piątek, 30 sierpnia 2019

Rozdział 13-"Rodzina Fore w Paludze. Odpłynięcie z Popielnej Wyspy"


Topór Derenhallczyka latał po całej karczmie w ślad za unikającą jego ostrza Laurą. Pierwszy cios zniszczył krzesło na którym siedziała dziewczyna, drugi wbił się w barek rozpoławiając go aż do ziemi. Gdyby ktoś miał akurat głowę do liczenia, naliczyłby po krótkiej minucie jakieś pięćdziesiąt ciosów.

-Przestań wreszcie mi odskakiwać-wrzasnął Havran, rozwalając już chyba piąty stolik.-Wiem co kombinujesz! Zanim się zmęczę w końcu uda mi się cię trafić.

Laura nie odpowiedziała, nie chcąc stracić niepotrzebnej energii. Gdy jej przeciwnik wykonał cięcie z boku, ona podskoczyła i wylądowała na rękach na zwalniającym ostrzu. Nim Havran zdążył chociaż mrugnąć ona kopnęła go kilka razy, obracając się na toporze.

Gdy olbrzymi mężczyzna wyprowadził cios swoją wolną ręką, zeskoczyła z powrotem na ziemie lądując tak gładko jakby twarda podłoga była pianką.

-Dawaj Laura, urwij mu łeb-krzyknął Dick, dopingujący wraz z kilkoma innymi pijaczkami.- Nie daj się trafić bo możesz przegrać!

-Nie ma szans na wygraną- powiedział ponuro Sorkvild.-Nie używa prawie swojej prawej ręki. Nadal nie wydobrzała po kuli od Gibona i nocy w twoim pokoju.

-To ja tu jestem poszkodowany- żachnął się Dick.- Leć lepiej jej pomóż!

Czarodziej tylko pokręcił głową i uważnie obserwował ruchy Derenhallczyka. Jego siła mogła być nawet większa od Białego Misia, gdyż nie była prymitywna i dzika, lecz precyzyjna jak zegarek. Każdy ruch topora był starannie przemyślany. Nie było żadnych niepotrzebnych ruchów, niecelnych ciosów czy potknięć. Jedynie nieludzki refleks Laury trzymał ją przy życiu.

Dziewczyna w ogóle nie wyprowadzała ciosów a jedynie szybkie kopnięcia w ramię jej przeciwnika. Szybkie cięcia z boku uniemożliwiały jej podejście do Diogenesa, który nie zważał na kopniaki Laury i uważał tylko aby nie podeszła do niego zbyt blisko.

-Nie może użyć swojej prawej ręki przez tą ranę-zrozumiał w końcu Dick.-Jeżeli zdecyduje się zaatakować a ten wielkolud zablokuje jej lewą rękę to nie będzie miała jak się bronić!

-Dokładnie, jedyne co może robić to trzymać go na odległość i czekać aż opadnie z sił-odparł Sorkvild uważnie się przyglądając.-Niestety coś mi mówi, że on nie zorientuje się w tak prostej sztuczce.

Nagle stało się coś dziwnego. Havran uniósł topór niczym kat i opuścił go w zabójczym tempie, jednak o dziwo ostrze przeleciało tuż obok prawego ramienia Laury, która mimowolnie zrobiła unik w miejsce gdzie jej przeciwnik chciał żeby była. Jego pięść trafiła prosto w brzuch dziewczyny, która głośno jęknęła i poleciała kilka metrów przed siebie, uderzając w końcu w ścianę.

-Chroniłaś nadmiernie prawą rękę ty pyskata wariatko-powiedział Havran czystym, niezdradzającym zmęczenia głosem.-Twoje ciało nie jest w połowie tak dobrze wytrenowane jak moje. Zresztą twoi kamraci powinni mniej komentować a więcej pomagać.-dodał i podszedł do Laury, próbującej złapać oddech. Chwycił ją za gardło i rzucił w kolejną ścianę.

Dziewczyna już nie mogła się ruszyć. Mogła jedynie przeklinać w myślach, słabości swojego kruchego, kobiecego ciała. W pracy zabójcy, równa walka była czymś wyjątkowo rzadkim, jednak Laura nauczyła się pracować w każdych warunkach. Ranna ręka nie miała tu nic do gadania, Havran po prostu był lepszy.

-No dobra a więc teraz…-olbrzym z toporem nie zdążył zdradzić swoich zamiarów, gdyż przerwał gdy poczuł uderzenie butelką w tył głowy. Obrócił się wściekły, czując lecącą strumieniem krew zmieszaną z alkoholem-Który śmiał…-chciał spytać, ale stało się to oczywiste gdy zobaczył znacznie mniejszego mężczyznę, który stanął na barku, za którym wcześniej się schował.

-Dobrze ci radzę, załóż topór z powrotem na plecy i wyłaź, zanim zrobisz coś co będziesz żałował-zabrzmiał głos Dicka, zaskakująco spokojny i pewny.- Ta dziewczyna należy do naszej załogi a w Paludze obowiązuje zasada, że tylko kapitan może zabić swojego podwładnego a pan Pekko nie ma zamiaru oddawać swoich kompanów takim Derenhallskim śmieciom!

-Pirackie prawa są bardziej surowe niż myślałem. Gdybym był piratem może bym się tym przejął, ale nie wiem dlaczego teraz miałoby mnie to obchodzić-odpowiedział Havran ściskając mocniej topór, hamując swoje emocje.- Ta dziewczyna narobiła sporo kłopotów mojemu krajowi, a przede wszystkim mojej rodzinie! Ona…

-Mam gdzieś kim była, co zrobiła i kogo wkurzyła swoją pyskatą gębą! Teraz jej los zależy od kapitana a jeśli ją tkniesz to całą twoją kazirodczą rodzinkę czeka los gorszy od tego co zgotowaliście swoim krewnym po kataklizmie!

Dick zapędził się tak mocno, że nie przemyślał swojego ostatniego zdania. Słysząc tą groźbę, wszyscy bez wyjątku, nieważne jak pijani i poobijani wpatrywali się w niego z niedowierzaniem. Nikt o zdrowych zmysłach nie obrażał rodu Fore. Nikt nie wypomina jego przyszłości. Przede wszystkim nikt nie mógł grozić tej rodzinie, zwłaszcza gdy przed tobą stoi obecny „Diogenes” tej rodziny.

-Tobie dzieciaku chyba naprawdę spieszno na tamten świat-powiedział głębokim głosem Havran, odwracając się od Laury.-Zamierzałem tylko zabić tą sukę ale jak widzę będę musiał się pozbyć także i ciebie kochasiu.

Derenhallczyk spojrzał szybko na leżącą za nim dziewczynę, upewniając się, że nie wstanie i zaczął iść w stronę młodego pirata. Dick nawet nie drgnął tylko patrzył prosto w oczy idącej ku niemu śmierci.

Nagle „Śmierć” padła na ziemię. Oszołomieni gapie mrugnęli po kilka razy nie mogąc wyraźnie zobaczyć wielkiego kształtu, który nagle wpadł do środka, chwycił Derenhallczyka za głowę i z ogromną mocą cisnął nim o podłogę.

Tym kształtem była jedyna osoba na wyspie, która mogła położyć Havrana Fore gołymi pięściami. Burmistrz Paludy stał w samym środku karczmy i trzymał Derenhallczyka za głowę.

-Nie obchodzi mnie czy jesteś piratem, królem czy psem! Na mojej wyspie każdy przestrzega pirackiego prawa tak jak powiedział ci ten dzieciak!

-HUUUH?-zakrzyknęli niemal wszyscy w karczmie.

-Ten wielki kretyn stał przed drzwiami-pomyślał Sorkvild i zobaczył jak do środka wchodzi jeszcze trzech ludzi. Dwóch z nich znał, byli to Pekko i Dudek, ten szkutnik, który wymknął się zanim na dobre zaczęła się walka. Trzeciej osoby nigdy w życiu nie widział, ale gdy go zobaczył poczuł jak z czoła spływa mu kropla zimnego potu.

Był to niewysoki mężczyzna ubrany w drogą, skórzaną kurtkę z wyszywanymi ozdobami zrobionymi z dziwnego kamienia. Podobnie jak Havran ukrywał swoją twarz, jednak szal który nosił był gładki niczym jedwab, bez śladu brudnego włosa. Na głowie miał czarną fedorę z wyszytym herbem rodziny Fore: krukiem, wroną i gawronem siedzących na gałęzi.

-Nie minęło trzydziestu minut od waszego przybycia Rajmundzie a już jeden z twoich krewniaków zdemolował jedną z lepszych spelunek w mieście-powiedział Biały Miś puszczając oszołomionego Havrana.-Doceniam podarki, które mi przywiozłeś, jak i to, że zachowałeś wobec mnie szacunek, jednak nie zamierzam puszczać płazem mordowania moich drogich gości! Do wieczora macie opuścić Paludę! Powiedziałem wam już zresztą wszystko co chcieliście.

-Rozumiem pana, panie Miś-powiedział przybysz cichym i wyraźnie zirytowanym głosem.-Mój kuzyn zachował się wyjątkowo karygodnie, nawet jak na niego. Obiecuje, że ten jego wybryk nie…

Rajmund przerwał na chwilę i z uwagą przyjrzał się pobitej dziewczynie, która wstawała o własnych siłach i wpatrywała się z uśmieszkiem w jego strone. Poznał ją od razu. Ostatni raz widział tą przeklętą twarz wiele lat temu. Na sam jej widok w środku zaczął zbierać w nim gniew ale z zewnątrz nie dało się tego poznać. Odwzajemnił uśmiech, choć warga mu nieco drgnęła przy wymuszonej minie.

-Witaj Lauro-powiedział Rajmundo i podszedł do niej. Dziewczyna wyciągnęła rękę a on ją lekko chwycił i szybko pocałował. Odsunął się o krok, jakby czuł wobec niej odrazę.-Nie widzieliśmy się odkąd byłaś czternastoletnią dziewczyną. Z wyjątkiem warkocza niewiele się w tobie zmieniło.

-Miło też jest niezwykle miło Rajciu-powiedziała wesołym, dziecięcym tonem, nie zważając na niechęć szlachcica.- Nigdy nie myślałam, że zobaczę jak ktoś z rodziny Fore, zniża się do wejścia na statek. Co też twój wuj knuje, że aż kupił statek i wysłał cię w takie miejsce.

Derenhallczyk spochmurniał i przestał udawać, że jest szczęśliwy z tego spotkania. Lewa ręka, która trzymał za plecami, zgodnie ze szlacheckim zwyczajem, zacisnęła się w pięść. Nie uszło to uwadze stojących za nim towarzyszy Laury, którzy z zaciekawieniem wpatrywali się w spotkanie dawnych znajomych.

-Szanowny Kastiel Fore nie żyje-powiedział drżącym głosem Rajmundo.-Przybyliśmy do tego miasta na rozkaz jego najmłodszego syna, Marduka. Śmierć przyszła po mego wuja w sposób wyjątkowo gwałtowny.

-Nigdy go nie lubiłam-wzruszyła ramionami Laura, kompletnie nieprzejęta.- Ale szkoda mi Marduka. Ile ten dzieciak ma w ogóle lat?

-Jest młodszy od ciebie o jedynie trzy lata-syknął Rajmundo.-Mimo to już mogę cię zapewnić, że jest godnym następcą swego ojca!

-O to nietrudno-mruknęła dziewczyna i usiadła z powrotem przy rozwalonym już barku.-Więc jakiś pirat zabił Kastiela, zgadza się? Musiał to być niezły szajbus, że wam się naraził.

-Jeżeli miałabyś okazję go spotkać i zabić to moja rodzina chętnie cię wynagrodzi-powiedział Rajmundo, podchodząc do swojego kuzyna.-Ten pirat to niejaki Targolik. Musiał zauważyć, że go śledzimy i wymanewrował nas daleko na północ. Gdyby twoja załoga zahaczyła o Kręte Morze to pewnie tam go znajdziecie, my nie mamy tam wstępu.

Derenhallczyk kopnął leżącego krewniaka, który powoli wstawał drżąc kolanami. Uderzenie Białego Misia było w istocie potworne, jednak o dziwo kamienna podłoga była w o wiele gorszym stanie niż jego twarz na której widać były siniaki i zranienia ale przypominały raczej rany po zwykłej bójce a nie po zmiażdżeniu głowy o podłogę.

-Ale to cholernie boli! Następnym razem najpierw…

-MILCZ!-krzyknął Rajmundo przerywając swojemu kuzynowi.-Przez tą małą manipulantkę naraziłeś całe nasze zadanie! Jako Diogenes, masz się mnie słuchać podczas tej wyprawy i nie podejmować niepotrzebnych awantur!

-Ale przecież to…

-Zapominasz się Havranie! Służymy Czarnemu Księżycowi a on wyraźnie wyznacza nam nasze cele. Dziewczyna może i jest morderczynią, ale według naszych praw stoi niżej od zabójcy twojego ojca a mego wuja!

Havran skłonił się nisko i wycedził przez zęby przeprosiny, powstrzymując łzy, które już było widać na jego oczach.

-No dobrze, już dobrze-poklepał go po ramieniu Rajmundo.-Bierz topór i znikamy, lepiej nie denerwować pana Misia.

Derenhallczycy jeszcze raz przeprosili Białego Misia i wręczyli karczmarzowi Barynie pokaźną sumkę zadośćuczynienia za zniszczony lokal, znacznie przewyższającą wartość rozwalonych mebli.

Havran wyszedł po tym bez słowa nawet się nie odwracając. Rajmundo był w znacznie lepszym humorze i życzył nawet wszystkim miłego dnia. Uścisnął ręce towarzyszom Laury, solennie ich przepraszając. Zwłaszcza długo ściskał ręce Sorkvildowi i Dickowi, któremu zresztą puścił oczko, uśmiechając się znacząco.

-Laura ma wielkie szczęście mając takich przyjaciół. Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy.

Po czym zdjął swoją fedore, ukłonił się nisko i wyszedł, po raz kolejny przepraszając Białego Misia.

-Cholerny cudak-mruknął Pekko, gdy Rajmundo w końcu wyszedł. Spojrzał na Laurę, jakby chciał ją o coś zapytać, ale zmienił zdanie uznając, że to by była strata czasu. Dziewczyna by i tak nic nie powiedziała.

Statek Derenhallczyków odpłynął po godzinie, gdy zakupili nieco zapasów i rozprostowali na lądzie kości. Załoga przyjęła to dość dobrze, najpewniej dlatego, że przebywanie w przemytniczym porcie, niezbyt im pasowało, byli w końcu zwykłymi marynarzami a nie piratami.

Zgodnie z obietnicą Białego Misia, nazajutrz wszyscy jego goście weszli na pokład „Szybkiego Rysia”, który miał ich zabrać do Sylentu. Na odchodne, burmistrz Paludy, wręczył im nieco pieniędzy i oddał Fergusona, którego ukrył w kominku. Sporo czasu rozmawiał również z Pekkiem, który nie chciał zdradzić co też olbrzym mu przekazał.

Wszyscy ucieszyli się gdy Telvana Mora znikała z ich oczu. Zostawiali Popielną Wyspę za sobą a przed nimi czekał największy port świata z dziesiątkami atrakcji i godnych uwagi miejsc do odwiedzenia.

Wieczorem wszyscy mężczyzni (wliczając w to Fergusona), debatowali pod pokładem, co też będą robić w Sylencie i co zrobią dalej. Laura do nich nie dołączyła. Cały czas trzymała w ręku notatkę, którą znalazła przed karczmą i którą musiał upuścić Rajmundo.

Było na niej napisane po Derenhallsku: „Targolik ma jedyną rzecz na której ci kiedyś zależało".

Dziewczyna rzuciła w końcu kartkę do morza i zeszła pod pokład by pogadać z resztą. Przeszłość miała ją w końcu dopaść, ale z pewnością nie było to dzisiaj.








niedziela, 4 sierpnia 2019

Rozdział 12-"Śliwówka czy śliwowica? Pojawienie się Diogenesa!



Laura szła cała rozpromieniona po mieście, ubrana już w swoje stare ubranie. Sorkvild i Dick wyglądali jednak na nieco przybitych. Czarodziej ciągle martwił się o Fergusona, jednak od ciągłego użalania się ratowała go ciekawość. Co chwila rozglądał się po uliczkach Paludy, obserwując mieszkańców wracających do codziennego życia po dość gwałtownej nocy.

Przemytnicze miasteczko zbudowane było na kształt półksiężyca tak aby wszystkie główne uliczki w końcu prowadziły do zatoki. Pierwszymi budynkami jakie można było zauważyć, były wielkie magazyny, które były non stop bacznie pilnowane przez ludzi Białego Misia. Gdy nieco się zagłębiło w głąb ciasnych przejść, znajdywało się dziesiątki najróżniejszych sklepików, straganów i karczm z których zwłaszcza te ostatnie przynosiły handlarzom ogromne zyski.

Laura nigdy nie była w tym mieście, toteż kierowała się tam, gdzie prowadził ją instynkt lub zwykła ciekawość. Wchodziła do praktycznie każdego mniejszego czy większego stoiska z jedzeniem, kupowała skandalicznie drogie przekąski i tanich, zupełnie nie kobiecych ubrań.

Sorkvilda początkowo irytowało to ciągłe opóźnianie spaceru, jednak sam korzystając z okazji pokupował trochę dziwacznych ziół z północy i sporą ilość zaskakująco tanich srebrnych bibelotów. Pomimo, że ceny srebra ostatnimi czasy latały w górę i w dół, to w Paludze niezmiennie było ono tanie jak słoma, w końcu kradziony przez piratów towar, zawsze jest sprzedawany za bezcen.

Kupno srebra było w gruncie rzeczy dobrą inwestycją jednak miarka się przebrała gdy czarodziej postanowił odwiedzić wróżbitkę. Dick, którego krewni parali się tym zawodem powiedział, że nie pójdzie tam za żadne skarby świata a, że tylko jemu zostało pieniędzy pożyczonych od Białego Misia musiał się z nim zgodzić, zwłaszcza, że mieli jeszcze posiedzieć trochę w tawernie na skraju miasta.

Odciągnąwszy Laurę od stoisk, szybko ruszyli wzdłuż zatoki aż znaleźli się tuż przed górą, gdzie mieściła się pokaźnej wielkości karczma z szyldem na którym napisane było: „U bezrękiego mańkuta”.

-Dziwna nazwa-mruknął Sorkvild stojąc przed wejściem.- Nie wystarczyłoby powiedzieć: „U bezrękiego”?

-Podobno ta nazwa była wtedy zajęta przez wyjątkowo tani burdel a Baryna Senior wolał unikać napalonych zboczeńców w swoim lokalu-odpowiedział mu Dick, który podszedł do drzwi. Chwycił za klamkę, jednak powstrzymał go Sorkvild, który chwycił go za ramię.

-Nie wspominaj tylko, że mój pierścionek z niespodzianką wykończył jego syna-wyszeptał czarodziej.

-Spokojnie to nie jest jego krewny- uspokoił go Dick.-Stary Baryna był kiedyś kwatermistrzem na „Cichym Ryku” ale zrezygnował gdy przydzielono mu pomocnika. Śmiertelnie się obraził na Gibona i odszedł z załogi.

-I ten młodszy, który się zatruł miał to samo imię?

-No cóż…-pirat zamyślił się, nieco zakłopotany.- Miał chyba jakieś inne imię, ale wszyscy z przyzwyczajenie wołali na niego Baryna. W gruncie rzeczy wymieniliśmy jednego grubasa na drugiego…

Cała trójka weszła do środka. Laura wraz z Sorkvildem mimowolnie mruknęli z podziwem na widok wnętrza. Z zewnątrz tawerna wydawała się być ciasną spelunką w której przez ścisk, więcej piwa kończyło na podłodze niż w gardle. Jak się okazało były to tylko pozory, gdyż znaczna część głównej sali i cała kuchnia, umieszczone były w poszerzonej jaskini wyżłobionej w górze. Tawerna w grocie, była ogromna, pełna ław, stołów i krzeseł, jednak tak wcześnie rano siedzieli tutaj jedynie wytrawni pijacy, którzy mimo, że spędzali na piciu większość życia to mieli na tyle godności i pieniędzy by trzymać się z daleka od tanich spelun.

Za długą ladą, zrobioną z drogiego drewna stał siwy i pomarszczony staruszek, który popijał jakiś kolorowy i zapewne drogi alkohol. Z wyraźnym wysiłkiem podniósł głowę i spojrzał na nowych gości.

-DICK!-krzyknął tak głośno i tak nagle, że nawet najbardziej pijani goście podnieśli głowy i rozglądnęli się z przerażeniem.- Mój ulubiony mały pirat z wielkiego miasta-parsknął śmiechem i podszedł do nich lekko się chwiejąc. Mocno wyściskał Dicka, lekko go nawet podnosząc.

-Dobra, dobra Baryna, też się cieszę, że cię widzę-jęknął młody pirat- Weź mnie teraz puść, jestem już na to za stary, ba byłem za stary gdy jeszcze byłeś w załodze!

-Racja, racja-wymruczał staruszek wracając za ladę.-No to jak? Kubek whisky na dobry dzień? Pierwsza kolejka na mój koszt! Oczywiście pod warunkiem, że co nieco mi opowiesz. Prawda to, że Srebrna Kompania dorwała „Cichy Ryk”?

-Dorwała i zatopiła-odparł Dick biorąc mały łyczek.-Ale dwudziestka przeżyła i wylądowaliśmy na tej wyspie.

-Cholera, przynajmniej powiedz, że ten gówniarz co mnie zastąpił jest już na dnie morza!

Dick uśmiechnął się wyczuwając okazję do kilku darmowych kolejek. Jednym ruchem wypił cały kubek i gdy znów został napełniony zaczął mówić dalej:

-Spokojna głowa, na własne oczy widziałem, jak zatruty został tak mocnym syfem, że aż mu krew z oczu poleciała. Możesz podziękować za to temu to profesorowi Sorkvildowi- powiedział poklepując czarodzieja po ramieniu.-A ta zabójcza piękność sprawiła, że głowa Gibona jest już wiele mil od jego kręgosłupa!

Dick nagle poczuł nagle, okropne zimno na całym ciele. Bez wątpienia nie byłą to wina pogody więc przyczyna musiała być jedna. Jego instynkt przetrwania dał o sobie znać, po raz pierwszy odkąd odeszli z nawiedzonego miasta. Nawet wtedy gdy niedźwiedziopodobny olbrzym chciał ich zabić, nie czuł aż tak dużego zagrożenia.

Coś dotknęło jego ramion. Zarówno Sorkvild jak i Laura położyli na nich swoje dłonie mocno je zaciskając. Głowy mieli spuszczone w dół, jakby ich irytacja którą wywołał pirat była tak silna, że nie mieli nawet sił by na niego spojrzeć.

-Nie powinieneś chyba mówić takich żartów Dick-powiedziała z lekkim uśmiechem Laura, której ręka nie mogła przestać drżeć.

-Próbowanie wyłudzenia bezpłatnych kolejek, takimi historyjkami może przynieść ci pecha-dodał Sorkvild, którego mina daleka była do uśmiechu.

Baryna spoglądał z zaciekawieniem na trójkę gości wyciągając z kieszeni papierosa. Musiał w tym momencie zapalić, dziękując bogom, że nie jest teraz na miejscu Dicka.

-Wiecie to wszystko bardzo ciekawe ale wiem o tym od wczoraj-powiedział barman po czym mocno się zaciągnął.-Pan burmistrz był tu w nocy i sporo mi powiedział, jak zwykle oczekując darmowego piwa!

-Pppowiedział wszystko?-jęknął blady na twarzy Sorkvild.- Naprawdę wszystko?

-A no tak! Paskudnie się rozgadał, ten stary zgred!-zaśmiał się Baryna.-Gdy miasto się ewakuowało ja spałem, toteż byłem jedynym karczmarzem w okolicy. Pół nocy gadał o waszej czwórce, o tym kto zabił Gibona, kim wy w ogóle jesteście i tak cały czas-rzucił wypalonego do połowy papierosa na ziemię.-Szczerze to słuchało się go całkiem nieźle, tylko potem zaczął coś pitolić o ruszających się kamieniach, czarodziejach i zabójczyni która zna Dim Mak.

-Co… co to znaczy?-spytał Dick unikając patrzenia na Laurę.

-To fachowa nazwa na tak zwany „cios śmierci”. Podobno osoba która zna tę technikę może zabić jednym uderzeniem-odpowiedział z lekceważeniem w głosie stary barman.-Oczywiście od tego momentu wiedziałem, że zaczyna ubarwiać całą historię ale przez grzeczność go słuchałem. Gdy zaczął mówić o gadającym łbie Łysego Gibona, którego trzyma w kominie, tak się wkurwiłem, że kazałem mu wypieprzać z mojego lokalu i zapłacić za piwo które wypił, wliczając te kilka litrów które nie trafiły mu do gęby tylko na podłogę!

-Sam ubarwiasz historyjki-mruknął Dick bawiąc się szklanką.-Patrząc na te wory pod oczami i fakt, że zamiast whisky nalałeś mi zimnej herbaty, wnioskuję, że musiałeś słuchać tego pitolenia całą noc.

-A żebyś kuźwa wiedział!-jęknął Baryna.-Będąc szczerym zrozumiałem co piąte słowo, tak mi się spać chciało. Mówiąc szczerze to mam dosyć historyjek na najbliższy czas, wystarczy mi wiadomość, że Gibon i ten grubas, który mnie zastąpił już gryzą ziemię, nieważne czy ich zabiła mistyczna mniszka czy cholerny prestidigitator.

-Oszczędzimy ci gadaniny staruszku-powiedziała Laura, nieco roźluzniona postawą barmana.-Jeśli mógłbyś to przynieś mi coś słodkiego do picia.

-Mi także-dodał Sorkvild.-I niech nie będzie zbyt mocne, muszę się odstresować a nie urżnąć w trupa.

Barman kiwnął głową i wyszedł na zaplecze szukając coś dla oryginalnych klientów. Przez ten czas młodego pirata ostro pouczono by nie zdradzał ich sekretów, tak lekkomyślnie.

Po dłuższej chwili wrócił Baryna trzymając w rękach trzy butelki. Na jednej z nich był duży i widoczny dla nawet najbardziej pijanego człowieka napis „Whiskey”, pozostałe były bez etykiet wypełnione jakąś .

-No dobra zagrajmy w pewną grę-uśmiechnął się niecnie barman.-W jednej z tych butelek jest słodka do bólu śliwówka, natomiast w drugiej jest śliwowica, która dla nawet przeciętnego alkoholika nie różni się niczym od spirytusu.

-I na czym ma polegać ten zakład-spytała zaciekawiona Laura.-Mamy zgadywać co pijemy?

-Co? Jasne, że nie to by było za proste!-parsknął Baryna.-Zgadniecie co jest w butelce zanim ją wypijecie! Jeżeli zgadniecie w której jest pożądana przez was śliwówka, oddam ją za darmo, jeśli jednak nie traficie to będziecie musieli wypić całą butelkę śliwowicy a do tego zapłacić podwójną stawkę. Co wy na to?

-A gdybyśmy nie chcieli grać w tą głupotę i po prostu kupić śliwówkę?-spytał się ponuro Sorkvild.- Zwykła cena wzrośnie trzykrotnie?

-Pięciokrotnie-odpowiedział barman.-Możecie także po prostu wyjść ale daje wam słowo, że to praktycznie jedyna karczma w tej dziurze, gdzie alkohol jest poniżej 10 procent!

Sorkvild chciał zrezygnować, argumentując, że to niemożliwe by nie znaleźli lekkiego alkoholu w całym mieście, jednak Laura i Dick połknęli haczyk. Uważnie obserwowali oba butelki, sprawdzali czy coś w środku nie pływa i próbowali wywąchać czy coś nie ucieka.

Niestety wszystkie były szczelne i niezbyt przejrzyste toteż nie mieli pojęcia co robić. Błagalnym wzrokiem trącili Sorkvilda który spojrzał na oba butelki marszcząc czoło.

-Więc mówisz, że w jednej z tych butelek jest śliwówka zgadza się?-spytał się Baryny, który kiwnął głową zachowując pokerową twarz, jakby grali właśnie o ogromne sumy.

Czarodziej odsunął oba butelki na bok i chwycił whisky.

-A więc zgodnie z obietnicą wypijemy ją za darmo-powiedział Sorkvild, czym wywołał głośny śmiech u barmana.

- Cholerny geniusz, to była moja ulubiona sztuczka-pokręcił głową z niedowierzaniem.-Nikt nigdy nie przygląda się trzeciej butelki! Jak to odgadłeś?

-To proste, w pierwszych dwóch musiał być ten sam płyn, ponieważ…

Wyjaśnienie czarodzieja przerwał głośny gwizd, tak mocny niczym róg bitewny. Laura i Sorkvild drgnęli nerwowo, jednak pozostali ludzie zebrani w karczmie nie zwrócili na niego większej uwagi.

-Co to…

Kolejny raz ten sam gwizd przerwał mu w połowie. Zdenerwowany czarodziej przez dłuższą chwilę siedział cicho, oczekując trzeciego sygnału.

-Gdyby mieli gwizdać, już by to zrobili-mruknął Baryna, odgadując jego obawy.-To sygnał, który zwiastuje nadejście statku i rozkaz otwarcia bramy-wyjaśnił.- Trzy gwizdy to planowana wcześniej dostawa, dwa oznacza nieumówionych gości a jeden sygnalizuje atak z morza.

-Nie powinno być odwrotnie?-spytała się Laura.-Zazwyczaj trzy sygnały oznaczają największe kłopoty.

-Zazwyczaj zaraz po pierwszym sygnale, obsługujący róg, albo w tym przypadku gwizdek, kończy trafiony z armaty, kuszy czy cholera wie co jeszcze a wtedy wszyscy myślą, że wszystko gra i kończą z nożem w przysłowiowej dupie.

Gdy Baryna skończył mówić, rozległ się duży huk, jak przy trzęsieniu ziemi. Cała góra zaczęła drżeć, wraz z jaskinią w której mieściła się karczma. To nie było jednak trzęsienie ziemi. Bez wątpienia było to nieco nieprzyjemne ale dało się bez problemu utrzymać na nogach, zwłaszcza dla przyzwyczajonych do tego bywalców karczmy.

-Mamy nieznany statek, który zna sygnał i chcę wejść-powiedział Baryna.-Zaraz otworzą kamienną bramę, jeśli to wasz pierwszy raz to wyjrzyjcie przez okno, widok jest niezapomniany!

Laura z Sorkvildem podbiegli do okna a za nimi znacznie bardziej opanowany Dick, który już miał okazję zobaczyć jak działa ten nieznany większości ludzi cud techniki.

Gdy kilkadziesiąt lat temu Biały Miś zrezygnował z kariery pirata i łowcy czarownic, postanowił wrócić na swoją wyspę, daleko w północnej części Archipelagu Chaosu, gdzie miał spędzić żywot na siłowaniu się z dorównującymi mu niedźwiedziami. Pech chciał, że rozbił się na zachodzie wyspy i gdy podróżował do Kiełka, jedynej zamieszkałej przez ludzi osadzie na wyspie, trafił na ślad ukrytej w górach wioski.

Wtedy to, odkrył mechanizm otwierający przejście do oceanu, nie zastanawiał się zbyt długo zanim postanowił osłodzić sobie ostatnie lata życia. Zebrał wokół siebie kupców, handlarzy i przewoźników, dzięki którym zdołał stworzyć małe przemytnicze imperium, które było równie wielką solą w oku co najbardziej agresywni piraci.

Zrujnowane miasteczko odbudowano i nazwano je Paludą, na cześć jakiejś legendarnej istoty z Archipelagu Chaosu o której w zasadzie nie wiedział nikt oprócz założyciela.

Lata mijały a Kamienne Wrota Paludy otwierały się coraz częściej na wszelkich typków spod ciemnej gwiazdy, podróżników, poszukiwaczy a nawet zwyczajnych ludzi, szukających miejsca na świecie. Wszyscy byli mile widziani w mieście niepokonanego Białego Misia, którego sama postać budziła grozę i poważanie nawet po upływie tylu lat.

Nikt do tej pory nawet nie próbował podważyć jego władzy z prostego względu. Tylko on wiedział na jakiej zasadzie działają Kamienne Wrota, toteż jakakolwiek próba pozbycia się go skutkowałaby utratą zysków, nie wspominając już o tym, że taka próba byłaby równa samobójstwu.

Z początku nic się nie działo, ale wtedy zauważyli, że robi się coraz ciemniej. Przyjrzeli się uważniej skalnej ścianie. Ona nie stała w miejscu, tylko wznosiła się ku górze zasłaniając słońce. Już po chwili uniosła się nad wodę i jednostajnie uniosła się setki metrów nad ziemią, oblekając całe miasto w jeszcze większy mrok.

Wtedy to zobaczyli statek, który z pomocą wioseł kierował się w stronę najbliższego wolnego molo, gdzie już uwijali się pracownicy gotowi na przyjęcie gości.

Laura stawała na palcach, wystawała przez okno i przekręcała tak mocno głowę jak tylko się dało, jednak ciągle nie potrafiła zobaczyć bandery. Jedyne co widziała to burtę statku i stopy chodzących po nim ludzi.

-Nie da rady panienko nic nie zobaczysz-krzyknął zza lady Baryna.-Znając życie zaraz ktoś przyjdzie z tego statku by się napić.

Okręt zniknął z pola widzenia a brama zaczęła się zamykać, zasłaniając widok na szerokie wody oceanu.

-Co to może być za statek staruszku?-spytał się Dick gdy wszyscy usiedli z powrotem przy ladzie.

-Sam słyszałeś, że były dwa gwizdy dzieciaku-mruknął barman, urażony odniesieniem do jego wieku.-Może to być ktokolwiek począwszy od piratów po uchodźców z północy!

-Nielegalnych imiglantów-jęknął ktoś pod stołem.-Zabwali mi łobotę…

-Zamknij mordę Elias, oni nikomu nie zabierają robotę, są na to za głupi!-odkrzyknął Baryna.-Poza tym ty tu pracujesz od czterech lat!-barman pokręcił głowę z beznadziei i zwrócił się z powrotem do gości popijających darmową śliwówkę.-Ten idiota jak się upije zapomina wszystko sprzed kilku lat! Wczoraj myślał, że jest nastolatkiem i postanowił poderwać pierwszą spotkaną na ulicy dziewczynę, która jak się potem okazało byłą dziwką której zaproponował....

I zaczął opowiadać o wyczynach swojego pracownika. Minęło sporo czasu, Baryna już kończył opowiadać kolejną historię gdy do karczmy wpadł wysoki, ubrany w strój pracownika portu mężczyzna, który wyglądał jakby miał ochotę coś rozwalić z wściekłości.

-Cześć Dudek-powiedział niezbyt tym przejęty barman.-Co dla ciebie?

-Szklanka czystej i kufel piwa do popitki-odpowiedział i usiadł przed ladą obok Sorkvilda.-Jak tylko zobaczyłem ten cholerny statek, poleciałem do kierownika i poprosiłem o dzień wolny.

-Największy pracoholik wśród szkutników w Paludze wziął urlop? Kto taki przypłynął, Derenhallczycy?

-Zgadłeś, dokładnie oni-odpowiedział mężczyzna, zwany Dudkiem. Laura poruszyła się niespokojnie.-Normalnie mam gdzieś kto skąd pochodzi, ale poczułem, że lepiej będzie jak będę unikał tych skurwieli jak ognia! Co Biały Miś sobie myśli pozwalając im tu przypływać? Czy ty wiesz jaką mieli flagę na maszcie?

Nim zdążył zaspokoić ciekawość wszystkich w miarę przytomnych ludzi w karczmie, ktoś wszedł do środka.

Była to osoba niepospolitej postury, wielka i szeroka w barach. Nie był tak wielki jak Biały Miś, jednak dwumetrowi ludzie i tak musieli mu się wydawać śmiesznie mali. Ubrany był w futrzaną kurtkę a brodę miał owiniętą futrzanym szalem z jakiegoś nadmiernie włochatego stworzenia. Gdzieniegdzie widać było wystające z kieszeni, czarne ptasie pióra. Najbardziej rzucał się w oczy topór, który nosił na plecach. Ogromny oręż wydawał się niedorzecznie wielki i nawet wielki siłacz miałby problem z podniesieniem go, nie mówiąc już o zadaniu nim ciosu.

-Ze wszystkich karczm akurat wybrał tę-jęknął Dudek dając znać Barynie, że zamawia kolejny kieliszek.

-Tak… po prostu musiał wybrać to miejsce-powiedziała cicho Laura, chyląc głowę w dół.

Nowy gość podszedł do lady obrzucony spojrzeniami niemal wszystkich zebranych. Od razu można było poznać, że mają przed sobą Derenhallczyka. Blada skóra, całe ciało pokryte tatuażami i oczy, które przynosiły pecha każdemu który w nie spojrzał.

W połowie drogi do lady nagle stanął, zdjął z pleców swój topór i uniósł go nad ziemią. Zdawało się, że ledwo go trzyma, bo nagle jego ręce zaczęły dygotać i broń poleciała w dół.

Baryna przeklął spodziewając się ogromnej dziury w podłodze, jednak gdy spojrzał w dół zobaczył, że ostrze zatrzymało się tuż nad ziemią. Zatrzymanie czegoś takiego musiało wymagać monstrualnej siły. Przybysz jak gdyby nigdy nic podniósł topór jak piórko, podrzucił nim tak, że zrobiło obrót w powietrzu i gdy go złapał, schował je za plecy.

-Uwielbiam straszyć ludzi, udając, że jestem pierdolonym świrem-powiedział szeroko się uśmiechając zza zakrywającego mu twarz szalika . Podszedł do lady czując, że wszyscy na niego popatrzą i krzyknął na cały głos.-Karczmarzu, stawiam wszystkim tu zebranym kolejkę! Dzisiaj niech wiedzą, że stawia im Havran „Diogenes” Fore!

Derenhallczyk usiadł przed Baryną, który z wymuszonym uśmiechem przyjął od niego sporą ilość parskich sparków i zaczął nalewać wszystkim tanie trunki.

Przybysz zdawał się nie zwracać uwagi na siedzących po jego lewej stronie Dicka i Dudka, ale z zaciekawieniem spojrzał na Sorkvilda.

-My się chyba znamy-powiedział marszcząc brwi.-To było chyba na Ticsus dwa lata temu zgadza się? Pan Douglas, asystent Profesora Anaruka, zgadza się?

-Tak, oczywiście, to ja-odpowiedział lekko zakłopotany czarodziej.-Przepraszam, jednak ja pana zupełnie nie poznaje.

-Och nic nie szkodzi, to było duże przyjęcie. Rozmawiał pan długo z moim ojcem, Kastielem Fore, pamięta pan?

-Ach tak, jego kojarzę, bardzo bystry i niezwykle wygadany człowiek… Ach już pamiętam! Stał Pan przy jego boku ale nie odezwał się Pan ani słowem…

-To nie było moim zadaniem-uśmiechnął się tajemniczo mężczyzna, po czym spojrzał dalej na wpatrzoną w szklankę Laurę.- A ta piękna dama to wasza towarzyszka? Miło panią poznać, czy ma pani…

-Przestań pieprzyć Havran- warknęła Laura obrzucając go pogardliwym spojrzeniem.-Wiedziałeś kim jesteś co najmniej od chwili w której przekroczyłeś próg tej speluny!

-No no tylko nie spe…-Baryna chciał zaprotestować ale tuż przed nosem mignęło mu ostrze topora. Derenhallczyk musiał zaskakująco szybko zdjąć broń, zamachnąć się nią i teraz tuż przed Laurą wisiało ostrze, którym pozornie żaden człowiek nie mógł skutecznie władać.

-Kopę lat Laura-powiedział pozbawionym emocji głosem, Havran.-Dziesięć lat minęło a ty dalej pyskata? Może dziś w końcu uda mi się to zmienić.