czwartek, 27 sierpnia 2020

Rozdział 21-"Ucieczka ze skarbca w Mirraliańskim stylu!"



W życiu każdego człowieka nadchodzi taki moment, że napotyka na przeszkodę, którą nie może pokonać. Może to być zarówno drobnostka jak i bardzo poważna sprawa, ot choćby pierwszy pocałunek, ucieczka z domu ojca-alkoholika, ciężka choroba albo wdrapanie się z powrotem na półkę, będąc jedynie gadającą oderwaną głową.

No dobra, nie jest to zbyt częsty przypadek i raczej nigdy się nie zdarza, ale jestem pewny, że jeszcze kilka tygodni temu, Ferguson Fore również nie brałby tego pod uwagę i to z dwóch powodów. Pierwszym był dość oczywisty fakt, że był martwy a wspomnienia z tego okres są z natury dość mgliste. Kolejnym powodem była jego naiwność.

Nikt nigdy będący choć trochę trzeźwym na umyśle nie nazwałby jakiegokolwiek Fore naiwnym no ale w wyniku ostatnich wydarzeń, Ferguson uważał się za króla naiwniaków.

Blisko sto lat temu, wraz z dwoma innymi magami: Bartolomeem Wetto i wróżbitą Borysem jakimśtam (ludzie z północy nosili niegdyś bardzo dziwaczne nazwiska i Ferguson zwyczajnie nie zawracał sobie głowy ich zapamiętaniem) wspólnie doszli do wniosku, że projekt „Wiatrów Magii” zaczyna się dość niebezpiecznie wymykać się spod kontroli.

Magia zazwyczaj występuje praktycznie wszędzie, nawet w najnudniejszych i nieciekawych miejscach, toteż magowie mogą korzystać z czarów praktycznie wszędzie na świecie. Na nieszczęście dla nich, pewien zmęczony życiem starszy mag, który nic wcześniej nie osiągnął, odkrył w jakiś eksperymentach , że dusza ludzka po odejściu z ciała wędruje po świecie emitując po drodze mikroskopijną ilość magii. Co prawda jak to w życiu bywa pierwsi odkrywcy i wynalazcy za cholerę nie znają się na biznesie i nigdy nie tworzą praktycznych i opłacalnych technik.

Dopiero wiele lat później zaczęli pojawiać się cwaniacy, którzy opracowywali techniki które wychwytywały duszę i tworzyły z nich niewielkie generatory magicznej energii. Kolejne lata minęły aż każde z pięciu państewek opracowały, niezależnie od siebie, najskuteczniejsze metody chwytania dusz i produkowania dużych ilości magii.

Na dalekiej północy, blisko bieguna magowie postanowili zbierać dusze do wielkich morskich bestii, które zszyto z wszystkiego na co pozwalała im wyobraźnia i nieograniczony praktycznie budżet. Telvanczycy umieszczali je do znanych już gładokrwiaków, Mirralianie korzystali z jakiegoś biologicznego cyklu przemiany, Teppeńczycy z południa wciągali duszę do jakiś wielkich zielonych słupów z jakiegoś nieznanego minerału a Derenhallczycy pod wodzą rodu Fore korzystali z pomocy ptaków i ich kierunków migracyjnych.

Nie wiedzieć czemu każda z metod jakimś cudem działała, choć każda ze stron uważała pozostałą czwórkę za dziwaków i oszustów bo z ich punktu widzenia wynalazki pozostałych były tak absurdalne, że po prostu nie mogły działać.

Trzech magów z różnych Wież zaczęło sądzić, że rywalizacja odrobinę wymyka się spod kontroli i trzeba szybko działać. Niestety zbytnio zaczęli polegać na wróżbicie Borysie, który nieco pomylił się we wróżbach i katastrofa nastąpiła szybciej niż sądzili.

Cykl katastrof spowodował wśród zwykłych ludzi niewyobrażalną wściekłość i rozszalałe chłopskie tłumy i zdesperowani władcy doprowadzili do śmierci praktycznie wszystkich magów, którzy jakimś cudem przeżyli nagły skok magiczny na całym świecie, co można przyrównać do sytuacji gdy serce zaczyna bić jakoś tak 300 na minutę.

Trójka wspomnianych już magów zaczęła natychmiastowe działanie i udało im się zachować świadomość po stu latach nieobecności. Niestety nie brakowało pewnych problemów.

Borys dość mocno przyzwyczaił się do życia w postaci zwierzęcia i nie sposób go było znaleźć, Bartolomeo zamykając się w gładokrwiaku dość mocno przeliczył swoje umiejętności i dopiero przy pomocy Fergusona zdobył w pełni sprawną formę duchową.

Czarodziej z Derenhalle był najbardziej przytomny i użyteczny ze wspomnianej trójki jednak również popełnił ten sam błąd, czyli zaufał zbyt mocno Bartolomeowi. Skończył w uciętej głowie jakiegoś paskudnego pirata, zamiast w jakiś względnie świeżych zwłokach kilkaset kilometrów dalej.

Wróćmy jednak do skarbca Carlosa Garibaldiego gdzie Ferguson Fore próbując odszukać pewien ciekawy przedmiot, odkrył, że trzymanie rzeczy na tak cienkiej sklejce aż prosi się o kłopoty. Tak właśnie zresztą wylądował na podłodze gdy toczył się po półce z amuletami ochronnymi, które niestety nie ocaliły go od guza na jedynej pozostałej mu części ciała.

-Zaraza by wzięła mnie i te moje pomysły-mamrotał sam do siebie wpatrując się na długie rzędy wysokich jak żyrafa półek. Choć z pomocą magicznych podmuchów potrafił na nie wskoczyć to nie była to doskonała metoda i w ciągu wielu godzin wiele razy lądował nie na tym poziomie co trzeba lub wręcz nie dawał rady wyhamować i z pełną prędkością przywalał w twardy grunt.

Co właściwie szukał w tym wielkim skarbcu pełnym dziwnych przedmiotów i reliktów z dawnych lat? Cóż, to samo pytanie zadawały sobie dwie przyglądające mu się z zaciekawieniem postacie a była to nastolatka i siedzący na jej ramieniu szczur… mysz… no coś pomiędzy, dla laika i tak to to samo.

-Megdu, megdu, megdu!- klął Ferguson w swoim języku gdy po raz kolejny spadł na ziemie.-Bez pomocy któregoś z tej trójki idiotów nigdy nie znajdę tego cholernego….

-Przepraszam szuka pan czegoś?-zapytała się dziewczyna, podchodząc niezauważenie do gadającej głowy. Na oko miała jakieś piętnaście lat, jej małą buźkę ozdabiały skromnie porozrzucane piegi. W skrócie wyglądała jak typowa ruda nastolatka, która jest w trakcie przemiany ze szkolnego popychadła w obiekt westchnień praktycznie wszystkich chłopców i kilku dziewczyn z okolicy.

Tak po prawdzie nie była ruda, miała różowe włosy chłopczycy, ale wcześniejsze porównanie dość dobrze ją opisywało.

-Emm tak… właśnie… Szukam takiego jednego no, amuletu-odpowiedział jej, szczerze zagubiony i zakłopotany. Nim zaczął poszukiwania, kilkukrotnie obskoczył skarbiec w poszukiwaniu innych wyjść i porozrzucał tu i ówdzie znaki wykrywające, które od razu by go powiadomiły o obecności żywych istot w skarbcu. Stał tak zastanawiając się gorączkowo jakim cudem ją nie wykrył ani ,że nie zobaczył przy zwiadzie tej charakterystycznej różowej czupryny na głowie przerośniętej pannicy.

-Amulety ochronne, zawierające klątwę czy zwiększające zdolności na pewien czas?-Spytała jak gdyby nigdy nic.-Wie Pan, ostatnio zaszły spore zmiany w rozmieszczeniu i niektóre rzeczy mogą być w dziwnych miejscach.

Ferguson zamrugał tylko oczami. Spodziewał się wiele po sekretnym, pełnym zakazanych artefaktów, skarbcu, ale różowowłosa nastolatka ze szczurem na ramieniu, pracująca jako magazynier to było już po prostu zbyt absurdalne. Nie miał zielonego pojęcia co się może za tym kryć.

-Nie jesteś prawdziwa-zaryzykował stwierdzenie.-Uderzyłem się za dużo razy w głowę, albo po prostu wpadłem na jakieś dziadostwo, które przywołuje projekcje zmarłej córki twórcy.

-Mamy kilka takich gratów, ale są trochę dalej, kilka szafek stąd. Zapewniam Pana, że jestem w pełni żywą istotą ludzką.

-No dobrze „ludzka istoto” to jak w takim razie masz na imię? Najpewniej w ogóle nie znasz konceptu posiadania imienia!

-Przykro mi to mówić, ale jeśli chodzi o ten moment to nie posiadam imienia. Znaczy się, kiedyś miałam coś podobnego, niestety nie spełniało wymagań zagadki mówiącej „Należy tylko do mnie, ale inni używają go częściej niż ja”-dziewczyna wyraźnie posmutniała.- Nikt od dawna nie powiedział mojego imienia. Nikogo nie obchodzę…

„Pięknie, teraz będę musiał pocieszać tą dziwną wariatkę”-pomyślał, obawiając się jakiejś retrospekcji, czy czegoś równie dołującego. Postanowił ją wyprzedzić i szybko pocieszyć: Jestem pewien, moja droga, że…

-A jak Pana godność?-spytała nie dając mu dokończyć.-Widziałam jak ten Gruby Wieprz postawił Pana na półce i wrednie się uśmiechał. Rzadko przy którym badziewiu tak się cieszy.

-Jestem Ferguson Fore, wielki mag z Derenhalle-powiedział dumnie, puszczając koło uszu porównanie go do badziewia.-Obecnie jestem na bardzo ważnej misji i muszę ukraść taki jeden amulet, który może poprawić moje zdolności manualne.

-I mówi Pan ten plan każdemu po drodze? Nawet dziwnej nieznajomej dziewczynie, która może zniweczyć cały ten trud jednym krzykiem?-Zadawała pytania, których odpowiedź tylko by skompromitowała Fergusona.-Czy kiedykolwiek w życiu coś ukradliście?

Rzecz jasna tak wpływowy i bogaty mag nigdy nie musiał posuwać się do takich środków. Co prawda nie był święty, ale całą parszywą robotę zwalała na swoich służących a zwłaszcza na krewnych. Gdyby Laura wiedziała jak bardzo jest nieprzygotowany na takie akcje to nigdy by się na ten plan nie zgodziła, o ile rzecz jasna by się jej nie nudziło.

-Powiedzmy, że pobieram praktyczną lekcję-wycedził przez zęby.-A teraz gdybyś mogła wskazać drogę do amuletu byłbym wdzięczny. Dość rzuca się w oczy. Czaszka ze złotymi oczami, czarne tło podobne do węgla i wszystko to wisi na nici Wielkiej Pajęczycy z północy.

Dziewczyna pokiwała tylko głową szybko myśląc a jej oczy latały na wszystkie strony jakby szukany artefakt leżał na szafce obok. W końcu jednak zrobiła zmartwioną minę. Chyba coś było nie tak.

-Chyba nie ma u nas czegoś takiego niestety. Jest kilka przedmiotów ozdobionych czaszkami, ale nie ma ich na żadnym amulecie poza…- różowowłosa przerwała rozmyślania i obrzuciła Fergusona podejrzliwym spojrzeniem, jak na potencjalnego złodzieja (nie żeby nim nie był).-Do czego jest Pan się w stanie posunąć by go zdobyć?

-Umm a bo ja wiem? Jak widzisz za dużych możliwości nie mam, ale chyba wszystko co mogę.

Różowowłosa dziewczyna uśmiechnęła się promieniście, tak, że każdemu na ten widok podniosłoby się serce na duchu i wróciła wiara w ludzkość. Ferguson był jednak niewierzący do tego stopnia, że w ogóle go to nie ruszyło. Ostatnio widział już zbyt fałszywych uśmieszków u dziwnych kobiet.

-W takim razie powiem, gdzie się znajduję, ale tylko gdy wyciągniesz mnie z tego więzienia razem z Rufusem-dziwny gryzoń pisnął jak na zawołanie słysząc swoje imię. Wyglądało na to, że był dość rozumny jak na takie podłe zwierzę.

-Widzisz, niestety twoje plany nieco kłócą się z moimi, bo ja zamierzam stąd uciec dopiero gdy zdobędę to czego potrzebuje. Nie ma mowy bym wyszedł bez tego amuletu!-Ferguson udawał pewnego siebie, ale w gruncie rzeczy to cały plan ucieczki oparty był o pozyskanie artefaktu. Cała reszta nie miała znaczenia, bo nie mogła się po prostu powieść.

Ferguson uśmiechnął się wrednie i zaproponował:

-Zróbmy tak, ty wskażesz mi drogę a ja wtedy ucieknę i może, podkreślam, może ci pomogę. To i tak prawdopodobnie jedyna nadzieja jaką dostaniesz w tym beznadziejnym życiu.

-Może i by tak było, gdybyś szukał czegokolwiek innego- wzruszyła ramionami nie przejmując się szantażem.- Miałam jednak naprawdę wielkie szczęście, że trafiłeś akurat tu a nie do miejsca gdzie Carlos trzyma Odłamek Czarnego Drzewa.

Uśmiech natychmiast zszedł Fergusonowi z twarzy. Zdał sobie sprawę, że od początku był na przegranej pozycji i drażnienie tej dziewczyny było potencjalnie sporym błędem. Zrozumiał bowiem dlaczego jest tu trzymana jako okaz. Ona tylko uśmiechała się tym wstrętnym, fałszywym uśmieszkiem, który go doprowadzał do szału ostatnimi tygodniami.

-Jesteś Mirralianką-warknął przez zęby.-Cholerną mieszkanką lasu, która służy tej bandzie grubasów za ozdobę! Nikt inny nie wiedziałby czego szukam oprócz kogoś z Mirrali ! Gadaj swoje imię!

-Moja rodzina nigdy nie słuchała się magów, czarodziejów ani wszelkich parszywych istot-popatrzyła na niego z widocznym już obrzydzeniem.- Mój lud zna opowieści o Ptasim rodzie ze wzgórz i ich wodzu, Fergusonie Fore, wielkim magicznym kluczniku i władcy mrocznych wiatrów! Już twoja postać mówi jak sprzeniewierzyliście się naturze! Nie muszę nic ci mówić ani tym bardziej pomagać!

Mag czuł, że zaczyna się palić mu grunt pod nogami (albo dolnym kawałkiem szyi, jeśli ktoś lubi się czepiać). Mirralianie mieli zawsze fizia na punkcie przyrody, ekologii i innych pierdół, których nie rozumiał. Teraz tylko przestali ufać magii, technologii i wszelkim obcych spoza ich nawiedzonego lasu, okazując to najczęściej strzałą między oczy, spomiędzy drzew, ukrywając się przed wzrokiem...

Fergusonowi coś nagle uderzyło do głowy. Wcześniej nie zwracał na to większej uwagi, ot uznał, że to nieistotny wybryk natury, ale teraz…

-Wyrzucili cię z domu bo nie potrafiłaś schować się w krzakach?-zapytał patrząc z satysfakcją na znikające obrzydzenie z twarzy dziewczyny, które zastępowała panika i zawstydzenie.- To zrozumiałe, też nie miałem lekko z rodziną, w końcu spaliła mnie na stosie…

-Dobra, już dobra wygrałeś-powiedziała dziewczyna uroczo się rumieniąc.-Chciałam się stąd wydostać w końcu, siedzę tu od trzech miesięcy! Gdy dowiesz się gdzie jest Odłamek to odejdziesz i zostawisz mnie samą z tą ryjówką!

-Więc tak to się nazywa, kto by pomyślał-mamrotał Ferguson przyglądając się gryzoniowi.-Wiesz, podróżuje z dość walniętą bandą przygłupów i szaleńców, także różowowłosa Mirralianka powinna do nas pasować. Możesz iść z nami, o ile ci durnie nie wydostali się jeszcze z lochu…

-Włamujesz się do domu najbogatszych i najgroźniejszych ludzi na świecie nie mając żadnego wsparcia? Cholera jasna, ja naprawdę myślałam, że w końcu stąd wyjdę!

-Oh potrafią sobie poradzić, przynajmniej ten najstarszy Pekko. Lubię go najbardziej, choć on najchętniej wrzuciłby mnie do morza z jakimś balastem. Sorkvild i Dick to wciąż dzieciaki i kompletnie nie potrafią myśleć a Laura…. Cóż chyba ma jakiś kryzys tożsamościowy i się wypłakuje w jakiejś spelunie, no ale wszyscy są względnie przydatni- Ferguson mrugnął porozumiewawczo.-Wiesz, jeżeli mi powiesz gdzie jest amulet to z pewnością będziesz najbardziej przydatną towarzyszką, zwłaszcza jeżeli mnie przy okazji do niego zaniesiesz!

-To raczej nie będzie zbyt możliwe bo Carlos trzyma go cały czas w kieszeni.

Fergusonowi zaczęła drżeć powieka. Oczy zapłonęły czystą wściekłością, zęby zaczęły gryźć wargę a Rufusa zaczęła swędzieć szyja.

-Kto… trzyma… takie coś w kieszeni?!?

-Cóż, zdaje mi się, że….

-KTO TRZYMA TAK STARY I POTĘŻNY ARTEFAKT W KIESZENI? KTO?!?

-Trzyma go dla ozdoby-odpowiedziała szybciutko.-Nigdzie nie znalazł informacji, że może być zaczarowany więc uznał, że to jakieś okultystyczna taniocha, cokolwiek to znaczy.

Dziewczyna nie miała kompletnie pojęcia o pojęciu wartości. Mirralian nazwalibyśmy dziś komunistami, albo jak kto woli społecznością anarchistyczno- ekologiczną opartą na handlu wymiennym.

Zresztą kogo to obchodzi. Wróćmy do Fergusona, który akurat dusił w sobie chęć wypuszczenia z ust wielkiej kuli ognia, która może by i go zabiła, ale przynajmniej miałoby to pozytywny efekt w postaci wiecznego spokoju (do ponownej reinkarnacji rzecz jasna).

Nim zdążył zadecydować co teraz zrobić, czujne zmysły mirralianki, silniejsze kilkukrotnie od ludzkich, coś wychwyciły na zewnątrz skarbca. Chwyciła głowę, szepcząc tylko „cicho” i wrzuciła go na półkę, gdzie go wcześniej położono.

Ferguson zbierał już oddech do ostatecznego zniszczenia, gdy i on usłyszał kroki na korytarzu. Zadzwonił klucz w zamku i do środka wszedł sam Goli Garibaldi, który choć nadal wyglądał na kogoś na skraju załamania to krótka drzemka trochę go oderwała od myśli o niebezpiecznej pracownicy.

-Hej, Aria gdzie jesteś? Mam dla ciebie coś do jedzenia! Szybko, zanim mój głupi brat będzie chciał zamiast żarcia dać ci żywe szczury!

Dziewczyna stanęła przed Golim, szeroko się uśmiechając, pokazując nawet swoje, wyjątkowo białe jak na dzikuskę zęby. Zachowywała jednak kilkumetrowy dystans, który był najwyraźniej dość ściśle przestrzegany.

-Dziękuje Panie Goli! Nie ma potrzeby tu przychodzić, surowe mięso to u nas norma!

-Musiałabyś być trzy razy grubsza , jak reszta mojej rodziny by to była prawda-uśmiechnął się słabo i postawił na stole talerz, wypełniony różnymi warzywami, gorzkimi ziołami i usmażonym jajkiem. To ostatnie było najbardziej tłustym daniem, jakie jadł a i tak nie więcej niż raz, czy dwa na miesiąc. Nie tylko dzięki dziwnie pomieszanym genom był przecież tak chudy.

-Na pewno Pan nie chce jeść? Wygląda Pan naprawdę słabo? Może wymasować Panu plecy?-pytała Aria służalczym tonem, który mało kogo by nie wzruszył.

-Nie nie, trzeba dzisiaj tylko woda, miałem… miałem bardzo trudną rozmowę dzisiaj i muszę gdzieś w ciszy odpocząć a cały budynek jest praktycznie pełny. Gdybym coś zjadł to po chwili więcej bym stracił niż zyskał, jeśli wiesz co mam na myśli.

Choć Aria nie do końca wiedziała co chodzi, potakiwała tylko głową i zabrała się do jedzenia, siadając na ziemi. Goli tymczasem uważnie ją obserwował i nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Był raczej poirytowany.

Aria i Ferguson widzieli ten grymas i dobrze wiedzieli skąd się bierze. Dorosła Mirralianka była niezwykle rzadko spotykana poza lasem, ale pogłoski o ich nieludzkim refleksie obiegły niemal cały świat. Taka osoba mogłaby być bardzo przydatna dla szefa zorganizowanej przestępczości, ale trzymanie młodej dziewczyny miesiącami w ciemnym i dusznym skarbcu, karmiąc szczurami, raczej nie rokowały dobrze na wielkiego atletę, tylko co najwyżej na półślepą wróżbitkę.

Goli od początku próbował zdobyć małą zdobycz z Mirralli, ale jego brat był wyjątkowo uparty i nie chciał jej nikomu oddać ani nawet nie dawać jej oglądać. Co najgorsze nikt z rodziny nie miał pojęcia co Carlos chce zrobić z dziewczyną. Blisko 1/3 obstawiała, że chce zrobić z niej luksusową tancerkę lub damę do towarzystwa pożyczaną swoim gościom. Pozostałe 2/3, w tym Goli nie bawiła się w hazard, ale gdyby większość z nich miała zgadywać, to chodziło o jakieś okultystyczne bajki o przynoszeniu szczęścia. Znalazłoby się jednak kilku którzy uznali, że cwany Carlos szuka sobie w końcu jakiejś żony.

Różowowłosa dziewczyna z lasu nie byłaby zresztą najdziwniejszą panną młodą. Wśród kobiet w rodzinie znalazły się takie perełki jak dzikuska z Archipelagu Chaosu, kilka parskich księżniczek od niewypłacalnych książąt i uwolniona z więzienia piratka z którą swoją drogą, mąż wziął szybko rozwód, zrzucając ją z balkonu na piątym piętrze. (Ku zaskoczeniu męża rozwód uznano za winny z obu stron).

-Czy wierzy Pan w czary, Panie Goli?-Wypaliła niespodziewanie Aria.-Nikt inny nie przychodzi tu bo podobno boją się czarów, tak przynajmniej mówi Carlos.

-Mój brat nie wierzy w tę bzdety, ale to idiota. Ja dobrze wiem do czego służą te bibeloty-odparł Garibaldi drapiąc się po brodzie.-Jednak jeżeli takiemu idiocie nic się nie stało od tylu lat styczności z nimi, to znak, że wyjątkowo trudno się tu zabić albo zranić. Uwierz mi, więcej emocji sprawia mi wchodzenie po schodach…

Tak naprawdę to Goli dość mocno obawiał się dziwnej kolekcji jego brata, ale nie dlatego, że mogłoby mu się coś stać, tylko nie mógł sobie wyobrazić jaki chaos by wybuchł gdyby się tu dostał ktoś mający choćby podstawowe pojęcie o czarach. Jeżeli była rzecz wobec której był przewrażliwiony, to byłyby to pewnie interesy z magami, wiedźmami a także z drugiej strony, zabijanie i polowanie ich na zlecenie kapłanów. Goli zwyczajnie unikał takich zleceń, jeszcze by podpadł komuś kto zna się na klątwach.

-Panie Goli, wszystko w porządku?-Wyrwała go z rozmyślań, przekrzywiając lekko główkę w prawo.-Wydaje się Pan latać w chmurach.

-W porządku, nic mi nie jest-machnął ręką.-Mówiłem ci, że miałem dzisiaj styczność z wyjątkowo okropną kobietą. Za kilka dni mam nadzieje zniknie z mojego życia na dłuższy okres czasu.

-To ona przyniosła tą łysą głowę? Jest naprawdę świetnie spreparowana, nigdy takiej nie widziałam! Nigdy bym nie pomyślała, że zwykły człowiek może tak ładnie obrobić ciało by nie śmierdziało i nie rozpadało się od jednego pyłku kurzu.

Ktoś nietaktowny mógłby powiedzieć, że Fergusonowi zaczął się w tym momencie palić grunt pod nogami, ale ponieważ to zbyt okrutne to powiem tylko, że mag zaczął się w tym momencie dość mocno niepokoić. Nie spodziewał się, że rozmowa zejdzie nagle w jego stronę.

-Hmm? Tak, faktycznie dość ciekawy okaz, ale znając Lau… znając sytuacje to lepiej się nie zastanawiać w czym był maczany.

-Ale trzeba przyznać, że to prawdziwe dzieło sztuki-pokiwała głową Aria.- Słyszałam, że ciała magików nigdy nie gniją. To był jakiś czarodziej?

„Co ta mała cholera kombinuje?!”-Krzyczał w myślach Ferguson.-„Ten maniak jest gotów rzucić mnie do pieca by mieć pewność, że nie narobię mu kłopotów! Jak mam jej pomóc się stąd wydostać po zmienieniu się w popiół?”

Goli jednak tylko się zaśmiał. Choć nie przypominał z wyglądu reszty Garibaldich, to jak wszyscy posiadał ten wyjątkowo irytujący rechot typowy dla chciwych sprzedawców ze straganów.

-Jeżeli podejrzewałbym kogoś o bycie czarodziejem to Łysy Gibon byłby gdzieś na szarym końcu. To po prostu niemożliwe by ten awanturnik potrafił coś takiego.

Podszedł do półki i podniósł głowę, rzucając ją kilka razy w górę.

-Za wiele w głowie nie ma, wyjątkowo lekki! Wiesz, zawsze mi się zdawało, że wygląda jak byk, ale nigdy nie zwróciłem uwagi jak małą ma czaszkę. Trochę przypomina niemowlę tuż po…

Na szczęście nie dokończył tego obraźliwego porównania łysego dorosłego człowieka do małego dziecka bo niespodziewanie dostał mocny cios kijem w tył czaszki. Bez zbędnego problemu Aria dała radę podejść go nie alarmując go i mocno się zamachnąć. Gdyby spróbowała takiej sztuczki w jakikolwiek inny dzień to Goli zdołałby powstrzymać ją jakieś pięć razy i to zanim zdołała by się zbliżyć na mniej niż trzy metry. Tego dnia zrozumiał, że jego problem z Laurą i konsekwencje psychiczne ich spotkań są bardziej destruktywne niż się spodziewał.

Ferguson spadł z dużej wysokości prosto na swój nos. Klnącą głowę podniosła Aria, korzystając z okazji by stanąć Garibaldiemu na głowie (jako jedyna zresztą w historii bo choć wróżbitka Reheka zrobiła coś podobnego to było to związane raczej z „zawróceniem” cokolwiek by to miało znaczyć).

-Czekałam na to od miesięcy!-Pisnęła dziewczyna.-Myśleli, że mogą zrobić ze mnie kurę domową albo zabójczynie na zlecenie! Gdybym miała czas to spaliłabym tę budę razem z nimi wszystkimi!-Spojrzała na Fergusona. Ferguson spojrzał na nią.-A więc Panie Gibon, czy jak tam się nazywasz, przyłączasz się do ucieczki?-Jej oczy dziko błyszczały. W tym momencie mag uzmysłowił sobie, że po raz kolejny oddaje swój los w ręce jakiejś wariatki.

-A co mi tam, przebijmy się przez tą budę!-Powiedział z entuzjazmem, choć w jego głosie dało się słyszeć nutkę rozczarowania i błagania o pomoc.

Szybko znaleźli się przy pierwszych drzwiach, całych z metalu oprócz jednego drewnianego otworu na klucz.

-Drzwi są zaczarowane- powiedziała poważnie Aria.-Gdy je dotkniesz, twoje ciało zaczyna drżeć a jak za długo trzymasz może spalić ci żyły!

Pomimo, że brzmi to jak opis zwykłego porażenia prądem, to w rzeczywistości była to zasługa metalu z jakiego zrobiono te drzwi. Tungsten, był dziwnym minerałem wykopywanym z pewnej góry w Indydze przez niezależną grupkę starych górali, którzy jako jedyni potrafią go wydobywać bez uszczerbku na zdrowiu. Sporo wyrobów krąży po świecie, sprzedawane po horrendalnych cenach.

-Czekaj! Przecież nie wzięłaś klucza!-syknął Ferguson, krzywiąc się na widok metalu, który kiedyś trzymał w swojej Sali tortur.-Musimy wrócić i przeszukać mu kieszenie!

Aria tylko wskazała palcem nad drzwi, gdzie wisiały dzwonki. Biegł od nich kabel, który biegł dalej i dalej, poruszając pozostałe dzwonki.

-Jeżeli uchylimy drzwi o choćby centymetr to dźwięk rozniesie się aż do końca korytarza i dalej do strażników-wyjaśniła dziewczyna.-Jeżeli przez dłuższy czas nikogo nie zauważą to zaalarmują cały budynek!

-Widzę, że wszystko sobie przemyślałaś-powiedział podejrzliwie Ferguson.-Aż dziwne, że tyle wiesz o tym co jest za skarbcem, przecież nie wychodziłaś stąd od kilku miesięcy!

Aria nie odpowiedziała za to Rufus zaczął piszczeć w dziwnie rytmicznym tempie. Jakby na zawołanie, przez drzwi przecisnęło się kilka gryzoni a wszystkie miały coś dziwnego na swoim futerku. Po chwili mag zorientował się, że to jakieś rysunki.

Dziewczyna klasnęła w dłonie i zwierzaki zbiły się ciasno w kupkę. Ferguson nie wierzył w to co widział. Rysunki na grzbietach zebrane razem, tworzyły przekrój całej wieży Garibaldich z wszystkimi zaznaczonymi wyjściami.

-Ekhm, zatem musimy się wydostać przez jedno z wyjść, najbliżej by było przez schody wychodzące z pierwszego piętra na ulice, ale z tego co wiem jest bardzo zatłoczona i zbyt łatwo będzie nas wypatrzyć. Ściany są zbyt gładkie by bezpiecznie zejść, zwłaszcza jeżeli będę musiała cię trzymać. Pozostaje wyjście przez główne drzwi, albo przez piwnicę, wyjściem dla zbirów Goliego. Wszelkie okna odpadają bo…

-Stop, stop, stop, stop, stop, zaczekaj no! Co jest do cholery grane? Kim ty do cholery jesteś? Wiele się nasłyszałem o Mirralianach, którzy odeszli z lasu, ale nikt nie wspominał, że gadają ze zwierzętami!

-Cóż to nie do końca rozmowa bo ja ich w ząb nie rozumiem, one tylko wykonują moje polecenia. Gdybym potrafiła i to, uciekłabym już po tygodniu-wyjaśniła Aria, wyraźnie zdenerwowana. Jej różowe brwi zaczęły się lekko trząść ze zniecierpliwienia.-Wszystko, cała komunikacja musiała się odbywać na migi, kalambury i rysunki bo te małe gnojki umieją tylko podsłuchiwać a same nic nie powiedzą normalnym głosem!

-To wciąż nie odpowiada na moje pytanie…

-I dobrze, nie musisz tego wiedzieć! Wszystko co teraz musisz to pomóc mi przejść dalej! Potrafisz to zrobić tak by nikt się nie zorientował?

Ferguson popatrzył na mechanizm. Działał pod wpływem ruchu bramy, ale gdyby tak ich nie otwierać to może…

-Mam pewien pomysł, ale pod żadnym pozorem nie możesz się sprzeciwiać, zrozumiałaś?-Aria kiwnęła głową.-Świetnie! Jedyne co musisz zrobić to rzucić mnie prosto między pręty a potem sam wszystko ogarnę! Nie przejmuj się nic mi nie będzie, rzucaj śmia…

I Aria rzuciła śmiało biedną głową, która zdążyła tylko zakląć. Mag wpadając w Tungsten czuł, że płoną mu nieliczne działające żyły a kości czaszki zaczynają pękać pod wpływem niezwykłych właściwości metalu. Drzwi zaczęły dygotać, ale nie na tyle by uruchomić dzwonki.

Tungsten był niezwykłym minerałem, ale miał pewną dość nietypową cechę, przez którą nie był wykorzystywany przez dawnych magów. Cholernie łatwo się topił pod wpływem jakichkolwiek czarów.

Cóż, można by tak powiedzieć, ale gdy mówimy o starym magu zaklętym w oderwanej głowie, która właśnie się smaży pod wpływem prądo-podobnej energii, określenie „łatwo było by nie na miejscu.

Skóra Fergusona zaczynała, odpadać, uszy skurczyły się i wkrótce zniknęły, podobnie jak nos, powieki i wszystko mniej twarde od kości czy zębów.

Po kilku minutach takich tortur drzwi dosłownie wyparowały. Pomiędzy kamiennymi ścianami nie było już żadnej przeszkody.

-Czy… czy wszystko w porządku?-zapytała Aria, cała się trzęsąc. Choć z całą pewnością widziała w swoim życiu już wiele okropności, to widok palonego żywcem człowieka, był dla niej tak samo traumatyczny jak dla każdej innej piętnastolatki.-Pa… Panie Gibon? Żyje Pan?

Szeroko rozwarte oczy spojrzały na nią pod kątem. Była to jedyna miękka tkanka jaka pozostała. Wszystko inne spłonęło, została tylko czaszka z wytrzeszczonymi ślepiami.

-No jasne, że tak kochaniutka!-powiedział z rozbawieniem w głosie.-Pozbyłem się wyglądu tego pieprzniętego pirata i teraz wróciłem do gry! Powiedz, wyglądam bardziej atrakcyjnie?

-Ta… Taak z pewnością!-pokiwała głową Aria próbując nie zwymiotować na widok leżących na ziemi resztek przypalonej skóry.-Może… może powinniśmy już iść!

-Och, faktycznie musimy wiać! Bierz mnie na ręce i trzymaj blisko piersi! Tak blisko jak tylko się da! Mam słyszeć każde bicie twojego niewinnego serduszka!

Aria podniosła rozradowanego Fergusona, który jak można zauważyć odsłonił swoją stronę zboczeńca, i ruszyła dalej.

Przeszli do biura Carlosa, gdzie na stole leżał stos czarnych obsydianowych płytek, których większość znalazła się w kieszeni dziewczyny. Przed nimi biegły szczury, popiskujące radośnie na widok swojej Pani, bliskiej upragnionej wolności.

Droga w dół do lochów zajęła niezwykle mało czasu. Gryzonie prowadziły ich w bezpieczne miejsca, przez puste korytarze, nieużywane schody i pokoje z dziurami w podłodze.

-Jak na najbogatszych ludzi świata, mogliby bardziej zadbać o miejsce pracy-mruknął Ferguson przy przechodzeniu przez kolejną dziurę.-Całe szczęście, że jesteśmy blisko lochów, już czuje zapach pleśni.

Mirralianka nie skomentowała tego zapachu, zastanawiając się jak czaszka może czuć zapachy z dziurą zamiast nosa. Choć czy nos nie jest niczym więcej jak dwoma dziurami…

-Jesteśmy na pierwszym piętrze, na parterze powinien być największy tłum więc może być ciężko się przedostać-powiedziała Aria, rozglądając się po pustym pokoju w poszukiwaniu przydatnych fantów. Szybko jednak dała sobie spokój.-Bezwartościowe papiery zjadane przez robale. Nic tu nie znajdziemy.

Nagle coś trzasnęło. Coś pod nimi. Podłoga…

Ferguson, Aria i kilka szczurów spadło nieoczekiwanie w dół. Szczęśliwie dla nich spadli na coś miękkiego.

-Świetnie, nadrobiliśmy drogi!-zachichotał Ferguson.-Nawet się nie potłukliśmy! Cóż w przeciwieństwie do tego grubasa na którego spadliśmy. Chyba jeszcze żyje… Hej! To przecież ten Carlos!

I rzeczywiście, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, lub wyjątkowo perfidnym planie szczurów, znaleźli się na parterze, akurat do bawialnia, gdzie Carlos lubił spędzać czas wolny przy lampce wina. No może butelki, zresztą mniejsza z tym kto ile pije. Ktoś kto ma 120 kg i więcej powinien uważać picie za swój ostatni problem a w zamian zająć się bieganiem czy czymś takim.

-Amulet! Amulet!-Przypomniał sobie Ferguson.-Znajdź go!

Aria szybko znalazła go w przedniej kieszonce i wyciągnęła go, uprzednio wycierając go z potu. Mag przyglądnął się artefaktowi. Nie było czasu by go rozpracowywać.

-Spieprzamy dalej! Schowaj go do kieszeni, oddasz mi jak będziemy mieli spokój!

Wyszli z pokoju i tuż obok niego zauważyli schody. Aria zaczęła powoli wierzyć, że szczury to geniusze planowania a oni są tylko częścią ich wielkiego planu przejęcia władzy nad światem. Rzecz jasna trochę ich przeceniała, szczury wbrew pozorom nie potrafią wymyślać długich i abstrakcyjnych planów, za to faktycznie chcą przejąć władzę nad światem (choć kto by nie chciał).

Piwnice były praktycznie puste. Wszyscy petenci siedzieli w pokojach, bo nikt o zdrowych zmysłach nie czekałby w kolejce by zlecić komuś zabójstwo żony czy tam kochanki.

Gdy wybiegli przez drzwi, prosto na upragnione słońce, większość gryzoni wycofała się do bezpiecznych ciemności, żegnając swoją panią (lub zabawkę) krótkim piskiem. Został tylko wierny (lub mający lęk wysokości) Rufus, uczepiony ramienia Arii.

-Świetnie, to co teraz?-zapytał Ferguson, rozglądając się nerwowo.-Uciekamy przez którąś bramę czy chowamy się do jakiegoś domu?

Aria szczerze mówiąc nie miała planów co dalej. Zaplanowanie ucieczki i przekonanie do siebie szczurów zajęło już i tak zbyt długi, jak dla nastolatki, okres czasu. Na szczęście przed podjęciem decyzji ocaliła ją jakaś dziwna kobieta, cała ubrana w niebieską szatę.

-Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam, ale przysłano mnie by eskortować państwa do domu mojej Pani Reheki. Czy zechcecie państwo wstąpić do jej wieży wróżbiarskiej?

Było to tak niespodziewane, że zdołali tylko kiwnąć potakująco głową.

-Świetnie-klasnęła w ręce dziwna kobieta.-Prawdziwe dzisiaj urwanie głowy, ciągle gdzieś nas się wysyła-nagle coś sobie przypomniała i zmarszczyła brwi.-Zaczekajcie chwile, a gdzie jest aligator?

-Że kto taki?-spytała Aria, która w życiu nie słyszała o takim zwierzęciu.-Jest nas tylko dwójka… no trójka licząc Rufusa.

Kobieta spojrzała na szczura i wzruszyła ramionami.

-Musicie wybaczyć, wiecie jacy bywają wróżbici. Zaledwie 60% dokładności robi swoje

wtorek, 11 sierpnia 2020

Rozdział 20- "Wróżbitka z Sylentu. "


Sylent założono na półwyspie niecałe 100 lat temu, toteż jego architektura znacząco różniła się od pozostałych wielkich miast w tej części świata, głownie przez to, że wzorowała się na północnych, niezbyt eleganckich rozwiązaniach. W tym mieście nie było mowy o czymś takim jak wygoda, prywatność czy środowisko. Miasto było niczym więcej jak maszyną, zaprojektowaną przez rodzinę Garibaldich, która miała na celu tylko i wyłącznie dawać im zysk.

Praktycznie każdy zakład, sklep czy karczma należała do kogoś powiązanego z „szerokimi kupcami” jak nazywano potocznie rodzinę założycieli. Jedynym miejscem, które liczyć mogło na swoistą niezależność, nie był o dziwo żaden kościół czy nawet burdel a wielki dom wróżbiarski Wielkiej Ciotki, wielkiej Reheki (choć tylko ona tak to określała, praktycznie wszyscy mówili na nią stara prukwa z domu wariatów).

Staruszka zamieszkała w Sylencie krótko po jego założeniu i „zaprzyjaźniła się” z założycielem Rajmundem Garibaldim, który na wieczny użytek oddał w jej ręce wieże strażniczą przy murze. Jak powszechnie sądzono była to jedyna w życiu założyciele decyzja nie podyktowana chęcią zysku. Omotanie tak okropnego człowieka wydawało się tak nieprawdopodobne, że wszyscy jego potomkowie, nawet po tylu latach bali się chociaż wysłać kogoś po zaległy wieloletni czynsz.

Stara Reheka i jej kilkanaście podopiecznych było główną atrakcją w Sylencie, co tylko wzmagało w Garibaldich bezsilną wściekłość. Sama właścicielka „Błękitnej Kuli” już od dawna nie pokazywała się gościom, ale nie przeszkadzało to powstawaniu licznych plotek na jej temat.

Tego dnia wyszła ze swojego pokoju ignorując swoje pracownice i w starej wysłużonej już sukni wyszła na miasto a konkretnie do Urzędu do spraw nielegalnych imigrantów, gdzie miała nieprzyjemność przekonać się, że kilkudziesięcioletnie ubranie wyjściowe może nie być już tak zniewalające jak jej się wydawało.

-Kompletnie tego nie przewidziałam, kompletnie-mruczała do siebie kobieta, przechadzając się dookoła budynku. Nagle zauważyła boczne drzwi, których pilnował tylko jeden, wyraźnie zmęczony życiem strażnik. Postanowiła, że tym razem nie odpuści.-Witaj chłopaczku, szukasz może towarzystwa?-zapytała zalotnie, trzepocząc sztucznymi rzęsami.

Strażnik jak się okazało nie był aż tak zmęczony życiem i zaczął ostrym tonem grozić staruszce, wyzywając ją przy tym od ladacznicz. Reheka przypomniała sobie wtedy identyczną sytuację sprzed kilkudziesięciu lat gdy włamywała się do mieszkania Rajmunda Garibaldiego. Wtedy jednak miała sprawne ręce, ale teraz przynajmniej ma laskę.

Szybki jak na staruszkę cios laską w brzuch bez wątpienia zaskoczył strażnika, ale nie tak bardzo jak fakt, że kompletnie nie może się ruszyć ani nawet wypowiedzieć choć słowa. Reheka minęła osłupiałego mężczyzny i weszła do środka, nie omieszkując klepnąć go lekko w ramię co spowodowało, że padł przerażony na ziemię, ciągle nie mogąc nawet ruszyć palcem.

-Poszło lepiej niż myślałam-mruknęła do siebie.-Ręką walnąć w nerw w taki sposób to nie problem, ale żeby laską? Hah! Ciągle mam to coś!-Zadowolona staruszka rozglądała się po korytarzu nie wiedząc co dalej. Dopiero głośny trzask, przypominający bliskie spotkanie łba z biurkiem naprowadził ją na dobry trop.

W pokoju przesłuchań, dalej było 5 mężczyzn z tym, że dwóch z nich nieprzytomnych. Średni Inspektor siedział rozwalony na biurku gdy Pekko z całej siły zderzył jego głowę z biurkiem a drugi trochę mniej brutalnie obezwładniony przez Dicka leżał obok biurka bez rozwalonej czaszki.

Młody pirat wydawał się mieć ochotę rzucić czymś w swojego Kapitana.

-Po jaką cholerę ogłuszałeś tego idiotę? Za jakiś czas by nas wypuścił, nikt nie traktuje poważnie tego miejsca!

-Cóż, ja uszkodziłem wrednego karierowicza pastwiącego się nad ludźmi a ty dziadka, który najpewniej pracuje by wykarmić siebie, rodzinę i bezużytecznego zięcia łyżką rybiej zupy na dzień!

-Bardzo specyficzna ocena jak na ciebie Pekko-powiedział Sorkvild, który nawet nie ruszył się z krzesła.-Tak samo jak twoja reakcja, nie wiedziałem, że tak łatwo można cię obrazić…

-Nikt, nigdy nie może mnie nazywać dzikusem a moją załogę bandą przegrywów!-odparł Pekko, wracając do swojego szorstkiego spokojnego tonu.-Tych dwóch niedługo się obudzi, więc lepiej znajdźmy sposób jak stąd wyjść.

-Może ten kto tu idzie nam wskaże drogę-zakpił czarodziej.-Jest już na korytarzu, słyszę jego kroki. Powolny jak diabli…

-Och to były kroki? Myślałem, że to te stare ściany- powiedział Dick spoglądając w górę na wystający kawałek cegły, który lada chwila mógł odpaść.-Czekamy na niego?

Pekko podrapał się po brodzie. Krzesła były przybite do podłogi a urzędnicy nie mieli nic przy sobie. Jedyną bronią były pięści i rzecz jasna czarodziej, który jednak przez długą podróż stracił nieco zapału i nie było można na niego liczyć.

-Staniemy tuż przy drzwiach, jeżeli wejdzie od razu to wrzucamy go do środka i ogłuszamy, ale tak żeby nie pisnął chociaż słowa. W przypadku gdy zapuka nie odpowiemy, poczekamy jak sobie pójdzie a jak jest bardziej odważny to i tak wejdzie prosto w nasze ręce. Wszystko jasne?

Kroki stawały się coraz głośniejsze, ale było coś z nimi nie tak. Brzmiało to trochę jakby ktoś nieudolnie próbował być cicho. W końcu usłyszeli, że postać jest przy drzwiach. Pekko dał znać ręką, klamka się lekko poruszyła i nagle…

-Jeżeli macie zamiar mnie czymś przywalić smarkacze, to wolałabym patrzeć w oczy draniowi, który miałby czelność uderzyć biedną staruszkę!

-Co jest…-zająknął się Pekko.-Kto tam jest?

-Spokojnie, to moja ciotka-powiedział Dick z ulgą ale i z lekkim zirytowaniem. Otworzył drzwi na oścież chcąc ją wpuścić, ta jednak machnęła ręką i zaczęła grozić mu laską.

-Może to zabrzmi dziwnie, ale niezbyt mnie pociąga siedzenie w zimnej piwnicy i picie herbatki z nieprzytomnymi baranami. Chodźcie szybko za mną, pogadamy jak już będziemy na ulicy!-Powiedziała stukając przy tym laską ze zniecierpliwienia.-Jeżeli karty mnie dziś nie zawiodły to za kilka minut dobijać się tu będzie banda osiłków przysłanych przez waszą przyjaciółkę a wolałabym wrócić do domu w tym tygodniu!

-Chwileczkę szanowna Pani, czy możemy…

-Nie!-warknęła przerywając czarodziejowi.-Obrabianie skarbca urzędowego i tak nie jest zbyt opłacalne! Tylko byś na tym stracił Sorkvildzie!

-Co? Ale ja wcale nie…

Reheka już jednak odwróciła się i ruszyła wzdłuż korytarza nie oglądając się czy mężczyźni za nią idą. Pekko i Sorkvild wymienili lekko zaniepokojone spojrzenia a Dick wzruszył tylko ramionami. Ruszyli za staruszką, szybko ją doganiając. W końcu wydostali się z budynku, omijając szerokim łukiem nieprzytomnego bramkarza i grupę podejrzanych typów z pałkami, która wparowała do środka, zadeptując biednego strażnika. Gdyby przyszli zaledwie chwilę wcześniej to z pewnością zauważyliby, że czwórka którą mijają to nie przypadkowi przechodnie, tylko uciekinierzy z urzędu.

-Szybcy są dranie-mruknęła Reheka gdy odeszli trochę od budynku na bezpieczną odległość. Wyjęła z kieszeni zegarek i zaczęła majstrować przy zmianie godziny. Jak zauważył Sorkvild, wskazówki ostatecznie pokazywały kilkunastogodzinnie błędny czas.

-Kim pani tak właściwie jest-spytał czarodziej.-Czy pani…

-Nie jestem wiedźmą Sorkvildzie Kruku, powinieneś się wstydzić mówić tak do biednej damy-przerwała mu po raz kolejny.-Nie każdy ogarnięty człowiek na tym świecie musi umieć strzelać ognistymi kulami z rąk!

-Wiesz jak się nazywamy-powiedział Pekko uważnie dobierając słowa.-Wiesz kim jesteśmy i nawet potrafisz czytać w myślach. Nie rozumiem tylko dlaczego myślałaś, że Sorkvild chciał coś wynieść z Urzędu skoro to ja o tym pomyślałem…

Reheka nie odpowiedziała. Gdy pirat zaczął mówić, zaczęła się pyszałkowato uśmiechać pod nosem z dumy, ale gdy doszedł to jej pomyłki, zaczęła kręcić nosem i robić krzywe miny nie wiedząc jak odpowiedzieć zachowując przy tym godność.

-Ciotka jest wróżbitką z prawdziwego zdarzenia, najpewniej jedyną jaka chodzi po ziemi-wyjaśnił Dick, który doskonale potrafił wyczuć jak się czuje jego ciotka.-Niewielu zdaje sobie sprawę z jej umiejętności bo po prostu jest beznadziejna we wróżeniu. Zawsze pomyli, choćby detal przez co cała wróżba często nie ma sensu.

-Kiedy cię nie było przez tę wszystkie lata stałam się dużo lepsza-odparła staruszka.-Gdybym mieszkała sama na bagnie byłabym mistrzynią, ale wtedy nie byłabym tym kim jestem teraz!

-No i co z tego, że budzisz respekt skoro przebierasz się w stare łachmany by załatwiać sprawy na mieście-parsknął Dick.-W godzinie zarabiasz tyle, że starczyłoby na 5 łapówek by nas stamtąd wyciągnąć!

-Stare metody są najlepsze-pokiwała głową Reheka. Spojrzała na źle nastawiony zegarek i zmarszczyła mocno brwi.-No ale już prawie jesteśmy przed moją wieżą a ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia na mieście więc zaprowadź ich tam chłopcze, dziewczyny już na was czekają.

Nucąc pod nosem wróżbitka weszła w jakiś ciemny boczny zaułek zostawiając ich samym sobie. Oni jednak nie ruszyli ochoczo do wieży, tylko stali nie będąc pewni co zrobić dalej.

-Ta kobieta… Ile ona ma lat?-spytał zamyślony Sorkvild.

-Tyle co kataklizm-odpowiedział Dick.-I wątpię by to był żart. Jest bardzo stara i bardzo mądra, choć najczęściej to po niej nie widać.

-Tacy wróżbici są właśnie najgorsi-pokręcił głową Pekko.- Kiedy mówiłeś, że wychowywali cię wróżbici nie miałem pojęcia, że to będzie ktoś taki. Słyszałem co nieco o tej kobiecie, ale zobaczyć ją z bliska to zupełnie co innego. Bije od niej jakaś taka dziwna aura, trochę jak ta Sorkvilda tylko ciemniejsza i nie śmierdzi jak smoła, tylko goździki.

-Szczerze to nigdy o tej staruszce nie słyszałem, ale nie wydaje się być groźna-odparł czarodziej ignorując uwagę o smole.- Normalnie chętnie bym przyjął zaproszenie, ale musze iść szukać tej wariatki i tego gbura. Gdzie mam ich szukać?-spytał się Dicka, który tylko krzywo się uśmiechnął.

-Jest poza naszym zasięgiem-odpowiedział z krzywym uśmiechem.-Jeżeli naprawdę chcę zanieść Fergusona Garibaldim, to musi przejść przez wszystkie 6 wewnętrznych bram by dostać się do centrum. 3 dzielnice środkowe wymagają glejtu, którego my nie mamy.

-Ale Laura…

-Laura pewnie też go nie ma, ale znając ją to zna kilkanaście przejść między dzielnicami-przerwał Dick, Sorkvildowi.-Mieszkałem w Sylencie szesnaście lat i nigdy nie udało mi się przejść do 5 dzielnicy a co dopiero 6 i 7. Ciotka może być jedyną osobą która może nam pomóc się dostać do środka…

-Więc tym bardziej nie powinniśmy się zbliżać do tej wiedźmy, może dzięki temu pozbędziemy się tej dwójki-mruknął Pekko.

-A co kapitan ma przeciwko Laurze i Fergusonowi?-spytał oburzony „pierwszy oficer”.-Może i mają swoje wady, ale jednak wszyscy jesteśmy załogą pod Pana rozkazami!

Pekko zacisnął zęby by nie powiedzieć czegoś głupiego. Potarł się po czole próbując dotrzeć do swojego młodszego przyjaciela tak delikatnie jak tylko można.

-No dobrze zacznijmy od tego, że nie do końca kwalifikujemy się do roli załogi. Jest nas tylko 4 a w najlepszym wypadku 4 i pół!

-Nie widzę związku z tym by…

-Po drugie, po za nami dwoma nikt nie nadaje się do załogi! Laura by najchętniej wysadziła statek, Sorkvild jest niepiśmiennym archeologiem a gadająca głowa jest tylko gadającą głową! No błagam!-jęknął gdy zobaczył smutek na twarzy Dicka i oburzenie czarodzieja.-Powiedźcie mi w takim razie do czego może się przydać magik w załodze!

-Jakbyś zapytał to byś wiedział, że gdy wiele dni dryfuje się z przemądrzałymi lodowymi karłami na małej łódce to nauka nawigacji jest jedyną rozrywką-wypalił Sorkvild bez chwili namysłu.-Nie wiem czy to się liczy, ale umiejętne wydostanie się z brzucha potwora morskiego też bywa przydatne na morzu!

Kłótnia trwała dobrych kilkanaście minut. Przez ten czas sporo ludzi przechodziło obok nich i mimowolnie słyszało kilka zdań. Większość przysłuchujących się uznało, że trafili na spotkanie kółka pisarskiego i debata dotyczyła jakiejś książki przygodowej. Znalazła się jednak osoba, która stała od początku w pobliżu i w żadnym razie nie uznawała tych słów za fikcję literacką (no może poza niektórymi przechwałkami tej trójki).

-Czy możemy już iść?-zapytała się młoda dziewczyna w błękitnej sukience z bardzo mocno wymalowaną twarz.-Stoicie tak już od dłuższego czasu! Nie macie nic do roboty.

Trójka mężczyzn natychmiast przerwała rozmowę i popatrzyła na nią z wyraźnym zirytowaniem. Pekko skrzywił twarz z zniesmaczenia, gdy zobaczył wyzywająco odsłoniony biust, mnóstwo tatuaży w kształcie kwiatów i dziwnych szlaczków jakby rysowanych przez siedmiolatka.

-Mogłabyś nam dać skończyć? Mieliśmy dość ciężki dzień i musimy się jakoś odstresować, nawet jeśli robimy to przez kłótnie! Siedzieliśmy na morzu dość długo, ale spędzanie czasu z uliczną dziwką jeszcze nie jest w naszych planach!

Pirat szybko zrozumiał swoją gafę gdy tłum wokół nich nagle zamarł. Ludzie zszokowani słowami Pekki początkowo stali i gapili się na nich z niedowierzaniem na twarzach. Powoli acz dość płynnie cała ulica zaczęła opustoszeć. Drzwi były zamykane, okna zasłoniły firanki a kot który wyjadał ukradzioną rybę na drugim końcu miasta padł martwy na ziemię. Co prawda był już strasznie stary a ryba była zepsuta więc te zdarzenia raczej nie były powiązane, ale z pewnością dodaje to dramaturgii.

-Przepraszam spędzanie czasu z prostytutką…

-Zamknij się w końcu-uciszył Pekkę Dick.-Wyzywanie w ten sposób wróżbitek Ciotki jest najgorszą rzeczą jaką możesz powiedzieć w tym mieście!

-Mały ma rację-kiwnęła głową dziewczyna, nie wykazująca śladów oburzenia.- Działalność Panny Reheki jest całkowicie zgodna z obowiązującymi zasadami etykiety i moralności. W żadnym wypadku nie usługujemy mężczyznom ani kobietom w sposób jaki Pan to zasugerował nazywając mnie a tym samym resztę moich współpracownic „dziwkami”.

Ta sztuczna prawnicza gadka była jasnym sygnałem, że jest się do granic możliwości wściekłym i malutka uwaga może doprowadzić do wybuchu. Niestety zarówno Pekko jak i Sorkvild nie wiedzieli nic o „subtelnej” naturze kobiet i dalej wpatrywali się w jej wyzywający strój nie mogąc zrozumieć, dlaczego ktoś kto nie sprzedaje się innym mężczyzną, chciałby nosić takie ubranie.

-No dobrze, dobrze: Panie Kapitanie, Sorkvildzie! Sądzę, że nie powinniśmy biednej Izabeli czekać dłużej, z pewnością dobrze się nami zajmie-powiedział Dick, mający nadzieje, że szybko wybrnie z tej niezręcznej sytuacji i nie pozwoli tej dwójce pajaców na zadanie kolejnych obraźliwych pytań. Nie wiedział, jednak, że sam właśnie obraził biedną Izabele.

Cała trójka ruszyła za zniecierpliwioną i bliską wybuchu dziewczynę przez opustoszałe już uliczki. Obrażanie wróżbitek zawsze się źle kończyło i najczęściej cała dzielnica musiała się zrzucać na ekipę, która miałaby tyle samozaparcia by posprzątać rozpaćkanego o pół ulicy pechowego złośliwca. Na szczęście, Reheka wybrała do eskorty swoją najbardziej opanowaną i uległą pracownicę, choć do świętoszki dalej jej dużo brakowało.

Błękitna Kula była z początku zwyczajną wieża strażniczą, ale po zbudowaniu dodatkowego zewnętrznego muru przestała pełnić swoją pierwotną rolę. Gdyby ktoś dzisiaj próbowałby wskazać jakiś budynek obronny to prędzej wybrał by psią budę jako bardziej odpowiednie miejsce.

Mająca 20 metrów wysokości w górę i prawie tyle samo w dół budowla była cała pomalowana, przyozdobiona i udekorowana wszystkim co można by znaleźć w domku dla lalek. Niewielkie okna z dawnych lat poszerzono, wstawiono parapety z płytek i zawieszono czerwone firanki, które błyszczały od brokatu. Ze spiczastego dachu opadały flagi na których widniały hasełka reklamowe, wizerunki srebrnej kuli i kobiety siedzącej na stołku i machającej lubieżnie nogami. Drzwi były otwarte, ale pilnowało ich dwóch dość tęgich mężczyzn piorunujących spojrzeniem czekających w kolejce klientów, unikających patrzenia na nieprzyjemnych drabów. Całość sprawiała wrażenie… no tak jakby…

-To wygląda jak jakiś burdel-mruknął Sorkvild określając budowlę praktycznie w ten sposób co ja, ale dużo zwięźlej i praktyczniej.-Jest tylko ze trzy razy większy niż normalny.

-No i ma chyba mniej ozdób-odpowiedział Pekko.-Te metropolitarne są zawsze z wyższej półki.

Dick dziękował bogom, że ich przewodniczka nie usłyszała tych komentarzy. Młoda dziewczyna zamieniła słowo z ochroniarzem, który tylko pokiwał głową nie otwierając w ogóle ust. Machnął wielką ręką na co tłum nieco się rozrzedził. Piraci i czarodziej szybko skorzystali z tego i przecisnęli się do środka odprowadzani przez piorunujące spojrzenia ludzi, którzy czekali po kilka godzin od rana.

Wnętrze było jeszcze bardziej kiczowato ozdobione, pełne świecących na czerwono i niebiesko kulistych lamp, jednak to co najbardziej zwracało uwagę był zapach. Jak pewnie można się domyśleć, piraci i podróżni czarodzieje niezwykle rzadko kiedy mają okazję poczuć perfumy. W życiu większość ludzi też może mieć takie odczucia. Czasem gdy w tym samym niewielkim pomieszczeniu lub pojeździe siada obok was starsza pani w berecie albo taka bardzo młoda i skrępowana to czasami można mieć wrażenie, że ta osoba stara się ukryć odór trupa. Popsika się, wysmaruje się i wymyje czym się da i gdy tylko jest dość ciepło a przestrzeni nie ma zbyt wiele, nasz nos atakuje dobiegającą od jej strony woń powodując łzy w oczach, katar i wyrzuty , że nie mamy własnego transportu.

No, to teraz tylko pomnóżcie odczucie z takiego momentu razy sto, bo ci biedacy w pierwszej chwili myśleli, że ktoś im rzucił pieprzem prosto w twarz. Co najgorsze drapanie się o ubrania nic nie dawało bo przesiąknięte było solą, która jeszcze bardziej ich drapał.

-Można się przyzwyczaić-odkaszlnął Dick, który akurat przypomniał sobie dzieciństwo.

Ledwo widząc zaczęli wspinać się niezgrabnie po bardzo stromych schodach na samą górę. Większość ludzi z miasta nigdy nie miało środków by wejść do przybytku. Jeszcze mniej dostawało prywatne komnaty na piętrze zamiast w piwnicach (parter był recepcją). Najmniej ludzi wchodziło na ostatnie piętro gdzie miała swoje pokoje Reheka i jej najbliższe pracowniczki, które różniły się od pozostałych wróżbiarek tylko jedną rzeczą. Stara właścicielka nie bała się przy nich zasnąć.

Oprócz tych należących trzech najważniejszych pracownic i samej Reheki pokoi, na ostatnim piętrze była jeszcze dość szeroko jak na wieże sypialnia. Obok starego i śmierdzącego wielkiego łoża małżeńskiego (które z jakiegoś powodu było otoczone ostrym drutem) wstawiono kilka tanich łóżek i szafek nocnych.

-To jedyne miejsce w którym tak nie zawiedza kadzidełkiem czy innym syfem-powiedział z ulgą Pekko rozglądając się po pokoju.-Nadal wolałbym trzymać się z dala od tej wiedźmy, ale jeżeli w zamian możemy żyć w takich luksusach to myślę, że możemy zostać.

Pekko co prawda był groźnym i nieprzyjemnym piratem, ale wyjątkowo łatwo było mu dogodzić. Nie chciał się do tego przyznać, ale miał niezwykłą słabość do jakichkolwiek oznak luksusu.

-W szafce macie czyste ubrania, trochę pieniędzy i ekhm… przedmiotów do samoobrony-powiedziała młoda wróżbitka.-Pani Reheka powiedziała, że nie możecie wyjść bez jej wiedzy, póki wam nie przekaże jakiejś wiadomości.

-Jakiej znowu…

-Nic więcej nie wiem-przerwała Pekce głosem nie znoszącym sprzeciwu.-Pani obiecała wrócić przed zmrokiem, do tego czasu…

-Ten czas już minął kochana, możesz nas zostawić.

Wszyscy w pokoju niemal podskoczyli słysząc cichy głos starszej kobiety. Właścicielka wyglądała na dużo bardziej zirytowaną niż przed godziną.

-Przep… przepraszam Pani- szybko kłaniała się dziewczyna.-Dopiero co tu przyszliśmy, nie przygotowałam ich tak jak Pani chciała, myślałam, że wrócisz dużo później przed zmrokiem…

-Tak powiedziałam-pokiwała głową Reheka.-Co prawda mogę się usprawiedliwiać tym, że w pewnym sensie prawie zawsze jest „przed zmrokiem”, ale mówiąc szczerze to po prostu wróżba mi nie wyszła i musiałam wrócić wcześniej.

Dziewczyna jeszcze przez chwilę przepraszała przełożoną, w końcu ta jednak kazała jej znaleźć sobie jakieś zajęcie albo poszukać czy nie ma jej gdzieś w najniższej piwnicy. Gdy zostali we czwórkę w pokoju wróżbitka siadła ciężko na łóżku.

-Gdybym wiedziała, że tak będzie poszłabym z wami a nie urządzała sobie te bezsensowną wyprawkę-marudziła kobieta.-Dick już wie, ale wam muszę wyjaśnić, że choć jestem prawdziwą wróżbitką to w gruncie rzeczy jestem w tej wieży tą najgorszą.

-Ciocia ma prawdziwy dar jasnowidzenia, tylko ona prawdopodobnie w całej tej szopce potrafi coś zobaczyć w kulach czy tych fusach.-Wyjaśnił Dick, ignorując pogardliwe prychnięcie Reheki.

-Przez właśnie takie teksty kazałam ci wypłynąć w morze, ze wszystkich moich podopiecznych ty byłeś najgorszym wróżbitą! Miałam co do ciebie duże nadzieje, ale wszystko diabli wzięli gdy napchałeś sobie łeb książkami podróżniczymi!

Sorkvildowi nagle zaświeciły się oczy. Choć po prawdzie był czarodziejem i znał się co nieco na magii, to wróżbiarstwo było tą gałęzią której nigdy nie miał szansy zgłębić, choćby pobieżnie. Ta kobieta coraz bardziej go fascynowała i jednocześnie odrzucała, ale estetyka nie grała u niego większej roli.

-Nie masz szans mój drogi-pokręciła głową Reheka jakby czytając mu w myślach.- Wróżbiarstwem trzeba się zająć od małego i przejść przez dojrzewanie bez jakiś większych zmian w głowie. Dick jest czołowym przykładem jak tego nie robić!

Pirat tylko uśmiechał się kpiąco bez słowa. Przynajmniej dla niego, końcowy efekt dojrzewania był zadowalający.

-Miałam dzisiaj bardzo ciekawe wizje w których widziałam całą waszą wesołą paczkę świrów-wróciła do wyjaśnień.-Pierwsza przedstawiała was trzech zamkniętych w piwnicy, a w drugiej widziałam jakąś ostrą laseczkę upijającą się w pobliskiej piwiarni.

-Widziałaś Laurę? Gdzie ona jest? Miała ze sobą torbę?

-Gadająca torba, a przynajmniej jej zawartość, jest teraz zamknięta w skrytce Carlosa i coś knuje, sama chciałabym wiedzieć co-wzruszyła ramionami.-Dziewczyny natomiast nie znalazłam. Wizja była fałszywa albo pomieszana i tylko sobie żylaków narobiłam. Niestety nie wiem gdzie jest, ale nie opuściła jeszcze miasta, tego możemy być pewni. Moje wróżby działają tak w 60 procentach, za to moi agenci w 100!

„Agentami” były tak naprawdę sieroty, które donosiły jej o każdej ciekawostce w mieście. Była to obustronna korzyść bo gdyby nie obiady i drobniaki jakimi się dzieliła, to naprawdę mało które z tych dzieci dożyłoby dorosłości.

-Jeśli ją znajdę to własnoręcznie ją utłukę-zacisnął dłoń Sorkvild.-Nikt nie okrada czarodzieja, chyba, że to akurat inny , silniejszy czarodziej!

-Nie bądź dla niej taki surowy, jej serce jest na właściwym miejscu, problem leży tylko w jej duszy-pokręciła smutno głową.-Jesteście zbyt powolni by się z nią mierzyć, nawet ty Sorkvildzie nie miałbyś z nią większych szans. Skończyłbyś z nożem w sercu, albo dynamitem w dupie gdyby tylko chciała.

-Jak na 60% skuteczność jest coś za pewna siebie-pomyślał Pekko.- Nie powinniśmy się bać jej przepowiadania przyszłości. To mały pikuś w porównaniu z tym jak dobrze ta starucha zna się na ludziach.

Reheka tymczasem podeszła do parapetu, na którym była umieszczona niebieska kula, z pozoru zwykła dekoracja. Puknęła ją kilka razy, trochę pogłaskała i z zadowoleniem na twarzy przeniosła ją na stół.

-Chcielibyście może darmową wróżbę-zapytała z trudem powstrzymując śmiech.-Dowolny temat, dowolna rzecz, wyjątkowo dla was nie będę brała opłaty!

To była pułapka, albo jakiś dowcip. Wiedzieli to wszyscy w tym pokoju, jednak ciekawość Sorkvilda zwyciężyła. Pochylił się nad kulą i spojrzał na nią. Widział jednak tylko swoje zniekształcone odbicie. Z całą pewnością nie była to jednak zwykła błyskotka, coś w niej było zamkniętego. Jakiś ciemny kształt pojawił się nagle zamiast odbicia czarodzieja i….

-SORKVILDZIE KRUKU! W KOŃCU CIĘ ZNALAZŁEM!-zabrzmiał niezwykle głośny i ostry głos, dochodzący ze środka kuli, choć zdawało się jakby dźwięk dochodził zewsząd.-GDZIEŚ TY SIĘ PODZIEWAŁ!

Czarodziej był naprawdę zaskoczony nagłym gościem i spojrzał pytająco na wróżbitkę, która tylko wzruszyła ramionami z wrednym uśmieszkiem na twarzy. Sorkvildowi przychodziły na myśl wiele reakcji, głównie obelg.

-Reheka? Jesteś tam? Pokaż się ty stara prukwo-odezwał się głos jakiegoś mężczyzny.-Jeśli ten cholerny magik ci ucieknie, to masz z nim skończyć w jak najbardziej bolesny sposób, zrozumiano?

-Z miłą chęcią Panie…

-Żadnych nazwisk!-Przerwał jej.-Jeżeli ktoś się dowie, że używam tego środka komunikacji będę skończony! Nie każdy jest pieskiem na sznurku Garibaldich, ja muszę zachowywać pozory! Celowo już zmodyfikowano mi tę kulę by nie było mnie w ogóle widać! Mów mi… Pan S!

Staruszka przekręciła oczami ze zrezygnowania. Pomimo, że godzinami wykładała mu, że nikt nie może ich podsłuchać, nawet gdyby się znał na magii, to ostrożność jej klienta była na dużo wyższym poziomie niż jej a przypominam, że Reheka mieszkała w Sylencie.

-W czym… w czym mogę pomóc… szefie?-bełkotał Sorkvild nie wiedząc za bardzo jak głośno ma mówić.-Masz do mnie jakąś sprawę?

-Czy mam sprawę? Pytasz się czy mam jakąś sprawę? Od trzech miesięcy nie ma z tobą kontaktu, zgubiłeś gdzieś ludzi których ci przydzieliłem do ochrony a statek który ci przekazałem jakimś cudem wrócił, tylko że z kompletnie inną załogą i banderą! Możesz mi to do cholery wyjaśnić?!?

-Po pierwsze wolę pracować sam, już ci to mówiłem a twoi ludzie byli wyjątkowo irytujący! Gdy statek zawinął do jakiegoś Parskiego portu zwinąłem się a ci durnie najpewniej opchnęli komuś twój statek! A po drugie to dość ciężko nawiązać kontakt gdy się płynie na gapę by w końcu trafić na wyspę na którą mało kto płynie!

-Dlatego ci dałem statek głąbie, bo twoje metody pracy są zbyt wolne! Dotarłeś chociaż do Popielnej Wyspy i Telamoru? Jakie skarby zdobyłeś dla mnie?

Sorkvildowi zaczął palić się grunt pod nogami. Najciekawszą rzeczą jaką zdobył było kilka osób, których towarzystwo o dziwo go nie irytowało a nawet zadowalało. Jeżeli jednak powie coś w stylu, że zdobył przyjaciół to nagroda za jego głowę osiągnie niebotyczne rozmiary.

-Sprawa jest nieco bardziej złożona… Panie S-powiedział dyplomatycznie, akcentując pseudonim, który w normalnych warunkach by go doprowadzi do łez.-Jakby to powiedzieć… potrzebuje jeszcze kilku kawałków do tej układanki.

Przez moment panowała cisza. Najwyraźniej tajemniczy darczyńca nie wiedział jak ma zareagować, albo po prostu starał się nie wybuchnąć z wściekłości.

-Na Ticsus, za miesiąc widzę cię na przyjęciu prezesa Srebrnej Kompanii, osobiście będziesz mi dać powód dla którego jeszcze nie wydałem na ciebie wyroku, zrozumiałeś?

Tajemniczy mężczyzna powiedział to o dziwo bez cienia emocji. Typowa gadka socjopaty, który stawia ultimatum. Można takie usłyszeć zarówno w polityce jak i nieudanym małżeństwie.

-To jak się tam dostaniesz już mnie gówno obchodzi, ale jeżeli mnie zawiedziesz ten jeden ostatni raz to nawet na Archipelagu Chaosu, na najzimniejszej lodowej skale nie będziesz bezpieczny przede mną.

Po czym się rozłączył.

Sorkvild spojrzał na zebranych w pokoju. Zamyślony i nieobecny Pekko, lekko zdezorientowany Dick i stary wredny babsztyl.

-Za ile dni wypłynie najbliższy statek do Ticsus?

-Dokładnie za tydzień wypływa jeden bezpośredni na wyspę-odpowiedziała jak zwykle przygotowana Reheka. -Trochę późno, ale na przyjęcie chyba się wyrobicie. Szansa, że kolejny statek się wyrobi jest dość niska, żeby nie powiedzieć zerowa.

-Dobrze, dobrze-pokiwał głową czarodziej.-Bo tyle mamy czasu by znaleźć Laurę i włamać się do skarbca najbogatszych ludzi świata.

Pekkowi nagle zaświeciły się oczka, a Dick uśmiechnął się dziko. Reheka tylko machnęła ręką.

-Nie ma co się martwić dzieciaki. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie to Ferguson sam do was wróci. Gorzej już z tą dziewczyną, ale jeśli ją znajdziecie powinno być dobrze-wróżbitka podrapała się po osiwiałej głowie.-No tak powiedzmy na 60%