sobota, 5 października 2019

Rozdział 15- "Na granicy Oka Magii"





Statek z niespotykaną szybkością płynął przed siebie a wiatr, mierzwił wszystkim włosy, pozbawiał kapeluszy i nie rzadko zawartości kieszeni.

Sternik Herman, który przez większość podróży smacznie spał, teraz miał pełne ręce roboty, utrzymując statek w równowadze. Obok steru, stał kapitan Borsalino, który nie przejmując się szybkością, stał prosto na pokładzie i podziwiał przyczynę takiego stanu rzeczy.

Potwór morski Wielorybiolampartoośmiornicorenifer, którego Laura pieszczotliwie nazwała Wlorusiem, płynął bez żadnego wysiłku przed siebie, nie przejmując się liną, która łączyła jego mackę ze statkie




Statek powoli płynął po długim morzu już trzeci tydzień. Stała załoga włóczyła się całymi dniami po pokładzie, marudząc na brak wiatru i mocny jak na jesień skwar. Podróż do Sylentu z Paludy trwała zazwyczaj niecały tydzień, więc rutynowy kurs przemytniczy przemienił się w niekończącą się męczarnie.

Nieprzyzwyczajony do takich upałów Sorkvild, całe dnie spędzał w swojej kajucie, gdzie jakimś magicznym sposobem utrzymywał przyjemną chłodną temperaturę, przynajmniej z jego punktu widzenia bo cała reszta uważała, że jest tam zdecydowanie za zimno i panowała tam nieprzyjemna magiczna aura, zwłaszcza dla Pekka, który nawet nie zbliżał się do kajuty czarodzieja.

Pekko wydawał się być strasznie zirytowany tym długim rejsem i z nudów oglądał statek, jakby miał nadzieje, że znajdzie coś dzięki czemu ruszą do przodu, mimo ciszy na morzu. W jego poszukiwaniach, towarzyszył mu kapitan statku, Borsalino, który pierwszy raz dowodził wyprawą tym szlakiem. W towarzystwie doświadczonego pirata, czuł się znacznie swobodniej bo znaczna część załogi a zwłaszcza ta bardziej przesądna, obwiniała biednego Borsaliniego o obecny stan rzeczy.

Jedynymi niespiętymi osobami na statku byli Dick, Laura i Ferguson. Owa trójka, całymi dniami przesiadywała w bocianim gnieździe i wpatrywała się w chmury. Prawdę powiedziawszy sprawiało to przyjemność tylko Laurze, bo Dicka znacznie bardziej relaksował widok morza a Ferguson mógł się cieszyć słońcem i nie marznąć gdzieś w głębi skrzyni w kajucie Sorkvilda.

-Widzę coś na literę…C!-powiedział nagle Ferguson.-No dalej, zgadujcie!

-Cholerne morze-mruknął Dick.

-Cholerne niebo-mruknęła Laura.-Chociaż może też być chmura.

-W ogóle nie potraficie w to grać! To jest tylko jedno słowo!-marudziła głowa.-Zresztą nie chodziło mi o chmurę, grajcie dalej!

-Jesteśmy na środku bezkresnego morza a ty leżysz na dnie bocianiego gniazda, co niby możesz widzieć innego niż chmury na niebie?-dopytywał się Dick, który zaczął się przyglądać horyzontowi na północy.

-Właśnie o to chodzi w tej grze! Nie możesz się zastanawiać co widzisz tylko co ta osoba może zobaczyć!-mówił dziwnie podekscytowany Ferguson

-„Cebe”?-zaproponowała Laura.-To po Derenhallsku „niebo”.

-Dobrze kombinujesz ale to też nie to. Podpowiem, że mówię to w tym świńskim, Parskim.

Laura westchnęła i potarła oczy z irytacji. Przez tę sytuację zaczęły ją bawić durne gierki ożywionego, zboczonego maga. Gdyby nie chłód, wolałaby spędzać czas u Sorkvilda, który o dziwo miał ciekawsze rzeczy do opowiedzenia niż prawie dwustuletni Ferguson.

-Poddaje się-powiedziała dziewczyna, chcąc skierować rozmowę na inne tory.-O czym myślałeś?

-Odpowiedzi są dwie. Poznacie je gdy spojrzycie przez dziury w waszych spodniach!

Ferguson gorzko pożałował tego żartu gdy tylko poczuł jak Laura nie przestawała go kopać, przeklinając go wszystkimi derenhallskimi obelgami, jakie tylko znała.

-Cholerny…Martwy… Zboczeniec!-mówiła z zaciśniętymi zębami, przerywając na chwilkę po każdym uderzeniu.-Jeżeli będę musiała przez kolejny dzień słuchać twoich uwag, to przysięgam wrzucę cię do morza i odpuszczę sobie nagrodę za ciebie! Bądź cicho i nie mów nic więcej!

Laura wydawała się być naprawdę mocno wkurzona, więc bezbronny Ferguson tylko wyjęczał coś w rodzaju przeprosin, dzięki czemu kopniaki ustały, ale cały czas był pod butem zabójczyni.

-Dick nie mam przypadkiem dziury na spodniach?-spytała się pirata, który cały czas był wpatrzony w morze.

-Nawet gdyby była i tak bym nie powiedział prawdy-mruknął Dick pocierając oczy.-Zresztą możliwe, że nie zdołałbym nic zobaczyć bo chyba od tego słońca zaczynam mieć zwidy.

-Co masz na myśli?-spytała zdziwiona Laura.-Może widzisz jakiś statek na horyzoncie?

-To nie jest statek-odparł zdenerwowany pirat.-Wiem, że to brzmi dziwnie, ale co chwila pojawiają się i znikają jakieś dwie wieże!

Laura puściła Fergusona i podniosła go do góry tak żeby też mógł popatrzeć na ocean. Wszyscy wpatrywali się parę minut w miejsce wskazane przez Dicka, ale nie zobaczyli nic co choć trochę przypominałoby wieże.

-Odwaliło mu przez to wymarłe miasto i teraz przez zwidy wszystko mu się miesza-zaczął narzekać Ferguson.-Wszędzie widzi zniszczone budynki! Niedługo będzie widzieć szkielety wychodzące z morza!

-No sam nie wiem…-wymamrotał zakłopotany Dick.- To chyba rzeczywiście tylko omamy. Chyba poleżę przez chwilę u Sorkvilda, to mi dobrze zrobi. Zostajesz tutaj Lauro? Hej Laura!

Laura jednak go nie słuchała tylko z szeroko otwartymi oczami patrzyła na lewo, gdzie najprawdopodobniej był zachód. Pirat i gadająca czaszka, spojrzeli również w tamtą stronę i z zaskoczenia, Dick niemal nie wypuścił maga z rąk.

Przed nimi, znacznie dalej od horyzontu i bliżej statku, stały dwie unoszące się na wodzie konstrukcje. Były bliźniaczo podobne do siebie, tylko odwrócone symetrycznie. Ściany tych wież nie miały żadnych wgnieceń, otworów czy innych śladów zniszczeń, wydawały się być niesamowicie gładkie, jak brylanty. Wieże rozwidlały się w kilku miejscach, przede wszystkim na końcu co wyglądało trochę jak wieloramienny świecznik.

-Wiecie, że prawdziwe bocianie gniazda w ogóle nie przypominają tych na statkach? Nazwali je tylko dlatego, że są wysoko nad ziemią?-mówił Ferguson, który jakoś nie przejął się nagłym pojawieniem się przed nimi konstrukcji. Zostało to zignorowane przez Dicka, który mimo, że znał odpowiedź to szybko zaczął schodzić w dół na główny pokład.

W tym samym czasie, Pekko wraz z kapitanem Borsalinim wyszli na zewnątrz by rutynowo sprawdzić czy nic się nie zmieniło w kwestii wiatru. Ich wywody na temat tej całej sytuacji przerwał Dick.

-Panie kapitanie!-krzyczał podbiegając do nich i lekko dysząc.-Panie kapitanie… Szybko!

-O co chodzi?-spytał Borsalini, przyzwyczajony do tego tytułu

-Panie kapitanie, panie Borsalini, przed nami coś się pojawiło! Niecałą milę stąd! Jest wielkie!

Pekko podbiegł po schodach a za nim, urażony dowódca statku i już po chwili znaleźli się na samym tyle statku.

Niczego tam nie było.

-Jak to… Przecież one były tutaj jeszcze przed chwilą!-mamrotał Dick, nie mogąc pojąć co się właściwie zdarzyło.

-Omamy z gorąca-powiedział Borsalini i uznawszy, że sprawa rozwiązana odwrócił się na pięcie i spojrzał na sternika, który przez brak zajęć spędzał większość czasu na spaniu.-Herman śpi i nic nam nie powie a w taki upał nikt nie siedzi na gnieździe.

-Właśnie, że siedzi!-zabrzmiał kobiecy krzyk z góry.-A to co mówi ten kretyn to prawda! Te dziwne kolumny pojawiły się, ale zniknęły jak tylko Dick zaczął schodzić. WSZYSCY to widzieliśmy!

-Jacy wszyscy? To ile ich jest tam w górze?-zapytał zdziwiony Borsalini, który nie wiedział o Fergusonie.

-Wybacz, zająknęłam się!-poprawiła się Laura, która słyszała każde słowo na dole.-To coś chyba za chwilę się poja...

Nim skończyła mówić nagle, statek zaczął się trząść tak mocno, że sternik obudził się z drzemki i wstał jak na alarm, tylko po to aby znowu wylądować na ziemi. Pozostała załoga, również odczuła te wstrząsy i całymi grupami, zaczęli niemrawo wchodzić na górny pokład, próbując utrzymać przy tym równowagę.

-To coś jest pod nami!-krzyknął Pekko do Borsaliniego.-Musimy ruszyć naprzód!

-Nie mamy jak!-odkrzyknął kapitan statku.-Bez wiatru nie ruszymy się nawet o metr!

-Mamy jeszcze wiosła!

-To proszę bardzo, spróbuj jakoś do nich podejść! Wypadniesz zaraz za burtę!

Pekko miał ogromną ochotę przywalić pesymistycznemu kapitanowi tak mocno, że ten usnąłby na dobrych kilka godzin a on przejął by kontrolę nad statkiem, jednak nim wcielił ten plan w życie, wszystko się nagle uspokoiło i przestało tak nimi trząść.

-Huh no i git-mruknął Borsalini prostując się dumnie.-Załoga, bierzcie wiosła i do wieczora płyniemy! Nie przepłyniemy nawet mili, ale zejdziemy z tego podwodnego wulkanu!

Żaden marynarz nie zdążył jednak podejść do wioseł, gdyż dziwne wieże znowu się pojawiły. Tym razem tuż przed nimi, kilka metrów przed dziobem okrętu. Powoli wynurzały się z morza odsłaniając się coraz bardziej.

-Masz swój wulkan Borsalini-prychnął Pekko.-Dick! Leć po Sorkvilda! Niech nasz uczony na coś się przyda!

-Nie trzeba, sam się zaprosiłem-zabrzmiał głos czarodzieja, który właśnie wchodził po schodach, odwrócony tyłem do wypływającej konstrukcji.-Od razu jednak mówię, że nie znam się na wulkanach i…

-To nie jest żaden wulkan-krzyknął zirytowany Dick.-To gigantyczna wieża wyłaniająca się z morza! Co wy macie z tymi wulkanami?

Czarodziej obejrzał się za siebie i spojrzał na kolumny, które były już wyżej od statku i ponuro rzucały cień na prawo od statku.

-Och błagam was to żaden cień!-parsknął śmiechem Sorkvild.-Przecież to reniferze rogi! Widać wyraźnie po rozgałęzieniach na czubku.

Wszyscy spojrzeli na czarodzieja jak na wariata za wyjątkiem Pekka, który w przeciwieństwie do pozostałych widział renifera, musiał przyznać, że podobieństwo jest uderzające.

„Reniferze rogi” wypływały dość powoli, ale nagle zaczęły podnosić się znacznie szybciej, tworząc falę, która wlała się na statek, odwracając wzrok wszystkich na statku od siebie.

Jedynie Laura i Ferguson mogli ze zdumieniem zobaczyć, jak spod rogów, wyłania się ogromna Bestia, większa od największych galeonów a dorównująca nawet wyspom.

Oprócz oczywistych cech renifera, jego ciało było jedną wielką sklejanką różnych gatunków. Tułów przypominał zwykłego wieloryba, jednak płetwy miał zakończone ostrymi pazurami, jak u sępa. Jego pysk, a zwłaszcza nos, przypominały jakiegoś dzikiego kota o długich blond wąsach.

Stwór otworzył jedno oko, następnie drugie a w końcu, ku zaskoczeniu wszystkich trzecie. Każde miało inny kształt i kolor źrenic. Jedno z nich pochodziło od węża, lub kota. Drugi pasował do ośmiornicy, natomiast trzeci z kolei był typowo ludzki, tyle, że trochę bardziej zielone niż zwykle.

-Hybryda!- krzyknął ktoś z załogi.-To Hybryda z północy!

Marynarz nie mylił się. Była to stuprocentowa hybryda, stworzona przez magów, przed kataklizmem, który stworzył Archipelag Chaosu. Czarodzieje zamieszkujący zniszczony kontynent, byli ekscentryczni, nawet wśród pozostałych magicznych krajów. Wielką popularnością, cieszyły się tam nauki biologiczne i chemiczne. Eksperymentowano z każdym możliwym stworzeniem, jakie znano w tamtych czasach, a znanych było ich znacznie więcej niż dzisiaj.

Wiatry Chaosu, spowodowały jeszcze większe zamieszanie, bo oprócz tego, że dołożyły też własne mutacje, to co gorsza uwolniły oszalałe Bestie, które sprawiły, że większość Archipelagu jest niemożliwa do ponownego zbadania.

Eksperymenty nie ominęły też wodne stworzenia, których trzymano w specjalnych słonych jeziorach w głębi lądu, które po kataklizmie połączyły się z otwartym morzem.

Morskie Hybrydy najczęściej niszczyły statki, bez zbędnych ceregieli, jednak ten wielorybiolampartoośmiornicorenifer,(stało się to później popularnym łamańcem językowym), nie robił nic, poza przyglądaniem się statkowi i załodze. Co chwila mruczał tylko coś, co przypominało połączenie pomruku kota i wielorybiego śpiewu.

-Kapitanie, mamy strzelać?-spytał się sternik, który na dobre się już rozbudził.

-Z naszymi działami bałbym się atakować łódki rybackiej a co dopiero morską Hybrydę-mruknął ponuro Borsalino.-Nawet gdybyśmy go trafili w jakiś czuły punkt, to i tak przed śmiercią pociągnie nas na dno.

-Niech nikt się nie rusza to może, pomyśli, że nikogo nie ma na statku-dodał Pekko.

-Naiwne podejście-wtrącił się Sorkvild.-To musiałby być cud, żeby każde oko było tak prymitywnie skonstruowane.

-Najważniejsze to nie panikować i mieć nadzieje, że… Chwila, na co on się patrzy?

Pekko i Sorkvild dopiero po chwili zauważyli, że wszystkie trzy oczy zwrócone są na bocianie gniazdo. Ferguson schował się do środka, jednak Laura patrzyła na stwora, najwyraźniej próbując powstrzymać się od śmiechu.

Hybryda musiała mieć lepszy słuch od pozostałych bo wyraźnie usłyszała zniekształcony chichot dziewczyny.

-Śmieszy cię coś?-spytała Hybryda, mocnym i groźnym głosem, który kompletnie nie pasował do kociego pyska.

-Nie nic-odpowiedziała Laura, kompletnie nieprzejęta tym, że stwór przemówił ludzkim głosem. Przestała się tylko śmiać, jednak nadal trząsł jej się brzuch a na twarzy widniał uśmiech.

-Aha to dobrze-odpowiedziała Hybryda i skierowała swój wzrok w dół, głęboko się nad czymś zastanawiając.

Reszta załogi nie była tak spokojna jak Laura. Większość skuliła się w grupki i bała się nawet ruszyć o krok. Wielorybiolampartoośmiornicoreniferowi, jednak to nie przeszkadzało i dalej stał tak zamyślony.

Minęło dziesięć minut, potem dwadzieścia aż w końcu po godzinie, wszyscy w miarę się uspokoili i stojąc, czekali aż Bestia wykona jakiś ruch. W końcu Sorkvild nie wytrzymał i krzyknął do niej:

-Możemy w czymś pomóc?

Pozostali spojrzeli na niego z grymasami wściekłości na twarzach, gotowi uciszyć niecierpliwego uczonego.

-Kto chcę przejść przez most, musi zapłacić myto!-powiedziała nagle Hybryda, cichym głosem, zupełnie jakby się czegoś wstydziła.

Załoga statku rozejrzała się dookoła, spodziewając się zobaczyć jakiś most. Oczywiście nic takiego nie było. Dalej byli otoczeni przez niekończące się połacie wód.

-Tu nie ma mostu-krzyknęła do Bestii Laura, której także zaczynało się już nudzić.-Dlaczego mamy ci zresztą płacić, to wolne wody!

-Cholera wiedziałem, że coś spieprzyłem!-mruknęła do siebie Hybryda i zaczęła drapać się ostrymi płetwami po głowie, zupełnie jakby naśladowała człowieka.- No dobra, zatem niech jeden z dyliżansów, wyrzuci worek z mamoną i odjedźcie w pizdu! A nawet nie próbujcie skarżyć się u szeryfa, mój brat trzęsie całym miasteczkiem i wypuści mnie z ciupy bez żadnych problemów a wtedy was dopadnę i powieszę na kaktusie!

-Co on pierdoli, przecież kaktusy nie są tak wysokie, zresztą lina się urwie na takiej łodydze-mruknął Borsalini, który widział kaktusy tylko w szklarniach i dziwnym trafem tylko to wydało mu się w całej tej sytuacji, niedorzeczne.

-Naprawdę? Nie da się tak powiesić człowieka? Dzięki, strasznie bym się wygłupił jakbym dalej w to brnął-powiedziała Hybryda, która nie dość, że słyszała tak ciche narzekanie to jeszcze uwierzyła w nie bez żadnych przeszkód. – W takim razie, chce… chce…

Głos morskiego potwora, wyraźnie się łamał i gdyby był człowiekiem, można by mieć pewność, że za chwilę się rozpłaczę.

-Przepraszam, jak masz na imię-rozległ się głos z góry. Hybryda spojrzała na Laurę, która wyszła z bocianiego gniazda i teraz siedziała na maszcie, jak na koniu.-Szukasz powodu aby nas zatopić?

-Dokładnie!- krzyknął Stwór rozradowany, że ktoś go zrozumiał.-Jako Hybryda, mam strasznie upierdliwe życie. Wszyscy ode mnie wymagają, żebym niszczył wszystkie statki na swojej drodze, ale jakoś nie potrafię się wcielić w tę postać.

-Rozumiem cię-potakiwała mu Laura.-Ja też miałam być kimś innym w dzieciństwie, ale szybko z tego zrezygnowałam i teraz robię co chcę! A ty, masz jakieś marzenia, które byś wolał spełnić?

Bestia przez chwilę myślała, jednak po pięciu minutach stało się jasne, że nic nie przychodzi mu do głowy.

-Może zwiedzanie świata-wypalił nagle Dick.-To całkiem niezła sprawa, zwłaszcza, że musisz być strasznie szybki i wytrzymały!

-Niestety, nie wolno nam opuszczać Archipelagu Chaosu, to absolutnie niemożliwe-odpowiedział stwór.-Gdyby reszta Hybryd się o tym dowiedziała, wyrzekliby się mnie!

-Nie chce ci psuć zabawy wielkoludzie, ale jesteśmy jakieś kilkaset mil od Archipelagu-powiedział Pekko.-Od dłuższego czasu, jesteś na Długim Morzu!

-Wiedziałem! To dlatego od dłuższego czasu nie przywaliłem rogami w żadną wyspę! Nawet się nieźle ucieszyłem, że was zobaczyłem, byłem pewny, że wasz statek to wyspa! Swoją drogą dlaczego tu tak stoicie zamiast płynąć?

-Nie mamy wiatru i stoimy tu od tygodni- odparł Borsalini.

-No tak zapominam, że nie używacie płetw hahaha!-śmiech hybrydy brzmiał okropnie, jednak załoga wyczuła okazję i śmiała się wraz z nim. Śmiali się tak dobrych kilka minut aż padły im gardła, co nie groziło Hybrydzie.-Nawet was polubiłem, zwłaszcza tego malucha na górze i tego śmiesznego na dole! Od teraz zamierzam podróżować po świecie! Proście mnie o co chcecie przyjaciele! Mogę spełnić wasze 2 życzenia! Na więcej nie m koncesji…

Pekko, Borsalini i Dick wymienili znacząco spojrzenia. Sorkvild, uśmiechnął się na ten widok i odczytawszy ich zamiary spytał się:

-Zatem jaką mamy najdłuższą linę?





m. Siła jaką dysponował, była ogromna i sporej wielkości statek wypełniony ludźmi, był dla niego nic nie znaczącą rybką, która uczepiła się go by przyśpieszyć podróż.

-Nigdy w życiu nie myślałem, że będę holowany przez potwora-powiedział Herman, z trudem obracając koło o odrobinę w prawo.-W dwa dni przepłynęliśmy więcej niż przez ostatnie 3 tygodnie! W tym tempie będziemy w Sylencie już jutro w południe!

-Będziemy musieli się odczepić gdy będziemy już blisko miasta-odparł Borsalini.-Sylent może i jest w miarę tolerancyjny, ale gdy wpłyniemy do portu przyczepieni do Hybrydy, to nawet ci grubi Garibaldowie, będą nas chcieli spalić na stosie. Powiedziałem już załodze, że nikomu nie mogą o niej powiedzieć. Dla pewności nie wypłacę im żołdu w Sylencie, żeby się nie upili w jakiejś spelunie.

-Kapitanem roku raczej pan nie zostanie-parsknął Herman ocierając twarz z potu.-Uwierzy pan, że ta słodka blondynka, która podróżuje z tym archeologiem, leży na łbie tego potwora?

-Dziewczyna ma gadane, gdyby nie ona to do dzisiaj słuchalibyśmy tych durnych cytatów ze starych książek.

-A gdzie są pozostali?

-Siedzą w kajucie, którą oddałem temu archeologowi- odparł Borsalino, chwytając lecący w jego stronę kieszonkowy zegarek, szybko chowając go do kieszeni.-Chyba przyniósł ze sobą pleśń, albo innego grzyba bo od pokoju wali taki mróz, jak na północy Archipelagu! Przypomnij mi bym kupił w Sylencie jakieś śmierdzące kadzidełka. Zaraza to ostatnie czego mi teraz trzeba.

Tymczasem leżąca na Wlorusiu Laura, rozkoszowała się wiatrem i zapachem morza. Bez żadnych problemów utrzymywała się na śliskiej skórze Hybrydy, co jakiś czas zagadywana i zasypywana przez Wlorusia, pytaniami.

-Zatem nie potrafisz oddychać rogami, ale używasz do tego ust?-upewniał się po raz dziesiąty.-Przecież gębą jest do rozmawiania i gwizdania!

-Mówiłam ci już, że mogę nią zarówno jeść, mówić, oddychać i gwizdać-westchnęła Laura, zmęczona już ciągłymi wyjaśnieniami. Po chwili coś jej przyszło do głowy i zaciekawiona spytała się Wlorusia- A pokażesz mi jak gwizdasz?

-Mogę to tylko robić, gdy jestem pod pod wodą-powiedziała ze smutkiem Hybryda.-Niestety zgubiłem gdzieś swoje krecie łapy.

Po czym bez dalszych wyjaśnień zaczął nucić jakąś piosenkę o życiu na dnie morza, którą Laura nigdy nie słyszała, więc siedziała cicho i przysłuchiwała się jego słowom.


„Na morza dnie, leże zagubiony skarb,

Pełny srebra i pereł pięknych dam!

Kielichy posłużą za skorupy,

A pierścienie ozdobiły łuski mątw!

W kufrze ukrył się, wielki morski krab,

A w czaszkach dam śpią larwy żab!”



-Urocza piosenka-zaśmiała się dziewczyna, szczerze rozbawiona.-Ten kto to wymyślał musiał być geniuszem…

-Ale przede wszystkim ignorantem-powiedział ktoś za Laurą.-Mątwy nie mają łusek a żaby nie żyją w słonej wodzie.

-Psujesz zabawę Sorkvildzie-warknęła, nie zaszczycając czarodzieja swoim spojrzeniem.- Taki barbarzyńca jak ty nie ma w sobie za grosz finezji. Nie powinieneś teraz siedzieć w pokoju i zmieniać go w lodowiec?

-Pekko kazał mi się przejść chwile po pokładzie. Podobno wszyscy myślą, że mam grzyba w pokoju -odparł i usiadł obok niej, nieco się chwiejąc.- Według Borsaliniego, już jutro możemy być w Sylencie. Nadal nie wiem jakie masz plany i czy chcesz z nami płynąć dalej na Ticsus.

Laura nie odpowiedziała od razu. Wpatrywała się w horyzont, jakby była lekko odurzona. Gdy Sorkvild chciał ją potrząsnąć za ramię, wzdrygnęła się lekko i odparła:

-Mam kontrakt na głowę Łysego Gibona na pół miliona sparków. Nie mogę zrezygnować z takiej sumy pieniędzy, a to, że głowa została opętana przez zboczonego maga, tylko podnosi jej wartość.

-Oskarżą cię wtedy o czary i oddadzą Parskim fanatykom żeby oszczędzić pół miliona-pokręcił głową Sorkvild.- Mój mecenas da nam wszystkim znacznie więcej niż cała rodzina Garibaldich za setkę gadających głów. W przeciwieństwie do nich on nie jest skąpy, przynajmniej wobec mnie.

Laura spojrzała na niego z wyrazem pogardy na twarzy, który natychmiast przekształcił się w sztuczny przesłodzony uśmieszek.

- Denerwuje cię to, że taki potężny czarodziej musi komuś usługiwać? Mógłbyś zdobyć wszystko własnymi siłami, ale zamiast tego wolisz być na czyjejś smyczy.

-Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób-wzruszył ramionami Sorkvild.- Przydałby mi się ktoś taki jak ty w podróży. Poza tym w naszym towarzystwie nie będziesz zwracała na siebie uwagi magnatów Derenhallskich a zwłaszcza tych z rodziny Fore

-Niezbyt trafiony argument-mruknęła Laura.-Faktycznie wielu Derenhallczyków chciałoby mnie widzieć martwą, ale akurat Rajmundo i reszta jego rodziny niezbyt się mną interesują, mają ważniejsze sprawy na głowie. Może i w Paludzie kiepsko to wyglądało, ale Havran jest Diogenesem i nie może zabić bez wiedzy starszych od niego rangą.

-Co to właściwie znaczy, że jest „Diogenesem”?-zaciekawił się Sorkvild.-To jakaś funkcja na dalekim południu?

-Nie do końca-pokręciła głową Laura.-Derenhallczycy mimo, że tak jak wszyscy, wyrzekli się czarowników to nadal praktykują wiele zwyczajów z czasów, gdy byli dzikusami. Ród Fore najbardziej przyczynił się do wyplenienia magów i dzięki temu pozwolono mu zachować większość dawnych praktyk.

-Co to za praktyki?

-Większość z nich jest znana tylko ich rodzinie, jednak funkcja Antysa i Diogenesa są widoczne gołym okiem. Równie dobrze mógłbyś zapytać o to Fergusona, on kiedyś był jednym jak i drugim.

Czarodziej zmrużył oczy lekko zirytowany. Zadawał dokładnie te same pytania Fergusonowi, jednak on ciągle się wykręcał i mówił, że te pojęcia są mu obce. Ograniczona kontrola najwidoczniej działa gorzej niż się spodziewał.

-Kiedyś najstarszy syn przejmował rolę Antysa, czyli Najmądrzejszego Ojca a najmłodszy był Diogenesem, czyli zwykłym psem na usługach reszty rodziny. Kiedy Wiatry Chaosu się uwolniły, Ferguson był jednym z głównych oskarżonych. Dla dobra rodu, postanowiono zmienić zasady i od tamtego dnia to najmłodszy syn przejmował rolę Antysa, a po nim jego najmłodsze dziecię.

-A nowa głowa rodziny pozbyła się nowego psa i to okrutnie z tego co słyszałem…

-Prawdę powiedziawszy podziwiam naszą gadającą głowę-powiedziała niespodziewanie Laura.-Na południu są dokładne zapiski tego jak przebiegały tortury. Dla katów musiały być… ekscytujące, ale dla Fergusona to musiało być piekło. Nie żeby mi go było zbytni żal, w końcu on i jego koledzy po fachu wywołali największy kataklizm w dziejach.

Laura wstała, bez problemu zachowując równowagę i spojrzała z góry na Sorkvilda.

-Nie jestem zbytnio towarzyska i wole pracować sama-powiedziała wyniośle dziewczyna.- Jeżeli chcesz mnie w swojej śmiesznej grupce archeologicznej, to musisz mi obiecać, że nigdy mnie nie okłamiesz, rozumiesz?

Czarodziej chrząknął zdenerwowany i uśmiechnął się w najbardziej sztuczny i wymuszony sposób, jaki Laura kiedykolwiek widziała.

-Jeżeli to twoje warunki, zatem zgadzam się.

-Świetnie zatem mamy umowę-powiedziała sucho Laura.-Wybacz Wloruś, ale musimy już schodzić! Daj znać jak będziemy blisko lądu!

-Sapasta Juhhito Ruanuku!-Odpowiedziała hybryda w obcym języku, dziwnie złowrogim tonem.

-Też cię kocham-mruknęła niezrażona tym Laura i przeszła po linie na statek, bez problemu utrzymując równowagę.

Sorkvild przez chwilę próbował znaleźć gdzieś w pamięci język w jakim przemówił Wloruś, jednak gdy chciał go o to zapytać, hybryda zaczęła pogwizdywać jakąś skoczną melodię.

Czarodziej wzruszył ramionami i gdy tylko zszedł po linie na pokład, z bocianiego gniazda rozległ się okrzyk:

-Ziemia na horyzoncie! Ziemia!

Marynarze spojrzeli po sobie zaskoczeni ale i rozradowani. Byli pewni, że dotarli do Sylentu szybciej niż myśleli. Wśród załogi, jedynie sternik i kapitan byli w całkowitym szoku.

-Co on pitoli, przecież do lądu jeszcze szmat drogi-żachnął się Borsalino.-Kto tam jest teraz na górze?

-Chyba widziałem jak Belen właził na nie przed chwilką- odparł Herman, ocierając się chusteczką z potu. Podniósł głowę do góry i zawołał do marynarza- Belen! Z której strony ten ląd!?

-Prosto przed nami! Bardzo wysoki brzeg! Zupełnie jak w Paludze! Pełno kilfów!

-To nie może być Sylent panie kapitanie-wymamrotał Herman.- W tej części kontynentu nie ma tak wysokiego wybrzeża!

-Zupełnie jakby reniferzy wieloryb był zbyt małą atrakcją-westchnął Borsalino. Jego zdenerwowanie powiększyło się, gdy zobaczył jak archeologa i jego asystentkę.-Ta czwórka którą wziąłem na statek przynosi nam chyba pecha!

-A co jeśli to sztorm?-zawahał się sternik.-Jesteśmy bardzo blisko Archipelagu Chaosu! Może przed nami jest jedna z tych słynnych północnych burz?

-Jeżeli to zwykła burza to oddaje ci moją czapkę kapitańską- odparł Borsalino.- W powietrzu nie czuć nawet kropli wilgoci! Prędzej uwierzę w burzę piaskową niż w sztorm!

W czasie gdy rozmawiali, Dick, Pekko oraz ukryty w torbie Ferguson, wyszli na zewnątrz, przywiedzeni okrzykami załogi.

-Coś jest nie tak-powiedział Pekko łapiąc się za serce.-Coś jest bardzo nie tak…

-Mam ochotę wymiotować-dodał Dick z wyrazem obrzydzenia na twarzy.-Nie mogłem przecież po tylu latach nabawić się choroby morskiej!

-To nie choroba morska-wyszeptał Ferguson.-To ciało jest tak nieprzystosowane, że dopiero teraz to czuję! Przed nami przesuwa się jakiś wielki strumień czystej magicznej energii! Ona… O cholera! Na ziemię!!!

Krzyknął to tak głośno, że usłyszeli go wszyscy na statku i większość zamiast go posłuchać, rozglądała się w poszukiwaniu źródła nowego głosu. Nie wiedzieli jak będzie to dla nich brzemienne w skutkach.

Nagle nadeszła fala nadeszła fala.

Znikąd pojawiła się z naprzeciwka, wlewając się na statek zwalając wszystkich stojących na podłogę. Fala nie była z wody, a przynajmniej nie takiej jakiej można się było spodziewać na morzu. Zamiast opadać, niemal leciała po statku, niczym mgła . Mieniła się kolorowymi barwami w postaci błyszczącego pyłku, który świecił mocno niczym południowe słońce. Gdyby ktoś z boku spoglądał na statek, uznałby pewnie, że wygląda wręcz oszałamiająco, niczym dzieło sztuki.

Obecni na statku marynarze nie myśleli jednak w ogóle o pięknie kolorów, tylko walczyli o życie. Wszyscy bez wyjątku leżeli na podłodze nie mogąc się podnieść o choćby milimetr.

Niespodziewanie jednak wszystko jakoby sen znikło. Wszyscy poczuli ulgę i większość już powoli się podnosiła, jednak kilku nie ruszyło się w ogóle. Ich przestraszeni towarzysze z przerażaniem podbiegli do nich aby się przekonać, że większości przestało bić serce a na ich twarzach zastygł grymas bólu.

-Ja pierdole-jęczał Borsalino.-Pieprzona fala! Co to miało być?-Kapitan statku w porę się jednak uspokoił i spojrzał na załogę. Kilkunastu leżało na ziemi martwych, lub nieprzytomnych, jednak straty nie były tak duże jak się z początku wydawało.-Wszyscy wstawać i związać pasażerów! Niech ktoś też przyniesie tą gadającą torbę!

-Szuja-mruknął do siebie Pekko podnosząc ręce do góry. Kącikiem oka zauważył, że Sorkvild zemdlał, Dick ledwo się trzyma na nogach a Laura wdrapywała się na bocianie gniazdo, gdzie leżał nieprzytomny obserwator.

Przemytnicy chwycili piratów i czarodzieja a następnie związali im ręce. Położyli całą trójkę obok siebie a ich torba była w rękach Borsaliniego, który spojrzał do środka. Z kamienną twarzą spojrzał na zakłopotany uśmieszek Fergusona i bez słowa zamknął torbę nikomu nic nie zdradzając.

-Same książki-krzyknął do zbierającej się wokół niego załogi.-Ktoś się bawi w brzuchomówce a my nie mamy czasu na czytanie! Niech ktoś się wspina za tą blondynką a reszta niech zaniesie martwych pod pokład!

-Ale panie kapitanie, co to miało być?-krzyknął jeden z przemytników.

-Właśnie! To wyglądało jak mała fala a zabiła prawię dziesięciu naszych a wielu straciło przytomność!

-Musicie być skończonymi idiotami skoro nie domyślacie się w co wpadliśmy-zaśmiał się Pekko.- Wpadliśmy w jeden z Wiatrów Chaosu i przez tygodnie byliśmy bezpieczni w jego oku! Teraz zbliżyliśmy się do właściwego huraganu!

-Jeżeli jesteś w oku cyklonu musisz czekać na rozpogodzenie-powiedział budzący się Sorkvild.-Ta burza się nigdy nie rozpogodzi. Będzie kierować się na północ do bieguna by tam się rozproszyć na jakiś czas. Nie możemy czekać! Musimy się wydostać z niej jak najszybciej!

-Hej hybrydo! Masz się zatrzymać w tej chwili, albo wszyscy zginiemy!-krzyczał Dick a wraz z nim większość załogi. Bestia zaskoczona zatrzymała się mrucząc coś pod nosem.

Kapitan statku odszedł na bok wraz z torbą i patrzył jak w magicznej chmurze przelatują błyskawice i bliżej nieokreślone światła. Od samego widoku Wiatru Chaosu, niektórzy ludzie tracili zmysły lub przynajmniej odwracali z przerażeniem wzrok.

Borsalino nie miał jednak odruchów zwykłych ludzi. Niewielu potrafiło zobaczyć jak chorobliwie był on ambitny. Marzył o władzy, luksusie i szacunku niemal w każdej wolnej chwili. Wprowadzał w życie każdy scenariusz jaki, mógłby mu przynieść korzyści i trzymał się z daleka od dobroczynności. W swoim życiu musiał wiele razy ryzykować, jednak dziś miał ochotę pobić samego siebie.

-Hej dziewko! Mam pomysł jak nas stąd wydostać, ale potrzebuje twojej pomocy!

Laura spojrzała w dół na piszczącą myszkę pod jej stopami. Och jak łatwo byłoby ją teraz rozgnieść. W porę powstrzymała swoje zapędy, nie mając ochoty na spotkanie ze szczurami wokół myszki. Z gracją zeskoczyła na pokład z wysokości z której nikt o zdrowych zmysłach by nie skakał i wyciągnęła z kieszonki składany nożyk, który przyłożyła do szyi Borsaliniego.

-Słucham cię-powiedziała cicho z bezczelnym uśmieszkiem.-Jaki masz plan na uratowanie swojego drogocennego tyłka?

-Bardzo prosty-odpowiedział jej, przemytnik.-Sprawię, że przepłyniemy przez burzę w jednym kawałku otoczeni najlepszą ochroną na morzu! Skórą hybrydy!

-Raczej wątpię by dał ci się oskórować-mruknęła Laura.-Nie wiem zresztą czy na tym statku znajdzie się tak dobry kuśnierz.

-Nie trzeba go skórować, wystarczy poprosić go grzecznie o pomoc i przekazać mu nasz plan.

-O więc teraz to nasz plan? No dobra, zatem co takiego wymyśliliśmy?

-Czytałaś kiedyś mity o Malawinie? Zwłaszcza ten o wielorybie?

-Już nic nie mów-uśmiechnęła się Laura, zrozumiawszy jaki jest plan.-Pogadam z Wlorusiem, a ty przygotuj statek!

Dziewczyna pobiegła naprzód i zaczęła się wspinać po linie, podczas gdy Borsalino zaczął wydawać rozkazy załodze.

-Herman! Weź najsilniejszych chłopaków, znajdź piłę czy inne siekierki i zetnij maszt! Zafir! Gdy tylko Laura przejdzie po linie, masz ściąć je wszystkie bez wyjątku! Cała reszta niech leci pod pokład i przyniesie lampy i coś jeszcze do oświetlenia, byle by nie dawały za dużo dymu! Ach i niech ktoś rozwiążę tą trójkę! Ruszać się! Następna fala może przyjść w każdej chwili!

Przerażona tą perspektywą załoga bez namysłu ruszyła do wyznaczonych prac. Herman wraz z kilkoma innymi siłaczami na zmianę ścinali maszt, wielką piłką, która była ponoć prezentem ślubnym okrętowego cieśli. Maszt długo tego nie wytrzymał i trzeszcząc, przechylił się mocno i pozwolił załodze przepchać go do morza.

Liny, które były przywiązane do statku i hybrydy, zostały szybko przecięte. Przerażony Dick chciał zaprotestować i jakoś ratować Laurę, lecz ona wskakując do morza, szybko podpłynęła do statku i wdrapała się na pokład dając znać Borasliniemu, że wszystko gotowe.

Lampy zostały powieszone po całym statku a w środku umieścili kilka pochodni na wszelki wypadek. Teraz tylko pozostawało czekać aż plan kapitana zostanie wcielony w życie.

-Nie wiem czemu, ale coś mi to przypomina-mruknął Sorkvild, który najgorzej ze wszystkich znosił bliskość Wiatru Chaosu.- Mam wrażenie, że gdzieś słyszałem o takiej sytuacji…

Wtedy to spostrzegł, że Wloruś obrócił się i teraz stał twarzą w twarz z okrętem. Hybryda powoli podnosiła swoją paszczę.

-Ach no tak-westchnął czarodziej.- Przygodo witaj!