się do powstrzymywania bójek i sabotaży statków, nigdy natomiast nie mieli takiej sytuacji jak ta.

Nagle pomiędzy nimi pojawiła się wątła postać mężczyzny ubranego w piżamę ze srebrnymi guzikami, ratując zakłopotanego dowódcę z opresji. Chudy mężczyzna wyjął z kieszeni jakiś pergamin, założył na oczy szkiełko, które dyndało mu na sznurku i wypalił pełen napięcia:

-Przybywacie z Kiełka, zgadza się? Mamy w planie, że ktoś odbierze dostawę wina ale nie wiedziałem, że to będzie odbiór lądowy! Jeśli to wasz plan by omijać cło to grubo się mylicie! Zapłacicie normalną stawkę tak jak jest w tabeli od pana Miśka! 200 parskich sparków plus standardowa opłata za cło i transport, czyli dodatkowych 70 sparków!

-Nie jesteśmy handlarzami, a tym bardziej przemytnikami wina-powiedział spokojnie Pekko robiąc krok w stronę biurokraty.-Jak już mówiłem mamy sprawę do…ekhm „Pana Miśka”.

Chudzielec słysząc to cały się zaczerwienił z wściekłości i oburzenia. Najwyraźniej usłyszał ironię w głosie pirata, gdyż wyciągnął rękę w górę, dając znak swoim ludziom by się przygotowali.

-Pan burmistrz, nie spotyka się z byle kim!-syknął cały czas trzymając rękę w górę, na którą spoglądali jego ludzie w oczekiwaniu aż da im znać by spuścić obcym ostre lanie.-Jeżeli chcecie się z nim spotkać musicie się zwrócić do mnie, a ja może, zaznaczam, może pomyślę czy dam mu o tym znać, Panie… a właściwie to kim wy w ogóle jesteście?-spytał rozglądając się po gromadce.

Pekko zmarszczył czoło, coraz bardziej poddenerwowany opryskliwym biurokratą. Jedyne na co teraz miał ochotę to zmienić spodnie, całe mokre od słonej wody i spotkać się w końcu z Białym Misiem. Postanowił więc zaryzykować i wybrnąć jak najszybciej z tej irytującej sytuacji.

-To jak się nazywam nie jest sprawą ani waszą ani waszych zabijaków. Idziemy do ratusza spotkać się z tym samozwańczym burmistrzem, a jeśli będziecie nas zatrzymywać to zamiast do Białego Misia zwrócimy się do Pana Makela!

Banda żołdaków zaczęła szeptać między sobą próbując się domyślić o co chodzi. Z ich rozmów, można było wywnioskować, że nigdy nie słyszeli o żadnym Makelu. Laura i Sorkvild spojrzeli pytająco na Dicka, jednak on wydawał się wiedzieć niewiele więcej od nich.

Jedynym, który najwyraźniej zrozumiał aluzję był pyskaty biurokrata. Opuścił drżącą rękę w dół, zdjął z oka szkiełko i odpiął jeden z guzików pod szyją, gdyż cały był już czerwony na twarzy.

-Nno dobrze-powiedział chudy zarządca wycierając spocone czoło o rękaw piżamy.-To na kiedy mam was umówić?

-Na teraz!-syknął zniecierpliwiony Pekko.

-Ach, no cóż niestety jest pewien problem- wymamrotał biurokrata.-Pan Burmistrz obecnie śpi…

Pekko przeklną głośno coś w obcym dla pozostałych języku a Dick głośno jęknął zasłaniając twarz rękami.

-Błagam tylko nie to-wyjęczał młodszy z piratów.-Jak długo już śpi?

-Od wczorajszego śniadania-powiedział jeden z żołdaków.-Zasnął podczas gdy podawałem mu wino. Wypił niecałą baryłkę, więc może będzie spać niecały tydzień.

Laura zaniosła się śmiechem, słysząc jak poważnie i bez emocji ktoś mógł powiedzieć tak absurdalne zdanie. Sorkvild się krzywo uśmiechnął, najwyraźniej z całych sił powstrzymując się od parsknięcia. Nawet przez chwilę słychać było chichot z torby dopóki nie została mocno potrząśnięta przez Laurę.

-Nie mam zamiaru czekać całego tygodnia, przez popieprzone ciało tego grubasa!-parsknął nagle Pekko, wprawiając w osłupienie wszystkich dookoła.-Porozmawiam z nim już dziś, choćby nie wiem co! Załoga słuchać mnie!-krzyknął w kierunku swoich towarzyszy.-Idziemy do tego niebieskiego budynku na tym molo by obudzić Białego Misia! Jeśli ktoś was będzie chciał zatrzymać możecie go zabić! Za mną!

Pirat ruszył przed siebie odpychając zarządcę i stojących za nim ludzi, którzy zszokowani nie mieli odwagi go zatrzymać. Dopiero jeden z bardziej ogarniętych trepów zaczął biec wzdłuż ulicy i krzyczeć na całe gardło:

-Uciekajcie, jacyś obcy chcą obudzić burmistrza! Ratujcie się, szybko!

Krzyk był tak głośny, że obudził większą część mieszkańców, nieprzyzwyczajonych do tak nagłych alarmów. Zaspani wstawali z łóżek i otwierali okna chcąc obrzucić żartownisia potokiem przekleństw ale gdy wysuwali głowy na ulicę słyszeli dokładnie całe zdanie i w pośpiechu zamykali okna.

Już po chwili z domów zaczęły wybiegać pierwsze grupki ludzi, ubrane jedynie w piżamy. Wszyscy się wzajemnie przepychali kierując się w stronę bagien. Ze statków zaczęli schodzić marynarze, którzy zostali by pilnować ładunku. Nawet starcy pędzili jakby ubyło im ze trzydzieści lat.

Czwórka towarzyszy, nie licząc gadającej głowy, szła w stronę ratusza podczas gdy dookoła nich toczyła się scenka rodem z apokalipsy.

-Wiecie co, to chyba nie jest najlepszy pomysł-mruknął Sorkvild, gdy ulica była już prawie pusta i widać było tylko pojedyncze pary wspierających się pijaczków.-Nigdzie nam się nie śpieszy, przecież to nie jest niedźwiedź, że śpi całą zimę, zresztą jest środek lata!

-Czarownik ma rację Pekko, budzenie Białego Misia to szaleństwo!-odezwał się Dick.-Może akurat nie zajmie to aż tak długo jak ostatnio…

-Przypominam, że gdy pierwszy raz zawineliśmy do tego portu z Łysym Gibonem, ta gruba świnia kazała nam czekać w tym zakichanym porcie dla przemytników przez tydzień!-powiedział zirytowany Pekko.- Niestety nasz nieświętej pamięci kapitan nie miał odwagi by go obudzić.

-Tu nie chodzi o brak odwagi tylko o zdrowy rozsądek-jęknął Dick, który czuł, że to już stracona sprawa.-Może poślemy po prostu kogoś kto go obudzi, gdy reszta będzie w bezpiecznej odległości, jakiś 10 kilometrów?

-Uważaj żebym ciebie nie posłał-mruknął Pekko zatrzymując się przed okazałym ratuszem i jednocześnie domem burmistrza.- No dobra najpierw wam wyjaśnię o co dokładnie chodzi-powiedział zwracając się do pozostałych.-Biały Miś to w gruncie rzeczy zwyczajny dziwak, którego natura obdarzyła niedźwiedzią siłą i kilkudniowymi drzemkami.

-Niezły przypadek-dobiegł głos z torby.-Słyszałem o takich przypadkach, tyle że dotyczyły ptaków a nie niedźwiedzi polarnych. Jak się domyślam, potrafi nie spać nawet kilka tygodni, zgadza się?

-Podobno to prawda, ale na starość zdarza mu się miesiące gdy częściej śpi niż się w ogóle rusza-powiedział Dick odpinając jeden z guzików torby, tworząc otwór przez który wystawało oko Fergusona.-Mimo to lepiej żebyś nic nie mówił, słyszałem że jest bardziej podejrzliwy niż Kapitan.

Pekko uśmiechnął się krzywo nie mogąc zaprzeczyć. W porównaniu do Białego Misia, był on naiwnym i łatwowiernym bałwanem. Na szczęście wiedział jak to musi rozegrać, jeśli mieli wydostać się z wyspy.

Grupa weszła do środka, pierwszym pokojem była okrągła sala z bogato zdobionym biurkiem, który był miejscem pracy dla zarządcy, zajmującym się pospolitymi interesami. Pekko zignorował boczne drzwi i schody, tylko skierował się prosto do największych drzwi do których była przybita tabliczka ze złoconym napisem: „Gabinet Burmistrza”, a tuż pod nią dużo większa ale bardziej dosadna wielka drewniana deska z namalowanym na czerwono napisem: ”Burmistrz śpi, Zarządca urzęduję w Białej Fali”.

-Kiedy mijaliśmy tą karczmę, większość uciekających kelnerek była półnaga -mruknęła Laura.-Miło ze strony zarządcy, że przynajmniej ubrał na siebie piżamę…

Pekko pociągnął za klamkę. Drzwi okazały się być otwarte, jakby nikomu nie przyszło do głowy, że ktoś może próbować obudzić Burmistrza.

Weszli do niezwykle bogatego a zarazem chaotycznego pokoju wypełnionego dziesiątkami różnych ozdób.

Ściany były przykryte arrasami, z czego każdy z nich pochodził z innej krainy. Obok ciemnych Derenhallskich z wyszytymi padlinożernymi ptakami wisiały srebrne pokryte brokatem fale z wyspy Ticsus, złote łany zbóż parskich i niezbyt urodziwe, za to najcenniejsze rękodzieło z Indygi pełne cennych kamieni.

Na niskich, ledwo zasłaniających arrasy szafkach, leżały figurki przedstawiające chyba każde znane bóstwo w tej części świata. Większość z nich pochodziło z prymitywnych społeczności i przedstawiały zwykłe dzikie zwierzęta i rośliny, którym ktoś nadał boskie znaczenie. Nie brakowało jednak figurek Malawina, władcy mórz i patrona kupców, ponurego jednookiego Kruka czczonego wśród niektórych rodów w Derenhalle i Azara, którego wyznawcy już niemalże wymarli.

Wśród tej szerokiej barwy kolorów, najbardziej zwracała uwagę skóra niedźwiedzia polarnego na podłodze.

-Najwidoczniej stąd wziął się ten pseudonim-pomyślała Laura omijając biednego zwierzaka i podchodząc do biurka.Tylko ono wskazywało, że jest do pokój burmistrza. Całe było pełne papierów, wypełnionymi cyferkami i tabelkami.

-Nikogo tu nie ma-mruknął Sorkvild opierając się o biurko.-Pewnie śpi na piętrze albo którymś z pokoi, które mijaliśmy. Nic tu po nas, chyba, że chcecie coś podebrać z tej kolekcji. Jeśli tak to zamawiam ten Derenhallski arras!

-Po co ci on?-spytała się Laura.-Przecież prawie już się rozpadł. Aż tak lubisz kruki?

-To mój przydomek, o ile nie zapomniałaś-mruknął czarodziej.-Zresztą najpierw znajdźmy tego Białego Misia. Stawiam, że będzie spał…Pekko co ty odwalasz?

Pirat stał bowiem na środku pokoju z wyciągniętym pistoletem. Wpatrywał się w sufit marszcząc czoło, jakby się nad czymś mocno zastanawiał. Dick powoli się wycofywał za drzwi.

-A trudno-mruknął pirat spuszczając głowę w dół.-Najwyżej przeproszę później.

I strzelił w dół.

Pocisk trafił prosto w skórę niedźwiedzia, która wytrzymała to zaskakująco dobrze. Jedynie drobne wgniecenie na którym leżała kula zdradzał, że ktoś w niego strzelił.

Nagle martwe zwierzę drgnęło. Laura i Sorkvild cofnęli się mimowolnie, zaraz jednak się opanowując i z niedowierzaniem uważnie obserwowali w miejscu co się przed nimi dzieje.

Jak się okazało, niedźwiedź poruszył się znowu, w bok pokazując dziurę w podłodze. To co widzieli było tylko górą wielkiego cielska, które niemrawo wstawało, tyłem do dwójki stojącej w kącie przy biurku a przodem do Pekki, który powoli chował pistolet za pas.

Ogromna ponad trzymetrowa bestia stanęła przed znacznie mniejszym piratem. Podniosła łapę do góry, ale nim wymierzyła cios, znacznie niższy człowiek szybkim ruchem ominął uderzenie które nagle nabrało prędkości i uderzyło w półkę z figurkami, która pękła na pół jak patyk, rozsypując przy tym rzeźby bożków po całym pokoju.

-Bogowie ale siła-mruknęła Laura łapiąc lecącego na nią Jednookiego Kruka.-To coś naprawdę mogłoby rozwalić miasto.

Bestia po raz kolejny zaatakowała pirata, który tym razem oprócz uniku wyprowadził najdziwniejszy cios, jaki każdy z tu obecnych kiedykolwiek widział, bowiem zamiast pięści, użył jedynie kciuka. Niedźwiedź stanął nieruchomo, jakby trafiony piorunem. Zaraz jednak otrząsnął się z tego i spoglądał przez chwilę na Pek kę, po czym rozłożył ręce i chwycił pirata w objęcia rubasznie się śmiejąc.

Laura uśmiechnęła się pod nosem. Z pewnością nie mieli do czynienia z dzikim zwierzęciem a jakąś inteligentną istotą. Obeszła pokój dookoła, uważając by nie podejść za bardzo do śmiejącego się niedźwiedzia i stanęła w drzwiach razem z Dickiem który słabo się uśmiechał.

Dokładnie przed nią stał Biały Miś, zwykły człowiek a jednak najbardziej osobliwy jaki miała okazję kiedykolwiek widzieć. Olbrzym okryty był niemal w całości niedźwiedzią skórą, za wyjątkiem twarzy i wewnętrznej części dłoni.

Trzymetrowy wielkolud ściskał pirata coraz mocniej aż w końcu przestał się śmiać, spojrzał pogardliwie w dół i rzucił go za siebie. Na szczęście dzięki Sorkvildowi nie skończył wbity w ścianę, gdyż czarodziej chcąc, nie chcąc stanął mu na drodze i obaj z nieco mniejszą siła przywalili w kąt pokoju.

-Nigdy więcej tego nie rób Pekkoyama-warknął Biały Miś, leniwie się przeciągając.-Następnym razem mógłbym zabić zarówno ciebie jak i tego wypierdka.

-Też cię miło widzieć -jęknął Pekko, powoli wstając z pomocą Sorkvilda.-Widzę, że mimo stu lat na karku nadal masz silną łapę.

-Tylko bez żartów o niedźwiedziach mi tutaj! Ludzie zbyt sobie pobłażają ostatnio w stosunku do mnie! Nawet nie wiesz jak to może być irytujące!

Olbrzym wydawał się być w dość kiepskim humorze toteż Dick postanowił trochę załagodzić sytuację.

-Musicie wybaczyć mojemu kapitanowi panie Miś-powiedział pobłażliwie młody pirat.-Jesteśmy panu winni przeprosiny.

Po czym ukłonił się nisko, co wywołało kolejną salwę śmiechu u giganta.

-W końcu wyszedłeś na swoje i zostałeś kapitanem? No myślałem, że będę musiał czekać do mojej drugiej setki!-powiedział Biały Miś zwracając się do Pekki.-Nie wiem kim do cholery jest ten dzieciak ale trzymaj go blisko siebie. Bez niego w końcu kogoś tak wkurwisz, że oderwie ci łeb-burmistrz Paludy przerwał na chwilę, obdarzył Laurę i Sorkvilda, krótkimi spojrzeniami. Wydawało się, że chce o nich zapytać ale postanowił nie poruszać tego tematu.

-No cóż, mniejsza z tym. Gadaj lepiej gdzie jest Łysy Gibon i ten jego stateczek! Mieliście mi dostarczyć sporo błyskotek już jakiś czas temu!

-Zostaliśmy zaatakowani przez Srebrną Kompanię-odpowiedział Pekko wyciągając z szafy butelkę z rumem, dokładnie wiedząc gdzie szukać.-Statek poszedł na dno razem z łupem i sporą częścią załogi. Przetrwała tylko niecała dwudziestka.

-Te srebrne padalce już zbyt długo wchodzą mi w drogę-warknął olbrzym zabierając z ręki Pekka butelkę i pijąc kilka łyków.-Zatem udało wam się zwiać do Kiełka i co dalej? Nadal nie wiem gdzie pozostała osiemnastka bo ta zabójczyni i ten czarownik raczej nie byli w załodze.

Pociągnął kolejnych kilka łyków zamykając na moment oczy. Gdy je otworzył Laura i Sorkvild stali tuż obok niego. Czarodziej trzymał świecące się ręce w górze, natomiast znacznie niższa dziewczyna celowała w serce, do którego i tak musiałaby doskoczyć.

-Zostawcie go w spokoju-powiedział stanowczo Pekko.-Tego człowieka nie powstrzyma żadne w was!

-Nie bądź dla nich taki surowy Pekkoyama-westchnął olbrzym, bardziej przejęty kończącą się butelką niż grożącym mu karłom.- We dwóch może by mi dali radę, nie jestem już tak młody.

-Najpierw niech powie skąd wiedział kim jestem-powiedziała napiętym głosem Laura.- To kim jestem powinno wiedzieć tylko kilka osób, nie licząc was, barany.

-Oh błagam was, to że ten chłopak jest czarodziejem czuć na kilometr-parsknął Biały Miś, siadając na podłodze tak by nieco wyrównać różnicę wzrostu.-Potrafię wyczuć ruchy waszych dusz. Wśród zwykłych ludzi, siedzi ona cicho i spokojnie, jednak u magów szaleje ona na wszystkie strony bardziej niż pijak w porcie. Dusza dziewczynki natomiast jest zbyt nieruchoma. Cały czas stoi w miejscu, jakby myślała, że dusze obok pożrą ją jak zobaczą, że żyje. Tylko u morderców i fanatycznych ascetów można coś takiego zobaczyć a nie oszukujmy się, na religijną zakonnice mi nie wyglądasz.

Sorkvild zacisnął rękę, gasząc przy tym jej płomień. Laura również się uspokoiła, próbując nie myśleć o leżącej obok torbie.

-Jesteś Widzącym-bardziej stwierdził niż zapytał czarodziej.-I to niezwykle utalentowanym skoro widzisz takie detale.

-Żaden ze mnie Widzący dzieciaku-uśmiechnął się krzywo gigant.-Z wiekiem zacząłem po prostu odczuwać więcej niż przeciętny człowiek. Można powiedzieć, że jestem kimś w rodzaju „Czującego”, czy coś w tym rodzaju. Gdy obudziłem w sobie tę zdolności miałem około trzydziestki i polowałem na pewnego niedźwiedzia polarnego, gdy nagle…

-Starczy już tych rozmów o tobie, zaraz zaczniesz nam opowiadać historię swojego życia, a nie mamy całej nocy!-przerwał mu zniecierpliwiony Pekko.-Chciałeś w końcu wiedzieć co z resztą załogi!

-Nie musicie mi opowiadać szczegółów, domyśliłem się już większości-powiedział pewny siebie Biały Miś, szukający po szufladach biurka, jakiegoś cygara.-Powiedz mi w skrócie co to się zdarzyło.

Pekko opowiedział mu całą historię, bez żadnych kłamstw pomimo potępieńczych spojrzeń Laury i Sorkvilda. Najwyraźniej kłamstwa były również bezużyteczną bronią wobec potężnego olbrzyma.

-Ciekawa historia-mruknął zamyślony Biały Miś.-To, że Gibon jest idiotą wiedziałem od dawna, jednak po jaką cholerę ty tam wchodziłeś to nie potrafię zrozumieć! Twoje tandetne sztuczki nie zadziałają na tak potężne klątwy!

Pirat milczał przez chwilę jakby sam nie był pewny co powiedzieć. W końcu wybełkotał coś o wrodzonej ciekawości.

-No cóż to była twoja decyzja więc jakiś powód musiał być-mruknął Biały Miś zapalając cygaro.-Nie wiem w zasadzie czego ode mnie chcecie, ale odłóżmy to na jutro. Przerwaliście moją drzemkę i muszę trochę się rozbudzić bo jak na razie mam tak zły nastrój, że mógłbym was zabić jakbym usłyszał waszą prośbę. Idźcie na górę, mam tam sporo wolnych pokoi, cholera wie dla kogo. Pogadamy rano.

Cała czwórka kiwnęła głową i pożegnała się z burmistrzem Paludy. Gdy wychodzili krzyknął do nich:

-Zostawcie tylko torbę na dolę. Muszę obić gębę Łysego Gibona za te wszystkie świecidełka, nawet jeśli jest opętana!

środa, 17 lipca 2019

Rozdział 9- "Podróż przez Popielną Wyspę"





Kilka chwil później Sorkvild czuł jedynie wstyd. Wyniosłość i pewność siebie ustąpiła zażenowaniu i potężnemu bólowi głowy. Najgorsze było jednak słuchanie docinków Laury, która położyła go na swoim kolanie i dokładnie opatrywała ranę z upadku na jedyny kamień w wypełnionej pyłem kotlince.

Skok w dół rzeczywiście otwierał portal przenoszący ich za miasto i wszyscy byli już bezpieczni, kilka kilometrów za miastem ale praktycznie bez żadnych zapasów ani dobrych pomysłów.

Pekko i Dick kłócili się coraz bardziej zirytowani i zmęczeni kończącym się już dniem. Wszyscy już chcieli pójść spać ale wcześniej chcieli mieć plan by w spokoju zanurzyć się w sen. Wyjątkiem był tu Ferguson, który wydawał się wściekły z niewiadomego dla większości powodu i ostentacyjnie zakopał się w ziemi i zdawał się drzemać, zaskakująco głośno przy tym narzekając, jak na kogoś komu została jedynie połową gardła.

-Nie mogę uwierzyć, że tak się dałem załatwić-pomyślał Sorkvild starając się nie patrzeć na kpiący uśmieszek Laury.-Miałem zgrywać pierdołę ale teraz to się popisałem! Jak tak dalej pójdzie to już wkrótce nie będę nawet musiał udawać.

Czarodziej syknął głośno gdy poczuł żrący płyn, który oblewał bandaże nałożone na jego ranę. Zabójczyni miała w zapasie całkiem spory zapas najróżniejszych specyfików. To co go miało odkazić łatwo mogła zastąpić czymś od czego powstałaby dziura aż na drugą stronę czaszki.

-Miałeś szczęście, że zostawiłam skrzynkę z lekami na wzgórzu obok-mruknęła Laura podnosząc mu delikatnie głowę i podstawiając pod nią szatę.-Ten kamień uszkodził ci kość czołową. Gdyby nie ten syf musiałbyś leżeć w bezruchu kilka dni a tak kość ci się zrośnie w parę godzin.

-Na pewno nie było aż tak źle, tylko się popisujesz wredna małpo-pomyślał Sorkvild ale po namyśle zapytał: -To czym mnie polałaś nie jest zbyt niebezpieczne prawda?

-No cóż, jest spora szansa, że skóra w tym miejscu ci się nie odnowi i zostanie ci dziurka z widoczną kością, która może, w bardzo rzadkich sytuacjach, za bardzo się rozrosnąć tak mocno, że trzeba będzie podpiłować ci róg.

-Jjjaki znowu róg?-spytał się Laury, która jednak zignorowała go i podeszła do dwóch kłócących się piratów.-Dobra pacany więc co takiego wymyśliliście?

Dick chciał odpowiedzieć dziewczynie jakąś obelgą ale powstrzymał się gdy zobaczył karcące spojrzenie Pekka, więc w krótkich słowach wyjaśnił całą sytuację.

Telmor była miastem położonym w środku wyspy o tej samej nazwie, choć teraz nazywano ją raczej Popielną Wyspą. W przeszłości był to ważny przystanek w kontaktach północy z południem, jednak dzisiaj był praktycznie nieuczęszczany. Jedynym oficjalną miejscowością była położona na wschodzie niewielka mieścina Kiełek, gdzie znajdował się port, gdzie zresztą wcześniej wszyscy wylądowali i ruszyli na zachód w stronę miasta. Jak się okazało piraci znali jeszcze jedno miejsce w którym można było załatwić transport z wyspy jednak Pekko nie chciał w żadnym wypadku tam iść a nawet mówić o tym miejscu.

-Nie damy rady dojść do Kiełka na tych resztkach co nam zostały, musimy wyruszyć na południe do Paludy bo inaczej zginiemy z głodu-próbował go przekonać Dick.- To martwa wyspa, nic na niej prawie nie rośnie. Zwierząt też nie znajdziemy a co najważniejsze nie mamy wody! Gdy wyruszaliśmy ze wschodu mieliśmy masę zapasów, ale wszystko pogubiliśmy w tym przeklętym mieście. Wiem, że to ryzykowne ale musimy się spotkać z… no… sam wiesz z kim.

-Czym do cholery jest Paluda-spytała się Laura zdenerwowana, że jest wykluczona z towarzystwa.-Do miasta mamy prawię 200 kilometrów więc to miejsce musi być dużo bliżej skoro się nad tym zastanawiacie.

-W linii prostej mamy do Paludy niecałe 90 kilometrów a po drodze nie powinno być żadnych wielkich wydm pyłowych zatem możemy tam dojść nawet jutro wieczór jeśli się pośpieszymy-powiedział Dick słuchając mruków Pekki.- Kapitan jednak uważa, że dodatkowe 100 kilometrów nie zrobi nam zbyt wielkiej różnicy mimo, że to praktycznie droga przez góry!

Laura skrzywiła się i popatrzyła na Sorkvilda, który zaczynał już odczuwać efekty uboczne leku i co chwila zanosił się chichotem, powstrzymywanym co chwilę przez ból zrastającej się kości. Obok niego leżały ich bagaże wypełnione zabranymi z miasta książkami i sprzętem Laury, który zostawiła na wszelki wypadek. Nie zabrała niestety ani trochę nadprogramowego prowiantu.

-Nie dojdziemy tam ani jutro ani nawet pojutrze-powiedziała zabójczyni kręcąc głową.-Tego pseudo czarodzieja trzeba będzie nieść bo kość mu się zrośnie do mózgu jak będzie a bardzo się rzucał. Te resztki jakie mam nie wystarczą dla 4… czy tam 5 osób na tak długo.

-Spokojnie mi wystarczy do przeżycia jak będziesz mnie nosiła na rękach, blisko piersi ślicznotko-wtrącił się Ferguson, któremu przeszła już ochota na marudzenie.- W takim wypadku byłbym za tym by podróż trwała jak najdłużej!

-Czarodzieja chuć rozpiera-zarechotał Dick.-Najwidoczniej tyle lat w zamknięciu robi swoje!

-Nie jestem żadnym czarodziejem ty durny szczeniaku-warknęła głowa.-Jestem licencjonowanym magiem i ekspertem w geomancji! Gdybym miał ręce mógłbym was skontaktować z kimkolwiek na jakimkolwiek kontynencie!

-Z Garnadą byłoby ci ciężko zważywszy, że dosłownie wysadziliście ją w powietrzę tak, że stała się archipelagiem-mruknął Pekko ignorując piorunujące spojrzenie Fergusona.-Jeżeli Sorkvilda naprawdę trzeba nieść to zgadzam się byśmy wyruszyli na południe, jednak lepiej żebyśmy mieli przy sobie wielki kawał mięsa albo najlepiej całą krowę…

Dick i Pekko uśmiechnęli się ponuro nie kwapiąc się do wyjaśnienia sensu tego żartu, zatem Laura postanowiła pójść spać zostawiając piratów w spokoju.

Zdjęła płaszcz i położyła się na nim czekając aż wszyscy pójdą spać, gdyż wbrew temu co mówiła ostatnie czego chciała to zasnąć w otoczeniu zgrai piratów, niewyżytej głowy i pogrążonego w psychodelicznych snach czarodzieja.

Ferguson próbował przez chwilę dotoczyć się by być bliżej jej piersi ale gdy zorientował się, że zabójczyni celowo wybrała położone wyżej miejsce dał sobie spokój i zamknął oczy i zasnął zastanawiając się czy w ogóle człowiek z urwaną głową może spać snem innym od wieczystego.

Ostatnim który się jeszcze nie położył był Pekko. Szybko sprawdził czy Sorkvilda nie męczą zbytnio koszmary i wydostał się z kotliny by ostatni raz popatrzeć na Telamor.

Miasto było w większości niewidoczne ale co jakiś czas błyskały światełka, najpewniej pochodzące od Gładokrwiaków, które powracały do swoich starych miejsc powoli zapominając o obcych którzy zakłócili ich sen.

Pekko był tak zajęty myślami, że nie zauważył jak obok niego jeden z kamieni tocząc się zatrzymał się obok niego na chwilę. Powstrzymując się od jakichkolwiek działań błysnął lekko, uważając by nie wydać choćby lekkiego dźwięku i ruszył dalej w głąb kotliny, gdzie ukrył się w jednej z toreb, niezauważony przez nikogo.

Nazajutrz grupa była nawet mniej w nastroju do rozmów niż wczoraj gdy ledwo stała na nogach. Dick i Pekko w milczeniu dźwigali na zawiniętych szmatach Sorkvilda, który powoli wracał do zdrowia co jakiś czas szeptał coś do wyimaginowanego niebieskiego goblina, który podobno chodził za nimi krok w krok.

Ferguson z początku gdy leżał w torbie przykryty stertą książek był bardzo gadatliwy, jednak gdy rzucił już chyba z trzydzieste przekleństwo w obcym języku Laura wzięła go na ręce i trzymała go jak dziecko przy piersi co skutecznie uciszyło gadającą głowę.

Wieczorem gdy zmęczeni rozłożyli obozowisko na otwartym polu wróciła do nich chęć rozmów. Nie były to jednak rozmowy zbyt przyjemne. Dick narzekał, że w okolicy nie ma chociaż dwóch patyków z których można by zrobić nosze.

Ferguson zaczął wspominać, że wyspa była taka od dawna i w gruncie rzeczy poza miastem nic się tu zbytnio nie zmieniło. Słuchał jednak z uwagą Pekki, który opowiadał mu jak zmieniły się tereny wokół pozostałych pięciu wież, zasypując nieźle zorientowanego pirata dziesiątkami pytań na które ten chętnie odpowiadał.

Laura była zajęta doprowadzaniem do porządku Sorkvilda, który powoli wracał do wcześniejszego normalnego stanu umysłu. Cały czas co prawda widział niebieskie stworki, ale solidna perswazja zabójczyni przekonała go, że to tylko zwidy. Znacznie trudniej było go przekonać, że gadająca głowa nie jest wymysłem jego fantazji.

Noc minęła spokojnie, bez wiatrów ani bardzo częstych na tej wyspie wahań w temperaturze. Miasto było już daleko poza ich zasięgiem więc czuli się znacznie bezpieczniej i niemal jednocześnie poszli spać odkładając na bok nieufność.

Drugi dzień i trzecia noc minęły wyjątkowo monotonnie, właściwie to identycznie jak w dniu wczorajszym, z tą różnicą, że Sorkvild w południe postanowił iść na własnych nogach, dzięki czemu znacznie przyśpieszyli.

Wbrew oczekiwań Laury pod koniec drugiego dnia byli już kilka kilometrów od tajemniczej Paludy. Pekko stwierdził, że mimo wszystko lepiej nie iść wieczorem słonymi bagniskami lecz reszta uparła się by iść naprzód.

Jak się okazało, lepiej było go posłuchać, gdyż stała ścieżka to coś co okolicę Paludy chyba nigdy nie widziały. Tonąć w słonym błocie piątka towarzyszy brnęła naprzód wiedząc, że nie da się już zawrócić a pozostanie tu skończy się utonięciem.

Pekko zabronił Sorkvildowi zapalania jakichkolwiek czarodziejskich ogni. Bagniska były pełne cuchnących i łatwopalnych gazów. Mimo to było to podobno jedyne miejsce w którym coś naturalnie rosło lub żyło.

W końcu zatrzymali się przed wielką ścianą rosnącej trzciny. Ciężko było powiedzieć jak daleko się ciągnęła, gdyż słońce już niemal zaszło i jego rolę zaczął spełniać niezbyt użyteczny sierpowaty księżyc.

-To tutaj-powiedział Pekko nasłuchując jakiś dźwięków.-Wiem, że nie mówiliśmy wam co się tu dokładnie znajduję, ale niespodzianka jest całkiem spora, jeśli nie wiesz czego się spodziewać.

-Lepiej ukryj naszego ożywieńca- mruknął Dick do Laury.-A ty gadająca czaszko siedź cicho i nic nie mów! Wytłumaczenie czym jesteś trochę by nas kosztowało.

Piraci razem zagłębili się w głąb trzciny a zaraz za nimi Sorkvild a na samym końcu Laura, trzymająca mocno torbę ze schowanym Fergusonem.

Oślepiło ich nieoczekiwanie mocne światło, które padało z pochodni dookoła nich. Piraci stali spokojnie, jednak czarodziej i zabójczyni zaskoczeni zdali sobie sprawę, że stoją na kamiennym gruncie, dookoła nich stali ludzie wpatrujący się w nich z uwagą czekając aż coś powiedzą.

Pekko wystąpił przed nimi i stanowczym głosem powiedział:

-Zaprowadźcie nas do Białego Misia!


poniedziałek, 8 lipca 2019

Rozdział 8-"Łeb na karku, tyle że bez karku "

Cała czwórka siedziała w ciszy nie wiedząc co robić.

Sorkvild palił cygaro, które musiał trzymać w kieszeni. Co jakiś czas podawał go Laurze, która kompletnie nie przyzwyczajona przy każdym zaciągnięciu dostawała ataku kaszlu, lecz odmówiła czarodziejowi dopiero za czwartym razem.

Pekko z szeroko otwartymi oczami dokładnie polerował swój pistolet. Dick, cały czas pamiętając co on chciał zrobić wcześniej z pistoletem, stał jak najdalej od niego upewniając się, że jego broń leży wystarczająco luźno za pasem. Przy nim nie mógł być nigdy pewny o swoje życie, a mimo to skoczyłby za nim w ogień.

Laura powstrzymując kaszel sięgnęła do kieszeni po swój zegarek kieszonkowy. Minęło 50 minut odkąd piraci stworzyli okrąg ochronny. Jeszcze kilka chwil i wściekłe duszę mogą być w stanie się przedrzeć przez osłabioną ochronę.

-To nie tak miało się skończyć-pomyślała zabójczyni-Mam jeszcze 80 lat, jeśli wróżba tej starej jędzy była prawdziwa. Muszę coś wymyślić albo…

Dziewczyna przerwała gorączkowe rozmyślanie gdy usłyszała bulgotanie. Spojrzała zaskoczona na leżącą z boku torbę z której dobiegał dźwięk. Otworzyła ją i spojrzała do środka w którym panował większy bałagan niż wcześniej.

-Po co ci te notatki skoro nie umiesz czytać?-spytała się Sorkvilda palącego, nieskończone zdawało się cygaro.

-To na przechowanie-odpowiedział czarodziej stając nad nią zaciekawiony czego szuka.-Znajomy profesor mi je dał a byłem mu winny sporo przysług.

-Raczej nie zdołasz je spełnić-mruknął Dick ustawiając się za nim.-Może te notatki nam się do czegoś przydadzą?

-Zaraz je sprawdzę tylko najpierw… Co to? Ach to nos-powiedziała Laura i szybko wyciągnęła rękę razem z głową Łysego Gibona.

-A niech mnie-westchnął Dick.-Hej Pekko miałeś rację! Ona naprawdę zabiła kapitana! Tylko czemu...

Sorkvild i Laura spojrzeli w stronę pirata, który celował w ich stronę z pistoletu. Gdy rozległ się wystrzał, błyskawicznie odskoczyli w bok nie dając kuli szansy na dosięgnięcie któregoś z nich na czas. Dick padł na ziemię a głowa Gibona poleciała w górę, wyrzucona przez unikającą strzału Laurę.

Usłyszeli wtedy okrzyk bólu, przemieszanymi z przekleństwami i groźbami, których nie powstydziłby się mało który pirat.

Czarodziej kilkoma gestami rąk przywołał magiczną tarczę, lśniącą zielonym kolorem. Rozejrzał się w poszukiwaniu rannego. To co zobaczył wprawiło go w osłupienie.

Laura stała naprzeciwko niego cała rozpromieniona szczerząc się szeroko. Najwidoczniej znowu zmieniła jej się osobowość i tym razem była to postać nadpobudliwej sadystki. Było jednak oczywiste, że nie ona krzyczała. Tak jak on była na to za dobra.

Jego spojrzenie powędrowało na Dicka, który mimo, że padł wcześniej na ziemię bezbronny to już trzymał w ręku pistolet wymierzony w swojego kapitana. Wbrew pozorom młodzieniec nie był pierwszym lepszym majtkiem lecz piratem z krwi i kości. To niemożliwe aby on tak krzyczał.

Czarodziej spojrzał na Pekko który cały czas trzymał w ręku broń, ale nie celował nią w żadnego z pozostałej trójki. Na jego celowniku był bowiem jego dawny kapitan a raczej jego głowa.

-Trzymajcie się z dala od niej- powiedział Pekko z wyraźnym napięciem w głosie.-Mamy tu piątego do pokera.

-Pasuje-wyjęczała głowa.

Dwójka piratów niemal jednocześnie wystrzeliła ze swoich pistoletów w gadającą kończynę a Laura zaniosła się śmiechem chwytając się za brzuch i nie mogąc wstać. Sorkvild był najbardziej opanowany i stanął nad gadającą głową powstrzymując dalsze salwy w jej stronę.

-Wreszcie ktoś normalny w tym towarzystwie-jęknął łeb Łysego Gibona liżąc powstałą przez kulę, dziurę w policzku przez którą widać było język.-Postawcie mnie proszę na półkę i zszyjcie mi to cholerstwo bo boli za każdym razem jak coś powiem.

Czarodziej bez zastanowienia wykonał prośbę i odmówiwszy kilka inkantacji dotknął dziury w policzku i głowie a po chwili z dziur zostały tylko blizny.

-No jeden mądry wśród bandy idiotów-powiedziała wyniośle głowa.-Przysłuchuję się wam od kilkudziesięciu minut a już mam was dosyć! Pieprznięta wariatka, aspołeczny kapitan, dzieciak któremu wydaje się, że jest piratem i pierdołowaty czarodziej, który ma mózg dziesięciolatka!

-Gibon ma gadane nawet po śmierci-powiedziała Laura, w ogóle nie zrażona obelgą.-Kto jest za tym by zagrać nim w zośkę?

Tylko ona z zebranej piątki podniosła rękę (nie wiadomo czy „piłka” była, za czy przeciwko) więc zabójczyni zrezygnowana zamilkła, cały czas zachowując uśmieszek na twarzy.

-Nie jestem tym Gibonem o którym tak rozprawiacie-powiedziała głowa unikając patrzenia w stronę Laury.- Nazywam się Ferguson, naczelny kierownik Kruczej Wieży. Lata temu zakląłem się w pięciu wieżach aby móc powrócić do życia. Wystarczyło tylko powiedzieć moje imię trzy razy a ja przejmę najbardziej odpowiednie ciało w okolicy-ożywiony mag chrząknął lekko zakłopotany.-Nie spodziewałem się jednak ,że to ciało będzie tak… Ograniczone.

-Co to znaczy, że to jedyne odpowiednie ciało?-spytał Pekko.-Żaden z martwych piratów nie był odpowiedni?

-Oh to akurat moja wina-powiedziała smutnym tonem Laura, cała drżąc od powstrzymywania chichotu.- Osiem beczek prochu było lekką przesadą choć i tak jakimś cudem ktoś przeżył.

-Tak to przeze mnie-wtrącił się nagle Sorkvild.-Bariera ochronna, przez przypadek otoczyła też twój cel, wybacz…

-Nie ma sprawy-machnęła ręką.-Gdyby nie to musiałabym godzinami przekonywać pracodawców, że ofiara zginęła, a znając tych sknerów to nie wypłaciliby mi nawet połowy. Teraz przynajmniej mam głowę, którą opętał sam Ferguson Fore!

Głowa zachichotała złowieszczo wykręcając się w stronę Laury.

-Mała dziewczynka zna moje nazwisko co? Więc wiesz pewnie kim byłem za życia prawda?

-Nie pozostało po tobie nic beznogi krabie-odpowiedziała sucho Laura.-Gdy doszło do kataklizmu, niemagiczna część twojej rodziny dopadła ciebie i wraz z setką innych czarodziei urządziła najkrwawszą scenę kaźni w znanej historii. Tylko dlatego w ogóle cię rozpoznałam. Uwielbiam fragment w którym po wyrwaniu wam paznokci gotowano je i zmuszano was do ich wypicia.

-To prawda, mój najmłodszy braciszek zawsze miał dziwne fantazję-skrzywił się Ferguson.-Gorąco dało się jeszcze wytrzymać, ale od smaku miałem ochotę ich wyzabijać! Swoją drogą w której Wieży właściwie jesteśmy? Wygląda mi to na Telamor, tylko tutaj ludzie byli tak pieprznięci żeby zamiast cegieł używać dusz…

-Owszem zgadłeś, stary magu-odpowiedział mu Pekko.-Gładokrwiaki chcą naszej śmierci i za jakieś 5 minut mogą się przedrzeć przez mój glif ochronny.

-Ach tak widziałem, doprawdy niezła robota jak na niemagicznego kapłana, amatora - pochwalił go Ferguson.

Dick parsknął tylko stojąc przy drzwiach przysłuchując się rozmowie i nasłuchując czy zza drzwi nie dobiegają jakieś niepokojące dźwięki.

-Nazywanie Pekka amatorem to obraza dla wszystkich amatorów! To zwykły partacz mający zbyt dużo szczęścia. Tylko dlatego za nim właściwie łażę.

-Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to nie obchodzi-warknęła głowa.-Jeśli chcecie się stąd wydostać żywi macie się mnie słuchać w każdym przypadku, czy to jasne?-gdy wszyscy mniej lub bardziej chętnie przytaknęli mu zadowolony kontynuował.-Powiedzcie mi najpierw dlaczego powiedzieliście moje imię 3 razy.

Czwórka przypadkowych towarzyszy opowiedziała gadającej głowie całą historię tak szybko i zwięźle jak tylko potrafiła. Ferguson tylko słuchał i nie przerywał dając im wyjaśnić sprawę w swoim tempie. W końcu jednak przerwał Dickowi, gdy niepotrzebnie zaczął dokładnie opisywać ucieczkę przed zbitymi w wielką masę Gładokrwiakami.

-Dobra, dobra już wszystko rozumiem. Teraz słuchajcie mnie uważnie. Po pierwsze niech ta wariatka mnie trzyma przy piersi a nie w torbie. Po drugie i właściwie ostatnie, otwórzcie klapę w podłodze i wskoczcie do środka!

-Będzie ciężko-pokręcił głową Pekko.-Jęki zagubionych dusz dochodzą z każdej strony. Spadniemy prosto w wielkie skupisko kamieni.

-Spokojna głowa nie ma powodów do obaw-uśmiechnęła się głowa.-Dopóki moje cenne życie zależy od was, jesteście bezpieczni jak u mamy w domowej pościeli! Otwierajcie i skaczcie, tylko pamiętaj dziewczyno by trzymać mnie mocno przy piersi!

Dwójka piratów podniosła klapę i spojrzała niepewnie do środka. Coś na dole rzeczywiście wydawało dziwne dźwięki i co jakiś czas błyskało różnokolorowymi światełkami.

-Raz się żyje-mruknęła Laura rzucając głowę Sorkvildowi.- Yuppiii!

-Czekaj na mnie!-krzyknął Dick ciągnąc za sobą swojego kapitana.- Kto ostatni na dole ten zeskrobuje pozostałych!

I cała trójka skoczyła w dół zostawiając Sorkvilda samego z głową. Młody czarodziej uśmiechnął się do ożywionego i odłożył go na półkę.

-Cco ty robisz?-spytał Ferguson z paniką w głosie.-Chcesz mnie tu zostawić? Przecież ochrona zniknie za minutę! Zostanę przez te dusze przeklęty! Dlaczego ty to robisz? Czego ty chcesz?

Sorkvild spojrzał na spanikowanego czarodzieja zimnym spojrzeniem od którego on, największy czarodziej z Derenhalle aż zadrżał. Podniósł rękę i wypowiedział dwa krótkie słowa. Ogień wystrzelił z jego rąk i przeszedł przez drzwi nie niszcząc ich ani trochę. Jęki potępionych ucichły w chwili gdy glif ochronny Pekki osłabł. Za drzwiami nie było już niczego co mogłoby im zagrażać.

-Pakt Ograniczonej Kontroli-powiedział Sorkvild do zakłopotanego maga.

Ferguson zamilknął najpierw zszokowany, ale zaraz się opamiętał i wrócił do swojej starej wściekłej miny.

-Ty cholerny dzieciaku-wybełkotał ze złości aż mu zaczęła lecieć piana z ust.-Doskonale wiesz co jest na dole prawda? Od początku udawałeś!

-Naprawdę myślałeś, że mogło być inaczej?-zapytał czarodziej i zaniósł się śmiechem.- Portal, który jest w tym tunelu przeniesie nas za granicę miasta daleko od wszelkich niebezpieczeństw. Początkowo chciałem wymyśleć jakąś wymówkę, która pozwoliłaby całej naszej gromadce wydostać się stąd bez psucia mojej przykrywki ale wtedy napatoczyłeś się ty i ułatwiłeś mi robotę.

-Czyli nie jesteś jakimś niedzielnym czarownikiem z zabitej dechami dziury, prawda? Umiesz czytać i pewnie wszystkie tę książki zdołałeś spokojnie przestudiować w kilka minut!

-No cóż pochodzę z zabitej dechami dziury ale cała reszta się zgadza-odpowiedział Sorkvild i zaczął przechadzać się po pokoju.-Widzisz zacząłem badania nad pięcioma Przeklętymi Wieżami kilka lat temu, ale szczęście mi nie sprzyjało bo najbliższa wieża była zatopiona jakieś pięć mil pod wodą. Później przybyłem tu ale dowiedziałem się niewiele więcej niż w mniej sławnych magicznych miejscach na północy.

-Zatem wyruszasz na wschód zgadza się?-spytał podejrzliwie Ferguson.-Chcesz zbadać przyczynę mojej porażki i potrzebujesz mnie prawda? Kogoś tak obeznanego z tematem nie uda ci się więcej znaleźć!

-Nie potrzebuję cię z tego powodu-odpowiedział Sorkvild siadając koło niego.-To co jest w moich planach daleko wykracza twoje kompetencje. Jesteś utalentowanym magiem, ale jesteś zbyt ograniczony.

-I dlatego chcesz mnie jeszcze bardziej ograniczyć zawierając ze mną pakt? Nie nadążam za tobą dzieciaku…

-Widzisz to był długi dzień dla tej trójki tam na dole… a może już w górze… Sam nie wiem! Chodzi o to, że ta banda nie bała się iść w najgorsze i najbardziej nawiedzone miejsce na świecie a co najważniejsze przeżyła ten dzień z zaledwie kilkoma siniakami, lekkimi ranami i przemęczeniem. Jest coś co ich wyróżnia.

Zamilknął na moment dając Fergusonowi czas na zastanowienie.

-Oni… Są szaleni-powiedziała niepewnie głowa.-Dlaczego chcesz ścigać Wichry Chaosu z bandą wariatów? To idiotyczne!

-Idiotyczne było to co zrobiliście lata temu w tych wieżach!-wykrzyczał niespodziewanie Sorkvild- Próbowaliście okiełznać magię za pomocą skrupulatności i zasad! Spowodowaliście tym samym katastrofę przez którą życie straciło miliony ludzi!

-Nie zaprzeczam-odpowiedział krótko Ferguson.-Rozumiem też, że zdecydowałeś się na zupełne przeciwieństw tego co robiliśmy w przeszłości.

-Absolutnie nie ty gadający trupie. Potrzebuję równowagi. Kogoś kto pomoże mi pokierować szaleństwem tak aby uzyskać jak najlepszy efekt. Będziesz przeciwwagą która ustabilizuję wagę-Sorkvild parsknął jakby sam do siebie i dodał.-Wyszło nawet poetycko, kto by się spodziewał… No to jak? Dołączysz do załogi?

Głowa przez chwile milczała ale gdy usłyszała coraz głośniejszy jęk tuż za drzwiami przygryzła wargi i wycedziła jakieś słowa w obcym języku.

-Ar Der Mere-dokończył Sorkvild z uśmiechem na twarzy. Witaj w załodze Sorkvilda Kruka! No a teraz spieprzaj!

I bez użycia rąk, podniósł Fergusona i cisnął nim w dół słuchając jego głośnych przekleństw w nieznanych językach. Gdy krzyki ucichły ostatni żywy człowiek wskoczył w ślad za nim i na dobre opuścił Telamor.






poniedziałek, 1 lipca 2019

Rozdział 7-" Wieczna Dziewica, Zboczony Mag i błędy przeszłości"



-Muszę przyznać, że niezłą nam chłopaki sprawiliście niespodziankę-powiedział wesoło Sorkvild, kartkując kilka książek na raz.- Samemu by mi do głowy nie wpadło, że wspinając się można dojść do innego pokoju, jednocześnie cały czas schodząc w dół! Szkoda tylko, że nie załapaliście się na wściekłe widma-dodał ze smutkiem biorąc z szafek kolejny stos książek.

Pekko i Dick, którzy stali pod drzwiami i nad czymś pracowali, odwrócili się i obrzucili czarodzieja wściekłymi spojrzeniami. Sorkvild chrząknął i wrócił do znalezionych przez piratów książek.

Laura spoglądała w milczeniu na każdego w tym pokoju lekko się denerwując. Nie mogła mieć pewności, że w tym towarzystwie może czuć się bezpiecznie.

Czarodziej wydawał się sympatyczny, ale nikt o zdrowych zmysłach nie zaufałby człowiekowi dla którego spotkanie z nieumarłymi wydaje się być dobrą rozrywką. Ponadto jego roztrzepanie było tak wielkie, że zabójczyni zastanawiała się jakim cudem jeszcze żyją.

Jej wzrok padł na dwójkę piratów, których wcześniej tak nierozważnie zignorowała. Starszy z nich był już lekko siwy, choć nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat, młodszy był zdaje się nieco starszy od niej. Wydawali się być kompletnymi przeciwieństwami, gdyż Pekko wydawał się być do szaleństwa opanowany a Dick był po prostu rozmarzonym i lekko roztrzepanym wariatem.

Laura zmrużyła oczy kręcąc głową. Gdyby to było wszystko co ta dwójka chowa za pasem, to w życiu nie przeżyliby tak długo. Ponadto byli znacznie twardsi od piratów których spotkała wcześniej. Nie dość, że wspięli się nie wiadomo jak wysoko do tego pokoju, to jeszcze niemal natychmiast wstali po podmuchu powietrza jaki im skołował Sorkvild.

Teraz stali pod drzwiami kończąc jakiś rysunek, malowany kawałkiem węgla. Wtedy to czarodziej dostał jakiś tik nerwowy i lekko się wzdrygnął i lekko zdenerwowany zwrócił się do Pekki.

-Długo ci to jeszcze zajmie? Bariera jaką założyłem na korytarzu już niemal pękła a potrzebuję jeszcze czasu.

-Nic się nie bój, już skończyliśmy-odpowiedział Pekko z dumą w głosie cofając się i oglądając swoje dzieło.-Znak „Wiecznej Dziewicy” jest najpotężniejszym ochronnym glifem jaki znam choć to okrojona wersja.

-Zabrakło nam krwi dziewicy-wyjaśnił Dick udając znawcę.-Kapitan był pewien, że może ją wziąć ode mnie co zresztą było wyjątkowo podłe!

-Jesteś młody i wyglądasz jak dziewczyna więc musiałem się spytać-mruknął Pekko dłubiąc w paznokciach swoim nożem.-Może nasz stary i poczciwy Profesor nam pomoże, albo cień?-dodał spoglądając na nich wyczekująco.

Laura pokręciła głową ignorując chichot Dicka, natomiast Sorkvild jakby wytrącony z transu znowu się wzdrygnął i rozkojarzony podrapał się po głowie.

-W sumie możecie mi zabrać odrobinkę, chyba się wpisuje w tę kategorie-rzucił czarodziej i ugryzł się w kciuk. Oczywiście nie udało mu się za pierwszym razem dostać się do krwi i musiał powtórzyć to kilka razy, zostawiając ślady na całym palcu.-Proszę, weźcie to zanim mi rana wyschnie.

Pekko bez słowa wziął na nóż trochę krwi nawet nie pytając się czemu nie poprosił o nóż. Cokolwiek ten czarodziej ma w głowię wymyka się całkowicie zwykłej logice.

Gdy pirat umieścił kroplę na niewielkim narysowanym kółku zza drzwi rozległ się dziwny dźwięk przypominający pęknięcie wielkiej bańki.

-Ocho moja baliera padła-powiedział niezbyt wyraźnie Sorkvild cały czas ssąc zraniony palec.-Lepiej żeby ta twoja pieczęć zadziałała.

Po chwili usłyszeli przeraźliwe głosy pełne pisków i ryków, które bardziej pasowały do dzikich zwierząt niż do ludzi. Jednocześnie narysowany przez piratów glif zaświecił się na żółto, natomiast kropla krwi przybrała kolor dojrzałej pomarańczy.

-Moja dziecinka to wytrzymała-powiedział z ulgą Pekko siadając na ziemi.- Ten symbol będzie nas chronił przez prawie dzień, ale za godzinę działanie krwi ustanie i podstawowa wersja może nie wystarczyć.

-Zawsze możemy wziąć od Sorkvilda trochę więcej, prawa?-Spytał się Dick

Pekko pokręcił przecząco głową.

-Glif jest jednokrotnego użytku, musiałbym zrobić go od nowa mażąc poprzedni a na to nie mielibyśmy czasu-odpowiedział i zamknął oczy chcąc się na moment zdrzemnąć.

Wszyscy nagle sposępnieli i cała czwórka w milczeniu siedziała kilka minut w ciszy, przerywanej okresowym warczeniem zza drzwi, szelestem kartek i chrapaniem Pekka, które zaczynało doprowadzać Dicka i tym bardziej Laurę do szaleństwa.

W obawie, że sytuacja kompletnie wymknie jej się spod kontroli podeszła do Sorkvilda i podniosła jedną z książek które wcześniej zostały odrzucone przez czarodzieja. Otworzyła jedną z nich mrużąc oczy, próbując przeczytać notatki zapisane wyjątkowo drobnym pismem. Gdy jednak udało jej się dojrzeć znaki zrezygnowana odłożyła książkę na bok.

-Cholerni Telvani- mruknęła zdenerwowana.-Niemal cały świat używa jednego czy dwóch alfabetów a oni wymyślili język i pismo przypominający szlaczki pisane przez dzieci! Nic dziwnego, że tylko kilka osób potrafi to odczytać, nauka tego musiała ci zająć z 10 lat!

Sorkvild słysząc to chrząknął niezręcznie i lekko się zaczerwienił.

-No nie żartuj-jęknęła Laura zgadując jego myśli.-Tylko mi nie mów, że…

-Jestem analfabetą-dokończył za nią czarodziej zamykając powoli książkę drżącymi palcami.-Nie potrafię niestety pisać ani czytać. Wybaczcie mi…

Pekko przestał udawać, że śpi i krztusząc się próbował wstać wpatrując się z niedowierzaniem w Sorkvilda. Laura była znacznie bardziej wściekła i chwyciła biednego czarodzieja za koszulę.

-Jakim cudem nie potrafisz czytać? Przecież magowie muszą to umieć! Macie te wszystkie księgi z zaklęciami i alchemicznymi przepisami! Jak możesz być takim cholernym ignorantem, skoro tyle potrafisz?

-Jestem samoukiem-odpowiedział, urażony tym, że ktoś go nazwał ignorantem-Utalentowanym, co prawda ale jednak samoukiem, który chodzi swoim tempem i sam wybiera co może się przydać w przyszłości a co nie.

-Nauka pieprzonych liter zawsze się przydaje!-Krzyknęła niemal wytrącona z równowagi zabójczyni. Zaraz potem puściła go, odwróciła się i skrzyżowała ramiona.

-Sorkvildzie-powiedziała z teatralną pompatycznością.-Od teraz kończę naszą przyjaźń. Umrzemy tu razem, chociaż ty będziesz sam i bez przyjaciół!

Czarodziej wydawał się lekko zagubiony tą nagłą deklaracją i nie miał pojęcia jak można na coś takiego odpowiedzieć, Laura wydawała się być na granicy płaczu a tymczasem Dick spoglądał zdegustowany na tą dwójkę próbując zrozumieć jakie relację może mieć ta parka.

Nagle młody pirat poczuł, że ktoś przykłada do jego skroni pistolet. Początkowo wzdrygnął się zaskoczony, ale niemal natychmiast uspokoił się i spojrzał na stojącego obok niego Pekkę.

-Nie kapitanie, jeszcze nie popełniamy samobójstwa-powiedział delikatnie przesuwając spust z dala od swojej głowy.-Zresztą bardziej poetycko będzie jeśli zrobimy to jednocześnie…

-Chrzanić romantyzm, chciałem to zrobić za ciebie bo wiem, że byś się na to nie zdecydował-powiedział śmiertelnie poważny pirat, chowając jednak pistolet za pasem.- Miło jest mimo wszystko zostać kapitanem, w ostatni dzień życia...

-Jeszcze się pocałujcie na pożegnanie wy pieprzone świnię-warknęła Laura rzucając w ich stronę książką.-W życiu bym nie pomyślała, że przyjdzie mi umrzeć w zamkniętym pokoju jak szczur na tonącym statku!

-Zaczyna gadać jak prawdziwy wilk morski, powinniśmy ją przyjąć do załogi kapitanie Pekko-powiedział wesoło Dick.-Oczywiście jak już znajdziemy statek.

Pekko westchnął ciężko powstrzymując irytację. Jeśli jakimś cudem zdołaliby z tego wyjść w jednym kawałku, byłby gotowy zrealizować każdy z wielu szalonych pomysłów niedoszłego pierwszego oficera.

-Gdybyśmy zdołali kiedyś dostać własny statek to nad tym pomyśle-odpowiedział zrezygnowany pirat.-Może nawet naprawdę cię zrobię oficerem jeśli stąd wyjdziemy, słowo daje!

-Czyli właściwie to nigdy-warknęła Laura zirytowana tą ckliwą sceną.-Chyba, że ktoś nauczy się Telvańskiego w najbliższych godzinach…

-No albo Derenhallskiego, bo gdzieś tu się walała jedna książka w tym języku-powiedział Dick.

Laura otworzyła szeroko oczy i ożywiona błyskawicznie dobiegła do młodego pirata i chwyciła go za koszulę.

-Która… to… książka?-spytała drżącym głosem próbując się opanować.

-A bo ja wiem, chyba była zielona. Leżała w tamtej szafce na samym wierzchu-odpowiedział opanowany choć lekko zaskoczony Dick.-Czekaj… Ty znasz Derenhallski?

Zabójczyni nie odpowiedziała tylko skoczyła do szafki i zaczęła przekopywać się przez książki przygryzając z wściekłości wargi. Nikt od lat nie wiedział, że zna ten język. Była to jedna z jej wielu ukrytych kart, które z pozoru nigdy nie mogły być użyte w praktyce.

-Jak widać los bywa czasem przewrotny- pomyślała Laura otwierając losową stronę w znalezioną książkę. Udało jej się. Powstrzymując pisk z radości ledwo zdołała przeczytać pierwsze kilka zdań gdy mocno się zaczerwieniła.

-Cz…czy któryś z was to podłożył?-spytała ściskając książkę drżącymi rękami.-Jeśli naprawdę to ma być ostatni żart w waszym życiu to jest on wyjątkowo prymitywny i głupi!

Piraci i czarodziej wymienili się spojrzeniami kręcąc przecząco głową nie wiedząc co powiedzieć. Laura była wyraźnie wściekła, ale jednocześnie wyraźnie zawstydzona.

-Jest słodka- pomyśleli Sorkvild z Dickiem zauroczeni jej zakłopotaną miną.

- Muszę to przeczytać-pomyślał Pekko nawet nie zwracając uwagi na dziewczynę, tylko wpatrując się pożądliwie w książkę.

Laura widząc głupkowate miny trójki mężczyzn zrozumiała, że to nie jest dowcip. Musiała im powiedzieć co to jest.

-Ttto jest jeden z pierwszych egzemplarzy wierszy Petryki Nogaretha. Derenhallskiego króla, który za jej napisanie został spalony na stosie przez własną rodzinę.

-Nogareth? Och to był twój daleki krewny?-spytał się Sorkvild przypominając sobie jak mu się przedstawiła.

-To nie jest mój krewny!-krzyknęła cała już czerwona na twarzy.-Nie mówię obcym ludziom swojego prawdziwego nazwiska, jestem profesjonalistką.

-Och wybacz-powiedział lekko zagubiony czarodziej.-Co to była zatem za książka? Jakaś księga zaklęć, opisy magicznych artefaktów, krwawe rytuały?

- Erotyczne sonety napisane do jego młodszej o 40 lat służki-odpowiedziała szybko Laura.-Dodam jeszcze, że spalono go gdy nie miał jeszcze 50!

Trójka mężczyzn westchnęła zrozumiawszy o co ta cała afera. Dick natychmiast zaniósł się śmiechem, Sorkvild odwrócił się bez słowa a Pekko dalej wpatrywał się jak zaczarowany w księgę.

-Tak wiec!-krzyknęła Laura przekrzykując śmiech młodego pirata.-Ma ktoś jakieś pomysły co robić dalej?

-Może ma coś napisane z przodu-zgadywał Sorkvild.-Albo dedykacje, notatkę czy coś takiego…

Laura posłuchała zawstydzonego czarodzieja i zaczęła czytać od początku. Nie znalazłszy nic na końcu sprawdziła okładkę na końcu i krzyknęła z radości.

-Tu jest napisany list!-krzyknęła podekscytowana.-Napisany… 5 thermidora 1100 roku… nie wiem czy to dobrze czytam.

-Tak, przeczytałaś to dobrze, Telvani mieli inny kalendarz-powiedział Sorkvild.-Jeśli dobrze pamiętam to zagłada miasta miała miejsce w 1111 roku. Dziś mielibyśmy chyba 1213 rok, zatem ten list napisano 113 lat temu, gdy Telvana była u szczytu potęgi.

-No cóż, analfabeta nie może się mylić. Dalej to zwykły Derenhallski więc go przeczytam:



Drogi Fergusonie!

Piszę ten list do ciebie, gdyż wiem, że będzie to pierwsza książka do której zajrzysz gdy tu przyjedziesz. Twój zachwyt nad tym wątpliwym dziełem literackim pisanym przez dzikusa ze wzgórz jest wyjątkowo niepoprawny, ale dość już o tym

Jak sam wiesz połączone wysiłki magów z 5 wież w końcu zaczęły dawać efekty. Wichry Mocy, nad którymi pracujemy w końcu udało się okiełznać i obecnie przetrzymujemy je w wielkich komnatach, specjalnie do tego celu wybudowanych. Mimo, że twoja wieża jak i pozostałe 3 operują bez zarzutu w mojej występują coraz liczniejsze anomalie.

Gładkokrwiaki według Naczelnej Izby Architektury, stały się nadaktywne co nie wystąpiło w całej historii ani razu. Na razie jesteśmy poza podejrzeniami ale wiem doskonale, że to sprawka zamkniętych w komnacie Wichrów. Obawiam się, że niegdyś obalona teoria o pośrednim wpływie magii na otoczenie może być w tym przypadku jedynym słusznym wytłumaczeniem.

Zastanawiasz się pewnie dlaczego nie wysłałem do ciebie listu z prośbą o pomoc, tylko umieszczam notkę w książce, ale musisz zrozumieć, że mistrz Eram Wetto, jest zbyt dumnym człowiekiem by prosić kogokolwiek o pomoc zatem nie zdołam wysłać ci wiadomości zanim będzie za późno.

Nie mam wątpliwości, że Wichry Mocy mają zbyt duży wpływ na otoczenie. Jeżeli ten trend się utrzyma to gładokrwiaki zdestabilizują się przed upływem 20 lat co zachwieję strukturą wieży i może pozwolić uciec zgromadzonej tu magii na zewnątrz.

Jeśli to czytasz to znaczy, że Wiatry już kompletnie wymknęły się nam spod kontroli a ty w spokoju siedzisz nad moim trupem z książka napisaną przez zboczeńca. Jeśli tak jest to znaczy, że miasto zostało już zniszczone za wyjątkiem tej wieży.

Proszę cię i zaklinam abyś przerwał ten projekt póki los tego miasta nie podzieli pozostała czwórka. Nie wiem jeszcze jaka forma zagłady nas czeka, ale liczę, że uda ci się temu przeciwstawić Fergusonie.”


Laura zamknęła książkę, cała blada na twarzy.

-To tyle, nie ma żadnego podpisu ani notki. Nadal nie wiemy jak stąd wyjść.

-Jest jeszcze coś więcej-powiedział Sorkvild podchodząc do drzwi.-Ferguson nie uratował pozostałych wież. Wszystkie pozwoliły na uwolnienie się Wiatru Chaosu, które zabiły swych stwórców i postanowiły ukształtować ten świat na nowo.