czwartek, 7 stycznia 2021

Rozdział 25- "Magnaci przypływają na Ticsus! Filon rozpoczyna swoją intrygę! "

Co jak co, ale wyspa Ticsus to najlepszy przykład tego by nie oceniać książki po okładce bo możesz się bardzo niemiło zaskoczyć o ile tylko planujesz coś niecnego. Większość ludzi gdyby miała wybór to po zobaczeniu z daleka tej małej metropolii, odwróciła by się na pięcie i uciekła stamtąd tak daleko jak to możliwe.

Z wyglądu wyspa wyglądała jak przesadnie przeludniona, brudna, pełna bandziorów, żebraków i pirackich dziwek, ale gdy tylko ktoś zszedł na ląd to dochodził do wniosku, że w sumie nie jest tu aż tak źle. To miejsce tylko tak wygląda bo w rzeczywistości jest cholernie przeludnione i pełne żebraków , za to zaskakująco czyste, pełne strażników pilnujących porządku, luksusowe i względnie zdrowe kurtyzany witały wszystkich przybyszy równie serdecznie co kosztownie a co do bandziorów… No tu trzeba przyznać, że było gorzej bo taki zwykły łobuz zabierze najwyżej portfel i wybije zęba a tutejsi zabierali nieraz wszystko, włącznie ze statkiem, ładunkiem, domem i to wszystko pod literą prawa.

Derenhallski statek, który powoli dopływał do portu wiózł kogoś kto poznał to miasto od podszewki, mimo, że był tu pierwszy raz.

-Fascynujące miejsce! Mała zasyfiona mieścina jest w praktyce centrum tego świata! Gdy u nas i na parszywej północy panuje stagnacja i dekadencja, tutaj dopiero wyrasta i wykazuje się prawdziwa siła człowieka jako społecznej jednostki!

Marduk Fore, szesnastoletni Antys, czy jak kto woli głowa rodziny, wyciągnął teatralnie ręce w stronę wyspy, jakby próbował ją objąć.

-Och tak, z całą pewnością tutejsi żebracy, biedne dziewczyny do wynajęcia i kupcy ledwo wiążący koniec z końcem.

Kobieta, która to powiedziała nawet nie miała ochoty patrzeć na miasto i na młodzieńca. Za bardzo była pochłonięta udawaniem, że czyta książkę.

-Chodziło mi o całokształt pani Magyr- mruknął z irytacją, choć wiedział, że panna Dathne celowo próbuje go doprowadzić do wściekłości, jak to robiła z wieloma innymi magnatami.-Rozwój nie zależy zresztą od jednostek.

-Ale jednostki jednak popychają go do przodu-odparła szczycąc pozostałych spojrzeniem znad okładki.-Srebrna Kompania jest stosunkowo starym tworem, ale w dzisiejszej formie istnieje dzięki jednemu właściwie człowiekowi. Skąd wiecie, czy pierwszy lepszy tragarz z tego tłumu nie byłby wyśmienitym królem, który nie zjednoczyłby świata?

-Na pewno nie byłby dobrym pieprzonym królem, ani nawet najniższym w randze dowódcą, jeżeli wszystko co robi to taszczy stare ryby i nic poza tym-parsknął faktyczny właściciel statku Bors Mors.-Gówno mnie obchodzą rozważania filozoficzne, ale wiem tyle, że gdy człowiek nie pracuje nad sobą to chujowa przyszłość stoi przed nim otworem.

Marduk podrapał się po brodzie nie wiedząc za bardzo jak na to odpowiedzieć za to Dathne nie chciało się nawet ukrywać wściekłości.

-Właśnie dlatego za wszelką cenę starałam się byś nie dostał zaproszenia i spędził przyjęcie nie wśród elity, tylko w jakimś podrzędnym barze! Każdą, nawet najbardziej rozbudowany dialog potrafisz zepsuć swoim chamskim i praktycznym, chłopskim rozumowaniem na który nie ma żadnej dobrej odpowiedzi!

-No przykro mi, że takie odpowiedzi są najlepsze-warknął Bors szczerząc swoje przesadnie duże zęby, które wbrew pozorom nie wyglądały jak te u morsa a bardziej jak należące dzika.- Nie prosiłem się zresztą na to spotkanie, zresztą Marduk tak samo!

-Król nie jest przychylny żadnemu z nas a tak samo myśli o Srebrnej Kompanii. Jeżeli ktoś wśród tego wymyślonego „Sojuszu” coś odwali to łatwo będzie nas powiązać ze sobą i wziąć na dno-odpowiedział Marduk uśmiechając się kpiąco.-Zupełnie jakbym chciał robić interesy z wredną starą panną i furiatem.

-Jeżeli tak myśli to jest większym głupcem niż myślałem! Zwykły pies na usługach Parsy…

Nagle Dathne wstała i wymierzyła siarczysty cios w policzek magnata, jakby to powiedzieć, zaledwie ostrzegawczy.

-Na wszystkich Bogów i bożków, błagam cię Bors, jeżeli masz tak się zachowywać to wejdź na maszt i skocz na główkę prosto na jakiś wbity harpun, oszczędzisz nam wszystkim problemów!

-Ty wredna suko, ty…

Tym razem dostał po głowie książką.

-Nazywaj mnie i obrażaj jak chcesz, ale do wyjazdu masz trzymać się blisko mnie i nie odzywać się chociaż słowem!

-Mam już żonę i dorosłe dzieciaki, więc dziękuje bardzo, ale nie potrzebuje opiekunki!

-Ona ma rację Mors-powiedział nieoczekiwanie Marduk.-Wysłano cię tu bo wiedzieli, że łatwo cię sprowokować a ja nie mam czasu cię pilnować.

Bors cały poczerwieniał na co Dathne i Marduk nieco się cofnęli bo napady wściekłości były w praktyce znakiem rozpoznawczym całej jego rodziny z nim na czele.

-Dobra nie odezwę się słowem-wycedził w końcu przez zęby.

Statek tymczasem dobił już do portu i marynarze szybko przygotowały kładkę przez którą przeszli magnaci i ich kilkuosobowa eskorta.

Na molo czekali już bliźniacy Finn i Fern, kilka lat starsi bracia Marduka. Ponieważ prawo rodziny Fore nakazuje by spadkobiercą rodu był najmłodszy syn to narodziny identycznych bliźniaków mogły powodować pewne komplikacje i nieścisłości, toteż dla zabezpieczenia starszy z bliźniaków, Finn, miał wzdłuż twarzy okropną bliznę zrobioną przez własnego ojca.

Bracia byli jednak tak zżyci, że gdy dowiedzieli się, że dojdzie jeszcze jeden młodszy braciszek, postanowili z powrotem być identyczni i Finn dorobił Fernowi prawie identyczną bliznę. Większość rodziny uważała jednak, że Fern nie był zbyt przekonany co do tego planu i po prostu gdy było już po wszystkim postanowił grać dobrą minę do złej gry.

-Bądźcie pozdrowieni bracie, pani Dathne i Bors Morsie-skłonił się lekko jeden z braci.-Cieszymy się, że udało wam się bezpiecznie przepłynąć.

-Pokoje, posiłek i cała reszta zostały już przygotowane- dodał drugi.-Niestety trafiliśmy na pewien problem…

-Niech zgadnę, dostałam pokój z Borsem? To byłby już któryś raz z kolei i wolałabym tego uniknąć-parsknęła Dathne, wściekła, że na wyspie jest więcej niż jeden Fore.

-Nie Pani, ze względów bezpieczeństwa wystosowano przepis, że strażnicy gości mają pozostać na statkach i ich nie opuszczać.

Strażnicy nerwowo drgnęli będąc w niezłym szoku.

-Świetnie, po prostu świetnie! Teraz jak będziemy mieli problem to zamiast rozwiązać to jak prawdziwa szlachta przy pomocy służby, będziemy musieli na nich napuścić Borsa a wtedy nie będzie co po nich zbierać.

Starszy magnat dalej nic nie mówił, ale uśmiechał się szyderczo.

-Jakie rozkazy panie?-zapytał się jeden ze strażników Fore.-Możemy się przebrać i wyjść na ląd jako marynarze a broń ukryjemy.

-Nie potrzeba nam skandalu chłopcy, zresztą jeżeli ktoś miałby nas zabić na Ticsus to wasza gromadka w niczym nam nie pomoże. To nie Sylent, tu się nie zarzyna nożami na uczcie!

-Możemy doradzić tylko to samo, choć sytuacja w mieście jest wyjątkowo napięta-pokiwał głową jeden z bliźniaków z kwaśną miną na twarzy.

-Nagły wzrost podatków i ceł dość mocno wszystkich zirytował, zwłaszcza po tym gdy wczoraj przypłynął tu statek wypełniony porcelanowymi ozdobami z Sylentu. Jak się okazuje z jakiegoś powodu nikt w nowych przepisach nie uwzględnił ich jako produktów luksusowych, więc opłata była praktycznie symboliczna.

-Uwielbiam te kupieckie historyjki-westchnęła Dathne wyciągając swój wachlarz. Stanie w porcie wyraźnie ją już nużyło.-Jest jeszcze coś godnego uwagi? Chce zrobić małe zakupy i iść odpocząć.

Widząc kręcących głową bliźniaków ruszyła naprzód a za nią Bors Mors, który najwyraźniej nie miał kompletnie nic do roboty, oprócz łażenia i denerwowania młodszej magnatki.

Marduk nie miał za bardzo planów i jeszcze przez chwilę rozmawiał z braćmi. Po krótkiej rozmowie w zasadzie o niczym, wrócił temat porcelany.

-Czterdzieści tysięcy zysku to paskudnie podejrzana sprawa-mówił, zdaje się, że Fern.-Od razu zresztą zaczęli się sprawie przyglądać tutejsi szpiedzy bo podobno na statku przypłynął Filon Nogareth a wiadomo, że z nim jest zawsze związany jakiś szwindel.

-Filon Nogareth? Na Ticsus?-Ożywił się nagle Marduk.-Przypłynął tu wczoraj z Sylentu?

-Tia wstrętna parska małpa-splunął Finn.-Człowiekowi, który zdradza własną rodzinę nie wolno ufać pod żadnym pozorem!

-Nieważne co jest wartościowe a co nie, ważne jest to co zapewni naszej rodzinie rozwój-odpowiedział dziwnie ostrym tonem.-Wiecie gdzie teraz przesiaduje?

-Z tego co wiem to wynajął pokój w gospodzie średniej jakości przy magazynie przypraw i tam przesiaduje z jakimiś dziwnymi typami-powiedział po zastanowieniu Fern.-Możemy cię tam zabrać jeśli…

-Nie wasz interes co zamierzam robić na tej wyspie w najbliższych dniach-uciął rozmowę i pochylił się w stronę bliźniaków.-Wykonaliście moje polecenie sprawdzając sytuację na Ticsus, teraz macie wrócić na statek i nie wychodzić z niego, chyba, że po powrocie do Derenhalle, czy to jasne?

Bliźniacy stali zszokowani nie wiedząc za bardzo co powiedzieć ani od czego zacząć. Choć słowo Antysa było w teorii ostateczne i niepodważalne to zaczęli protestować przeciw tej decyzji.

-Przecież nic nie wiesz jeszcze o tym kto będzie na przyjęciu…

-Kogo unikać…

-Gdzie warto się udać…

-Z kim rozmawiać…

-Z kim nie rozmawiać…

Nagły kopniak Marduka trafił jednego z bliźniaków prosto w brzuch. Było to tak niespodziewane, że pomimo kilku lat różnicy i znacznie większej wagi, ten zachwiał się i tylko interwencja drugiego z nich ocaliła go przed wpadnięciem do wody.

-Jesteście zbyt nadgorliwi, niepotrzebnie bierzecie sprawy w swoje ręce, zamiast przekazać im mnie-powiedział sucho Marduk.-Sam decyduje o wszystkim, wy mi tylko doradzacie. Spieprzać na statek i nie wychodzić z niego aż pozwolę.

Powiedzmy sobie jasno, gdyby w normalnej rodzinie najmłodszy syn tak powiedział, dostanie po głowie byłoby łagodną karą za bycie chamskim gnojkiem. Rodzina Fore z pewnością nie należała do normalnych bo tam gdzie inni słuchali się najstarszego, najbardziej doświadczonego i znającego świat człowieka, oni ten szacunek kierowali w stronę najmłodszego pośród nich. Tłumaczono to zdaje się twierdzeniem, że w głowach młodych jest najwięcej pomysłów i starsi bracia powinni je wykonywać. Taka metoda działała zaskakująco dobrze bo ród miał się całkiem nieźle, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich raczej mroczną przeszłość.

Nie dziwi więc zatem fakt, że bliźniacy nie pisnęli ani słowem tylko posłusznie udali się na statek, kłaniając się nisko na pożegnanie.

Marduk mruknął coś pod nosem i ruszył w stronę gęstych zabudowań miasta. Nikt tak właściwie nie zwracał na niego uwagi bo jak zresztą sam wcześniej zauważył, to miejsce nie tolerowało zbędnego marnotrawstwa. Byli po prostu klientami jak każdy inny bogatszy kupiec a ich krew nie miała znaczenia, toteż nikt na Ticsus nie czekał na nich ze specjalnym komitetem powitalnym.

Zagłębiając się w kolejne uliczki, Marduk zaczynał żałować, że nie spytał się nawet o drogę. Po chwili jednak zauważył dość znaczącą wskazówkę, która zresztą była przez lokalnych mieszkańców jedynym w mieście drogowskazem.

Polegała ona mniej więcej na tym, że im bardziej zbliżał się do odpowiedniej dzielnicy, tym więcej po drodze mijał straganów z dywanami, ludzi z turbanami i chustami na głowie, wszędzie było czuć zapach mięsa i tego czym każda żywność się w końcu stawała, no a może to były po prostu daktyle.

Znając gust Filona, udał się do karczmy w od której najmniej czuć było zapach sziszy i jednocześnie praktycznie pozbawiona gości.

W środku było tylko czterech ludzi. Stary dziadek za barem, którego chyba tylko upartość trzymała w dzielnicy, która tak bardzo się zmieniła za jego życia, oraz trzech gości przy stole. Patrząc na ilość kufli, stojące na chybotliwym stole i radości karczmarza, który zarobił w godzinę więcej niż przez tydzień można było odnieść, że balanga trwa w najlepsze.

-Nie, nie, nie i jeszcze raz nie-zrzędził Filon waląc w stół przy każdym słowie.- Umiarkowany hedonizm w żadnym wypadku nie prowadzi zawsze do pełnej dekadencji! Tu chodzi o spełnianie marzeń, pragnień i idei a przecież sama idea nigdy nie prowadzi do spaczenia bo z natury jest doskonała!

-Mówią tak tylko gnojki takie jak ty, które nie widzą, że siedząc na dupie całe życie i cytują jakiegoś gówno wartego cesarzyka sprzed iluś tam lat, usprawiedliwiając tylko swoją niemoc twórczą i brak kontroli nad własnym życiem!

-Mam absolutnie pełną kontrolę nad własnym życiem ty stary zgredzie!-odpowiedział zaczerwienionemu od piwa wilkowi morskiemu.-Jestem po prostu realistą, mierzę siły na zamiary i nie biorę się coś co mi się na pewno nie uda!

-Ty tylko tak myślisz bo nigdy w życiu nic nie próbowałeś zmienić! Los dawał ci szansę a ty je odrzucałeś bo nie wierzyłeś w siebie, tylko w nędzne filozoficzne formułki, które kazały ci iść drogą najmniejszego oporu! Prawdziwy sens życia znajdziesz gdy spróbujesz wszystkiego co możesz!

-To w takim razie skąd wiesz czy moim przeznaczeniem i idealnym zajęciem nie jest bycie pierdolonym gołębiem, huh? Siądę sobie na dachu i będę wpieprzać chleb od przechodniów i srał na ulicy. W czym w takiej sytuacji będzie się to różnić od prostego i zwykłego epikureizmu?

-Różni się tym, że podjąłeś wyzwanie i spróbowałeś czegoś nowego co może być twoim celem w życiu ty przechodzący w skrajności szczeniaku! Ciągłe poszukiwanie jest męczące, ale w przeciwieństwie do tej twojej delikatnej ścieżki hedonizmu nie jest bezproduktywne!

-Och bo każdy człowiek marzy by przez całe życie sprawdzać czy nie będzie się sprawdzał w roli gołębia, dzika czy wrony!

-A propos wrony to jedna właśnie tu wleciała-wybełkotał najmłodszy z trójki. Choć wydawał się najbardziej pijany to w ogóle się nie odzywał co przeczyło każdej znanej filozoficznej dysputy.-Mam już po dziurki w nosie patrzenia na Fore, ale jeśli ma to wam zatkać gęby to może się przysiąść.

Marduk podstawił krzesło co jakiś czas zerkając na karczmarza czy nie ma nic przeciwko. Zwyczajnie zbyt wysoko oceniał poziom tego przybytku.

-Słyszałem, że ostatnio spędzasz tu sporo czasu i to jak widzę w doborowym towarzystwie.

-Zazwyczaj jest jeszcze lepiej, ale paru członków załogi nam gdzieś wywiało-odpowiedział młody żeglarz, zaskakująco wyraźnie jak na kogoś, kto ledwo siedział.-Kapitan Pekko i ja dotrzymujemy panu Nogareth towarzystwa.

-Dick kuźwa, ile razy mam powtarzać, że bez panowania mi tutaj i gadania nazwiska mojej popieprzonej rodzinki!

-Otaczają mnie wariaci!-pokręcił głową Pekko wypijając z niesmakiem kolejny kufel.-Z jednej strony chłopak, który chce przygód, z drugiej ktoś kto chce zostać gołębiem a przede mną… masz jakieś dziwactwa dzieciaku?

Marduk podrapał się zamyślony. Wiele rzeczy przychodziło mu na myśl, ale były to raczej tylko drobne dziwactwa niewarte uwagi i potworności, którymi się lepiej było nie chwalić.

-Raczej nie-wzruszył ramionami.-Jestem całkowicie normalny, przynajmniej z mojego punktu widzenia.

Pekko zmrużył oczy uważnie mu się przyglądając. Nawet po pijaku potrafił bezbłędnie ocenić człowieka (przynajmniej w swoim małostkowym systemie wartości), toteż od razu widział, że lepiej siedzieć przy tym dzieciaku cicho.

-To my będziemy się zbierać, miłego dnia-wymamrotał i pociągnął za ramię Dicka, który walczył z sennością.-Wstawaj dzieciaku, musimy jeszcze znaleźć ten zajazd w którym mamy spać.

Następnie chwycili się za ramię by się zabezpieczyć przed przypadkiem, ruszyli naprzód i machnęli na pożegnanie ostatni raz.

Marduk cierpliwie czekał aż ci dwaj się wyniosą, z zadowoleniem odwrócił się i spojrzał w twarz Filona. Nie zastał jednak jak się spodziewał głupkowatej wesołej miny tylko zaskakująco trzeźwy i wściekły grymas.

-Co ty tu odpieprzasz-wycedził przez zęby.-To nie jest jakaś zabita dechami wiocha z twojego folwarku, tylko dosłownie serce tego świata! Nie możesz ot tak chodzić po mieście jakbyś był u siebie! To cud, że udało ci się dotrzeć z portu do tej dzielnicy w jednym kawałku!

Początkowa wściekłość zaczynała się zmieniać w coś na kształt ataku paniki, Filon zaczął gryźć lewą stronę dolnej wargi tak mocno, że zaczęła z niej lecieć krew.

-Znowu pogłębiasz sobie bliznę, nie musisz się tak denerwować, jestem wbrew pozorom bezpieczniejszy niż z obstawą bandy osiłków. Zresztą trzymaj-podał mu chusteczkę.-Wytrzyj się i postaraj się nie okaleczać tak mocno.

-Nie każdy jest takich cholernym stoikiem jak ty-mruknął Filon, wycierając niedbale krew. Był wpatrzony w brudne okno, starając się coś wypatrzeć.- W tym miejscu, jeśli nie jesteś kimś albo za kimś to jesteś w praktyce nikim a żaden człowiek nie chce żyć na marginesie. Łażąc po tych straganach zwróciłeś na siebie uwagę jakiejś trzydziestki szpiegów!

-I kto to mówi, sam pijesz tu od wczoraj z jakimiś nieogarniętymi żeglarzami…

-Ci twoi „nieogarnięci żeglarze” to w rzeczywistości groźni piraci, którzy dosiedli się w Sylencie jak już chcesz wiedzieć-parsknął Filon na krótko odwracając głowę od okna.- Nie mam pojęcia w jakiej załodze byli, ale sądząc po postawie, bliznach i reszty ich towarzystwa, musiała to być górna półka.

Marduk sam zagryzł mimowolnie wargę. Jeżeli choć część z tego co mówił Filon jest prawdziwa to nie przygotował się tak dobrze jak myślał na wizytę tutaj. Doskonale wiedział jak postępować z wysoko urodzonymi jak i dorobkiewiczami, ale nie brał zbytnio pod uwagę szarego tłumu.

-Tacy jak ty czy ja, często ignorują zwykłych ludzi bo myślimy, że pojedynczo nic nie znaczą a wystarczy, że dasz takiemu nóż, wskażesz cel i będziesz miał niezłe widowisko-westchnął głośno Filon pijąc ostatni łyk piwa jaki mu został. Na pytające spojrzenie karczmarza tylko pokręcił przecząco głową.- Dlatego przyjmij od swojego szwagra małą lekcję: nigdy nie lekceważ nikogo!

-Dzięki za radę, ale nie jesteś jeszcze moim szwagrem

-Ale będę-odpowiedział Nogareth uśmiechając się kpiąco.- Ja zawsze dotrzymuje słowa bo praktycznie nigdy ich nie daje na ślepo. Jak coś mam zrobić to to zrobię i bez wyjątku.

-Nigdy w życiu cię nie widziałem tak zmotywowanego- stwierdził ze zdziwieniem Marduk.-Wiedziałem, ze lubisz moją siostrę, ale żeby aż tak?

Filon sięgnął pod stół wyciągając kapelusz z piórkiem. Czarnym piórkiem.

-Pirat Targolik, który zabił twojego ojca zginie a ręka Izabeli i miejsce w rodzinie mam zagwarantowane, tak?-Marduk na to pytanie tylko kiwnął głową.-No to w takim razie nie musisz się niczym martwić. Po tym durnym przyjęciu znajdę statek, załogę i dorwę tego parchatego pirata gdziekolwiek by się nie zaszył.

-Możesz zgrywać bohatera, ale i tak ktoś taki jak ty nie może znać drogi przez Kręte Morze do pirackich wysepek, kto jest twoim przewodnikiem, ten starszy pirat z którym piłeś?

-Gdyby był sam? Brałbym go w ciemno, ale towarzystwo w jakim się obraca raczej daje go na dno mojej listy. Jego grupę w Sylencie żegnał sam Goli Garibaldi z chusteczką w dłoni jak śliczna niewiasta. To pożegnanie było trochę nazbyt wypełnione ukrytymi pogróżkami jak na mój gust, ale sporo się dzięki temu dowiedziałem.

-Ale właściwie to czego bo nie rozumiem…

-Ty masz swoje sekrety i ja mam swoje sekrety-uśmiechnął się szeroko Filon co przez świeżo przygryzioną wargę wyglądało dość makabrycznie.-Wystarczy, że będziesz uważał na niezbyt starego typka z północy o imieniu Sorkvild i jego żądną krwi koleżankę Laurę, wtedy powinieneś być bezpieczny- wstał i ruszył do drzwi pewnym krokiem, jakby nie wypił ani kropli alkoholu.

Marduk westchnął zrezygnowany. Wbrew pozorom to właśnie takie dziwaczne zachowanie Parsa pokazywało, że pasuje aż za bardzo by wżenić się w rodzinę Fore. Podszedł do lady i poprosił coś niezbyt mocnego.

-Już się robi chłopcze , ale w sumie na rachunku pana Nogaretha już jest taka suma, że przed podaniem wolałbym aby zapłacono za należne.

Karczmarz z trudem podtrzymywał śmiech co młodzieniec doskonale widział. Minutę później Marduk wyszedł ze znacznie mniej pękatą sakiewką a właściciel chichocząc liczył pieniądze.

-Najgorszy i najlepszy klient jednocześnie. Zawsze jak ten Filon się pojawia to pije, wychodzi nie płacąc i jakiś jeleń zawsze za niego płaci. To miasto jest stworzone dla takich ludzi jak on!

sobota, 5 grudnia 2020

Podsumowanie wydarzeń do 24 rozdziału

 Popielna Wyspa

 Łysy Gibon, najbardziej wpływowy z piratów, zwany potocznie Admirałem, naraził się swoim wspólnikom, rodzinie Garibaldich z Sylentu, którzy postanowili uciszyć niepokornego pirata wydając jego położenie flocie konkurencyjnej Srebrnej Kompanii, która była głównym poszkodowanym działalności Gibona. By upewnić się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, Goli Garibaldi, faktyczny przywódca rodziny, wysłał dodatkowo swoją najlepszą zabójczynie Laurę. 

Decyzja ta okazała się słuszna bo jak się okazało, grupie piratów dowodzonych przez Admirała udało się zbiec na mało gościnną Popielną Wyspę. Załoga natknęła się w trakcie zwiadu na pewnego podstarzałego archeologa, który miał zamiar zbadać ruiny miasta magów Telvana Mora, czyli inaczej "zwycięzce śmierci". Cały czas mając na karku zabójczynie, wyruszyli wraz z uwięzionym archeologiem do miasta mając nadzieję na znalezienie skarbów, które pozwolą im wrócić na morze, bogatsi niż kiedykolwiek. 

Miasto okazało się być przeklęte, przez fakt, że ważnym budulcem były Gładokrwiaki, dusze zamknięte w kryształach, które wyzwoliły się z niewoli i były pochłonięte żądzą zemsty. Podczas przeprawy przez ruiny, jeden z piratów Pekko zauważył, że są śledzeni przez zabójcę a na dodatek szansę, że wściekłe dusze zostawią ich w spokoju malały z każdą chwilą. Odciągnął jednego z majtków Dicka i wyjaśniwszy mu pokrótce sytuację, namówił do przeprowadzenia rytuałów uspokajających duchy. 

Tymczasem reszta załogi dotarła pod tajemniczą wieże, gdzie miały czekać na nich skarby. W tym miejscu Laura przygotowała pułapkę i odpalając ładunki zabiła wszystkich za wyjątkiem Łysego Gibona, którego jednak w końcu udało jej się wykończyć przy okazji mocno się raniąc. Od wykrwawienia ocalił ją archeolog, który jak się okazało był w rzeczywistości wciąż młodym Czarodziejem-amatorem. Zaniósł ją do wieży i opatrzył, przy okazji zabierając głowę przywódcy piratów. 

Rytuały Pekki początkowo dawały dość zadowalający efekt, jednak nagła eksplozja w centrum miasta, połączona z zapachem krwi, rozwścieczyła Gładokrwiaki. Udało im się cudem uciec przed goniącym ich zagrożeniem i wpadli do korytarza, który jak się okazało był częścią podziemnego kompleksu wieży. 

W niekończącym się korytarzu, udało im się spotkać z Laurą i Sorkvildem. Wyjście z tej patowej sytuacji nasunęło się gdy korytarz zaczął się dziwnie poruszać i przekręcać w bok. Czarodziej namówił zabójczynie by wskoczyła razem z nim w dół korytarza, jednak piraci zdecydowali się ruszyć w górę. 

Po spokojnym opadnięciu na dół, Sorkvild dowiedział, się, że nie ma tu odpowiedzi na które szukał odpowiedzi, jednak mieli inne zmartwienia. Gładokrwiaki zaczęły opuszczać skorupy i w postaci duchów zaczęli gonić tą dwójkę. Uciekli oni do małej biblioteki, gdzie o dziwo czekali już na nich Piraci. 

Wśród niezrozumiałych przez nikogo ksiąg udało im się znaleźć erotyczną książkę po Derenhallsku a w nim notatkę przeznaczoną dla Fergusona Fore. Okazało się być to zaklęciem, które ożywiło duszę starego maga, jednak przez niedoskonałość zaklęcia, utknął w odciętej głowie Łysego Gibona. Wściekły mag zgodził się na wszystkie warunki i wyprowadził ich z miasta.

Drużyna wyruszyła na południe do jedynego bezpiecznego portu Paludy. Przywódcą miasta był przemytnik Biały Miś, jak się okazało przyjaciel Pekki, mający lekkie problemy z gniewem i prawidłowym sypaniem. Udało im się dość łatwo załatwić transport do Sylentu.

Tymczasem jednak do portu zawinął statek rodziny Fore z Derenhalle, zazwyczaj trzymających się z dala od morza i tropiących pirata Targolika. Jeden z nich Havran rozpoznał Laurę i próbował ją zabić, ale został powstrzymany przez swojego kuzyna, któremu udało się uspokoić sytuację i wypłynąć z portu bez żadnych większych awantur. 


Podróż do Sylentu 

Na przemytniczym okręcie Kapitana Borsalino, próbowali dostać się do Sylentu, ale pomimo, że długość nie była zbyt wielka to podróż niezwykle się przeciągała przez anomalię pogodowe. Załoga była dość zdesperowana, więc gdy z wody wynurzyła się względnie inteligentna morska hybryda, zdołała się przekonać by przywiązać statek do bestii, która jak się okazało była dość pomocna. 
 
Podróż niesłychanie przyśpieszyła, ale jak się okazało Wielorybiolampartoośmiornicorenifer ( w skrócie Wloruś), nieświadomie prowadził ich statek prosto na magiczny sztorm, który zabiłby ich wszystkich w okrutny sposób. Uświadomiwszy sobie, że nawet z pomocą bestii nie uda im się uciec, kapitan zgodził się na propozycję Laury by potwór ich trzymał w paszczy i przeprowadził bezpiecznie do celu. 
 
W ciemnościach załoga była na skraju załamania się, za to Sorkvild był oczarowany atmosferą i budową wnętrza Wlorusia. Podejrzliwa Laura poszła spytać się zamkniętego w skrzyni Fergusona. On gdy dowiedział się, że są we wnętrzu hybrydy przeraził się i stwierdził, że niechybnie czeka ich śmierć. Wyjaśnił, że Hybrydy, podobnie jak Gładokrwiaki są zbiornikami dusz, jednak są dużo bardziej skomplikowane i mag nie miał wiedzy jak one działają. 
 
Niespodziewanie pojawiło się widmo, które jak się okazało pochodziło z gładokrwiaka, które podążyło ich śladem. Po małej manipulacji Fergusona, udało się uzyskać świadomą postać maga Bartolomea Wetto, starego przyjaciela Fergusona. Wyjaśnił im dokładniej jak działają Hybrydy i opuścił swoją śmiertelną kamienną powłokę i uciekł gdzieś wolny.
 
Laura ostrzegła Sorkvilda, który jak się okazało doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale czekał aż będą dość blisko granicy Sztormu by mógł ich stąd wyprowadzić. Wyjaśnił plan kapitanowi i reszcie którą spotkał na Popielnej Wyspie. Za pomocą magii, prochu i dział udało im się przebić przez grubą skórę morskiego potwora i Sorkvild z wielkim trudem zdołał wynurzyć statek na spokojne morze. 

Załoga jednak miała dość przygód i wyrzuciła dwójkę piratów, czarodzieja, zabójczynie i gadającą głowę ze statku na małej szalupie. Brudni, zmęczeni i głodni udało im się dowiosłować w końcu do Sylentu.

Sylent


Laura uciekła razem z Fergusonem z łodzi i biegiem ruszyła do Goli Garibaldiego by odebrać nagrodę za zabicie admirała piratów. Goli pomimo podejrzeń odebrał od niej przesyłkę, niezręcznie próbując wyprowadzić ją z nagłego ataku rozpaczy i wyżaleń. 

Tymczasem piraci i czarodziej zostali złapani przez strażników i przeniesieni do Biura Do Spraw Imigracji. Obrażony Pekko ogłuszył dwójkę niemiłych rasistowskich urzędników i gdy zaczęli planować ucieczkę, do środka wparowała przybrana ciotka Dicka, wróżbitka Reheka. Pomogła im w ucieczce i ugościła w swojej wieży, gdzie przyjmowała klientów chcących poznać przyszłość. Jak się okazało znała ona mecenasa Sorkvilda, który niezwłocznie kazał mu się z nim spotkać w najbliższych tygodniach na wyspie Ticsus,
 
Ferguson pozostawiony sam sobie w skarbcu Garibaldich zaczął poszukiwania pewnego amuletu, który według jego wiedzy mógł nieco zwiększyć jego mobilność umożliwiając latanie. Spotkał nieoczekiwanie Różowowłosą dziewczynę z Mirrali o imieniu Aria, która była oczkiem w głowie Carlosa Garibaldiego. Dziewczyna obiecała mu pomóc i z pomocą szczurów, które z jakiegoś powodu jej się słuchały, udało im się wyjść z wieży, po drodze przez przypadek spadając w dół na śpiącego Carlosa, zabierając oszołomionemu kolekcjonerowi, poszukiwany przez maga amulet. Wychodząc z podziemi spotkali służkę wysłaną przez Rehekę, która ich wyprowadziła do Błękitnej Kuli. 
 
Wściekła rodzina Garibaldich wprowadziła w mieście kwarantanne, ale mimo to Laura i Dick zmuszeni byli wyjść i kupić broń z zaopatrzeniem. Udało im się spotkać rusznikarza Gaussa, który obawiał się rychłego porwania przez Bractwo Białej Rzeki z Parsy, która miała ochotę na jego wynalazki. Pirat i zabójczyni byli dla niego niczym wybawienie bo w końcu udało mu się znaleźć chętnego na jego nie do końca legalne, podkręcone magicznym metalem pistolety i karabiny, które mogły napytać mu biedy. Zabrali te broń w ostatnim momencie bo tuż po tym jak odeszli, Gauss został uprowadzony. 

Stan kwarantanny był coraz bardziej uciążliwy i jasne było, że nie potrwa już długo. Na ulicy zaczynały się powoli zamieszki a część Garibaldich wątpiła by dziewczyna była jeszcze w mieście. Pekko i Sorkvild zorganizowali im miejsce na statku przewożącym cenny ładunek. Do wieży Reheki przybyli nieoczekiwanie Havran i Rajmund Fore, którzy za wszelką cenę chcieli opuścić miasto. Umówieni byli z Golim i tylko dzięki wstawiennictwu Laury udało się zapobiec rozlewowi krwi. 

Gdy statek "Czerwony Łabądź" miał opuszczać port było już po zamieszkach i kwarantannie. W drodze na statek, Pekko spotkał wędrownego hulajduszę Filona Nogaretha, który płynął razem z nimi i z którym szybko nawiązał nić porozumienia. W porcie jednak pojawił się nieoczekiwanie Goli Garibaldi, który jak się okazało doskonale wiedział o wszystkich ich planach i spiskach, jakie urządzili w Sylencie. W geście dobrej woli pozwolił im jednak odpłynąć, razem z Arią i Fergusonem, żegnając ich swoimi filozoficznymi spostrzeżeniami o rozwoju człowieka i walce nauki z magią. 
 
 
 
 

poniedziałek, 2 listopada 2020

Rozdział 24- "Odpłynięcie z Sylentu. Świat według Garibaldiego"





Tak jak przewidywano otwarcie bram miejskich i portu po tak długim, jak na takie miasto przymusowym zamknięciu, że wielkie masy ludzi próbujące się po prostu dostać na statek albo chociaż za mury, wywołały tyle drobnych konfliktów, pokroju klepnięcie kogoś za tyłek czy nadepnięcie na stopę, że skala tych występków (czy tam po prostu pomyłek) wywołała wystarczająco duże napięcie by wywołać zamieszki.

W Sylencie jednak prawdziwie widowiskowe demonstracje nigdy się nie odbywały, po prostu nie pozwalały na to wąskie uliczki, które ledwo potrafiły pomieścić karocę a co dopiero wściekły tłum.

Ktoś mógłby spytać : „No a co z barykadami? Przecież w takim środowisku byłyby niesłychanie skuteczne!”.

To bez wątpienia była prawda, ale jak wiadomo, wszystkie barykady muszą być budowane z drewnianych stołów, desek, fragmentów dachu czy podłogi, niestety czy też na szczęście, drewno było łagodnie mówiąc dość deficytowym towarem w mieście i musiało być importowane bo w końcu nikt o zdrowych zmysłach nie rąbie drzew w Mirralli.

Dlatego też wielkiej kupie Sylenckiej biedoty, szkoda było marnować tak cenny surowiec na stawianie przeszkód na drodze, które i tak znając życie tylko utrudniać będą drogę do piekarza czy browaru, więc zamieszki polegały głownie na podziale społeczeństwa na dwie grupy i wzajemnym przepychaniu się oraz czasem daniu po mordzie sąsiadowi, który był w tej samej drużynie. W ten sposób rozruchy same się wygaszały, gdy zaczynało brakować większych frakcji a walka solo przestała tak budować miłość do ojczyzny co walka wraz z innymi towarzyszami.

Mimo, że wszystko to brzmi na dość proste zjawisko to w rzeczywistości może zajmować całe dnie i noce bez przerwy. Pekko trzymając ciężką torbę wypełnioną zapasami na drogę zdał sobie o tym sprawę dopiero gdy musiał stać kilka godzin na jednej ulicy, czekając aż wystarczająco ludzi będzie leżeć nieprzytomna, by móc przejść do końca depcząc po głowach, jęczących w zaskakująco równym rytmie, który zadziwia do dziś niejednego rozruchologa.

-Nowy w mieście, zgadza się?-Zagadnął go jakiś mężczyzna, który poruszał się po leżącym tłumie z dużo większą gracją.- Dzisiaj było prawie tak jak zeszłym roku gdy wydano pozwolenie na działalność wszystkim ulicznym grajkom. Ale wtedy dostałem po łbie jakąś lutnią…

-Faktycznie, wtedy przynajmniej była jakaś broń a nie tylko gołe pięści-przytakiwała mu jakaś kobieta sprzedająca protestującym przekąski. Jak każdy dwulicowy człowiek sukcesu, oferowała je rzecz jasna obu stronom.- Protesty bez jakiegokolwiek motywu przewodniego nie mają takiej atmosfery ani rozmachu.

-Często się zdarzają takie jatki? Nie żebym miał coś przeciwko mordobiciu, wręcz przeciwnie, uwielbiam je, ale po prostu skala jest dość duża-mówił Pekko, stawiając niezdarnie nogi, jakby był na polu minowym. Nigdy nie wiadomo czy koleś, któremu nadepniemy na twarz czy bardziej wrażliwe miejsce ma siłę by wstać i nam oddać z nawiązką.

-Paskudne określenie na takie fascynujące zjawisko-odezwał się jakiś głos z tyłu.-Specjalnie zostałem kilka dni tylko po to by obejrzeć słynne Sylenckie rozruchy. W Parsie czy gdziekolwiek indziej wysłano by straż z pałkami i by było szybko po widowisku, za to tutaj mamy kilkudniowy festiwal!

-Niezbyt dobry sposób dla tych co się śpieszą!-warknął jakiś przechodzień, który patrzył się na niebo, jakby licząc, że słońce dopiero wstaje a nie jest już w połowie drogi do końca.

Pekko również zaczynał się niepokoić. Godzina faktycznie robiła się zdecydowanie zbyt późna.

-Przepraszam muszę, zapytać, ale czy przypadkiem to Pan niedawno dołączył do załogi „Czerwonego Łabądzia”?-zapytał nieoczekiwanie fan zamieszek.-Podobno sześć osób wylądowało na lądzie ze złamaną nogą, czy to prawda?

-Cóż zgadza się-odparł niepewnie pirat zastanawiając się gorączkowo czy gdzieś już nie spotkał tego mężczyznę. Może mijał go na ulicy gdy przenosił nieprzytomnego Sorkvilda do wieży? Coś mu świtało w głowie.-Też jesteście w załodze?

-Można by tak powiedzieć-pokiwał głową młodszy mężczyzna zrównując się z nim krokiem.- Ticsus jest ostatnimi czasy paskudnie trudny do dostania się a mam tam ważne sprawy-westchnął smutno. - Życie jest ostatnio strasznie pokomplikowane dla mnie, jakby mnie przeniesiono dosłownie do innego świata, rozumie Pan co mam na myśli?

-Nawet nie wiesz jak bardzo-odpowiedział Pekko z bólem wspominając stare i prostsze czasy.- Dosłownie wszystko stanęło na głowie i co najgorsze nie z mojej winy! Zawsze ktoś mnie musi wplątać w jakąś nową awanturę.

Pirat nie wiedział tego, ale w tej chwili nieznajomy poczuł do niego niewyobrażalną nić sympatii i zrozumienia. Podał mu rękę i mocno nią potrząsnął.

-Jestem Filon, zawodowy tułacz, poszukiwacz spokoju a w niekorzystnych sytuacjach także awanturnik. Próbuje od lat uciec od wszystkiego dookoła i coś czuje, że mamy wiele wspólnego.

Pekka zdziwiło nagłe wyznanie obcego. Mimo to również ścisnął mu dłoń.

-Jestem Pekko, pirat od dziecka i prawdopodobnie największy fatalista jakiego spotkasz w życiu, przynajmniej tak mnie przedstawiają znajomi.

Obaj zaśmiali się szczerze. Dopiero wtedy Pekko zauważył, że lewy fragment dolnej wargi Filona jest paskudnie poharatana i zniszczona. Cokolwiek go dopadło musiało być naprawdę wściekłe. Był jednak na tyle rozgarnięty by go o to nie rozpytywać.

-Czemu ciebie i twoich przyjaciół tak ciągnie do Ticsus?-Spytał zaciekawiony podróżny gdy z ulgą zauważył, że ulice przed nimi są już prawie pozbawione protestujących.- W normalnych okolicznościach, musieliby mnie zmusić siłą by choć trochę zbliżyć się do tej wyspy. To istne biurokratyczne piekło! Co drugi budynek to biuro handlowe, biuro ubezpieczeniowe, biuro kontrolne, istna wyspa nudy.

-Jeden z nas już tam był i musimy się spotkać z jego znajomym, podobno ma tam być na jakimś przyjęciu czy coś takiego.

Filon cały czas się uśmiechał, jednak wprawne oko zauważyłoby, że szczerość zastąpił niepokój.

-Czyli jesteśmy bardziej podobni niż myślałem-puścił oczko w stronę pirata.-Nie wiem czy wiesz, ale jesteś powoli wciągany w bagno. Cholernie grząski nurt gdzie pływa cała masa różnego syfu. Na twoim miejscu bym tam nie wchodził, nawet z przewodnikiem.

Po tym szli tak przez chwilę w ciszy. Byli już na otwartej pustej ulicy i szybko poruszali się w stronę portu. Musieli tylko minąć bramę przed którą stała niewielka kolejka. Poszukiwania różowowłosej Mirralianki cały czas trwały, choć teraz strażnicy ograniczali się do znudzonych spojrzeń na czupryny dziewczyn i lekkim szturchnięciem bagaży.

-Wiesz, jeśli chodzi o to wcześniej to nie mówiłem wprost-wypalił naglę Filon, dziwnie zdenerwowany.- Możliwe, że byłem niedokładny, chodziło mi o politykę…

-Tak, domyśliłem się-odpowiedział szybko Pekko, starając się nie patrzeć zarówno na strażników jak i na znerwicowanego podróżnika.-Może już przestańmy rozmawiać, przynajmniej aż dojdziemy do portu, bo jeszcze trochę i zacznie ci krwawić z wargi.

Filon zmrużył oczy zdezorientowany. Dopiero po chwili zauważył, że jego zęby już od dłuższego czasu naciskają na już i tak zniszczone usta.

-Zwykły tik nerwowy, nic wielkiego- odpowiedział szybko, choć jego rękaw kilka razy przejechał po twarzy zbierając nieco czerwonych kropel. Dopiero gdy strażnik dał im znak by podeszli, krwawienie na szczęście ustało.

Szybki rzut oka normalnie wystarczyłby jako rewizja, ale oficerowi odezwał się naglę dawno uśpiony głos obowiązku, zupełnie jakby przez lata po upojeniu korupcją, wytrzeźwiał i zaczął pracować normalnie.

-Otwórzcie torby i postawcie przede mną-powiedział ku zaskoczeniu wszystkich.-Mamy powody sądzić, że możecie coś szmuglować!

-Kapitanie co Pan gada?-syknął jego pomocnik, niewiele młodszy sierżant.-Zostało nam dziesięć minut służby a jak coś znajdziemy to będziemy się musieli zajmować tym do wieczora!

W tym momencie poczucie obowiązku zniknęło zupełnie. Sama myśl, że miałby latać z jakimiś obcymi włóczęgami po kilku posterunkach w poszukiwaniu wolnej celi i papieru do wypisania protokołu, skutecznie likwidowała wszelkie przejawy odpowiedzialności i szacunku dla munduru (nie żeby był ktoś kto go miał).

Słowo się jednak rzekło i zwyczajnie nie mógł cofnąć tego co powiedział. Z wielką ulgą zobaczył, że w torbie Pekki był tylko suchy prowiant na drogę. Spodziewając się tego samego spojrzał na drugi pakunek.

I nie była to z całą pewnością żywność…

Kapitanowi, sierżantowi a nawet piratowi aż zaświeciły się oczy, choć to nie było metaforyczne bo ogromne ilości wypolerowanego srebra i platyny, odbijały tyle światła, że twarze na krótką chwilę, zmieniły kolor.

Strażnicy chrząknęli znacząco a ich niezbyt zadbane halabardy nieco się pochyliły, jednak było to tylko na pokaz. Nie mogli pozwolić by doszło do oficjalnej interwencji, przecież przed nimi był jeszcze weekend!

-Ojej, ale ładnie wypolerowane stalowe ozdoby- westchnął Sierżant irytująco wydłużając każdą głoskę.- Dobrze, że to nie jest cenne bo musielibyśmy to zabezpieczyć, albo poprosić o dowód zakupu…

-Taaak, dokładnie!-pokiwał głową Kapitan, przybierając ten sam sposób mówienia.-Nie mamy obowiązku na szczęście zatrzymywać ludzi z podróbkami, więc puścimy was wolno dobrze?

Uśmiechnął się szeroko lekko mrużąc oko, jakby bał się tak otwarcie porozumiewawczo mrugnąć.

-Ekhm, no to my już będziemy iść-skłonił się lekko Pekko i pociągnął zdezorientowanego Filona za ramię.

Gdy strażnicy zostali sami ucieszyli się w duchu, gratulując sobie dobrze przeprowadzonej operacji. Dopiero po kilku dniach, przy kąpieli ogarną, że przecież mogli wziąć łapówkę, ale nie ma co pastwić się nad tymi prostymi ludźmi.

Wróćmy do dwóch niepotrzebnie skomplikowanych postaci, które bez słowa zbliżały się do statku. Na drewnianym molo czekali już towarzysze Pekki.

-Gdzieś ty się podziewał, myślałam, żeby już ukraść jakąś małą łódź bo w tym tempie nawet takim statkiem nie dopłyniemy na czas-narzekał jakiś młody, wyjątkowo brodaty mężczyzna. Oprócz niego Filon zauważył jakiegoś młodego, mniej zarośniętego chłopaka w jego wieku i jakąś postać w kapturze i grubym płaszczu, ledwo można było rozpoznać, że to kobieta, choć nie miał 100% pewności.

-Miałem nieco kłopotów po drodze i tyle w temacie-powiedział Pekko, dając znać, że na razie nie chce za dużo mówić.- Poznałem po drodze tego tu oto jegomościa. Będzie płynął razem z nami na tym statku. Nazywa się Filon…

-Mniejsza o nazwisko, nigdy nie zwracałem na nie szczególnej uwagi-parsknął śmiechem, podając wszystkim ręce, oprócz Laurze, która teatralnie uchyliła płaszcz, pokazując mu długi pas ostrzy, który aż krzyczał „nie zbliżaj się”.-Płynę na Ticsus niejako z przymusu, ale mam nadzieje, że przynajmniej podróż będzie miłym wspomnieniem.

Ukłonił się ostatni raz i wszedł na statek witany osobiście przez kapitana statku. Jak widać, nieźle zapłacił by traktował w taki sposób na pozór bezużytecznego pasażera.

-Ale wazeliniarz z tego gościa-mruknął głos ze skrzyni.-Aż cieszę się, że najbliższe tygodnie znowu spędzę w ciemności i zamknięciu!

-Zamknij się wreszcie Ferguson, gdybym mógł to bym uśpił nie tylko dziewczynę, ale także i ciebie!-syknął Sorkvild.

-Tylko byś spróbował smarkaczu, potrzebujecie mnie żywego na wypadek gdyby ktoś próbował się dobierać do skrzyni i przez przypadek znalazł dziewczynę!

-Możecie proszę przestać mówić o niej? O ile dobrze pamiętam mamy ją trzymać w sekrecie!-powiedział Dick stukając po skrzyni.

Tymczasem kapitan statku po przydługim witaniu wyjątkowego pasażera, wychylił się za burtę.

-Wypływamy za kilka minut, wskakujcie w końcu bo w końcu się trafi jakiś znudzony inspektor i do wieczora nie wypłyniemy!-przywołał ich do siebie machając rękami. Jak na zawołanie, niczym zła wróżba ktoś szedł po molo w ich stronę. Na jego widok, wszyscy bez wyjątku zaklęli pod nosem.

Choć Goli Garibaldi, praktycznie nigdy nie opuszczał centrum miasta to praktycznie każdy potrafiłby go rozpoznać, nawet jeśli mieszkał w Sylencie tydzień i znał Garibaldich jedynie ze słyszenia. Choć miał praktycznie nieograniczone możliwości nie oznacza to, że był przesadnie ubrany.

Zwykły, trochę zakurzony męski żakiet wyjątkowo go wyróżniał, bowiem w Sylencie panowała dość bzdurna zasada, że im bardziej majętny człowiek tym więcej musi nosić ozdób, różnych warstw stroju i innych pierdół. Goli nie musiał po prostu niczego udowadniać.

-On wie-syknął Dick, żałując, że postanowili schować broń w skrzyni a przez pozostałą jej zawartość nie mogli ją wyciągnąć tak prosto.-Wrzućmy go do morza i uciekajmy, może nie zdążą w nas strzelać!

-Działa mają większy zasięg niż ci się wydaje a w porcie jest cała masa statków szybszych od naszego-odpowiedziała cicho Laura.-Nie przejmujcie się, zajmę się nim.



Dziewczyna nie widziała się z Golim od jego niefortunnego spotkania z rodziną Fore. Nie miała w zasadzie pojęcia, czego może od niej chcieć, skoro dostała już nagrodę w paczce od jednego z jego ludzi. Mimo to jej największym problemem było zażenowanie po wyjątkowo szczerej ostatniej rozmowie. Na szczęście Goli czuł to samo.

-Witam Panów, Lauro-skinął uprzejmie głową w ich stronę, zatrzymując się kawałek przed nimi.- Słyszałem, że opuszczacie moje miasto i chciałem wam życzyć pomyślnych wiatrów czy czego tam piraci sobie życzą…

-Najpotężniejszy człowiek na świecie dowiedział się kim jesteśmy, mamy być pod wrażeniem?-mruknął Pekko unosząc brew.-Poza tym jest z nami twoja mała marionetka, gdyby chciała mówić to wiedziałbyś o nas więcej niż my sami.

-Gdybym miał jakieś sznurki które by ją kontrolowały to nawet tytuł Władcy Świata byłby dla mnie niczym-uśmiechnął się Goli puszczając do Laury oczko. Ona jednak cały czas zachowywała kamienną twarz.

-Czasami się zdarza, że lalka sama wie lepiej jak grać swoją rolę w teatrzyku-powiedział nieoczekiwanie Sorkvild.-Ścisła kontrola może tylko ograniczać ruchy.

-Mniejsza z tym, przyszedłem tu w sumie po to by prosić was o przysługę-powiedział wyjmując z kieszeni jakieś zawiniątko.-W środku jest list do Najwyższego Sędziego Parskiego Sanhedrynu, nic szczególnego ot polityczne pierdoły, ale muszą one trafić do jego rąk jak najszybciej a nie wiem gdzie się uda po przyjęciu Srebrnej Kompanii.

Pozostali popatrzyli na niego jak na wariata. Nikt w tej części świata nie chciał mieć nic do czynienia z Sanhedrynem a już zwłaszcza z człowiekiem, który nim kierował.

Czym w ogóle była ta organizacja? Formalnie był to regionalny sąd, który skupiał się na badaniu magicznych aktywności, aresztowaniami magów i egzekwowaniem wyroków. W praktyce była to zgraja fanatyków, kontrolowana przez Bractwo Białej Rzeki, które nasyłało ich na swoich przeciwników. Ciężko powiedzieć czy ktokolwiek zabity przez Sanhedryn był w ogóle w jakimś stopniu czarodziejem czy też wszyscy bez wyjątku za bardzo pchali się w wielką politykę i handel.

-Jeżeli z jakiegoś powodu go nie będzie to wam daruję a list możecie nawet spalić czy wrzucić do morza-próbował ich uspokoić Goli, choć nie to ich niepokoiło.

-Czemu mamy niby to robić? Co będziemy z tego mieli?-Spytał Pekko stając przed nim twarzą w twarz.-Mamy już cholernie dużo kłopotów na głowie i list do cholernego sędziego raczej nam ich nie zmniejszy!

Goli przestał się uśmiechać. Spojrzał na dużo wyższego pirata, jakby był niczym więcej niż kulawą mrówką.

-Ponieważ macie w skrzyni gadającą głowę, mirralianke, cały zapas niebezpiecznej i zmodyfikowanej tungstenem broni od rusznikarza, który zaginął. Nie zapominajmy o tym, że dwóch z was jest poszukiwanymi piratami, macie wśród was czarodzieja a Laura, jeżeli dobrze zapłacę może was wszystkich zabić, podobnie jak armaty na murach, które rozpieprzą to molo wraz ze statkiem w drobny pył.

Pekko zerknął mimowolnie na długie mury ciągnące się wzdłuż brzegu. Faktycznie coś sporo armat było w nich wymierzonych. Laura, która zauważyła to już jakiś czas temu tylko coś mruknęła o zaniżonej ocenie pracownika.

-Ty naprawdę jesteś prawdziwym Władcą Sylentu-powiedział z podziwem Sorkvild.-Ciężko uwierzyć, że ktoś taki chce dyktować warunki czarodziejowi. Spójrz lepiej na swoje ramię.

Goli nic jednak nie zauważył. Ręka wydawała się taka sama jak wcześniej, tylko że… Była coraz zimniejsza i coraz bardziej sztywna.

-Zamarzanie krwi aż do martwicy tkanki, całkiem niezłe-tym razem to Garibaldi był pod wrażeniem.-Można powiedzieć, że trafiłem na równego sobie, mamy remis.

-Myślę, że mam raczej przewagę-uśmiechnął się szyderczo czarodziej.-Armaty też niewiele mi zrobią, uda mi się uciec w przeciwieństwie do ciebie.

-No cóż powinienem się tego spodziewać, no to teraz powiedzmy, że to coś w klatce, którą trzyma mój człowiek jest ostatnim asem.

Zza skrzyń na początku mola wyszedł jakiś opancerzony drab. W jednej ręce trzymał pistolet a w drugiej…

-Co to do cholery jest-mruknął Dick, mrużąc oczy.-To chyba jakaś wrona.

-Nie, za mały jak na wronę-odparła Laura.-To z pewnością kruk, ale jakiś taki dziwny…

Laura miała bardzo dobre oko do ptaków bo faktycznie ten był dość wyjątkowy. Jego upierzenie było stanowczo zbyt czarne by należało do jakiegokolwiek normalnego zwierzęcia. Uczeni by powiedzieli, że niemal w zupełności pochłaniałaby światło, cokolwiek by to dokładnie oznaczało.

-Ładne ptaszysko, szkoda by było je zranić-pokiwał głową Goli.-Znalezienie go i schwytanie trochę mnie kosztowało, ale opłaciło się!

Wszyscy spojrzeli na Sorkvilda. Po raz pierwszy widzieli go tak rozstrojonego. Wydawało się, że rozpaczliwie próbuje coś odpowiedzieć. Tym razem niestety przegrał.

-Dobrze już dobrze, dostarczymy ten list-westchnął chowając go do kieszeni.-Wypuść tylko ptaka!

-Jasne, wyleci z klatki gdy tylko rzucicie kotwicę-uśmiechnął się szeroko Goli.

Laura nagle wpadła między nimi, odtrąciła czarodzieja i spojrzała Garibaldiemu prosto w oczy.

-Po co ci ten cały teatrzyk, chcesz sobie coś udowodnić? Boisz się, że coś może być poza twoim zasięgiem i jak dziecko chcesz dostać ten lizaczek? Nie masz w sobie za grosz godności, jeśli czujesz potrzebę rywalizowania z nami!

-Spokojnie Lauro-syknął przestraszony Sorkvild, widząc jak lufa pistoletu ociera się o brzuch ptaka.-Nie mogę tego tu wyjaśnić, ale nie mogą skrzywdzić tego kruka!-Spojrzał na Garibaldiego.-Nie wiem jak się o nim dowiedziałeś, zresztą to dla mnie jest bez znaczenia. Powiedz proszę po co to wszystko.

Goli podszedł do przodu w stronę skrzyni. Dick i Pekko zagrodzili mu drogę.

-Widzisz, jestem wyjątkowo zorganizowanym człowiekiem, choć jak każdy mam swoje słabostki, jak ta oto piękna i straszna dziewczyna, ale to coś co jest w tej skrzyni mnie przeraża tak mocno, że nie mogę spać po nocach.

Rozejrzał się i spoglądał na ich zamyślone twarze.

-Żyjemy w świecie, który zwyczajnie nie ma sensu-pokręcił głową.-Magia i technologia dosłownie walczą o władzę nad światem a my prości ludzie jesteśmy w samym centrum walki tego co sami stworzyliśmy.

Gdy mówił na niebie pojawiła się jakaś dziwna łuna zielonego koloru. Błysnęła parę razy i znikła. Jak już mówiłem nikt w Sylencie nigdy nie patrzył w niebo. Nikt poza samym Golim.

-Magia wdziera się do nowego świata, które budujemy z ruin po starym, rządzonym przez magów. Bez przerwy próbuje się wedrzeć do środka, zabrać choć trochę z tego co miała kiedyś i powtarzać to w nieskończoność aż będzie w końcu jedynym zwycięzcą. Ludzie do niedawna jej w tym pomagali. Korzystali z magii, tworzyli wielkie miasta, ich kultura i nauka była cała nią napędzana! Przez Wiatry Chaosu, ludzkość postanowiła nią zastąpić. Stworzyć coś co przynajmniej będzie jej dorównywać, zadowolilibyśmy się nawet imitacją!

Goli rozłożył ręce

-To miasto to żywa manifestacja technologii! Rozpaczliwy krzyk istot, które chcą mieć jakiś kierunek rozwoju, coś za pomocą czego będą mogli tworzyć, niszczyć a nawet lenić się na coraz to lepsze sposoby! Weszliśmy na nową drogę nie porzuciwszy do końca ostatniej a nikt nie lubi czuć się samotny…

-Więc czego chcesz do cholery Goli?-warknęła Laura.-Urządzić sobie nowy świat w którym nie będzie tych problemów?

On na to się zaśmiał patrząc na nią z politowaniem.

-Ja jestem tylko częścią nowego świata, który próbuje iść na przód Lauro. Nie potrafię zmienić całego świata a już tym bardziej ludzi. Chcę byście tylko zrozumieli, że ludzkość jest teraz w kropce. Nie może iść do przodu ani do tyłu. Miota się tylko bezrozumnie próbując iść którąś z dróg. Część chce iść w jedną a cześć w drugą stronę, ale my wszyscy musimy iść razem a gdzie? Tego już nie wiem.

Drżącymi rękami wyjął z kieszeni papierosa i zapalił. Nikt praktycznie nie wiedział, że pali, nie lubił się aż tak odsłaniać. Potem powiedział nieco spokojniej:

-Chciałem tylko powiedzieć Sorkvildzie, że w tym świecie nie ma miejsca na dwie tak różniące się siły. Prawdziwym chaosem jest współistnienie. Mirralianie są tego przykładem. Nie nadają się do życia poza swoim lasem, są uzależnieni od magii a jednocześnie ciągnie ich do technologii i świata zewnętrznego. Są swoistą manifestacją chaosu, który odbiera im wybór w którą stronę chcą iść bo tak jak wszyscy zresztą stoją w miejscu.

Goli spojrzał w niebo na słońce i zmrużył oczy.

-Za dużo czasu zmarnowałem na tą rozmowę, mam dziś jeszcze dużo roboty. Życzę wam pomyślnych wiatrów, pływów czy czego tam chcecie-wydawało się, że jest naprawdę zniechęcony. Możliwe, że trochę zażenowany własną osobą.-No cóż, wiecie już wszystko! Ptak wypuszczę jak trochę odpłyniecie tak jak obiecałem. Lepiej się pośpieszcie bo już powinniście wypływać.

Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę sługi z klatką. Zatrzymał się jeszcze raz i krzyknął:

-Pamiętaj Sorkvildzie, żaden z nas nie jest tym dobrym ani złym! Po prostu obaj nie możemy ruszyć naprzód!

Widząc zniecierpliwionego i lekko spanikowanego kapitana, który krążył po statku uznali, że zmarnowali już dość czasu. Weszli szybko na statek, kładąc skrzynie gdzieś pod pokładem wśród innych bagaży.

Odpływali nareszcie z Sylentu. Wszyscy stali na pokładzie patrząc na oddalające się miasto. Dziwny ptak Sorkvilda przyleciał do nich i przywitał się ze swoim panem głośno kracząc. Nikt nie miał siły go dziś pytać o co w tym wszystkim właściwie chodziło.

Nikt w ogóle nie powiedział już tego dnia ani słowa, poza Pekkiem, którego zatrzymał Filon.

-Rozmawialiście dość cicho z Golim, ale słuch mam przyznaje się nadludzki-przyznał się półszeptem.- Bardzo mocno dała mi ta rozmowa do myślenia.

-W jakim sensie?-spytał się pirat.

-W takim, że już nigdy więcej nie będę się przy tobie skarżył na moje cholerne nieszczęście i w to co się wpakowałem. Ty bracie wpadłeś po prostu w dużo większe gówno niż ja…



piątek, 9 października 2020

Rozdział 23- "Sylent na skraju chaosu, pożegnanie Laury i Goli"





Niebo nad Sylentem było niemal zawsze pochmurne, ciśnienie wariowało a powietrze było wiecznie duszne jakby w niekończącym się oczekiwaniu na deszcz który prawie nigdy nie padał. Wszystko to sprawiało, że obserwacje nieba zarówno w dzień jak i w nocy były chyba najrzadszym hobby w mieście.

Piszę to bo prawdopodobnie tego dnia Sorkvild pobił miejski rekord w gapieniu się w górę, ciągnięty po twardej ziemi, przez ciągle przeklinającego pirata.

-Czy to sen w którym zła wiedźmia mnie ciągnie do swojego domku z piernika by mnie upiec i zjeść?-Jęknął zamroczony.-Bo jeśli tak to wolałbym zginąć usmażony niż upieczony, słyszałem opinie, że ludzkie mięso tak lepiej smakuje.

Pekko puścił nogi a one spadły akurat na ten jedyny ostry kamyk na drodze.

-Nie! Żadna wiedźma cię nie porwała! To ja cię od pół godziny próbuje zataszczyć do pokoju po tym jak obraziłeś tego kapitana i on spuścił ci łomot!

-Oh tak już pamiętam-wymamrotał czarodziej, drapiąc się po brodzie.-Nazwałem go niedouczonym tłukiem, wstrętnym chciwym dziadem i impotentem.

-To ostatnie nie przypominam sobie by padło, ale zdaje mi się, że akurat wtedy gdy chciałeś to powiedzieć, krzesło trafiło cię w głowę.

-Cholera to było krzesło?-jęknął Sorkvild.-Dałbym głowę, że dostałem jakimś młotem czy czymś takim…

Czarodziej wstał otrzepując się z kurzu i masując obolałe (czyli prawie wszystkie) części ciała. By walczyć z zawrotami głowy klepał się mocno po policzkach aż przestał widzieć przed sobą pięciu Pekków. Gdy się ogarnął, nagle zadrżał i zapytał:

-Czy… czy negocjacje się udały?-Spytał, choć podejrzewał jaka będzie odpowiedź.

-W pewnym sensie udało się wszystko-wypalił nieoczekiwanie Pekko.-Załatwiłem nam cztery dodatkowe miejsca, więc Aria i Ferguson będą się musieli ukrywać w jakiejś skrzyni no ale to było wiadomo od początku.

Sorkvild nic z tego nie rozumiał. Przed tym jak stracił przytomność wydawało się, że sprawa jest z góry skazana na porażkę bo Kapitan był tak skrupulatny, że nawet kilku dodatkowych ludzi na statku burzyło całą starannie zaplanowaną logistykę.

-Jak go właściwie przekonałeś?-Dopytywał się podejrzliwy czarodziej.-Zaproponowałeś mu jakąś cholernie wielką sumę czy jak?

-Skądże, jeśli mowa o pieniądzach to jestem równie skąpy co ty magiku. Płyniemy wszyscy za darmo bez żadnych dodatkowych kosztów!

-Naprawdę? Jak to zrobiłeś?-Pytał dalej, i dopiero teraz zauważając, że pirat jest trochę poobijany.

-Cóż, kiedy tak wkurzyłeś tego furiata, że rozbił na tobie krzesło, do jego kajuty wleciało jeszcze kilku gości. Banda goryli, ale wolni jak ślimaki i nie mogli trafić w żadne czułe miejsce. Dość szybko sobie z nimi poradziłem.

Choć się przechwalał to w rzeczywistości dostał kilka ciosów w brzuch, nie na tyle mocnych by go powalić, ale dość silne by przez dłuższą chwilę chodził skulony jak staruszek.

-Później zaproponowałem drugą ofertę, trochę nawet podwyższając stawkę, ale gość powiedział, że woli dać się pobić niż zostawić chociaż jedną skrzynkę z ładunkiem. Nie mam pojęcia co on takiego przewozi, że nic mu się nie opłaca zostawić, ale chyba robił to trochę dla złości.

-Więc jak go w końcu przekonałeś?

-Cóż podszedłem go od drugiej strony i spytałem czy nie szuka przypadkiem kogoś do załogi na szybciocha, no ale nie miał nikogo zbędnego, więc sprawiłem, że kilku jego ludzi musiało się udać na przymusowy urlop na lądzie.

-Oh rozumiem-pokiwał głową czarodziej.-Będziemy zastępować tą grupkę na statku. Nie kazał ci się pozbyć ciał czy czegoś takiego?

Pirat spojrzał na niego z odrazą, próbując zapalić papierosa. Nie podejrzewał, że ma o nim tak niskie mniemanie.

-Jedyne co zrobiłem to trochę wykręciłem im stopy-warknął puszczając ze znudzenia pierwszy dymek.- Boli jak cholera, ale jeśli nie będą skakać na trampolinie to za kilka tygodni będą znowu w formie. Na nasze szczęście ten durny kapitan nie ma zamiaru tyle czekać.

-Doskonale, doskonale-zacierał ręce z zadowolenia.-Wszystko idzie po naszej myśli! Dopłyniemy na Ticsus akurat o terminie!

-Zdaje się, że on też chcę tam zdążyć przed tym przyjęciem-mruknął zamyślony Pekko.- Co to w ogóle za wydarzenie?

-Pojęcia nie mam-wzruszył ramionami czarodziej.-Wiem tylko, że prezes Srebrnej Kompanii zaprosił praktycznie każdego ważniejszego polityka, państwa czy organizacji z tej części świata. Oczywiście większość wysyła ambasadorów i reprezentantów, ale nie zabraknie też grubych ryb-zatrzymał się na chwilę i podkradł Pekkowi papierosa i zaciągnął się kilka razy, nim pirat wyciągnął go z jego ust i zazdrośnie odwrócił nieco głowę.-Wybacz, ale jak pomyślę, że mój pracodawca też tam będzie to mam normalnie ochotę ukraść jakąś łódź i zaszyć się na jakiejś bezludnej wysepce aż nie umrze.

-Aż tak go zdenerwowałeś?-Zarechotał Pekko.-Niech zgadnę, obiecywałeś mu tonę klejnotów i władzę nad światem?

-Z takim czarodziejem jak ja to by nie był żaden problem, nie potrzebowałbym nawet Wież do tego-pokręcił głową.-On jest… on jest po prostu ciekawy. Ciekawy tego co skrywa świat i jakie daje możliwości. Chce mieć wiedzę o wszystkim co może dać mu przewagę w jego małej wojence.

Pirat pokiwał głową ze zrozumieniem, choć szczerze nie pochwalał takich metod. Jeżeli ktoś chce coś zdobyć nie powinien się bawić w półśrodki, tylko dążyć do celu bez względu na wszystko bo inaczej może stracić wszystko. Fakt, że na tak ambitne zadanie wyznaczył tylko jednego Czarodzieja, któremu zresztą daleko do tych sprzed 100 lat, raczej nie sugerował, że jego pracodawca jest tak mściwą osobą, jaką go opisywał.

Dotarli już do bardziej zatłoczonych dzielnic przetwórczych, gdzie pełno było śmierdzących, krzyczących robotników, przez co dalsza rozmowa byłaby niemożliwa. Pekko dałby sobie rękę uciąć, że po drodze widział kilku urzędników z Biura Imigracyjnego, ale uznał, że lepiej będzie jak zostawi ten niechlubny rozdział swojego życia za sobą.

Dość szybko znaleźli się pod „Błękitną Kulą”, bo choć miasto jak zwykle żyło własnym życiem to straż, kierowana rzecz jasna przez Garibaldich, dość skutecznie rozbijała większe zbiorowiska ludzi, przeszukiwała karczmy w poszukiwaniu różowłosej dziewczyny i legitymowała podejrzanych (czyli najnormalniej wyglądających), czasami nie oszczędzając przy tym pałek.

Pod wieżą również nie było zbyt wielkiego tłoku, choć w środku jak zwykle kręciło się mnóstwo skąpo ubranych wróżbitek, szepczących do ucha najbardziej abstrakcyjne i nieprawdopodobne historie. No ale przynajmniej widoki wszystko wynagradzały…

-Od tego miejsca mam zawroty głowy, wolałbym do końca tego tygodnia siedzieć w pokoju byle tylko nie wychodzić do tej dziczy-mruknął Pekko, przepuszczając dziewczynę, noszącą tacę z kieliszkami. Warto dodać, że nosiła tylko to.

-Paskudny z ciebie defetysta, musisz się czasem otworzyć na świat i na ludzi. Nawet jeśli ci się nie podobają takie rozrywki to ważne jest by docenić ich wkład w uszczęśliwianie pozostałych.

-Uznałbym to za dobrą radę, ale na pewno nie od człowieka, któremu od dłuższej chwili oczy latają na wszystkie strony…

-A co? Aż tak to widać?

Wdrapali się na samą górę do pokoju gdzie zastali już wszystkich na miejscach. Doszła jednak dość spora skrzynia przez co miejsca było nawet mniej niż wcześniej.

-Witamy w naszej bazie dowodzenia Panowie-zarechotał Ferguson, unoszący się dwa metry nad ziemią, tuż przy suficie.-Jak tam statek? Załatwiliście nam pierwszą klasę?

-Załatwiłem nam darmowy rejs, ale będziemy musieli pracować jako „zastępcza siła robocza”, jeśli wiecie co mam na myśli.

Wszyscy poza Arią i Fergusonem spochmurnieli na samą myśl, że spędzą prawie miesiąc na nudnej marynarskiej robocie. Dowodzenie małą łódką było ciekawsze niż taka praca.

-Nie ma się co załamywać, przecież gdy dotrzemy na Ticsus z pewnością otrzymamy własny statek!-Powiedział Dick, próbując pocieszyć pozostałych.-Może nawet szef Sorkvilda da nam jakąś fajną fregatę.

-Znając ludzi, którzy zazwyczaj chodzą na takie przyjęcia, dobrze będzie jeśli w ogóle dostaniemy po miedziaku-uśmiechnęła się krzywo Laura.-Kiedy wróciliśmy z Dickiem po zakupie sprzętu, popytałam trochę Reheke, czy wie coś o tym przyjęciu w końcu ją również mogli zaprosić.

-Wiesz kto ma być na przyjęciu?-zaciekawił się Pekko.-Dużo bogatych osobistości jak mniemam.

-Wręcz przeciwnie, przyjadą ci którzy teoretycznie nie mają w ogóle pieniędzy, ale mają przede wszystkim kontakty, władzę i wiedzę o wszystkim co się dzieje na kontynencie i na obrzeżach innych- wyjaśniła dziewczyna.-Jeżeli planujesz kogoś porwać dla okupu to nie dość, że go nie dostaniesz to najprawdopodobniej skończysz na dnie morza w kamiennych butach a jeśli mnie zatrudni to po prostu wysadzę cię w powietrzę.

Choć mówiła to śmiertelnie poważnym tonem to Aria, słysząc to zaczęła chichotać nie mogąc przestać. Później się to zmieniło w głośny śmiech.

-Musimy te dwie trzymać z daleka od siebie bo Laura ma na młodą zły wpływ-powiedział Pekko do pozostałych.- Ludzka Laura jest jeszcze do zniesienia, ale mirralianka to już przesada.

-Przecież Mirralianie to też ludzie, tylko trochę dziwni, zresztą my chyba nie mamy prawa tego oceniać-wzruszył ramionami Dick pokazując na latającą głowę.-Gdyby nie włosy to wyglądałaby jak normalna dziewczyna. No i jeszcze te dziwne fioletowe oczy…

Pekko spojrzał na niego jak na wariata i zdawało się, że chciał coś powiedzieć, ale szybkie spojrzenie na Arię wprawiło go w lekkie osłupienie. Coś mu się nie zgadzało w wyglądzie dziewczyny.

Tymczasem kilka szczurów pisnęło nerwowo i szybko wleciały do jakiejś dziury. Co prawda co chwila zdarzały się takie scenki, ale tym razem zniknęło znacznie więcej.

-Chyba coś jest nie tak, maluchy się coś strasznie podenerwowały-powiedziała zmartwiona Aria.-Zdaje mi się, że maluchy pilnują co się dzieje na zewnątrz i tym razem coś się dzieje dziwnego.

Dick podszedł na palcach do drzwi i otworzył je powoli, jakby tuż za nimi czaił się oddział straży. Nikogo na szczęście tam nie było, ale usłyszał jak ktoś biegnie po korytarzu. Była to jakaś młodsza służka, cała zaczerwieniona choć nie był pewny czy to ze zdenerwowania czy ze zbyt wyuzdanej wróżby.

-Pani Reheka jest na dole i obsługuje specjalnych gości, kazało powiedzieć, że macie nie wyściubiać nosa poza drzwi ani też robić hałasu-powiedziała szybko Dickowi, nerwowo się rozglądając.-Podobno znacie tą dwójkę i lepiej będzie się im nie pokazywać.

Już chciała wracać, ale Dick ją zatrzymał chwytając za ramię.

-Czekaj, jeśli tak wrócisz to od razu będzie widać, że coś kombinujesz-wyjaśnił i zaczął jej poprawiać włosy.-Zaraz tu wyrównamy i nic nie będzie widać. Możesz też spróbować trochę pudru, będzie ci pasował.

-Tak… Dziękuje proszę Pana- odpowiedziała chwiejnym głosem, czerwieniąc się jeszcze bardziej.- Zrobię tak z pewnością!

-Świetnie, tylko uważaj na gesty, niektórzy z tych buców są strasznie przeczuleni, jakby się bali, że wyjmujecie zza sukienki jakiś nóż-uśmiechnął się szeroko Dick. Z perspektywy tych, którzy siedzieli w pokoju to wydawało się, że robi wszystko by dziewczyna się nie uspokoiła.-Co to w ogóle za jedni?

-Uhh to jakaś dwójka z Derenhalle-mruknęła z pogardą, jakby to wyjaśniało wszystko. Laura w tym momencie zamarła i przysłuchiwała się jeszcze dokładniej.- Dość dziwne typki, udekorowani w pióra. Chyba jakaś tamtejsza szlachta.

Dick podziękował i zamknął drzwi. Obrócił się i spojrzał znacząco na zebranych. Wszyscy oprócz Arii jednocześnie orzekli:

-Fore

Tymczasem na dole wspomniani Derenhallczycy siedzieli zniecierpliwieni na sofie. Ten większy co jakiś czas wstawał i przechadzał się po pokoju nie tykając nawet odrobiny wina a mniejszy dostał jakiegoś tiku i nieustannie stukał w mebel, wpatrując się w niebo. Typowe zachowanie przed krępującym i niemiłym spotkaniem.

Do środka weszła Reheka niosąc pod ręką jeden ze swoich najlepszych koniaków. Nie trzeba było być wróżbitką by zdać sobie sprawę, że ci dwaj nie tkną dziś alkoholu, ale przynajmniej zaprezentuje się z dobrej strony.

-Dziękujemy, nic nie weźmiemy do ust, dopóki nie zjawi się tu ta wstrętna żmija-powiedział młodszy zgodnie z oczekiwaniami.

-Nadużywasz mojej gościnności Rajmundo, nie chce by ludzie rozpowiadali, że im odmawiam gościny, ten dom jest otwarty dla każdego kto chce wróżby czy po prostu rozmowy. Zazwyczaj nie użyczam pokoju dla rozmów biznesowych.

Reheka wydawała się być dość poirytowana nieoczekiwanymi gośćmi, byli po prostu nieoczekiwanym dodatkiem w jej planie, który mógł się przez nich rozsypać jak zamek z piasku.

-Chcieliśmy po prostu dać Goli do zrozumienia, że jeżeli Fore chce z nim rozmawiać i to w takim miejscu to lepiej nie dawać mu za długo czekać-oświadczył Rajmundo wpatrując się intensywnie w sufit.

-Nie zajmie nam to dużo czasu droga Pani, jesteśmy wdzięczni, ale po prostu dość rozdrażnieni-powiedział dużo uprzejmiej olbrzym, który jak ktoś pamięta miał na imię Havran.-Ostatnie wydarzenia dość… dość mocno wstrząsnęły naszą rodziną.

-Jak już o wstrząsach mówimy to coś wam hałasuje na górze, chyba jakiś naprawdę wielki kot-mruknął Rajmundo.-Radziłbym wam go wypuścić, po kątach latają całe stada szczurów.

Wróżbitka wydawała się nieco zdenerwowana, ale na szczęście nie na tyle by palnąć jakąś głupotę. Odburknęła coś w stylu „zaraz się tym zajmę” tylko z wieloma przekleństwami, półszeptem.

Już miała wchodzić na schody gdy do wieży wszedł Goli Garibaldi, wraz z grupką swojej prywatnej straży, czy jak kto woli prywatnych siepaczy. Z dość bladym uśmiechem na twarzy skinął głową w stronę Reheki na znak udawanego szacunku.

-Witaj Goli, miło, że w końcu odwiedzasz swoją starą przyjaciółkę, nawet jeżeli w takiej a nie innej sytuacji-przywitała się surowym tonem, uważnie spoglądając na nowego gościa.- Jak zwykle najbardziej przypominasz swojego dziadka, ale on w przeciwieństwie do ciebie nie jadł tylko nabiału. Prawdziwy mężczyzna musi też czasem skubnąć jakieś mięsko. Może się skusisz na kaczkę?

-Z chęcią bym spróbował, ale nie przepadam za ptasim mięsem a zwłaszcza kaczką, zresztą sama o tym wiesz.

Uśmiech nie schodził z twarzy Goli, lecz w środku aż go ściskało by nagadać tej starej wiedźmie za te słowa. Dobrze wiedział, że celowo go napuszcza i prowokuje do jakiejś reakcji, wstrzymywał się jednak bo ktoś kto doskonale zna jego problemy żołądkowe, może mieć znacznie więcej haków na jego osobę.

-Huh, czyli dalej ci smakuje jak błoto? Powinieneś się w końcu przełamać, dam głowę, że od czasu gdy byłeś dzieckiem coś ci się na języku pozmieniało.

Cała ta rozmowa obszyta była od poszewki całą masą gróźb, ale dla niewtajemniczonych przypominała niezręczną gadkę młodej osoby z nadgorliwą babcią.

-Przyszedłem tu na zaproszenie a wiesz, że lepiej nie dawać im czekać, prawda?-Po czym bez słowa minął Reheke zostawiając ją samą ze swoimi ludźmi. Miał nadzieje, że gdy będzie wychodzić, przynajmniej część z nich nie będzie śmierdziało świeżym kaczym mięsem.

Wszedł do pokoju, gdzie już opanowani Havran i Rajmundo, spoglądali na niego ze szczerą odrazą.

-Pozdrawiam gości z dalekiego południa, mam nadzieje, że podróż była udana. Jak wam się podoba w Sylencie?-Zapytał w iście kupieckim stylu do potencjalnych klientów z dalekich stron, jednak w tym wypadku miał do czynienia z naprawdę mało dyplomatycznymi gośćmi.

-Słyszałeś to Havran? Niesamowity facet, powiedział tylko dwa zdania a już go nienawidzę-powiedział zdumionym głosem Rajmundo na co ten tylko się uśmiechnął.-Naprawdę zabawny z niego facet, zobaczymy czy też taki będzie gdy mu wbijesz swój topór w jego prawą półkulę, podobno bez niej zmieniasz się w bezrozumną maszynę liczącą.

Groźby rodziny Fore były nieraz wyjątkowo barwne i szczegółowe. Tortury w innych krajach, były w ich oczach nudne i mało zajmujące.

-To akurat mit-odpowiedział Goli, który wreszcie rozluźnił mięśnie twarzy i pozbył się tego nienaturalnego uśmiechu zastępując go standardową bezlitosną pogardą.-Mózg się może dostosować i przenieść niektóre czynności na różne płaty.

-Nie wiem, tak tylko powiedziałem, głowa to nie moja działka-wzruszył ramionami Rajmundo.-Jednak ciało potrzebuje dość długiego okresu regeneracji po takiej ranie i w kilka sekund raczej nie sądzę by…

-Czego chcecie?-Zapytał Garibaldi urywając te dziwne rozważania.-Mam bardzo zajęty tydzień więc lepiej załatwmy to szybko.

Rajmundo o dziwo wydawał się dużo bardziej zrelaksowany niż wcześniej, wyglądało na to, że oczekiwał czegoś zupełnie innego. Bez słowa wziął drogi koniak Reheki, głośno wyciągając korek na co stara wróżbitka aż zadrżała, licząc w myślach straty.

-Widzisz Goli, potrzebujemy właściwie niczego-mówił nalewając sobie o wiele za dużo niż zalecała etykieta.- Nie chcemy aby nikt ani nic nam nie przeszkadzał w wejściu na statek, podniesieniu kotwicy i wypłynięciu z tego sztucznie uroczego i obrzydliwego miasta.

-Obawiam się, że to może być trudne- odpowiedział Goli, nalewając sobie tyle samo a może nawet trochę więcej.- Sylent jest objęty blokadą i nikt nie może wyjść dopóki nie znajdziemy tego czego szukamy.

-Próbujecie znaleźć małą i zwinną różowowłosą mirraliankę w mieście gdzie żyje jakieś pół miliona ludzi za pomocą kilku setek zakapiorów i strażników. To może potrwać miesiącami a my musimy wypłynąć lada dzień!-warknął Havran, który jako jedyny nie nalewał sobie koniaku. Tak nakazywał zarówno zdrowy rozsądek jak i zasady rodziny.-Mamy niecały miesiąc czasu by się dostać na południe a lepiej będzie jeśli tam będziemy przed czasem.

-Dokładnie tak, panie Garibaldi-pokiwał głową Rajmundo.-Rodzina Fore nigdy wam źle nie życzyła, ale to przymusowe zatrzymanie… Cóż, raczej nie będzie dobrze widziane w naszych oczach.

Goli uniósł ręce w geście bezsilności co biorąc pod uwagę jego pozycję było chyba najbardziej ironicznym i kłamliwym gestem świata.

-Przykro mi to mówić, w końcu prowadziliśmy wiele interesów w przeszłości, po prostu nie mogę was wypuścić. Nawet rodzina Nogarethów musi poczekać w hotelu na otwarcie bram, oni potrafili uszanować sytuację.

-Tak słyszałem, że ta banda świętoszków jest w Sylencie, z tego zresztą powodu nie chcieliśmy nawet udać się na zwiedzanie tych cudnych uliczek i kamienic-mówił sarkastycznie Rajmundo.- Jestem ciekaw ile wytrzymają mieszkańcy w tej rosnącej górze śmieci na drodze, w końcu śmieciarze również nie mają prawa wyjść zza bramę.

-Och to dość ciekawa sprawa, początkowo mogli to robić przechodząc przez jedną bramę, oczywiście po dokładnej rewizji, ale akurat się złożyło, że złapaliśmy w ten sposób gang przemycający z miasta…

-Możemy już wrócić do tematu?-Wtrącił się Havran.- Powinniście nam dać wypłynąć, zgodziliśmy się nawet na przeszukanie statku i pozostawienie załogi na lądzie. Doprowadzenie statku do poprzedniego stanu i posprzątanie po waszych ludziach, zajmie już wystarczająco dużo czasu!

Havran wydawał się coraz bardziej zdenerwowany i zdesperowany, podobnie zresztą jak Rajmundo, który wrócił do cyklicznego stukania o drewniany róg sofy.

-Mam wrażenie, że się nie dogadamy Panie Goli, liczę na to, że reszta twojej rodziny nie jest do ciebie zbytnio przywiązana- kiwnął głową do starszego kuzyna.-Havran zabij go.

Garibaldi natychmiast wyciągnął z kieszeni nóż, podobnie zresztą jak Rajmundo, najwyższy z nich zadowolił się pięściami, jego ręce były tak długie, że zdążyłby wyprowadzić cios nim ostrze doszłoby dalej niż do linii łokcia, przynajmniej on tak uważał.

-Czy któryś z Panów zamawiał dodatkowe wino-odezwał się nagle uwodzicielski głos zza kotary, służącej za namiastkę drzwi.- Z chęcią państwa obsłużę-mówiła dalej, wchodząc do środka.

-Nie potrzebujemy nic takiego-warknął Goli.-Zmiataj stąd kobieto a najlepiej przyślij tu kogoś z ochrony a przy okazji sprzątaczkę, która nie boi się krwi i oderwanych kończyn!

Dziewczyna w uroczym, niebieskim stroju wróżbitki weszła mimo to do środka. Wyglądała naprawdę świetnie w porównaniu do pozostałych praktykantek. Chodziła na niezwykle wysokich obcasach, jakby były całkiem płaskie, doskonale poruszała sukienką by na zmianę pokazywać i ukrywać uda, jej twarz miała doskonale uwodzicielski grymas a włosy…

Cóż zebrani nie zwracali uwagi na włosy. Ich spojrzenia utkwione były w tym znajomym tajemniczym uśmieszku, który mógł widzieć zarówno najlepszy przyjaciel jak i przyszła ofiara. Laura postawiła tacę z winem na stoliku (swoją drogą wybrała najtańsze jakie znalazła) i ku przerażeniu Goli usiadła na skraju jego fotelu, minimalnie krzyżując nogi, jakby była pewna, że i tak nikt jej nie ruszy.

-Słyszałam, że chcecie zabić mojego szefa-mrugnęła do Rajmunda i Havrana.-Czy naprawdę wam tak się śpieszy?-chwyciła Gole za szyję i usiadła mu na kolanach.-Słyszałam, że ta straszna dzikuska cię prawie zabiła, musisz być niezwykle silny, że po ciosie od dziewczyny masz siłę się spotykać z takimi ponurymi typkami.

-Tak, no wiesz… Taka praca-wybełkotał Garibaldi z całych sił próbując zachować na twarzy pozory, że cały czas kontroluje sytuację. Nie wychodziło mu to ani trochę.-Trochę to patowa sytuacja…

-Nie ma żadnego patu, przecież to twoje miasto Goli-powiedziała czule Laura.-Jeżeli zechcesz mogę ich zabić w każdej chwili-Fore sięgnęli po broń i tym razem również Havran chwycił za topór, który leżał za kanapą-oczywiście nie ma to żadnego sensu, przecież nie zabija się takich ludzi ot tak.

-Czego tu chcesz Laura-warknął Rajmundo.-Darowaliśmy ci w Paludze przez twoją znajomość z Białym Misiem, ale teraz nie mamy żadnych obaw czy szacunku wobec twojego protektora. Zabijemy ciebie razem z nim.

Laura zachichotała z udawaną teatralną histerią. To prawie brzmiało jakby się bała, choć oczywiście było wprost nie zginie.

-Nie przesadzaj Raj, nikt dziś nie zginie-posłała mu buziaka. Goli wam pozwoli wypłynąć z portu, oczywiście gdy się upewni, że nie ma jego niewolnicy na statku. Musicie mu jednak zrekompensować mu jakoś to wyrzeczenie, czy nie to chciałeś zaproponować szefie?-Spytała gładząc go czule po policzku.-Na pewno macie coś co mu się może przydać, nieprawdaż?

Havran spojrzał zdezorientowany na Rajmunda u którego zaczynały się pojawiać żyłki na twarzy. Miał dziwne wrażenie, że Laura im pomaga i z jakiegoś powodu to dla nich bardzo niedobry znak.

-To chyba nie jest sprawa dla kogoś takiego jak ty-powiedział Goli, który poczuł, że jego gardło jest coraz bardziej suche i coś ciężko mu idzie przełykanie.-Ale z pewnością macie coś co może mnie zainteresować.

Rajmund bez słowa siedział na kanapie próbując odczytać nazwę wina, które przyniosła Laura. Próbował tym tylko zebrać myśli, bo jak większość rodziny słabo znał się na alkoholach, zwłaszcza takich, które miały jako nazwę zbieraninę co najmniej kilku języków.

-Dobrze więc nie będę się zbytnio bawił w sekreciki. Podam ci jeden, który na pewno cię zaciekawi-wstał i podszedł do fotelu.-Lauro, przesuń się na chwilę, to dosłownie jedno zdanie, za chwilę będziesz mogła wrócić na jego kolana gdzie zresztą twoje miejsce.

Laura kiwnęła głową i przesiadła się siadając obok Havrana, opierając głowę o jego ramie.

Podczas gdy nieudolnie próbował on strząść ją z ramienia, jego kuzyn szepnął coś Goli, który tylko kiwnął głową, jakby bardziej ciekawiła go przepychanka, która działa się na sofie niż ta ważna tajemnica. Mimo to jednak wydawał się zadowolony, choć tylko Laura potrafiła to zauważyć w tej kamiennej twarzy.

-Tajemnica o której wiem od dawna Fore, mogłeś się bardziej postarać-mruknął uśmiechając się kpiąco.

-Zrobiłem już wystarczająco dużo złego mówiąc ci o tym, nie mam zamiaru więcej ci nic mówić-odparł sucho Rajmund.

-To wlicza się w ryzyko zawodowe! Nigdy nie wiesz czy to co wiesz jest warte cokolwiek!-zakrzyknął Goli, rozkładając ręce.-Masz szczęście, że jednak coś z tego wyciągnąłem przydatnego.

-Tajemnica, którą zna więcej niż jedna osoba szybko przestaje być tajemnicą-powiedziała niespodziewanie Laura.

-Otóż to mój drogi, pokazałeś mi, że moja tajemnica już nie jest w ogóle tajemnicą tylko prawie wiedzą powszechną-westchnął nieco zawiedziony Goli.-Mimo wszystko dużo się dziś nauczyłem, zwłaszcza o waszej rodzinie. Możecie płynąć spokojnie na południe, ale dopiero wieczorem i oczywiście po inspekcji.

Havran i Rajmund wstali i obrzucili ich pogardliwymi spojrzeniami.

-Większość zapasów leży na ziemi obok rozwalonych skrzyń więc inspekcja raczej nie będzie trwała długo-burknął Rajmund i wyszedł z pokoju bez pożegnania. Jego kuzyn też machnął tylko ręką na pożegnanie.

Goli i Laura zostali sami. Gdy przestali słyszeć ciężkie kroki derenhallczyków, zaśmiali się, choć Goli nieco sztucznie.

-Dziwaki z południa są bardziej nieprzewidywalni niż myślałem-mruknął Garibaldi w końcu się rozluźniając.- Z pewnością by mnie nie zabili o to byłem spokojny, ale naprawdę byli gotowi mnie wziąć na zakładnika.

-Zakładnikom dzieją się różne rzeczy a oni doskonale to wiedzą-odparła Laura nalewając sobie do kieliszka trochę alkoholu. Po jednym łyku skrzywiła się i wylała zawartość na ziemię.- Za mało słodkie jak na Derenhallczyka, nie powinieneś ich tak prowokować.

Goliemu uśmiech zszedł z twarzy, gdy przypomniał sobie o niedawnych wydarzeniach w skarbcu.

-Twoja zapłata zostanie dostarczona jutro z samego rana do tego miejsca tak jak obiecywałem. Wszystko w negarach tak jak się umawialiśmy, ale…

-Tak?-spytała podnosząc brew w zaciekawieniu.-Coś proponujesz?

-Doskonale wiesz czego chcę i dziwi mnie, że nie przyszłaś do mnie od razu gdy wprowadziłem tą kwarantannę.

Garibaldi wstał i zaczął przechadzać się po pokoju.

-Ta różowowłosa dziewczyna, którą szukamy nie jest przestępczynią, ale złapaną Mirralianką, która uciekła z lasu. Ostro pokiereszowała mojego brata a mnie ogłuszyła, przez co ostatnio troi mi się w oczach i nie mogę porządnie myśleć-mówił otwarcie z wyraźną trudnością, jakby rozmowa z Fore nadwyrężyła jego siły.-Tylko mnie i Carlosa obchodzi jej znalezienie, ale on jest pożądliwym draniem a ja wiem dokładnie jaką wartość ma tak młoda Mirralianka.

Laura walczyła z chęcią rzucenia czymś w tego, jej zdaniem, zadufanego dupka nie szanującego ludzkiego życia. Z pewnością ona szanowała je w nawet mniejszym stopniu, ale robiła to dla przyjemności a nie dla łechtania nieskończonego ego.

-Cała rodzina jest przeciwko mnie, nie zdołałem ich przekonać w żadnym stopniu a kończy mi się czas-kontynuował Goli.- Zostało mi maksymalnie twa tygodnie na utrzymanie tego stanu, po tym będę już trupem, jak nie prawdziwym to politycznym! To miasto handlowe do cholery, nie mogę tego wydłużać w nieskończoność.

-Urocza tyrada szefie, doprawdy cieszę się, że tak bardzo opisujesz mi swoją sytuacje życiową i całe to polityczne pierdolenie-Laura ściskała mocno pusty kieliszek, który cudem jeszcze nie pękł.- Ja nie mieszam się w politykę, to tylko zabawa w vendettę, tylko na większą skalę do której nie zamierzam sięgać. Mogę zabijać kogo chcesz i kiedy chcesz, ale jeśli chcesz tylko w ten sposób ocalić swoją dupę, która i tak się pali to nie masz co liczyć na moją pomoc.

Kieliszek w końcu pękł a na podłogę i rozbite szkło zaczęła spadać krew. Goli pierwszy raz widział krwawiącą Laurę i zdawał sobie sprawę, że to zapewne ostatni raz. Pochylił się bez słowa nad dziewczyną i wcisnął jej w ręce swoją chusteczkę, która od razu się zabarwiła na czerwono. Odcień był jednak niezwykły, bardzo jasny jakby to był kolor malarza impresjonisty. Nie było w nim miejsca na jakąkolwiek ciemność.

„Cóż za ironia”-pomyślał wtedy Goli, wstając i kierując się do drzwi. Gdy już miał nimi trzasnąć, nagle odważył się coś powiedzieć. Siedziała to w jego głowie od dawna i nigdy nawet nie pomyślał, że będzie miał odwagę by się w ten sposób do niej odezwać.

-Kiedy przyszłaś do tego miasta kilka lat temu, wiedziałem od początku kim jesteś, skąd przyszłaś i czemu chcesz u mnie pracować-westchnął nie śmiąc odwrócić wzroku.- Całe życie uciekasz, próbujesz zniknąć ze świata, który odrzuciłaś, ale chce ci powiedzieć, że to niemożliwe. Jesteś tą samą zagubioną dziewczyną, która uciekła z domu po strasznym czynie, który nie daje jej w nocy spać, przez który wybiera coraz bardziej szalone zlecenia i wykonuje je w jak najbardziej ryzykowny sposób, mając nadzieje, że w końcu powinie ci się noga i w końcu odpoczniesz od tego wszystkiego.

Goli powoli zamykał za sobą drzwi, dalej się nie obracając. Nim je zamknął do końca, powiedział tylko jedno zdanie.

-Przygarnąłem cię bo wiem, że jesteśmy podobni, bo oboje jesteśmy tylko tchórzami, którzy próbują pokazać jak bardzo się różnią i nie są tacy jak reszta.

Tego dnia nikt nie widział jak Laura płakała w ciszy. Łez nikt nie otarł, wszystkie spadły na rosnącą plamę krwi.

sobota, 12 września 2020

Rozdział 22-"Przepowiednia Reheki i rewolucyjne karabiny Gaussa"



Prywatny pokój Reheki jeszcze nigdy nie gościł tylu osób na raz, nawet za czasów szalonej młodości starej wróżbitki. Sześć głów (ale tylko sześć pełnych ciał) tłoczyło się na niewielkiej przestrzeni ciągle o coś albo o kogoś przywalając wrażliwymi częściami ciała.

-Czy my naprawdę musimy siedzieć w tym schowku na miotły całą grupą?-warknął Ferguson gdy po raz czwarty ktoś szturchnął go w oko pod spaloną powieką.- Mogliby nam dać jakiś większy pokój, ten burdel jest przecież ogromny!-Spojrzał z wyrzutem na niczemu winien Dicka.-Aria nie ma tutaj jak mnie drapać po czaszce!

-Z pewnością nie musielibyśmy się tu gnieść, gdyby nie ten twój i Laury plan włamania się do najbardziej strzeżonego budynku w mieście!-Odpowiedział Sorkvild paląc pierwsze od wielu tygodni cygara, przez które zapach w pokoju był nie do zniesienia. Czarodziej musiał sobie zrewanżować przymusowy post.-Musimy wypłynąć z tego miasta w ciągu najbliższego tygodnia bo inaczej skończymy jako najbardziej poszukiwani ludzie na świecie!

-Hej! Ja nie miałam żadnego planu!-oburzyła się Laura, spychając Sorkvilda z łóżka.-Stary Łeb mówił, że to będzie cicha akcja i nikt nawet nie zauważy a zamiast tego porwał jakąś słodziutką dzikuskę z lasu i poobijał ulubionego brata Goli! Przez to wszystko nie mogę spędzić tych dni w luksusowych sklepach i kawiarniach, tylko w zakurzonym pokoju z bandą spoconych i śmierdzących facetów!

Laura o dziwo była zupełnie szczera z zamiarem spędzenia czasu w ekstrawaganckich przybytkach. Mogła spędzić wiele dni żywiąc się tylko robakami, leżeć w skrzyni przez miesiąc albo posilać się w najbardziej obskurnych wiejskich knajpach, ale gdy tylko była możliwość to pogrążała się w rozpuście, którą ograniczał jedynie budżet.

-Ja tam nie narzekam-mruknął oparty o ścianę Pekko lekko uchylając powieki.-Można się przyzwyczaić gdy jest się tyle lat na morzu-spojrzał jednak uważnie w dół z obrzydzeniem.-Chociaż gdyby na jakimś statku było tyle szczurów to zatonęlibyśmy w mgnieniu oka.

Dopiero teraz wszyscy spostrzegli, że po podłodze biega małe stadko małych gryzoni, jakby też próbowały znaleźć kawałek wolnego miejsca bez użerania się z resztą swojej parszywej rodzinki.

-Oh, nie wiedziałam, że wszystkie zwierzaki spoza lasu mnie tak lubią!-westchnęła zachwycona Aria, biorąc na rękę kilka zauroczonych nią stworzeń.- Myślałam, że Rufus i reszta ze skarbca są po prostu strasznie znudzeni!

-Ktoś taki jak ty Ferguson musiał sobie znaleźć taką niewinną dziewczynę jako niewolnice-powiedziała Laura.- To leży w naturze twojej rodziny i to od pokoleń.

-Jakbyś cokolwiek wiedziała o mojej rodzinie ty głupia…

Długa litania obraźliwych określeń nie została tego dnia wypowiedziana i to tylko dzięki pukaniu do drzwi. Wszyscy jednak stanęli na nogi, chwytając to co było pod ręką by jakoś się bronić. Umówili się bowiem z Reheką, że gdy przyjdzie ktoś zaufany to musi zapukać aż sześć razy. W tym wypadku były tylko cztery.

Drzwi otworzyły się a w ruch poleciał stary zegar, lampa oliwna, kilka drewnianych figurek, poduszka i Rufus, który o dziwo sam się rzucił by bronić swej Pani. Mniej lub bardziej niebezpieczne rzeczy wyleciały spokoju i spadły na korytarz nikogo nie trafiając bo nikogo tam nie było.

-Ciotka! Wyłaź zza tych drzwi, widzę cię przez przerwę w drzwiach!-krzyknął cały zaczerwieniony Dick, który rzucił poduszką nie mając nic innego pod ręką. Spowodowało to, że kilka osób spojrzało na niego jak na wariata (co w takiej kompani nie mogło zbyt dobrze wróżyć).

-Wybaczcie, że was tak straszę, ale wiecie jak bardzo naraziliście się Garibaldim tymi szalonymi akcjami!-powiedziała Reheka, stawiając krok w stronę pokoju, ale gdy zobaczyła stado szczurów i ścisk uznała, że lepiej dla niej jeśli zostanie na korytarzu.-Daliście się właśnie wymanewrować starej babie a strach pomyśleć co by było jakby to był oddział prewencji!

Oddział o którym mówiła był swego rodzaju specjalną policją Sylentu. Grupka wyjątkowo utalentowanych i wytrenowanych zabijaków, posiadała sprzęt na każdą możliwą akcje. Wyjątkowo precyzyjne muszkiety i kusze, tarany, starannie przygotowane ładunki wybuchowe, gaz usypiający a w sekrecie mieli nawet trochę anty-magicznych zabawek.

Byli jednak przede wszystkim zaskakująco skuteczni jak na Sylenckie standardy. Tak jakoś na 80%.

-Nie mamy za bardzo czym walczyć droga Pani Wiedźmo-odparła Aria, która ubzdurała sobie z jakiegoś powodu, że jest to jakaś wyrafinowana forma grzecznościowa.-Dzięki amuletowi, który przypięłam do zęba Pana Fergusona, potrafi on latać, ale wciąż nie miał okazji by potrenować. Drugi czarodziej boi się używać magii w zamkniętych pomieszczeniach, ludzie soli nie mają nawet sztyletów a opętana Pani jest straszna.

-Laura nie jest opętana maluchu, po prostu jest… specyficzna- wytłumaczył jej Dick głaszcząc ją po głowie. Ostatnimi dniami kiełkował w nim jakiś instynkt starszego brata.- Chociaż faktycznie sama raczej nie dałaby sobie rady z tymi opancerzonymi burakami od Garibaldich.

-Jak zwykle błędnie oceniasz innych ludzi dzieciaku-parsknęła staruszka widząc nieszczery uśmiech Laury.- Z całej waszej bandy to ona jest chyba najbardziej przydatna. No ale jeżeli nie chcecie by wpadając w szał po zabiciu wroga nie rzuciła się i na was, musicie jej jakoś pomóc.

Rzuciła przed nimi dwie sakiewki po brzegi wypełnione srebrem. Pekko odruchowo rzucił się na najbliższą i pogrzebał w jej środku otwierając szeroko oczy.

-To istna fortuna ciociu, nie powinnaś trzymać takich sum poza skarbcem!-pokręcił głową Dick, stając obok swojego Kapitana.-Tu jest co najmniej pięć tysięcy sparków!

-Dokładnie sześć w obu sakiewkach, czyli razem jakieś dwanaście. Potraktuj to jako mój przedwcześnie zapisany dla ciebie majątek. Jeżeli zmierzacie do Wież, to nie możecie polegać na szczęściu jak wtedy na Popielnej Wyspie!

Wszyscy spojrzeli uważnie na staruszkę. Wiedziała o wiele więcej niż do tej pory przyznawała.

-Wiem, że chcecie poznać sekrety Wież, a każdy z was ma inny powód! Niektórzy z was nie zdobędą tego czego pragną, część z was może zostać całkowicie zniszczona i wymazana z pamięci pozostałych, jednak wiedźcie, że już nie możecie zawrócić!

Stuknęła laską o podłogę kilka razy, rozległ się głuchy dźwięk lecący po korytarzach.

-Dusze uwięzione przez okrutnych magów stulecie temu spoglądają na was i oczekują końca tej przygody. Każą wam płynąć na południe, gdzie wśród skał ukryta jest Bezimienna Wyspa. Gdy tam dotrzecie wszystko stanie się jasne a wy będziecie się mogli nareszcie rozdzielić.

Kolejne stuknięcie o podłogę było o wiele głośniejsze. Wszyscy zebrani w pokoju wzdrygnęli się jakby obudzeni z południowej drzemki przez zimny przeciąg. Słowa Reheki szybko umknęły im z pamięci.

-No, na co czekacie? Zjeżdżajcie z mojego pokoju i jazda na zakupy!-pogroziła im swoją laską.-Goli i reszta Garibaldich szukają tylko różowowłosej i gadającej głowy więc pozostała czwórka powinna być bezpieczna.-Wręczyła drugą sakiewkę Dickowi.-Ty mój drogi idź z Laurą i znajdźcie dla wszystkich jakiś odpowiedni sprzęt, zdaj się na jej rady, jest znacznie bardziej ogarnięta niż ty.-zwróciła się do Pekki.-Ty wielkoludzie pójdź z czarodziejem do portu i znajdźcie statek „Czerwony Łabądź”. Tamtejszy Kapitan powinien was wziąć jeśli dacie mu godziwą zapłatę, ale nie licz na to, że zapewni wam prowiant więc to też zorganizujcie! Nie powinien sprawiać wam kłopotu, to kretyn który ledwo umie pisać.

Lekko zdezorientowana czwórka wyszła z pokoju popędzana śmiesznymi i absurdalnymi groźbami wróżbitki, która zamknęła za nimi drzwi.

Ferguson i Aria w końcu mieli pokój dla siebie i mieli dużo więcej miejsca. Dziewczyna usiadła na łóżku a mag, zaczął trenować latanie, które zaczynało mu się coraz bardziej podobać.

-Co Pani Wiedźma ma na myśli mówiąc, że się nie możemy rozdzielić?-zapytała niespodziewanie Aria na co Ferguson zachichotał.

-Szczerze? To nie mam moja droga pojęcia-odparł latając wokół łóżka.- Radziłbym ci unikać tej kobiety, wie o wiele za dużo-nagle zatrzymał się nad Arią i spojrzał jej głęboko w oczy.-Powiedz mi tylko teraz, jak to się stało, że to pamiętasz!

Uliczki Sylentu miały w sobie pewien niezwykły urok spowodowany głownie brakiem na ulicach śmierdzącego błota w którym ziemia była tylko rzadko spotykanym składnikiem. W mieście wprowadzono rewolucyjną jak na te czasy profesje śmieciarza, który musiał w ciągu dnia oblecieć wyznaczoną liczbę domów, wynieść wszystko co parszywe i wynieść nieczystości kilkaset metrów za miasto do wielkiego śmietniska. Zyskiwało na tym również powietrze bo wiatr w okolicy rzadko wiał w stronę miasta a leciał w głąb lasów Mirralli. Nikt nigdy z tego powodu nie narzekał.

Brak odpadków znacznie zwiększał również prędkość poruszania się po ulicach a tendencja rosła wraz ze zbliżaniem się do centrum. Laurze wydawało się, że zbliżają się za bardzo.

-Wiem, że dostałeś niezły majątek, ale złocone pistolety to chyba lekka przesada-powiedziała, mijając sklep z właśnie takimi zabawkami.-Jeżeli już mamy szukać coś przydatnego to powinniśmy coś szukać w dalszych dzielnicach, tutaj mają tylko dobre kawiarnie i sklepy.

Laura ciągle miała sobie za złe, że pośrednio spowodowało największy zamęt w mieście, przez który nie mogła spędzić czasu na niczym nie powstrzymanej zabawie i bijatykom z przypadkowymi ludźmi z wyższych sfer. Teraz mogła tylko pobić się w jakiejś obskurnej, wiecznie otwartej karczmie w porcie, ale bijatyki z biednymi nie dawały jej takiej satysfakcji.

-Nawet gdybym chciał sobie coś takiego kupić to na pewno nie dzisiaj-powiedział Dick, szczerząc do niej szeroko zęby.-Tacy sprzedawcy pozamykali swoje sklepy, ale prawdziwi kupcy, tacy którzy tworzą to miasto są cały czas otwarci!

Stanęli naglę przed niczym nie wyróżniającym się budynkiem, choć jednocześnie sprawiało to, że wyróżniała się nad wyraz w porównaniu do pozostałych na tej ulicy. Była to zwykła niepomalowana kamienica ze sklepem na dole i mieszkaniem na górze, jakich pełno w miastach handlowych. Przez brak jakichkolwiek płaskorzeźb, uroczych balkoników, kolumn w 3 różnych stylach czy choćby bluszczu na całej ścianie, sklep wyglądał jakby był nie w tym miejscu co trzeba.

-„Jeżeli ktoś by mnie zapytał, gdzie jest najbliższy paser to od razu bym go tu skierowała”-pomyślała Laura próbując coś zobaczyć przez brudne jak noc szyby.-„Wygląda na zamknięty od wieków”.

Dick najwyraźniej uznał, że jest otwarte i śmiało chwycił za klamkę i pociągnął. Drzwi ani drgnęły. Zaczął pukać. Cisza. Znowu pukanie tym razem głośne. Jeszcze cichsza cisza. Tym razem zaczął walić pięścią. Przestał gdy nagle słyszał jakieś kroki.

-Dzień dobry, chciałbym…

Zamarł nagle gdy rozsunął się jonasz (z jakiegoś powodu tak nazwano judasza w drzwiach) i zobaczył lufę pistoletu skierowaną prosto w jego oczy.

Laura również to zauważyła i natychmiast odepchnęła pirata w ostatniej chwili ratując go przed wystrzałem.

-Gdzieś ty nas do cholery zaprowadził?-syknęła dziewczyna chowając się kawałek na prawo od drzwi.-To jakaś melina narkotykowa!

-To nie tak! To nie tak!-Krzyknął Dick, leżąc kilka metrów od niej.-Panie Gauss to ja, Dick! Ten chłopak od Pani Reheki.

-Gówno prawda!-odkrzyknął mężczyzna ze środka, cały czas przesuwając pistolet szukając celu.-Dzieciak o którym mówisz nigdy by nie przyszedł do mnie z taką ślicznotką a już na pewno nie z kimś kto by ocalił mu życie! Gadaj skąd wziąłeś to ciało szczurzy gadzie, albo przejdę się po armatę i wszystkich was wysadzę!

-Dosyć mam tego, że ciągle wpadam na świry!-krzyknęła Laura rzucając się przed siebie.

Czujne oko Gaussa szybko ją namierzyło i pistolet znowu wystrzelił, jednak dziewczyna była zbyt szybka. Dotarła pod drzwi i jednym szybkim ruchem ręki przebiła się przez grube drewno, trafiając szaleńca prosto poniżej pasa. Cios nie był tak mocny dzięki drzwiom, ale dość mocny by nagle każdy mężczyzna w promieniu kilometra poczuł się nieswojo.

Laura szybko wyciągnęła rękę, klnąc na drzazgi i drugą ręką, tym razem lewą, zrobiła drugą dziurę tym razem bliżej zamka. Dosięgła klucza i otworzyła wejście do dziwnej kamienicy.

Gauss szybko został rozbrojony, dostał kilka ciosów w brzuch a gdy Dick zaczął go wyzywać od kompletnych idiotów i wariatów, uwierzył (przynajmniej na razie), że ma przed sobą tego samego chłopaka, który go odwiedzał przed laty.

Minęło jeszcze kilka minut i tyle samo bandaży i worków z lodem by wszyscy się już uspokoili. Laura dopiero teraz zauważyła, że znalazła się w rusznikarskim raju. Kamienica nie była zwykłym sklepem, co raczej stu procentowym warsztatem, gdzie estetyka schodziła na dalszy plan a główną rolę grała funkcjonalność.

Co było dokładnie w tym zakładzie? Łatwiej powiedzieć czego nie było… no dobra, właściwie to wszystko było co można by chcieć. Długie rzędy muszkietów o różnej długości, na różną amunicje i z wielu rodzajów drewna i metalu, pistolety o najbardziej wymyślnych mechanizmach, moździerze, armaty, koła do ciężkiego sprzętu. Gdyby zbyt wiele osób wiedziało co tu jest, to ceny mieszkań w okolicy byłyby drastycznie małe.

-Już wiem co miałeś na myśli-mruknęła Laura.- To miejsce robi wrażenie.

-Prawdziwa kobieta, taką to mógłbym brać za żonę-zarechotał Gauss, ciągle się jednak krzywiąc z bólu.-Nowiutkie drzwi przebiła jednym ciosem i jeszcze mi przywaliła, skubana. Gdzieś ją sobie przygruchał szczęściarzu?

-Zabiłam, jego ostatniego kapitana i teraz się zastanawiam czy nie zrobić tego z kolejnym…

Gauss chrząknął niezręcznie. Przez pięćdziesiąt lat pracy w zakładzie niezbyt potrafił się porozumiewać z kobietami, ba nawet z rzadka je widział na oczy. Nie to że jakieś doświadczenie z normalnymi ludźmi pomogłoby mu się dogadać z Laurą.

-Tak… właśnie… szukamy trochę sprzętu dla kilku osób, najlepiej coś z wyższej półki. Dzisiaj dosłownie musieliśmy się bronić poduszkami.

-Znają ciebie to wszyscy pozostali bronili się czymś twardszym i tylko ty wyskoczyłeś z tą poduszką-powiedział Gauss, kompletnie rozpracowując Dicka.-Mam sporo hmm eksperymentalnych zabawek, jeśli byście chcieli.

-Gauss przyjacielu, dobrze wiesz, że tylko po to do ciebie przychodzimy. Gdybyśmy chcieli jakieś fabryczne opatentowane gówno to po drodze mieliśmy kilkanaście okazji by tu nie wstępować. My potrzebujemy artysty!

-Pochłeptanie mi ego nie sprawi, że dam ci zniżkę, ale z pewnością sprawi, że nieco bardziej się otworzę-rzemieślnik wyszczerzył zęby w takim samym grymasie co Dick. Widać było, że kiedyś spędzał tu dużo więcej czasu.

Cała trójka udała się na piętro po zagraconych schodach, cudem unikając jakichkolwiek potknięć i weszła do pokoju w której stała jedna skrzynia. Tylko to tam było, kompletnie nic poza tym.

-W środku jest kilka zabawek, które robiłem na zlecenie. Klient się niestety wycofał gdy podałem koszty potrzebne do masowej produkcji, więc to dosłownie jedyny taki sprzęt na świecie.

-Wszystko fajnie i pięknie, tylko co to niby jest i ile kosztuje?-Wtrąciła się Laura.-Potrzebujemy broni dla pięciu osób a nie jedną miniarmatę.

-Pięć tysięcy sparków i skrzynia będzie wasza. Nim pokaże co jest w środku musze mieć pewność, że możecie tyle wyłożyć.

Laura i Dick kiwnęli niepewnie głową. Nawet pirat nie miał zielonego pojęcia co Gauss mógł wymyśleć. Jego pomysły były równie często idiotyczne i niebezpieczne, co genialne i potencjalnie rewolucyjnie.

Rzemieślnik otworzył skrzynię i teatralnym gestem zaprezentował im zawartość.

-Trzy karabiny, pięć pistoletów, dwie naramienne kusze automatyczne a oprócz tego pełen zestaw noży, sztyletów motylkowych, strzałek i co najlepsze: specjalnie wzmocnione pancerze ze skóry jakiejś bestii z Archipelagu Chaosu!

Klienci patrzyli na to wszystko nie do końca wiedząc co powiedzieć.

-No cóż… to wszystko wygląda dość normalnie-powiedział niezręcznie Dick.

-Co prawda wygląda to świetnie, zwłaszcza ta skóra wygląda świetnie, no ale to wszystko za pięć tysiaków? Nie jest wartę nawet trzech!

Gauss wydawał się kompletnie nie zrażony tymi uwagami i tylko zacierał z podekscytowania ręce.

-Faktycznie wydaje się, że cena jest zawyżona, ale może zechcecie wypróbować-powiedział z uśmiechem ładując niewielki pistolet.-Ta dziecinka ma najmniejszą siłę rażenia więc zobaczysz jak to wygląda. Trzymaj i strzelaj, tylko nie w stronę ulicy!

Dick wzruszył ramionami, wziął broń, przyglądnął jej się chwilę i nie zauważając nic dziwnego wystrzelił.

Wystrzał nie był zbyt głośny, odrzut taki jaki się można spodziewać, nawet dziura w ścianie wyglądała na normalną. Dopiero po chwili Dick przypomniał sobie, że ta ściana jest gruba na jakieś trzy cegły a gdy spojrzał zszokowany przez dziurę zobaczył, że kula przeleciała dalej i wbiła się w kolejną ścianę i prawię ją przebiła.

-To moi kochani zszokowani klienci był ratlerek, najsłabszy ze wszystkich pięcioraczków. Przebija do pięciu cegieł, podczas gdy jamnik sięga ośmiu, choć to jeszcze nie sprawdzone-gadał jak najęty Gauss.- Jeżeli chodzi o karabiny to najmniejszy owczarek przebije dziewięć a największy mastiff dziesięć. Siła ognia nie wzrastała zgodnie z oczekiwaniami ale i tak nikt by nie pogardził taką zabawką.

-Przecież to niemożliwe-wyszeptała zszokowana Laura.-Takie coś nie powinno istnieć! Gdyby to coś wyszło na rynek, zawodowi zabójcy nie byliby w cenie bo każdy kretyn może tym zabić kogo chcę!

-Będą w cenie nadal moja droga nie przejmuj się-wyszczerzył zęby Gauss.-To moje największe ale też i najmniejsze dzieło. Prawdopodobnie nigdy nikt nie zrobi kolejnej sztuki tego cacka a to wszystko przez środek mechanizmu spustowego.

Podniósł kusze i postukał kilka razy po metalowej części. Rozległ się jakiś wibrujący dźwięk w powietrzu jak echo po stuknięciu w dzwon.

-Tungsten!-powiedział, jakby to wszystko tłumaczyło.-Ten cudowny metal sprawia, że kula zyskuje jakieś pole siłowe, które nie pozwala jej się rozpaść, stabilizuje lot i przede wszystkim zwiększa zasięg. Ohh gdybym mógł chciałbym zrobić z tego armatę! Kula doleciałaby aż do Derenhalle! Wyobraźcie to sobie! Broń palna o tak dużym zasięgu zrewolucjonizowałaby wojny! Gdybym znał się trochę na geografii może bym nawet dokładnie obliczył gdzie trafi taki pocisk!

Laura i Dick oglądali resztę broni z wypiekami na twarzach. Oglądali uważnie noże, zaglądali do środka, próbując wypatrzeć trochę tungstenu i wyobrażali sobie jak cudownie będzie z tego strzelać.

Coś jednak było nie tak. Odłożyli broń na miejsce, zamknęli skrzynię i spojrzeli ponuro na Gaussa.

-Wuju ile to tak naprawdę kosztuje?

-To coś nie jest wartę trzech a nawet pięciu tysięcy! Cały ten zestaw poszedłby za setki tysięcy!

-Coś ty, ja bym to liczył w milionach!

Gauss cały czas uśmiechnięty wzruszył ramionami.

-Oprócz kosztów ta broń ma także dość istotny problem, przez który muszę się tych zabawek pozbyć a ponieważ znam ciebie Dick to wiem, że mogę ci je powierzyć, oczywiście jeżeli będziesz chciał je przyjąć.

-Co to za problem? Wybucha? Rozładowuje się?

-Cóż, tego drugiego nie jestem całkowicie pewny, ale nie o tym mowa. To coś jest tak jakby… nie do końca legalne.

-Oh nie-jęknęła Laura.-Czyli pirat i zabójczyni nie mają tu czego szukać.

-Nie nie nie, nie w takim sensie nielegalne. Kiedy mówiłem, że klient się wycofał to odrobinkę skłamałem.

-Wuju, powiedz co się z nim stało.

-Cóż, został oskarżony o czarnoksięstwo i spalony na stosie, rzecz jasna po torturach. W dodatku naturalny tungsten mógłby mieć takie właściwości, jak ten tutaj, ale na pewno nie działałby tak dobrze. Mówiąc w skrócie, myślę, że mój klient załatwiając materiały, sam odrobinkę je zmodyfikował magią.

Dick spojrzał na skrzynię nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. Ostatnimi tygodniami dość długo przebywał z czarodziejami, ale kompletnie się nie znał na magii.

-Więc chcesz nam to sprzedać bo chcesz się tego pozbyć a nie masz zaufania do żadnego ze stałych klientów, czy mam rację?-Zapytała Laura, unosząc ironicznie brew.

-To nie tak, po prostu… praktycznie wszystko co produkuje, sprzedaje Bractwu Białej Rzeki a oni… oni mają pod obserwacją wszystkich moich pośredników i linię zaopatrzeniowe! Lada dzień mogą tu wparować i zabrać mnie do jakiegoś swojego laboratorium w jednym z ich zamków. To byłaby całkiem miła zmiana klimatu, ale jeżeli dostaną w swoje ręce moje psiaczki to będzie po mnie!

-„Dziwak, dlaczego nazywa bronie po rasach psów. Koty byłyby dużo lepsze”-pomyślała Laura.

-Dobrze weźmiemy je!-Powiedział zdecydowanie Dick.

-Co?

-Naprawdę?

-Tak, potrzebujemy takiej broni to fakt, ale nie chcę cię narażać wuju. To od ciebie dostałem swój pierwszy pistolet, gdyby nie ty nigdy bym nie wyruszył w morze!

Rzemieślnik pociągnął ze wzruszenia nosem i otarł łzy, swoimi zniszczonymi i popękanymi palcami.

-Jestem prawie pewny, że mi go ukradłeś dzieciaku no ale dziękuje. Ach i cena jest bez zmian, dalej chce te 5 kawałków.

Po długich negocjacjach, dwaj przyjaciele w końcu doszli do kompromisu. Gauss dalej chciał 5000 za skrzynię a Dick postanowił tyle zapłacić. Co prawda według Laury to nie był żaden kompromis, ale ponieważ obaj byli zadowoleni z transakcji nie miała zamiaru się wtrącać.

-Ciotka dała ci jeden ze swoich pokoi prawda?-zapytał gdy już zeszli na dół.-Ulice są puste w tej dzielnicy więc dopóki nie dojdziecie do burdelu tej jędzy nie zatrzymujcie się ani nie rozglądajcie za bardzo. Nie chciałbym być w skórze tych gości, którzy ich okradli, to muszą być jakieś barany.

-Też tak sądzę-odparła Laura nie dając po sobie poznać wściekłości i frustracji.-No cóż będziemy się zbierać.

-Tak tak, otworze wam drzwi, wychodźcie śmiało i oh witam!

Przed domem stało dwóch mężczyzn, jeden z nich miał na całym ciele zbroję płytową, drugi wyglądał jakby przyszedł prosto z przyjęcia na dworze. Pięknie wymodelowane wąsiki, kapelusz z dużym rondem, kamizelka ze srebrnymi guzikami a także dziwny biały puder na twarzy, przez który wyglądał obrzydliwie blado.

-Pochwaleni bądźcie właścicielu, przybywamy z dobrą nowiną i propozycją, nie do odrzucenia-przywitał się unosząc lekko kapelusz.-Można wiedzieć kimże jest ta parka? Widok niesłychany, twarze choć styrane pracą to aż nazbyt urodziwe-pociągnął za policzek zarówno Laurę jak i Dicka.-Wyjątkowo urodziwe buźki, iście mieszczańska uroda, acz bliska szlachetnej fizjonomii mej rodziny. Państwo musicie się śpieszyć zapewne, toteż radzę ruszyć w drogę ku losowi który was czeka.

Po czym weszli do środka z zaciekawieniem obserwując dwie dziury w drzwiach i zostawiając oszołomionego Dicka i Laurę, którzy niemrawo ruszyli przed siebie co jakiś czas się oglądając.

-To chyba byli ci goście z Bractwa, dość… dość specyficzny koleś, wyglądał na ważniaka-powiedział pirat.-Niezwykłe zrządzenie czasu, zupełnie jakbyśmy przyszli w idealną porę by go uratować, ciotka jednak wie swoje. Ciekawe co to był za jeden.

-To był Albert Nogareth, syn głowy rodziny rządzącej Bractwem.

-Skąd to…

-Spotkałam w życiu wielu szlachciców z Parsy, ale to… to coś prawie sprawiło, że się na niego rzuciłam z zębami z zamiarem odgryzienia mu tego wstrętnego noska, podrapaniu od stóp do głów, wyrwania włosów i wsadzeniu ich w dupę, tam skąd wyrywał włosy na ten tupecik.

Dick chciał coś powiedzieć na te słowa, ale nie potrafił niczego wymyślić, więc tylko pokiwał głową.

Tego dnia zakłady rzemieślnicze Gaussa zostały zamknięte już na zawsze.