wtorek, 18 lutego 2020
Rozdział 17-"Śmierć Beznadziejna"
Laura potrząsnęła mocno Fergusonem, dla którego jakikolwiek ruch wiązał się z fantomowymi nudnościami i zawrotami głowy. Próbując spojrzeć wściekle na dziewczynę zauważył jakiś ruch obok drzwi-D…Dick?-wymamrotał z lekkim niepokojem w głosie.
-Jest na statku razem z resztą załogi, więc jesteśmy tu sami-warknęła zabójczyni kładąc go, nieco za mocno na zamkniętą już skrzynię w której smacznie spał.- Ty i Sorkvild jesteście pierwszymi czarodziejami jakich spotkałam a już mam ochotę wstąpić do jakiejś inkwizycji! Masz mi powiedzieć wszystko co powiedziałeś temu cudakowi!
Po tonie głosu Ferguson poznał, że w tym przypadku lepiej nie prowokować już i tak niestabilnej dziewczyny. Uśmiechnął się niezręcznie i zmarszczył twarz w dół, co miało chyba oznaczać kiwnięcie głową.
-Wiesz trochę tego było i szczerze to nie wiem od czego zacząć… Najlepiej zacznę od początku:
‘’Dawno dawno temu, magia była znacznie bardziej powszechna, wśród magów zrodziła się pewna… można by powiedzieć obsesja na punkcie badań nad duszami. Jajogłowi, którzy częściej bywają w bibliotekach niż w domu, nazwali tą dziedzinę badań „Animancją”. Powiem szczerze, w Derenhalle uważaliśmy, że rozwijanie technologii magicznej w tym kierunku nie da żadnych pozytywnych efektów. Ostatecznie okazało się, że mieliśmy rację, jednak już wtedy mieliśmy opinię dziwaków, prymitywów i wielbicieli słodkich siostrzyczek, co jak mniemam się nie zmieniło po tylu latach. W badaniach nad tą dziedziną, główny prym wiedli Krwawi Magowie z Telamor i trochę spokojniejsi transmutatorzy z najdalszej północy. Ci pierwsi mieli dość prosty, aczkolwiek skuteczny sposób na zatrzymywanie dusz, otóż gdy zebrano dużą kupkę ludzi i zabito ich w tym samym momencie to ich duch nie mógł wrócić do Serca Ziemi by znaleźć nowe ciało, tylko wirował wraz z innymi biedakami dookoła ciał. Jak z nich robili kamienie, jest dla mnie zagadką, ale lepiej wróćmy do transmutatorów. Nie byli tak… konkretni jak Krwawi Magowie, jednak połączenie ich oślego uporu i leniwego myślenia poskutkowało stworzeniem pewnego rodzaju nośników, które wychwytywały duszę z okolicy i wsadzały je do sztucznie stworzonego stworzenia, które mogło poruszać się i utrzymać taką dawkę chaotycznych dusz.”
-Chyba już rozumiem-wymamrotała Laura choć niezbyt przekonywująco.- Dlaczego tylko nic nie mówiłeś gdy przyczepialiśmy Wlorusia do statku?
-Nie miałem pojęcia, że skończymy w jego brzuchy, prawdę powiedziawszy nie wyglądał na takiego co miałby ochotę się męczyć z drzazgami statku i jęczącymi ludźmi! Dlaczego w ogóle posłuchałaś tego kapitana, to kompletny karierowicz! Czy ty wiesz do czego tacy ludzie są zdolni?
-Zazwyczaj tego typu ludzi zabijam więc co nieco wiem-uśmiechnęła się słodko zabójczyni szczypiąc Fergusona po policzku.- Czym właściwie grozi zostanie tutaj zbyt długo?
-A bo ja wiem-mruknął Ferguson krzywiąc się z bólu i zażenowania.- Nie jestem nawet pewny jak to ustrojstwo w ogóle działa!- mag zamilknął na chwilę i zmrużył oczy i czoło.-Mam wrażenie, że ten ktoś za drzwiami zna odpowiedź…
Laura nie czekała ani chwili, tylko zrobiła niepotrzebne (zdaniem Fergusona) salto w tył i po wylądowaniu kopniakiem z półobrotu otworzyła drzwi cały czas trzymając maga za uszy.
Na zewnątrz nikogo nie było.
-Te twoje zwidy zaczynają mnie martwić staruszku-parsknęła Laura i zamknęła znacznie osłabione drzwi. Odwracając się prawie nie wypuściła biednego Fergusona z rąk na widok postaci stojącej koło skrzyni w tym samym miejscu co ona wcześniej.
Dziwaczna osoba skłoniła lekko głowę, choć to prędzej był odruch niż zwykła grzeczność, która nakazywałaby zdjąć ten przesadnie duży, czarny kaptur.
-WiTaJcIeeE-powiedział gość wymawiając każdą głoskę innym głosem, choć zawszę głębokim jak uderzenie dzwonu.-JaM jESt ŚMIERcią!
Laura poczuła jak Feguson drży z wściekłości.
-O nie ty paskudna maro, nie tak się umawialiśmy! Uczciwie przerżnąłeś ze mną w szachy, dupę maga a nawet w to rozbieranie klockowej wieży! Zdobyłem dodatkowe życie i fakt, że jestem tylko głową nie zmienia absolutnie niczego ty…-mag przestał naglę się miotać i zmarszczył czoło przyglądając się rzekomej Śmierci.-Och chwila-wymamrotał i lekko zażenowany zwrócił się do Laury.-Emm zapomnij kochana co mówiłem, zwłaszcza o tej grze w szachy. To nie jest Śmierć, nie ma ze sobą gadającej skrzyni i ma trochę za dużo mięśni twarzy jak na mój gust.
Rzeczywiście gdy przyjrzeć się uważnie to postać wyglądała jak śmierć, ale jak ta na chorągwi a nie z bajek czy chociaż strasznych legend. To był po prostu bardzo wysoki i szczupły mężczyzna o zapadniętej twarzy, worach między oczami i skórą bladą jakby zdjętą z trupa.
-No nie wygląda zbyt zjawiskowo-przyznała mu rację Laura.- Ale w takim razie kto to jest?
Gość zmarszczył czoło z niezadowolenia i zacisnął wargi. Wyglądał jakby z całych sił próbował się powstrzymać od jakiejś kąśliwej uwagi.
-Na moje oko-zaczął Ferguson nie zwracając uwagi na jego minę-to wygląda mi na jakiegoś debila, gdzieś w kategorii tego młodszego pirata Dana.
-Dicka.
-Ach jeden pies, w końcu to tak pospolite imię jak…-mag przerwał na chwilę zdając sobie sprawę, że to nie Laura udzieliła mu odpowiedzi lecz ten dziwny przybysz.-Och więc mówisz normalnie! A teraz powiedz no jak się nazywasz.
-NaS JEst WiElu. KaŻDy RÓżNy, alE kAżDy tO ŚMIERĆ!
W pokoju nagle zrobiło się paskudnie zimno i duszno, jednak Ferguson tylko parsknął.
-No dobra a więc to nie idiota tylko zwykły wariat. Nie wiem tylko jak to coś nazwać…
-Możemy go nazywać Legion-zaproponowała Laura.
-Skąd ci to przyszło do głowy?
-Nie wiem, to chyba mu pasuje. Czytałam kiedyś książkę w której świnie…
Laura nie zdążyła podzielić się tą zapewne niezwykle wciągającą i pełną metafor opowieścią bo nagle rozległy się kroki należące do jednej osoby. Drzwi się otworzyły i Dick wszedł do środka.
-Wybacz za najście, ludzie na górze zaczynają z nerwów mylić lampy z latającymi światełkami i dla pewności sprawdzam czy wszystko gra ze stat…-Dick spojrzał na nich z lekkim zmieszaniem na twarzy.-Co tak stoicie przy drzwiach? Stało się coś?
Ferguson i Laura spojrzeli najpierw na siebie nawzajem, potem na szczerze zakłopotanego Dicka a w końcu na samozwańczą śmierć z tyłu kajuty.
-Umm Danielu czy zauważyłeś coś NIETYPOWEGO w tym miejscu.
-Raczej nie-odpowiedział bez chwili zastanowienia.- Wszystko wygląda tak sama, wy chyba także-pirat zmarszczył czoło- och chyba widzę, Laura cię trzyma na rękach a ty nie pchasz się na jej piersi! Zresztą nie jestem Daniel tylko Dick!
-Mam gdzieś te głupie nowomodne imiona, zresztą to ode mnie lepiej ci pasuję-uśmiechnął się Ferguson czując jak drobne dziewczyńskie dłonie łamią mu kości czaszki.-Byłbyś tak miły i wziął z tej skrzyni bandaże? Coś mi mówi, że mogę ich potrzebować za krótką chwilę.
Młody pirat popatrzył na nich jak na wariatów (nie to że nimi nie byli) i powoli podszedł do skrzyni uważnie ich obserwując. Zatrzymał się w połowie pokoju.
-To jakiś żart zgadza się?-zapytał lekko podenerwowany.-Zaczarowaliście te skrzynię i jak do niej podejdę to wyrosną jej zęby i mnie ugryzie, zgadza się?
-Raczej nogi, które cię kopną żebyś się szybciej ruszał! Rusz się i otwórz ten kufer!
-Nie ma mowy!- głos Dicka był już na granicy paniki.- Nie wiem co kombinujecie ale za żadne skarby tam nie podejdę!
Tymczasem Śmierć zaczynał (bądź zaczynała) się najwyraźniej niecierpliwić. Tupał jedną nogą, skrzyżował ręce i przewracał oczami, co wyglądało tak absurdalnie, że kompletnie odbierało mu to jakikolwiek stopień powagi.
-Chyba zaczął udawać zazdrosną żonę na przyjęciu-mruknęła Laura do Fergusona.
-Wiem, miałem dziesięć sióstr i zdążyłem się na nie napatrzeć w życiu…
Dick rozglądał się niepewnie po kajucie. Najchętniej uciekłby z powrotem na górny pokład, ale miał wrażenie, że Laura nie puści go tak łatwo. Podszedł więc powoli do kufra a widząc to czarny gość przesunął się uprzejmie w kąt. Pirat szybko otworzył bagaż , wyjął bandaże i podbiegł z nimi do drzwi.
-Mogę już iść?-spytał ucieszony tym, że nic go po drodze nie zjadło.
Już miał otwierać drzwi prowadzące do wolności gdy zatrzymała go ręka Laury. Zabójczyni spojrzała na niego poważnym wzrokiem i powiedziała:
-Musisz mnie związać!
Pirat zamrugał kilka razy nie będąc pewnym czy dokładnie zrozumiał. Siedzieli w końcu w paszczy morskiego potwora a nie było to zbyt nastrojowe miejsce, przynajmniej w jego opinii.
-Spokojnie idiotko, nie oszalałaś skoro ja też to widzę-mruknął Ferguson i popatrzył uważnie na Dicka.-Powiedz mi Duncanie, czy nie widziałeś ostatnio coś na kształt antropomorficznej reprezentacji śmierci?
-Pyta się czy widziałeś chodzącego trupa-wyjaśniła Laura.
-Odkąd wypłynęliśmy na morze to nie, ale na Popielnej Wyspie pojawiał się bez przerwy.
-ŻE CO TAKIEGO?-wykrzyknął mag.- Dlaczego nic nie mówiłeś?
-Myślałem, że mam zwidy, w końcu skoro dwóch czarodziejów i Pekko nie zauważyło siedzącego przed ogniskiem ducha to czemu ja miałbym go widzieć? To coś niezbyt się ukrywało w dodatku ciągle mamrotało coś do siebie, jakby z kimś rozmawiał.
Ferguson nic nie mówił, tylko przyglądał się uważnie mrocznemu gościowi. Chyba już wiedział z czym ma do czynienia.
-Gdzie schowałeś gładokrwiaka Dick? Tego którego znalazłeś po tym jak odpłynęliśmy z Paludy?
-Skąd to…
-GADAJ!
Pirat podszedł do bagażu wyjmując z niego niewielkie pudełko. Otworzył je i wyjął zawinięty w papier przedmiot. Niemal natychmiast go wypuścił, krzycząc nagle z zaskoczenia. On również mógł teraz zobaczyć czarną postać.
-NiE jEstEś BiAłyyM WiEloRybeM dICKu?
-A więc miałem racje-mruknął Ferguson.-Nie mogę uwierzyć, że leżałem w jednej skrzyni z Gładokrwiakiem w dodatku w miarę inteligentnym.
-Szybciej zapamiętała moje imię niż ty-mamrotał pirat cofając się do nich na czworaka. W końcu gdy stanął na nogi zwrócił się do maga mocnym tonem: Czyli to coś to Gładokrwiak? Jak on to robi?
-No cóż z reguły istoty jego pokroju są zbiorowiskiem kilkudziesięciu, jeżeli nie setek dusz, które wyrwały się spod i tak miernej kontroli magów z Telamor. Pozostawione samym sobie duszę z reguły nie potrafią się porozumieć w sensowny sposób i po prostu oddają się destruktywnemu chaosowi. Ten konkretny kamień musi zawierać wyjątkowo potężnego ducha, który próbuje narzucić reszcie więźniów swoją wolę! Biedak musi się męczyć z bandą kretynów od co najmniej 100 lat! Laura! Podnieś ten kamyk i włóż mi go do ust bym go ugryzł!
-A niby czemu miałoby to służyć?
-Rzucaniu zaklęć oczywiście! Gdy kończyny górne i dolne zawodzą, należy zaklęcia dotykowe rzucać za pomocą zębów albo włosów, a tego drugiego za wiele nie mam!
-Jesteś tak pyskaty i wygadany, że czasem zapominam, że byłeś kiedyś moim kapitanem-powiedział Dick podając Gładokrwiak Laurze.-Czy to jest bezpieczne tak w ogóle?
-Dże mam połecia-wybełkotał Ferguson.-Żo trochę potwa. Muszze sznaleszcz dobłą szęsztoszliwoszć.
Nie zrozumiawszy ani słowa, Laura i Dick spoglądali jak się zmienia widmo pod wpływem ugryzień pozbawionego tułowia maga.
Na początek zaczęło się od śmiechu dziecka i wystawiania języka, później do prężenia muskuł, staniu na rękach, udawaniu małpy aż w końcu Ferguson ugryzł odpowiedni fragment i twarz widma nagle oprzytomniała i krzyknęła:
-Dość do cholery dość! Przestań ty zboczony dzikusie z południa!
Mag wypluł kamień i spojrzał uważnie w najsilniejszego ducha z kamienia.
-My się znamy, że rzuca pan takimi oszczerstwami?
-Oszczerstwa polegają na kłamstwie, ja zaś mówię zawsze prawdę jaka by ona nie była.
Nieoczekiwanie skłonił się przed nimi uprzejmie.
-Pozwolę, że się przedstawie: Jestem Wetto Bartolomeo, szef Naczelnej Izby Architektury w Telamor. Jak pewnie widzieliście podczas pobytu w mieście, raczej kiepsko się wywiązałem z pełnionej funkcji…
Subskrybuj:
Posty (Atom)