sobota, 12 września 2020

Rozdział 22-"Przepowiednia Reheki i rewolucyjne karabiny Gaussa"



Prywatny pokój Reheki jeszcze nigdy nie gościł tylu osób na raz, nawet za czasów szalonej młodości starej wróżbitki. Sześć głów (ale tylko sześć pełnych ciał) tłoczyło się na niewielkiej przestrzeni ciągle o coś albo o kogoś przywalając wrażliwymi częściami ciała.

-Czy my naprawdę musimy siedzieć w tym schowku na miotły całą grupą?-warknął Ferguson gdy po raz czwarty ktoś szturchnął go w oko pod spaloną powieką.- Mogliby nam dać jakiś większy pokój, ten burdel jest przecież ogromny!-Spojrzał z wyrzutem na niczemu winien Dicka.-Aria nie ma tutaj jak mnie drapać po czaszce!

-Z pewnością nie musielibyśmy się tu gnieść, gdyby nie ten twój i Laury plan włamania się do najbardziej strzeżonego budynku w mieście!-Odpowiedział Sorkvild paląc pierwsze od wielu tygodni cygara, przez które zapach w pokoju był nie do zniesienia. Czarodziej musiał sobie zrewanżować przymusowy post.-Musimy wypłynąć z tego miasta w ciągu najbliższego tygodnia bo inaczej skończymy jako najbardziej poszukiwani ludzie na świecie!

-Hej! Ja nie miałam żadnego planu!-oburzyła się Laura, spychając Sorkvilda z łóżka.-Stary Łeb mówił, że to będzie cicha akcja i nikt nawet nie zauważy a zamiast tego porwał jakąś słodziutką dzikuskę z lasu i poobijał ulubionego brata Goli! Przez to wszystko nie mogę spędzić tych dni w luksusowych sklepach i kawiarniach, tylko w zakurzonym pokoju z bandą spoconych i śmierdzących facetów!

Laura o dziwo była zupełnie szczera z zamiarem spędzenia czasu w ekstrawaganckich przybytkach. Mogła spędzić wiele dni żywiąc się tylko robakami, leżeć w skrzyni przez miesiąc albo posilać się w najbardziej obskurnych wiejskich knajpach, ale gdy tylko była możliwość to pogrążała się w rozpuście, którą ograniczał jedynie budżet.

-Ja tam nie narzekam-mruknął oparty o ścianę Pekko lekko uchylając powieki.-Można się przyzwyczaić gdy jest się tyle lat na morzu-spojrzał jednak uważnie w dół z obrzydzeniem.-Chociaż gdyby na jakimś statku było tyle szczurów to zatonęlibyśmy w mgnieniu oka.

Dopiero teraz wszyscy spostrzegli, że po podłodze biega małe stadko małych gryzoni, jakby też próbowały znaleźć kawałek wolnego miejsca bez użerania się z resztą swojej parszywej rodzinki.

-Oh, nie wiedziałam, że wszystkie zwierzaki spoza lasu mnie tak lubią!-westchnęła zachwycona Aria, biorąc na rękę kilka zauroczonych nią stworzeń.- Myślałam, że Rufus i reszta ze skarbca są po prostu strasznie znudzeni!

-Ktoś taki jak ty Ferguson musiał sobie znaleźć taką niewinną dziewczynę jako niewolnice-powiedziała Laura.- To leży w naturze twojej rodziny i to od pokoleń.

-Jakbyś cokolwiek wiedziała o mojej rodzinie ty głupia…

Długa litania obraźliwych określeń nie została tego dnia wypowiedziana i to tylko dzięki pukaniu do drzwi. Wszyscy jednak stanęli na nogi, chwytając to co było pod ręką by jakoś się bronić. Umówili się bowiem z Reheką, że gdy przyjdzie ktoś zaufany to musi zapukać aż sześć razy. W tym wypadku były tylko cztery.

Drzwi otworzyły się a w ruch poleciał stary zegar, lampa oliwna, kilka drewnianych figurek, poduszka i Rufus, który o dziwo sam się rzucił by bronić swej Pani. Mniej lub bardziej niebezpieczne rzeczy wyleciały spokoju i spadły na korytarz nikogo nie trafiając bo nikogo tam nie było.

-Ciotka! Wyłaź zza tych drzwi, widzę cię przez przerwę w drzwiach!-krzyknął cały zaczerwieniony Dick, który rzucił poduszką nie mając nic innego pod ręką. Spowodowało to, że kilka osób spojrzało na niego jak na wariata (co w takiej kompani nie mogło zbyt dobrze wróżyć).

-Wybaczcie, że was tak straszę, ale wiecie jak bardzo naraziliście się Garibaldim tymi szalonymi akcjami!-powiedziała Reheka, stawiając krok w stronę pokoju, ale gdy zobaczyła stado szczurów i ścisk uznała, że lepiej dla niej jeśli zostanie na korytarzu.-Daliście się właśnie wymanewrować starej babie a strach pomyśleć co by było jakby to był oddział prewencji!

Oddział o którym mówiła był swego rodzaju specjalną policją Sylentu. Grupka wyjątkowo utalentowanych i wytrenowanych zabijaków, posiadała sprzęt na każdą możliwą akcje. Wyjątkowo precyzyjne muszkiety i kusze, tarany, starannie przygotowane ładunki wybuchowe, gaz usypiający a w sekrecie mieli nawet trochę anty-magicznych zabawek.

Byli jednak przede wszystkim zaskakująco skuteczni jak na Sylenckie standardy. Tak jakoś na 80%.

-Nie mamy za bardzo czym walczyć droga Pani Wiedźmo-odparła Aria, która ubzdurała sobie z jakiegoś powodu, że jest to jakaś wyrafinowana forma grzecznościowa.-Dzięki amuletowi, który przypięłam do zęba Pana Fergusona, potrafi on latać, ale wciąż nie miał okazji by potrenować. Drugi czarodziej boi się używać magii w zamkniętych pomieszczeniach, ludzie soli nie mają nawet sztyletów a opętana Pani jest straszna.

-Laura nie jest opętana maluchu, po prostu jest… specyficzna- wytłumaczył jej Dick głaszcząc ją po głowie. Ostatnimi dniami kiełkował w nim jakiś instynkt starszego brata.- Chociaż faktycznie sama raczej nie dałaby sobie rady z tymi opancerzonymi burakami od Garibaldich.

-Jak zwykle błędnie oceniasz innych ludzi dzieciaku-parsknęła staruszka widząc nieszczery uśmiech Laury.- Z całej waszej bandy to ona jest chyba najbardziej przydatna. No ale jeżeli nie chcecie by wpadając w szał po zabiciu wroga nie rzuciła się i na was, musicie jej jakoś pomóc.

Rzuciła przed nimi dwie sakiewki po brzegi wypełnione srebrem. Pekko odruchowo rzucił się na najbliższą i pogrzebał w jej środku otwierając szeroko oczy.

-To istna fortuna ciociu, nie powinnaś trzymać takich sum poza skarbcem!-pokręcił głową Dick, stając obok swojego Kapitana.-Tu jest co najmniej pięć tysięcy sparków!

-Dokładnie sześć w obu sakiewkach, czyli razem jakieś dwanaście. Potraktuj to jako mój przedwcześnie zapisany dla ciebie majątek. Jeżeli zmierzacie do Wież, to nie możecie polegać na szczęściu jak wtedy na Popielnej Wyspie!

Wszyscy spojrzeli uważnie na staruszkę. Wiedziała o wiele więcej niż do tej pory przyznawała.

-Wiem, że chcecie poznać sekrety Wież, a każdy z was ma inny powód! Niektórzy z was nie zdobędą tego czego pragną, część z was może zostać całkowicie zniszczona i wymazana z pamięci pozostałych, jednak wiedźcie, że już nie możecie zawrócić!

Stuknęła laską o podłogę kilka razy, rozległ się głuchy dźwięk lecący po korytarzach.

-Dusze uwięzione przez okrutnych magów stulecie temu spoglądają na was i oczekują końca tej przygody. Każą wam płynąć na południe, gdzie wśród skał ukryta jest Bezimienna Wyspa. Gdy tam dotrzecie wszystko stanie się jasne a wy będziecie się mogli nareszcie rozdzielić.

Kolejne stuknięcie o podłogę było o wiele głośniejsze. Wszyscy zebrani w pokoju wzdrygnęli się jakby obudzeni z południowej drzemki przez zimny przeciąg. Słowa Reheki szybko umknęły im z pamięci.

-No, na co czekacie? Zjeżdżajcie z mojego pokoju i jazda na zakupy!-pogroziła im swoją laską.-Goli i reszta Garibaldich szukają tylko różowowłosej i gadającej głowy więc pozostała czwórka powinna być bezpieczna.-Wręczyła drugą sakiewkę Dickowi.-Ty mój drogi idź z Laurą i znajdźcie dla wszystkich jakiś odpowiedni sprzęt, zdaj się na jej rady, jest znacznie bardziej ogarnięta niż ty.-zwróciła się do Pekki.-Ty wielkoludzie pójdź z czarodziejem do portu i znajdźcie statek „Czerwony Łabądź”. Tamtejszy Kapitan powinien was wziąć jeśli dacie mu godziwą zapłatę, ale nie licz na to, że zapewni wam prowiant więc to też zorganizujcie! Nie powinien sprawiać wam kłopotu, to kretyn który ledwo umie pisać.

Lekko zdezorientowana czwórka wyszła z pokoju popędzana śmiesznymi i absurdalnymi groźbami wróżbitki, która zamknęła za nimi drzwi.

Ferguson i Aria w końcu mieli pokój dla siebie i mieli dużo więcej miejsca. Dziewczyna usiadła na łóżku a mag, zaczął trenować latanie, które zaczynało mu się coraz bardziej podobać.

-Co Pani Wiedźma ma na myśli mówiąc, że się nie możemy rozdzielić?-zapytała niespodziewanie Aria na co Ferguson zachichotał.

-Szczerze? To nie mam moja droga pojęcia-odparł latając wokół łóżka.- Radziłbym ci unikać tej kobiety, wie o wiele za dużo-nagle zatrzymał się nad Arią i spojrzał jej głęboko w oczy.-Powiedz mi tylko teraz, jak to się stało, że to pamiętasz!

Uliczki Sylentu miały w sobie pewien niezwykły urok spowodowany głownie brakiem na ulicach śmierdzącego błota w którym ziemia była tylko rzadko spotykanym składnikiem. W mieście wprowadzono rewolucyjną jak na te czasy profesje śmieciarza, który musiał w ciągu dnia oblecieć wyznaczoną liczbę domów, wynieść wszystko co parszywe i wynieść nieczystości kilkaset metrów za miasto do wielkiego śmietniska. Zyskiwało na tym również powietrze bo wiatr w okolicy rzadko wiał w stronę miasta a leciał w głąb lasów Mirralli. Nikt nigdy z tego powodu nie narzekał.

Brak odpadków znacznie zwiększał również prędkość poruszania się po ulicach a tendencja rosła wraz ze zbliżaniem się do centrum. Laurze wydawało się, że zbliżają się za bardzo.

-Wiem, że dostałeś niezły majątek, ale złocone pistolety to chyba lekka przesada-powiedziała, mijając sklep z właśnie takimi zabawkami.-Jeżeli już mamy szukać coś przydatnego to powinniśmy coś szukać w dalszych dzielnicach, tutaj mają tylko dobre kawiarnie i sklepy.

Laura ciągle miała sobie za złe, że pośrednio spowodowało największy zamęt w mieście, przez który nie mogła spędzić czasu na niczym nie powstrzymanej zabawie i bijatykom z przypadkowymi ludźmi z wyższych sfer. Teraz mogła tylko pobić się w jakiejś obskurnej, wiecznie otwartej karczmie w porcie, ale bijatyki z biednymi nie dawały jej takiej satysfakcji.

-Nawet gdybym chciał sobie coś takiego kupić to na pewno nie dzisiaj-powiedział Dick, szczerząc do niej szeroko zęby.-Tacy sprzedawcy pozamykali swoje sklepy, ale prawdziwi kupcy, tacy którzy tworzą to miasto są cały czas otwarci!

Stanęli naglę przed niczym nie wyróżniającym się budynkiem, choć jednocześnie sprawiało to, że wyróżniała się nad wyraz w porównaniu do pozostałych na tej ulicy. Była to zwykła niepomalowana kamienica ze sklepem na dole i mieszkaniem na górze, jakich pełno w miastach handlowych. Przez brak jakichkolwiek płaskorzeźb, uroczych balkoników, kolumn w 3 różnych stylach czy choćby bluszczu na całej ścianie, sklep wyglądał jakby był nie w tym miejscu co trzeba.

-„Jeżeli ktoś by mnie zapytał, gdzie jest najbliższy paser to od razu bym go tu skierowała”-pomyślała Laura próbując coś zobaczyć przez brudne jak noc szyby.-„Wygląda na zamknięty od wieków”.

Dick najwyraźniej uznał, że jest otwarte i śmiało chwycił za klamkę i pociągnął. Drzwi ani drgnęły. Zaczął pukać. Cisza. Znowu pukanie tym razem głośne. Jeszcze cichsza cisza. Tym razem zaczął walić pięścią. Przestał gdy nagle słyszał jakieś kroki.

-Dzień dobry, chciałbym…

Zamarł nagle gdy rozsunął się jonasz (z jakiegoś powodu tak nazwano judasza w drzwiach) i zobaczył lufę pistoletu skierowaną prosto w jego oczy.

Laura również to zauważyła i natychmiast odepchnęła pirata w ostatniej chwili ratując go przed wystrzałem.

-Gdzieś ty nas do cholery zaprowadził?-syknęła dziewczyna chowając się kawałek na prawo od drzwi.-To jakaś melina narkotykowa!

-To nie tak! To nie tak!-Krzyknął Dick, leżąc kilka metrów od niej.-Panie Gauss to ja, Dick! Ten chłopak od Pani Reheki.

-Gówno prawda!-odkrzyknął mężczyzna ze środka, cały czas przesuwając pistolet szukając celu.-Dzieciak o którym mówisz nigdy by nie przyszedł do mnie z taką ślicznotką a już na pewno nie z kimś kto by ocalił mu życie! Gadaj skąd wziąłeś to ciało szczurzy gadzie, albo przejdę się po armatę i wszystkich was wysadzę!

-Dosyć mam tego, że ciągle wpadam na świry!-krzyknęła Laura rzucając się przed siebie.

Czujne oko Gaussa szybko ją namierzyło i pistolet znowu wystrzelił, jednak dziewczyna była zbyt szybka. Dotarła pod drzwi i jednym szybkim ruchem ręki przebiła się przez grube drewno, trafiając szaleńca prosto poniżej pasa. Cios nie był tak mocny dzięki drzwiom, ale dość mocny by nagle każdy mężczyzna w promieniu kilometra poczuł się nieswojo.

Laura szybko wyciągnęła rękę, klnąc na drzazgi i drugą ręką, tym razem lewą, zrobiła drugą dziurę tym razem bliżej zamka. Dosięgła klucza i otworzyła wejście do dziwnej kamienicy.

Gauss szybko został rozbrojony, dostał kilka ciosów w brzuch a gdy Dick zaczął go wyzywać od kompletnych idiotów i wariatów, uwierzył (przynajmniej na razie), że ma przed sobą tego samego chłopaka, który go odwiedzał przed laty.

Minęło jeszcze kilka minut i tyle samo bandaży i worków z lodem by wszyscy się już uspokoili. Laura dopiero teraz zauważyła, że znalazła się w rusznikarskim raju. Kamienica nie była zwykłym sklepem, co raczej stu procentowym warsztatem, gdzie estetyka schodziła na dalszy plan a główną rolę grała funkcjonalność.

Co było dokładnie w tym zakładzie? Łatwiej powiedzieć czego nie było… no dobra, właściwie to wszystko było co można by chcieć. Długie rzędy muszkietów o różnej długości, na różną amunicje i z wielu rodzajów drewna i metalu, pistolety o najbardziej wymyślnych mechanizmach, moździerze, armaty, koła do ciężkiego sprzętu. Gdyby zbyt wiele osób wiedziało co tu jest, to ceny mieszkań w okolicy byłyby drastycznie małe.

-Już wiem co miałeś na myśli-mruknęła Laura.- To miejsce robi wrażenie.

-Prawdziwa kobieta, taką to mógłbym brać za żonę-zarechotał Gauss, ciągle się jednak krzywiąc z bólu.-Nowiutkie drzwi przebiła jednym ciosem i jeszcze mi przywaliła, skubana. Gdzieś ją sobie przygruchał szczęściarzu?

-Zabiłam, jego ostatniego kapitana i teraz się zastanawiam czy nie zrobić tego z kolejnym…

Gauss chrząknął niezręcznie. Przez pięćdziesiąt lat pracy w zakładzie niezbyt potrafił się porozumiewać z kobietami, ba nawet z rzadka je widział na oczy. Nie to że jakieś doświadczenie z normalnymi ludźmi pomogłoby mu się dogadać z Laurą.

-Tak… właśnie… szukamy trochę sprzętu dla kilku osób, najlepiej coś z wyższej półki. Dzisiaj dosłownie musieliśmy się bronić poduszkami.

-Znają ciebie to wszyscy pozostali bronili się czymś twardszym i tylko ty wyskoczyłeś z tą poduszką-powiedział Gauss, kompletnie rozpracowując Dicka.-Mam sporo hmm eksperymentalnych zabawek, jeśli byście chcieli.

-Gauss przyjacielu, dobrze wiesz, że tylko po to do ciebie przychodzimy. Gdybyśmy chcieli jakieś fabryczne opatentowane gówno to po drodze mieliśmy kilkanaście okazji by tu nie wstępować. My potrzebujemy artysty!

-Pochłeptanie mi ego nie sprawi, że dam ci zniżkę, ale z pewnością sprawi, że nieco bardziej się otworzę-rzemieślnik wyszczerzył zęby w takim samym grymasie co Dick. Widać było, że kiedyś spędzał tu dużo więcej czasu.

Cała trójka udała się na piętro po zagraconych schodach, cudem unikając jakichkolwiek potknięć i weszła do pokoju w której stała jedna skrzynia. Tylko to tam było, kompletnie nic poza tym.

-W środku jest kilka zabawek, które robiłem na zlecenie. Klient się niestety wycofał gdy podałem koszty potrzebne do masowej produkcji, więc to dosłownie jedyny taki sprzęt na świecie.

-Wszystko fajnie i pięknie, tylko co to niby jest i ile kosztuje?-Wtrąciła się Laura.-Potrzebujemy broni dla pięciu osób a nie jedną miniarmatę.

-Pięć tysięcy sparków i skrzynia będzie wasza. Nim pokaże co jest w środku musze mieć pewność, że możecie tyle wyłożyć.

Laura i Dick kiwnęli niepewnie głową. Nawet pirat nie miał zielonego pojęcia co Gauss mógł wymyśleć. Jego pomysły były równie często idiotyczne i niebezpieczne, co genialne i potencjalnie rewolucyjnie.

Rzemieślnik otworzył skrzynię i teatralnym gestem zaprezentował im zawartość.

-Trzy karabiny, pięć pistoletów, dwie naramienne kusze automatyczne a oprócz tego pełen zestaw noży, sztyletów motylkowych, strzałek i co najlepsze: specjalnie wzmocnione pancerze ze skóry jakiejś bestii z Archipelagu Chaosu!

Klienci patrzyli na to wszystko nie do końca wiedząc co powiedzieć.

-No cóż… to wszystko wygląda dość normalnie-powiedział niezręcznie Dick.

-Co prawda wygląda to świetnie, zwłaszcza ta skóra wygląda świetnie, no ale to wszystko za pięć tysiaków? Nie jest wartę nawet trzech!

Gauss wydawał się kompletnie nie zrażony tymi uwagami i tylko zacierał z podekscytowania ręce.

-Faktycznie wydaje się, że cena jest zawyżona, ale może zechcecie wypróbować-powiedział z uśmiechem ładując niewielki pistolet.-Ta dziecinka ma najmniejszą siłę rażenia więc zobaczysz jak to wygląda. Trzymaj i strzelaj, tylko nie w stronę ulicy!

Dick wzruszył ramionami, wziął broń, przyglądnął jej się chwilę i nie zauważając nic dziwnego wystrzelił.

Wystrzał nie był zbyt głośny, odrzut taki jaki się można spodziewać, nawet dziura w ścianie wyglądała na normalną. Dopiero po chwili Dick przypomniał sobie, że ta ściana jest gruba na jakieś trzy cegły a gdy spojrzał zszokowany przez dziurę zobaczył, że kula przeleciała dalej i wbiła się w kolejną ścianę i prawię ją przebiła.

-To moi kochani zszokowani klienci był ratlerek, najsłabszy ze wszystkich pięcioraczków. Przebija do pięciu cegieł, podczas gdy jamnik sięga ośmiu, choć to jeszcze nie sprawdzone-gadał jak najęty Gauss.- Jeżeli chodzi o karabiny to najmniejszy owczarek przebije dziewięć a największy mastiff dziesięć. Siła ognia nie wzrastała zgodnie z oczekiwaniami ale i tak nikt by nie pogardził taką zabawką.

-Przecież to niemożliwe-wyszeptała zszokowana Laura.-Takie coś nie powinno istnieć! Gdyby to coś wyszło na rynek, zawodowi zabójcy nie byliby w cenie bo każdy kretyn może tym zabić kogo chcę!

-Będą w cenie nadal moja droga nie przejmuj się-wyszczerzył zęby Gauss.-To moje największe ale też i najmniejsze dzieło. Prawdopodobnie nigdy nikt nie zrobi kolejnej sztuki tego cacka a to wszystko przez środek mechanizmu spustowego.

Podniósł kusze i postukał kilka razy po metalowej części. Rozległ się jakiś wibrujący dźwięk w powietrzu jak echo po stuknięciu w dzwon.

-Tungsten!-powiedział, jakby to wszystko tłumaczyło.-Ten cudowny metal sprawia, że kula zyskuje jakieś pole siłowe, które nie pozwala jej się rozpaść, stabilizuje lot i przede wszystkim zwiększa zasięg. Ohh gdybym mógł chciałbym zrobić z tego armatę! Kula doleciałaby aż do Derenhalle! Wyobraźcie to sobie! Broń palna o tak dużym zasięgu zrewolucjonizowałaby wojny! Gdybym znał się trochę na geografii może bym nawet dokładnie obliczył gdzie trafi taki pocisk!

Laura i Dick oglądali resztę broni z wypiekami na twarzach. Oglądali uważnie noże, zaglądali do środka, próbując wypatrzeć trochę tungstenu i wyobrażali sobie jak cudownie będzie z tego strzelać.

Coś jednak było nie tak. Odłożyli broń na miejsce, zamknęli skrzynię i spojrzeli ponuro na Gaussa.

-Wuju ile to tak naprawdę kosztuje?

-To coś nie jest wartę trzech a nawet pięciu tysięcy! Cały ten zestaw poszedłby za setki tysięcy!

-Coś ty, ja bym to liczył w milionach!

Gauss cały czas uśmiechnięty wzruszył ramionami.

-Oprócz kosztów ta broń ma także dość istotny problem, przez który muszę się tych zabawek pozbyć a ponieważ znam ciebie Dick to wiem, że mogę ci je powierzyć, oczywiście jeżeli będziesz chciał je przyjąć.

-Co to za problem? Wybucha? Rozładowuje się?

-Cóż, tego drugiego nie jestem całkowicie pewny, ale nie o tym mowa. To coś jest tak jakby… nie do końca legalne.

-Oh nie-jęknęła Laura.-Czyli pirat i zabójczyni nie mają tu czego szukać.

-Nie nie nie, nie w takim sensie nielegalne. Kiedy mówiłem, że klient się wycofał to odrobinkę skłamałem.

-Wuju, powiedz co się z nim stało.

-Cóż, został oskarżony o czarnoksięstwo i spalony na stosie, rzecz jasna po torturach. W dodatku naturalny tungsten mógłby mieć takie właściwości, jak ten tutaj, ale na pewno nie działałby tak dobrze. Mówiąc w skrócie, myślę, że mój klient załatwiając materiały, sam odrobinkę je zmodyfikował magią.

Dick spojrzał na skrzynię nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. Ostatnimi tygodniami dość długo przebywał z czarodziejami, ale kompletnie się nie znał na magii.

-Więc chcesz nam to sprzedać bo chcesz się tego pozbyć a nie masz zaufania do żadnego ze stałych klientów, czy mam rację?-Zapytała Laura, unosząc ironicznie brew.

-To nie tak, po prostu… praktycznie wszystko co produkuje, sprzedaje Bractwu Białej Rzeki a oni… oni mają pod obserwacją wszystkich moich pośredników i linię zaopatrzeniowe! Lada dzień mogą tu wparować i zabrać mnie do jakiegoś swojego laboratorium w jednym z ich zamków. To byłaby całkiem miła zmiana klimatu, ale jeżeli dostaną w swoje ręce moje psiaczki to będzie po mnie!

-„Dziwak, dlaczego nazywa bronie po rasach psów. Koty byłyby dużo lepsze”-pomyślała Laura.

-Dobrze weźmiemy je!-Powiedział zdecydowanie Dick.

-Co?

-Naprawdę?

-Tak, potrzebujemy takiej broni to fakt, ale nie chcę cię narażać wuju. To od ciebie dostałem swój pierwszy pistolet, gdyby nie ty nigdy bym nie wyruszył w morze!

Rzemieślnik pociągnął ze wzruszenia nosem i otarł łzy, swoimi zniszczonymi i popękanymi palcami.

-Jestem prawie pewny, że mi go ukradłeś dzieciaku no ale dziękuje. Ach i cena jest bez zmian, dalej chce te 5 kawałków.

Po długich negocjacjach, dwaj przyjaciele w końcu doszli do kompromisu. Gauss dalej chciał 5000 za skrzynię a Dick postanowił tyle zapłacić. Co prawda według Laury to nie był żaden kompromis, ale ponieważ obaj byli zadowoleni z transakcji nie miała zamiaru się wtrącać.

-Ciotka dała ci jeden ze swoich pokoi prawda?-zapytał gdy już zeszli na dół.-Ulice są puste w tej dzielnicy więc dopóki nie dojdziecie do burdelu tej jędzy nie zatrzymujcie się ani nie rozglądajcie za bardzo. Nie chciałbym być w skórze tych gości, którzy ich okradli, to muszą być jakieś barany.

-Też tak sądzę-odparła Laura nie dając po sobie poznać wściekłości i frustracji.-No cóż będziemy się zbierać.

-Tak tak, otworze wam drzwi, wychodźcie śmiało i oh witam!

Przed domem stało dwóch mężczyzn, jeden z nich miał na całym ciele zbroję płytową, drugi wyglądał jakby przyszedł prosto z przyjęcia na dworze. Pięknie wymodelowane wąsiki, kapelusz z dużym rondem, kamizelka ze srebrnymi guzikami a także dziwny biały puder na twarzy, przez który wyglądał obrzydliwie blado.

-Pochwaleni bądźcie właścicielu, przybywamy z dobrą nowiną i propozycją, nie do odrzucenia-przywitał się unosząc lekko kapelusz.-Można wiedzieć kimże jest ta parka? Widok niesłychany, twarze choć styrane pracą to aż nazbyt urodziwe-pociągnął za policzek zarówno Laurę jak i Dicka.-Wyjątkowo urodziwe buźki, iście mieszczańska uroda, acz bliska szlachetnej fizjonomii mej rodziny. Państwo musicie się śpieszyć zapewne, toteż radzę ruszyć w drogę ku losowi który was czeka.

Po czym weszli do środka z zaciekawieniem obserwując dwie dziury w drzwiach i zostawiając oszołomionego Dicka i Laurę, którzy niemrawo ruszyli przed siebie co jakiś czas się oglądając.

-To chyba byli ci goście z Bractwa, dość… dość specyficzny koleś, wyglądał na ważniaka-powiedział pirat.-Niezwykłe zrządzenie czasu, zupełnie jakbyśmy przyszli w idealną porę by go uratować, ciotka jednak wie swoje. Ciekawe co to był za jeden.

-To był Albert Nogareth, syn głowy rodziny rządzącej Bractwem.

-Skąd to…

-Spotkałam w życiu wielu szlachciców z Parsy, ale to… to coś prawie sprawiło, że się na niego rzuciłam z zębami z zamiarem odgryzienia mu tego wstrętnego noska, podrapaniu od stóp do głów, wyrwania włosów i wsadzeniu ich w dupę, tam skąd wyrywał włosy na ten tupecik.

Dick chciał coś powiedzieć na te słowa, ale nie potrafił niczego wymyślić, więc tylko pokiwał głową.

Tego dnia zakłady rzemieślnicze Gaussa zostały zamknięte już na zawsze.