poniedziałek, 25 maja 2020

Rozdział 18: "Taran z lodu i ognia"

Ferguson wypluł kamień i dużo śliny niewiadomego pochodzenia. Nie chciał poznać po sobie, że doznał szoku na dźwięk głosu swojego starego znajomego.

-Bartek! Wiedziałem, że to ty! Nikt inny z tej pieprzniętej wyspy nie potrafiłby wymyślić czegoś takiego! Żeby zamknąć się dobrowolnie w kamieniu razem z setką dusz trzeba mieć choć trochę rozumu południowca!

Widmo, które przybrało dużo bardziej wyraźny kształt spojrzało z wyrzutem na gadającą głowę.

-Błagam cię nie porównuj mnie do swoich dzikich krewniaków a już zwłaszcza nie używaj tych szkaradnych przekształconych imion! Jestem Bartolomeo i tak mnie masz nazywać!

-Jak wielu tak właściwie stuletnich magów łazi po tym świecie a my o tym nie wiemy?-mruknęła Laura.-Nie chcę nic mówić, ale robi się tu dość tłoczno od czarodziei, niektóre kraje mają ich mniej niż ten zapchlony statek.

-Nie ma potrzeby się unosić i tak długo tu nie zabawię-odparł Bartolomeo uprzejmie kiwając głową.-Gdy tylko przyzwyczaję się do nowej formy uciekam z tego statku i wstąpię w ciało jakiegoś pół martwego orła czy coś takiego. Mam nadzieje, że tym razem mój plan się uda i nie skończy się jak z tobą czy ekhm… ze mną samym.

-No właśnie miałem cię o to pytać-powiedział Ferguson.-Mógłbyś mi wytłumaczyć JAKIM CUDEM JESTEM GŁOWĄ? MÓWIŁEŚ, ŻE ZAKLĘCIE PRZENIESIE MNIE DO NAJBLIŻSZEGO CIAŁA A NIE KOŃCZYNY!

-Przynajmniej miałeś spokój przez ten wiek. Ja przez ten czas musiałem słuchać głosów setek dusz jednocześnie i cały czas się modlić… znaczy myśleć by nie zwariować.

Ferguson jakoś kompletnie nie

-I właśnie przez twoje niedbalstwo skończyliśmy w tym stanie! Plan był taki, że ja daje się zabić mojej rodzince, Borys ukryje się pod postacią jakiegoś zwierzęcia gdzieś koło bieguna a ty przeniesiesz się z gładokrwiaka do jakiegoś ciała, przyzwiesz mnie i razem pójdziemy szukać tego brodatego idioty jasnowidza!

-Przyznaje schrzaniłem sprawę, ale przynajmniej udało nam dwóm się jakoś wyrwać z tego bagna-Bartolomeo spojrzał na Dicka i Laurę jakby dopiero zauważył, że oni tutaj są.-Och… wasza dwójka nie ma pojęcia o co chodzi! Pozwólcie, że wam wyjaśnię, otóż dawno dawno temu…

-Nie chcę mi się słuchać tej historii-mruknęła Laura.

-Mi także-pokiwał głową Dick.- Nie chce nic mówić, ale mamy już jednego nudnego i jednego lekko walniętego czarodzieja w załodze i nie potrzebny nam trzeci rozkojarzony marzyciel.

-Nie… nie powiedziałbym, że jestem taki-wymamrotał Bartolomeo.-Umm no cóż… w takim razie dzięki za wszystko! Ja znikam!

-Czekaj stój, dlaczego dopiero teraz się nam pokazałeś?-krzyknął Ferguson.- Co ci tak długo zeszło?

Duch już prawie zniknął przechodząc przez sufit ale słysząc pytanie z dołu pstryknął palcami i wrócił na dół.

-Ach no tak, przez dłuższy czas nie mogłem z wami porozmawiać więc pojawiałem się jako widmo i tylko ten kretyn mnie widział. Dopiero gdy zorientowałem się gdzie wylądowaliśmy przerażony próbowałem odzyskać kontrolę by was ostrzec.

-Jesteśmy w środku magicznego huraganu pływając w paszczy bestii, więc myślę, że dość dobrze znamy ryzyko-parsknął Ferguson.-Trochę się z tym spóźniłeś.

Bartolomeo z roztargnienia potargał swoją na wpół widoczną czuprynę, jakby próbował sobie coś przypomnieć.

-Wiesz może jak jest zbudowana hybryda?-Zaczął niepewnie od pytania.

-Szkielet zrobiony z przewodów wypełnionych duszami i cała reszta zrobiona z powiększonych części zwierząt-odpowiedziała Laura przypominając sobie słowa gadającej głowy.

-To duże uogólnienie no ale niech będzie. Oprócz tego użyto jednak dość… niekonwencjonalnej sztuczki architektoniczno-magicznej. Kojarzycie coś takiego jak „niekończący się korytarz” ?

-Jasne, że tak utknęliśmy raz w takim na Popielnej Wyspie-odparł Dick.-Czekaj… to znaczy…

-To znaczy, że utknęliście w ciemnym limbo bez drogi wyjścia. Z chęcią bym wam pomógł się wydostać ale nie chce tu utknąć wraz z wami więc… pójde już szukać tego orła, do zobaczenia!

I znikł tym razem w przeciągu sekundy. Jak się znacznie później okazało znalazł on ptaka, który znudzony życiem oddał mu swoje ciało, jednakowoż przez kompletny brak koncentracji wywołanej przebywaniem przez 100 lat w magicznym kamieniu, wiele razy spadał do wody niż dotarł na północ gdzie zaczął poszukiwania swojego przyjaciela wróżbity.

Trójka podróżników bez słowa patrzyła na siebie nie wiedząc co powiedzieć.

-No więc…-zaczął nieśmiało Dick.-Jak właściwie wyszliśmy z tego korytarza?

Statek nagle się niepokojąco przechylił w przód.

-Ty z Pekkiem wdrapaliście się na górę a ja z Sorkvildem spadłam w dół-mruknęła Laura.-I coś mi mówi, że tym razem nie będziemy mieli zbytniego wyboru…

Oboje jednocześnie wybiegli z kajuty zostawiając Fergusona pogrążonego w ponurych myślach i złorzeczeniach na magów z innych krajów. Dostali się na górny pokład by zobaczyć w jak ogromnych się znaleźli problemach.

Dotychczas spokojna woda zaczynała pędzić jak w górskich strumieniach przechylając statkiem jakby był z papieru. To była tylko kwestia minut nim polecą w dół jak przez wodospad.

Laura bez problemu podbiegła do dziobu gdzie Pekko, Sorkvild i Borsalino patrzyli jak płyną pod coraz większym kątem.

-Jak sytuacja?-krzyknęła do kapitana statku, który tylko pokręcił głową.

-Nie mamy szans-odparł zapalając cudem nie zmoczone cygaro.- Za szybko przyspieszamy by kotwica coś dała więc za jakiś czas przywalimy w tylną część tej bestii.

-Po mojemu to już dawno powinniśmy w coś uderzyć-mruknął Pekko.-Mam wrażenie, że przepłynęliśmy już kilka razy długość Wlorusia.

-Może ma kręcony układ trawienny- zasugerował Borsalino.- Podobno u krowy jeżeli się go rozłoży to może sięgać nawet mili…

-To nie to-pokręciła głową Laura.-Hybrydy są puste w środku, my wcale nie jesteśmy zjadani!-spojrzała Sorkvildowi prosto w oczy.-„Głowa” mi podpowiada, że to nieskończony korytarz.

Sorkvild tylko spojrzał na ściany. Od dawna to podejrzewał jednak nie mógł powstrzymać ciekawości i od dłuższego czasu patrzył na ściany w których co chwila coś migotało. Wszyscy wmawiali sobie, że to zwidy ale on dobrze wiedział, że słyszy lament. Płacz setek, może nawet tysięcy ludzkich dusz uwięzionych w żyłach tej abominacji, mogących tylko przez moment dać wyraz swojego istnienia.

Wiersz który sprezentował Laurze Wloruś, był w istocie mieszanką. Każde kolejne słowo było wypowiadanie przez inną istotę. Kim była za życia? Co miała na myśli recytując to jedno wyrażenie? Nie wiedział. I nikt inny nie mógł się dowiedzieć. Już zadecydował o wszystkim.

-Kapitanie Borsalino, potrafię nas stąd wydostać-powiedział Sorkvild.-Mogę spróbować użyć wszystkich środków jakie posiadam, ale potrzebuje Pana pełnego wsparcia, rozumie Pan?

-Zaprzedałbym morskim bogom dusze byle się stąd wydostać panie archeologu-odparł z naciskiem na ostatnie dwa słowa.-Moja załoga pomoże we wszystkim a jak ktoś się sprzeciwi to go osobiście zastrzelę.

Sorkvild powiedział mu do ucha kilka poleceń, które Borsalino skwitował tylko ostatnim ostrym spojrzeniem i pobiegł wydawać swoim ludziom rozkazy.

-Laura leć po ten swój wybuchowy proszek, w razie czego pomożesz mi się przebić, tylko wróć szybko-Kiwnęła tylko głową i poleciała na dół.-Dick, leć na dół i przynieś Fergusona, może okazać się przydatny a ty Pekko po prostu stój za mną i postaraj się by nikt mnie nie dotykał nawet Śmierć!

-To dość zabawne, bo przed chwilą byliśmy pewni, że mamy ją przed sobą-zachichotał Dick i ruszył chwiejnym krokiem pod pokład.

Pekko wyciągnął szpadę pożyczoną od Białego Misia i bez słowa patrzył na skonsternowanych marynarzy. Miał przeczucie że za chwilę może się zrobić gorąco.

Po chwili kapitan uniósł kciuk w górę na znak, że wszystko gotowe a zaraz potem Laura postawiła oznaczoną na czerwone beczkę przy lewej burcie. Na końcu pojawił się Dick, który nie mogąc znaleźć lepszej alternatywy przyniósł Fergusona zawiniętego w brudną koszulę.

-Za kilka minut gadająca głowa nie będzie najtrudniejszą rzeczą jaką będziemy musieli tłumaczyć-mruknął Sorkvild, po czym wyciągnął z kieszeni mały nożyk w pochwie, który nikomu zazwyczaj nie pokazywał.-Teraz tylko by nie przesadzić, tylko jedna kropla, tylko jedna kropla-powtarzał tak czarodziej wysuwając pochwę swoją drżącą już ręką.

-Co on chce zrobić?-szepnął Dick.

-Zaraz zobaczysz, lepiej zamiast gadać módl się żeby do wody nie wpadła więcej niż kropla.

Sorkvild podszedł do burty statku i nakłuł czubek palca na ostry nóż, który zabarwił krew na bladoniebieski kolor. Czarodziej uniósł palec do góry i gdy niewielka kropla spadła w dół natychmiast cofnął dłoń i włożył do ust.

Nagle przed statkiem pojawiło się błyszczące światełka jak z jakiegoś lodowiska pod gwiazdami. Gdy statek zaczął wydawać dziwne dźwięki pojęli szokującą prawdę, woda przed nimi zamieniała się w najprawdziwszy magiczny lód.

Okręt zwalniał coraz bardziej i bardziej a woda przed nimi wyrastała w górę tworząc najróżniejsze abstrakcyjne kształty rodem z dekadenckich obrazów ale im m dłużej to trwało tym bardziej spiczaste się stawiały kreując się w kolce.

-Jeżeli to się utrzyma kapitanie to staniemy-oznajmił sternik Herman, który z trudem powstrzymywał się od bycia oczarowanym przez to co się działo przed jego kochaną „Łanią”.-Nie wiem jednak czy dam radę z tego wyjść cało!

-Osobiście już sam zaczynam w to wątpić-odparł Borsalino, wpatrzony w Sorkvilda który gdyby nie okoliczności wzbudzać mógł śmiech i politowanie. Cała jego twarz była czerwona, oczy prawie wyleciały mu z orbit a nogi trzęsły się jakby nie był w toalecie od rana. Kapitan jęknął cicho.-No dobra straciłem już całą nadzieje…

-Szefie on chyba do nas macha!

-Co?!?-krzyknął Borsalino i spojrzał na czarodzieja który machał do niego jedną ręką podskakując.-Faktycznie myślałem, że to część przedstawienia… ZAŁOGA BACZNOŚĆ!-krzyknął kapitan i wszyscy spojrzeli na niego odrywając się od cudu który przed nimi się odgrywał.-STER LEWO NA BURT! PISTOLETY I HARPUNY W DŁOŃ! PRZEBIJEMY SIĘ PRZEZ TĄ BESTIĘ!

Statek ostro zakręcił, podobnie jak lodowa zjeżdżalnia, którą stworzył Sorkvild. Byli już tuż przed ścianą czegoś co przypominać miało przełyk.

Ostre do granic możliwości sople uderzyły w twardą skorupę wywołując drgania, Wloruś najwyraźniej to poczuł. Lód jednak nie dawał sobie rady, z każdym uderzeniem słabł. Sorkvild był już na kolanach, pot wylewał mu się już z twarzy i widać było, że walczy by nie zemdleć z wyczerpania.

-Wystarczy tego dzieciaku! Jeżeli masz nas stąd wydostać to nie możesz teraz paść-krzyknął Ferguson wyskakując ze śmierdzącej koszuli.-Teraz reszta się tym zajmie. Odpalaj Laura!!

Gadająca głowa wzbudziłaby bez wątpienia sporą sensacje, ale więcej uwagi zwrócił fakt, że podpalony właśnie został lont do beczki pełnej wybuchowego syfu i od eksplozji dzieliły ich sekundy.

-Dalej chłopy we czworo i jak najdalej przed nami hahahaha!-śmiała się obłąkańczo Laura.-Zaraz polecą na nas flaki!

-Złaź najpierw z beczki ty wariatko bo cię rzucimy wraz z nią! -Krzyknął Dick, który próbował podnieść bombę razem z trzema rosłymi przemytnikami. Laura wciąż nie przestając się śmiać zeskoczyła co pozwoliło im rzucić beczkę naprawdę daleko przed siebie kilkanaście.

Co jak co, ale jeżeli była jakaś rzecz w której Laura była ekspertem to była nią pirotechnika. Gdy tylko miała czas i możliwości potrafiła całymi dniami siedzieć nad stołem, łączyć różne rodzaje prochu i nie raz uciekać z walących się budynków.

Tym razem jednak przeszła samą siebie. Z kilku worków prochu który kupiła w Paludze urządziła wyjątkowo zabójczą i niebezpieczną bombę, która według ostrożnych szacunków zniszczyła by 3 kamienicę i mocno wstrząsnęłaby kolejnymi 2. Mówiłem, że Laura była ekspertem od pirotechniki? O przepraszam, powinienem użyć określenia „specjalistka od eksplozji” bo 3 budynki było sporym niedoszacowaniem… Wybuch rozwaliłby przynajmniej 5.

Tuż przed roztrzaskaniem się o ścianę beczka eksplodowała kompletnie zrzucając wszystkich z nóg, poza Sorkvildem i Fergusonem (z wiadomych powodów), którzy z wyraźnym rozczarowaniem patrzyli na wciąż grubą warstwę sztucznego mięsa.

Borsalino krzyknął na oszołomionych podwładnych mieszanką próśb i obelg wydając rozkazy. Większość nawet go nie słyszała przez pisk w uszach po eksplozji, ale kilku bardziej przytomnych zaczęło rzucać harpunami i strzelać do dziury. Kule jednak wbijały się z wyraźnym oporem i widać było, że nie wyrządzą wielkich szkód.

-Dlatego na moim statku będzie przynajmniej po kilka armat-pomyślał Pekko, który już jakiś czas temu zaraził się wizją posiadania na własność statku, która była ciągle przedstawiana przez Dicka. Nagle poczuł jakieś szturchanie przy nodze. Pirat podniósł gadającą głowę na którą nikt nie zwracał uwagi.

-Nie przebijemy się-mruknął cicho Ferguson.-Mam pewien pomysł, ale musisz mi zaufać! Najpierw rzuć mnie prosto w tę…

Całość planu nie została już nigdy poruszona, bo gdy sekundę później wskrzeszony mag leciał prosto w dziurę zdał nagle sobie sprawę, że po pierwsze nie może zaczynać tak swoich wywodów a po drugie musi improwizować.

Nabrał w usta tyle powietrza ile mógł, wytężył tyle żył ile mu jeszcze zostało i rzucił zaklęcie samozapalające. Większość czarów jest rzucana za pomocą gestów i słów, ale to było wyjątkowe zaklęcie stworzone przez pradziadów z klanu Fore. Zapas magii z duszy był błyskawicznie uwalniany, przechodził do krwi i wywoływał płomień który wędrował po prawie całym ciele. Kluczowe było omijanie ważnych organów i kończyn aby płomienie nie zabiły cię przed skończeniem trwania zaklęcia.

Gdy osiągniesz swój limit i ogień będzie się poruszał wystarczająco szybko możesz go uwolnić w jednym momencie niszcząc wszystko dookoła.

Ferguson za czasów świętości mógłby prawdopodobnie, zebrać tyle mocy by w pojedynkę zabić całą Hybrydę, ale teraz miał nadzieje, że rozwali przynajmniej część.

Gdy tylko poczuł, że traci wzrok przez nadmiar ciepła, wykonał ostatni element zaklęcia wypuszczając z ust i trochę też z nozdrzy najczystszą formę ognia. Wielka kula odepchnęła go do tyłu z powrotem na statek a sama poleciała prosto w dziurę.

Sorkvild widząc to wyjął palec z ust i klasnął w dłonie nie odrywając ich od siebie. Lodowe sople nagle się wygięły i otoczyły w przeciągu kilku sekund cały statek półprzeźroczystą warstwą. Było przez nią widać jak ogień przebija się przez ciało Wlorusia i dalej gaśnie w odmętach wzburzonego morza.

Statek przeleciał przez dziurę będąc cały czas w lodowej kuli prosto do wody, wychodząc z ciała opętanej Hybrydy.

Laura ostatni raz spojrzała na twarz Wlorusia. Jako jedyna miała wrażenie, że jedna z macek im pomachała na do widzenia, choć jak zaczęła to potem sobie rozpamiętywać to przypomniała sobie, że wystawił im środkową kończynę.

Sorkvild nie miał jednak głowy by patrzeć na bestię. Lód, który kierował siłą woli, zaczynał gdzie nie gdzie pękać. Jeżeli mieli się wynurzyć to natychmiast.

Statek wystrzelił w górę z pełną prędkością daleko nad powierzchnię wody mijając rozwścieczone chmury, które nie chciały odpuścić swojej ofierze i zasypywały ją gradem i piorunami. Wichry Chaosu nie mogły sobie jednak poradzić z dziełem sztuki Sorkvilda i niesamowicie poirytowane musiały im dać przelecieć za granicę cyklonu prosto na gładką taflę wody.

Bariera powoli się rozpadła nie tworząc wielkich spadających kul, ale zmieniła się raczej w coś na kształt śniegu i szronu, który osiadł na drewnianym pokładzie.

Czarodziej padł na ziemię. Obok niego w wiadrze z wodą bulgotał coś Ferguson, którego Dick wrzucił tam chcąc schłodzić wyraźnie wyczerpaną głowę. Laura położyła się zrelaksowana obok Sorkvilda i chyba tylko Pekko zachował trzeźwość umysłu w tej sytuacji.

Borsalino i jego ludzie otoczyli grupkę pasażerów i celowała w nich z broni. Pekko chrząknął niezręcznie.

-Ummm… no ten… Oni nie są ze mną!