poniedziałek, 4 listopada 2019

Rozdział 16: "Stary człowiek i Wloruś"



W ciemnej, śmierdzącej i pozbawionej sensownego wyjścia paszczy bestii, płynął niewielki statek handlowy z załogą ze specjalizacją: "przemytnik". Okręt nazywał się po prostu: "Łania", bo autorowi brakowało inspiracji po trzydziestu latach i każde kolejne dzieło było nazywane w podobny sposób.

Prawdę mówiąc nazwa i statku, było dla jego załogi raczej niezbyt zajmującą sprawą, zważywszy, że chwilę temu zostali zjedzeni i to w dodatku na specjalne życzenie kapitana, bo stwór brzydził się ludzkim mięsem i w ogóle większością zwierząt za wyjątkiem kapibary (choć nigdy w życiu jej nie widział ani tym bardziej próbował).

Teraz kapitan stał na środku statku otoczony przez całą swoją załogę, wpatrującą się w niego z wyrzutem za potraktowanie ich jak kapibar.

-Musicie mnie zrozumieć, zrobiłem to przez ten cholerny huragan!-próbował się wytłumaczyć.-Mity o Bogu Malawinie były dla mnie jedynym rozwiązaniem, przecież wszyscy czcimy go w jakiś sposób, zgadza się?

Była to w gruncie rzeczy prawda, bo niemal wszyscy znający grozę mórz i oceanów, modlili się do ich króla, który choć rzadko odpowiadał, to zazwyczaj był dość skuteczny.

-Może i to było jakieś rozwiązanie-mruknął jeden z przemytników.-Jednak jeśli pamiętam to w tej historii, rybak był zjedzony przez wieloryba a nie nieobliczalną hybrydę. Poza tym żaden z nas nie ucieka przed poborcą podatkowym jak w tej historii.

-Nie wiem jak wy, ale ja wolę pobyt w paszczy niż żeby spotkało mnie to co Belenowi-bronił Borsaliniego sternik Herman.-Poza tym w tej opowieści on uciekał przed żoną z dzieckiem, więc przynajmniej połowa z nas się do tego kwalifikuję!

-Skądżę znowu!-krzyknął jakiś majtek z tyłu.-Rybak uciekał wraz ze swoim psem, którego żona chciała sprzedać jakiemuś bogaczowi!

-To nie był pies tylko marlin!

-Jestem prawie pewny, że chodziło o makaire!

-Idioto to przecież to samo!

Przemytnicy zaczęli się sprzeczać o prawidłową wersje historii, starszej od kataklizmu gdy nagle ktoś zaczął stukać w beczkę by wszystkich uciszyć.

Był to Sorkvild, czarodziej, który udawał archeologa przed większością załogi. Gdy rozmowy ucichły i wszyscy wpatrywali się już w niego, on zmrużył oczy z pogardą.

-Jeżeli już chcecie wiedzieć to ta historia ma co najmniej kilkadziesiąt wersji i wiele różnych wątków. Ma to symbolizować morze, jako świat, do którego można uciec bez żadnych konsekwencji. Jednak zamiast kłocić się jak na Parskich kółkach literackich, musimy się uspokoić i czekać aż Wloruś przepłynie przez sztorm, a znając Wiatry Chaosu, to może zająć nawet kilka dni!

Czarodziej mówił to wszystko z taką mocą i brawurą, że nikt nie miał nawet odwagi mu przerwać a gdy skończył wszyscy spoglądali ze wstydem na siebie, jak dzieci skarcone przez ojca za podkradanie cukierków.
pr
-No cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy-mruknął Sorkvild podchodząc do prawej burty i spoglądał na wodę po której pływali.-Nie grozi nam pożarcie, ani tym bardziej strawienie, nie mam pojęcia jak woda może się zachowywać w takim miejscu. Rozwiążcie Borsaliniego i dalej spełniajcie jego polecenia a może jakoś to przetrwamy.

Sorkvild odwrócił się bez słowa od reszty załogi, która spoglądała na siebie ponuro i odwiązała szybko kapitana, który bez słowa złośliwości wydał kilka poleceń i podszedł do trójki znajomych uczonego, którzy nawet nie mieli ochoty przyglądać się samosądowi i siedzieli na beczkach wokół lampy, rozmawiając o czymś. Szybko jednak przerwali gdy tylko Borsalino podszedła do nich na mniej niż kilka kroków

-Cieszę się, że nadal żyjecie kapitanie-uśmiechnął się smutno Pekko.-W naszych ostatnich chwilach postanowiliśmy zrobić sobie nawzajem rachunek sumienia.

-Co takiego?-spytał się zbity z tropu przemytnik.- Przecież jeszcze żyjemy!

-Tak na razie-mruknął Dick.- Z całym szacunkiem, ale skoro Laura uznała pana pomysł za tak genialny to on musi się skończyć tragicznie.

-Ciesz się, że myślałam o tej samej wersji historii o wielorybie co Borsalino-warknęła przez zęby dziewczyna kopiąc go w kostkę.- Znam też wersję w której ryba pogryzła biednego rybaka i w ten sposób spotkał on Malawina osobiście...

-Ta wersja nawet mi się podoba-powiedział Pekko, drapiąc się po brodzie.-Jest wyjątkowo życiowa i ma szczęśliwe zakończenie-pirat spojrzał na Laurę.-Tylko ta ryba się nie zgadza, bo wieloryby są ssakami, w końcu piją jak my mleko od swojej matki.

-No nie wiem kapitanie-zawahał się Dick.-Jak można niby pić mleko pod wodą? Wymiesza sie wszystko.

-I ty chcesz żebym z ciebie zrobił pierwszego oficera?-westchnął Pekko.-Już bym wolał gadający łeb.

Pirat poczuł, podobnie jak wcześniej Dick, mocne kopnięcie w kostkę. Skrzywił się lekko, trochę przez ból, ale głownie z powodu tego, że nie zauważył jak wielką strzelił gafę.

Borsalino na szczęście nie zorientował się o czym mowa i pokiwał tylko głową, myślać, że to jakaś metafora.

-No cóż według mnie oficer musi być bardziej lojalny i odpowiedzialny niż inteligentny i oczytany, ale ja nie w tej sprawie-Borsalini podszedł do nich, pochylił się i zaczął mówić szeptem.- Rozglądaliście się może po tej paszczy? Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale jak tak leżałem przywiązany to kilka razy coś mi mignęło dziwnego u góry!

Laura i Pekko zacisnęli ze wstydu wargi a Dick patrzył na nich z mieszaniną triumfu i urazy.

-A mówiliście, że mam zwidy-powiedział z wyrzutem.-Tak samo jak na Popielnej Wyspie, zawsze przeczuwałem, że coś się czai za rogiem.

-Tak, ale myślałeś też, że Laura jest jakimś panieńskim widziadłem-parsknął Pekko a Laura zaniosła się śmiechem.

-Naprawdę? Dlaczego mi nic nie mówiliście, to najzabawniejsze przezwisko jakie mi wymyślono do tej pory!-powiedziała roześmiana dziewczyna.- W sumie to nigdy nie dostałam przezwiska a formalnie nie jestem nawet panną.

Wbrew oczekiwaniom Laury nikt nie zwrócił uwagę na ten znaczący fakt z jej życia i po prostu uznali, że robi sobie z nich żarty.

Obrażona wstała i bez słowa wzięła lampę i zeszła pod pokład do pokoju Sorkvilda. W pokoju było ciemno, jednak gdy otworzyła skrzynie zobaczyła parę świecących się ślepi podobnych do kota.

-No nareszcie myślałem, że o mnie zapomnieliście-powiedział oburzony Ferguson.-Może ciężko wam w to uwierzyć, ale ja też nigdy nie widziałem hybrydy! Jeśli choć połowa z historii o tych tworach są prawdziwe to byłyby one prawdziwą skarbnicą dla badań! Gdybym tylko miał ręce...

-Tak, tak wybacz staruszku, ale muszę wiedzieć...

-Staruszku? Żartujesz sobie?-przerwał jej mag.-Może i zmarłem grubo ponad 100 lat temu, ale miałem wtedy niecałą czterdziestkę! Byłem wtedy Antysem!

-Możesz się zamknąć na chwilę?-warknęła zabójczyni.-Chcę wiedzieć dlaczego nie pomagasz Sorkvildowi? Gdyby nie on w życiu byś nie powstał z martwych! Nigdy bym nie dorwała listu w którym było twoje imię!

-Straty już przekroczyły zyski moja droga-odparła głowa, głośno przy tym mlaskając.-Jestem człowiekiem honoru, jak każdy z rodu Fore, ale podobnie jak reszta mojej rodziny nie przepadam za rozdawaniem przysług na prawo i lewo.

-Jakich strat? Co on od ciebie chciał?

-Oh wielu rzeczy-powiedział zamyślony Ferguson.-Nasza umowa nie pozwala mi mówić jakich.

-Jjjaka znowu umowa? O czym ty mówisz?

-Nie mogę o tym mówić-powiedział sucho mag, ale zaraz uśmiechnął się szeroko szczerząc zęby.-Na szczęście ten amator nie wiedział, że może nie mogę mówić o pakcie, ale za to nie muszę ukrywać, że coś takiego jest!

Laura z wściekłości wbiła w głowę maga swoje paznokcie, aż do krwi, jednak Ferguson wiele sobię z tego nie robił. Osiągnął już co chciał.

-Pogadam z tym cholernym magikiem później-mruknęła dziewczyna rozluźniając ścisk.-Chciałam jednak pogadać z tobą o Wlorusiu.

-O kim?-spytał przez chwilę zdezorientowany mag.- Chodzi ci o tę nietypową hybrydę? Jeśli o nią chodzi to wiem niewiele, a już na pewno nie wiem jak jest zbudowana.

Dziewczyna drgnęła nerwowo nie będąc pewna czy dobrze usłyszała.

-Co masz na myśli mówiąc zbudowany? To przecież żywa istota!

-Hah chciałbym by takie cuda tworzyła natura!-zaśmiał się Ferguson.- Na szczęście to sztuczny twór, który dawno powinien zniknąć z tego świata! Gdybyś tylko wiedział co on ma w środku...Chwila, dlaczego jest dziś tak ciemno tak właściwie? Powinno być popołudnie!

Laura szybko wyjaśniła mu całą sytuację a mag robił coraz większe oczy.

-Z... ze... zeżarła nas hybryda?-spytał się szczerze zszokowany Ferguson.- To jeden z tych twoich wrednych żartów, prawda?

-Ani razu nie skłamałam-powiedziała dziewczyna. Schowaliśmy się przed burzą w środku wieloryba jak w tej historii o rybaku...

-Do jasnej cholery, przecież nie bierze się tych bajek na poważnie!-krzyknął Ferguson.- Uciec przed wiatrem magii do hybrydy to jak wskoczyć do morza by się wysuszyć! Nie da się!

-Ale dlaczego?-dociekała Laura.-Co jest takiego dziwnego we Wlorusiu?

-Nie mów tak na tą abominacje! Hybrydy nie zawdzięczają swojej nazwy tylko dlatego, że ci durnie z północy pozszywali im skórę z różnych zwierząt! Ich wnętrze to absurdalna manifestacja ludzkich możliwości! Coś co nie ma sensu i powinno się rozpaść, ale jakimś cudem trzyma się w kupie!

-Jak gładokrwiaki...

-Dokładnie-kiwnął lekko głową Ferguson.- Jednak ta maszyna jest znacznie większym dziełem przeklętych demiurgów takich jak ja!

-Wloruś nie jest istotą żywą...

-Nie... On jest zbiornikiem dusz!

sobota, 5 października 2019

Rozdział 15- "Na granicy Oka Magii"





Statek z niespotykaną szybkością płynął przed siebie a wiatr, mierzwił wszystkim włosy, pozbawiał kapeluszy i nie rzadko zawartości kieszeni.

Sternik Herman, który przez większość podróży smacznie spał, teraz miał pełne ręce roboty, utrzymując statek w równowadze. Obok steru, stał kapitan Borsalino, który nie przejmując się szybkością, stał prosto na pokładzie i podziwiał przyczynę takiego stanu rzeczy.

Potwór morski Wielorybiolampartoośmiornicorenifer, którego Laura pieszczotliwie nazwała Wlorusiem, płynął bez żadnego wysiłku przed siebie, nie przejmując się liną, która łączyła jego mackę ze statkie




Statek powoli płynął po długim morzu już trzeci tydzień. Stała załoga włóczyła się całymi dniami po pokładzie, marudząc na brak wiatru i mocny jak na jesień skwar. Podróż do Sylentu z Paludy trwała zazwyczaj niecały tydzień, więc rutynowy kurs przemytniczy przemienił się w niekończącą się męczarnie.

Nieprzyzwyczajony do takich upałów Sorkvild, całe dnie spędzał w swojej kajucie, gdzie jakimś magicznym sposobem utrzymywał przyjemną chłodną temperaturę, przynajmniej z jego punktu widzenia bo cała reszta uważała, że jest tam zdecydowanie za zimno i panowała tam nieprzyjemna magiczna aura, zwłaszcza dla Pekka, który nawet nie zbliżał się do kajuty czarodzieja.

Pekko wydawał się być strasznie zirytowany tym długim rejsem i z nudów oglądał statek, jakby miał nadzieje, że znajdzie coś dzięki czemu ruszą do przodu, mimo ciszy na morzu. W jego poszukiwaniach, towarzyszył mu kapitan statku, Borsalino, który pierwszy raz dowodził wyprawą tym szlakiem. W towarzystwie doświadczonego pirata, czuł się znacznie swobodniej bo znaczna część załogi a zwłaszcza ta bardziej przesądna, obwiniała biednego Borsaliniego o obecny stan rzeczy.

Jedynymi niespiętymi osobami na statku byli Dick, Laura i Ferguson. Owa trójka, całymi dniami przesiadywała w bocianim gnieździe i wpatrywała się w chmury. Prawdę powiedziawszy sprawiało to przyjemność tylko Laurze, bo Dicka znacznie bardziej relaksował widok morza a Ferguson mógł się cieszyć słońcem i nie marznąć gdzieś w głębi skrzyni w kajucie Sorkvilda.

-Widzę coś na literę…C!-powiedział nagle Ferguson.-No dalej, zgadujcie!

-Cholerne morze-mruknął Dick.

-Cholerne niebo-mruknęła Laura.-Chociaż może też być chmura.

-W ogóle nie potraficie w to grać! To jest tylko jedno słowo!-marudziła głowa.-Zresztą nie chodziło mi o chmurę, grajcie dalej!

-Jesteśmy na środku bezkresnego morza a ty leżysz na dnie bocianiego gniazda, co niby możesz widzieć innego niż chmury na niebie?-dopytywał się Dick, który zaczął się przyglądać horyzontowi na północy.

-Właśnie o to chodzi w tej grze! Nie możesz się zastanawiać co widzisz tylko co ta osoba może zobaczyć!-mówił dziwnie podekscytowany Ferguson

-„Cebe”?-zaproponowała Laura.-To po Derenhallsku „niebo”.

-Dobrze kombinujesz ale to też nie to. Podpowiem, że mówię to w tym świńskim, Parskim.

Laura westchnęła i potarła oczy z irytacji. Przez tę sytuację zaczęły ją bawić durne gierki ożywionego, zboczonego maga. Gdyby nie chłód, wolałaby spędzać czas u Sorkvilda, który o dziwo miał ciekawsze rzeczy do opowiedzenia niż prawie dwustuletni Ferguson.

-Poddaje się-powiedziała dziewczyna, chcąc skierować rozmowę na inne tory.-O czym myślałeś?

-Odpowiedzi są dwie. Poznacie je gdy spojrzycie przez dziury w waszych spodniach!

Ferguson gorzko pożałował tego żartu gdy tylko poczuł jak Laura nie przestawała go kopać, przeklinając go wszystkimi derenhallskimi obelgami, jakie tylko znała.

-Cholerny…Martwy… Zboczeniec!-mówiła z zaciśniętymi zębami, przerywając na chwilkę po każdym uderzeniu.-Jeżeli będę musiała przez kolejny dzień słuchać twoich uwag, to przysięgam wrzucę cię do morza i odpuszczę sobie nagrodę za ciebie! Bądź cicho i nie mów nic więcej!

Laura wydawała się być naprawdę mocno wkurzona, więc bezbronny Ferguson tylko wyjęczał coś w rodzaju przeprosin, dzięki czemu kopniaki ustały, ale cały czas był pod butem zabójczyni.

-Dick nie mam przypadkiem dziury na spodniach?-spytała się pirata, który cały czas był wpatrzony w morze.

-Nawet gdyby była i tak bym nie powiedział prawdy-mruknął Dick pocierając oczy.-Zresztą możliwe, że nie zdołałbym nic zobaczyć bo chyba od tego słońca zaczynam mieć zwidy.

-Co masz na myśli?-spytała zdziwiona Laura.-Może widzisz jakiś statek na horyzoncie?

-To nie jest statek-odparł zdenerwowany pirat.-Wiem, że to brzmi dziwnie, ale co chwila pojawiają się i znikają jakieś dwie wieże!

Laura puściła Fergusona i podniosła go do góry tak żeby też mógł popatrzeć na ocean. Wszyscy wpatrywali się parę minut w miejsce wskazane przez Dicka, ale nie zobaczyli nic co choć trochę przypominałoby wieże.

-Odwaliło mu przez to wymarłe miasto i teraz przez zwidy wszystko mu się miesza-zaczął narzekać Ferguson.-Wszędzie widzi zniszczone budynki! Niedługo będzie widzieć szkielety wychodzące z morza!

-No sam nie wiem…-wymamrotał zakłopotany Dick.- To chyba rzeczywiście tylko omamy. Chyba poleżę przez chwilę u Sorkvilda, to mi dobrze zrobi. Zostajesz tutaj Lauro? Hej Laura!

Laura jednak go nie słuchała tylko z szeroko otwartymi oczami patrzyła na lewo, gdzie najprawdopodobniej był zachód. Pirat i gadająca czaszka, spojrzeli również w tamtą stronę i z zaskoczenia, Dick niemal nie wypuścił maga z rąk.

Przed nimi, znacznie dalej od horyzontu i bliżej statku, stały dwie unoszące się na wodzie konstrukcje. Były bliźniaczo podobne do siebie, tylko odwrócone symetrycznie. Ściany tych wież nie miały żadnych wgnieceń, otworów czy innych śladów zniszczeń, wydawały się być niesamowicie gładkie, jak brylanty. Wieże rozwidlały się w kilku miejscach, przede wszystkim na końcu co wyglądało trochę jak wieloramienny świecznik.

-Wiecie, że prawdziwe bocianie gniazda w ogóle nie przypominają tych na statkach? Nazwali je tylko dlatego, że są wysoko nad ziemią?-mówił Ferguson, który jakoś nie przejął się nagłym pojawieniem się przed nimi konstrukcji. Zostało to zignorowane przez Dicka, który mimo, że znał odpowiedź to szybko zaczął schodzić w dół na główny pokład.

W tym samym czasie, Pekko wraz z kapitanem Borsalinim wyszli na zewnątrz by rutynowo sprawdzić czy nic się nie zmieniło w kwestii wiatru. Ich wywody na temat tej całej sytuacji przerwał Dick.

-Panie kapitanie!-krzyczał podbiegając do nich i lekko dysząc.-Panie kapitanie… Szybko!

-O co chodzi?-spytał Borsalini, przyzwyczajony do tego tytułu

-Panie kapitanie, panie Borsalini, przed nami coś się pojawiło! Niecałą milę stąd! Jest wielkie!

Pekko podbiegł po schodach a za nim, urażony dowódca statku i już po chwili znaleźli się na samym tyle statku.

Niczego tam nie było.

-Jak to… Przecież one były tutaj jeszcze przed chwilą!-mamrotał Dick, nie mogąc pojąć co się właściwie zdarzyło.

-Omamy z gorąca-powiedział Borsalini i uznawszy, że sprawa rozwiązana odwrócił się na pięcie i spojrzał na sternika, który przez brak zajęć spędzał większość czasu na spaniu.-Herman śpi i nic nam nie powie a w taki upał nikt nie siedzi na gnieździe.

-Właśnie, że siedzi!-zabrzmiał kobiecy krzyk z góry.-A to co mówi ten kretyn to prawda! Te dziwne kolumny pojawiły się, ale zniknęły jak tylko Dick zaczął schodzić. WSZYSCY to widzieliśmy!

-Jacy wszyscy? To ile ich jest tam w górze?-zapytał zdziwiony Borsalini, który nie wiedział o Fergusonie.

-Wybacz, zająknęłam się!-poprawiła się Laura, która słyszała każde słowo na dole.-To coś chyba za chwilę się poja...

Nim skończyła mówić nagle, statek zaczął się trząść tak mocno, że sternik obudził się z drzemki i wstał jak na alarm, tylko po to aby znowu wylądować na ziemi. Pozostała załoga, również odczuła te wstrząsy i całymi grupami, zaczęli niemrawo wchodzić na górny pokład, próbując utrzymać przy tym równowagę.

-To coś jest pod nami!-krzyknął Pekko do Borsaliniego.-Musimy ruszyć naprzód!

-Nie mamy jak!-odkrzyknął kapitan statku.-Bez wiatru nie ruszymy się nawet o metr!

-Mamy jeszcze wiosła!

-To proszę bardzo, spróbuj jakoś do nich podejść! Wypadniesz zaraz za burtę!

Pekko miał ogromną ochotę przywalić pesymistycznemu kapitanowi tak mocno, że ten usnąłby na dobrych kilka godzin a on przejął by kontrolę nad statkiem, jednak nim wcielił ten plan w życie, wszystko się nagle uspokoiło i przestało tak nimi trząść.

-Huh no i git-mruknął Borsalini prostując się dumnie.-Załoga, bierzcie wiosła i do wieczora płyniemy! Nie przepłyniemy nawet mili, ale zejdziemy z tego podwodnego wulkanu!

Żaden marynarz nie zdążył jednak podejść do wioseł, gdyż dziwne wieże znowu się pojawiły. Tym razem tuż przed nimi, kilka metrów przed dziobem okrętu. Powoli wynurzały się z morza odsłaniając się coraz bardziej.

-Masz swój wulkan Borsalini-prychnął Pekko.-Dick! Leć po Sorkvilda! Niech nasz uczony na coś się przyda!

-Nie trzeba, sam się zaprosiłem-zabrzmiał głos czarodzieja, który właśnie wchodził po schodach, odwrócony tyłem do wypływającej konstrukcji.-Od razu jednak mówię, że nie znam się na wulkanach i…

-To nie jest żaden wulkan-krzyknął zirytowany Dick.-To gigantyczna wieża wyłaniająca się z morza! Co wy macie z tymi wulkanami?

Czarodziej obejrzał się za siebie i spojrzał na kolumny, które były już wyżej od statku i ponuro rzucały cień na prawo od statku.

-Och błagam was to żaden cień!-parsknął śmiechem Sorkvild.-Przecież to reniferze rogi! Widać wyraźnie po rozgałęzieniach na czubku.

Wszyscy spojrzeli na czarodzieja jak na wariata za wyjątkiem Pekka, który w przeciwieństwie do pozostałych widział renifera, musiał przyznać, że podobieństwo jest uderzające.

„Reniferze rogi” wypływały dość powoli, ale nagle zaczęły podnosić się znacznie szybciej, tworząc falę, która wlała się na statek, odwracając wzrok wszystkich na statku od siebie.

Jedynie Laura i Ferguson mogli ze zdumieniem zobaczyć, jak spod rogów, wyłania się ogromna Bestia, większa od największych galeonów a dorównująca nawet wyspom.

Oprócz oczywistych cech renifera, jego ciało było jedną wielką sklejanką różnych gatunków. Tułów przypominał zwykłego wieloryba, jednak płetwy miał zakończone ostrymi pazurami, jak u sępa. Jego pysk, a zwłaszcza nos, przypominały jakiegoś dzikiego kota o długich blond wąsach.

Stwór otworzył jedno oko, następnie drugie a w końcu, ku zaskoczeniu wszystkich trzecie. Każde miało inny kształt i kolor źrenic. Jedno z nich pochodziło od węża, lub kota. Drugi pasował do ośmiornicy, natomiast trzeci z kolei był typowo ludzki, tyle, że trochę bardziej zielone niż zwykle.

-Hybryda!- krzyknął ktoś z załogi.-To Hybryda z północy!

Marynarz nie mylił się. Była to stuprocentowa hybryda, stworzona przez magów, przed kataklizmem, który stworzył Archipelag Chaosu. Czarodzieje zamieszkujący zniszczony kontynent, byli ekscentryczni, nawet wśród pozostałych magicznych krajów. Wielką popularnością, cieszyły się tam nauki biologiczne i chemiczne. Eksperymentowano z każdym możliwym stworzeniem, jakie znano w tamtych czasach, a znanych było ich znacznie więcej niż dzisiaj.

Wiatry Chaosu, spowodowały jeszcze większe zamieszanie, bo oprócz tego, że dołożyły też własne mutacje, to co gorsza uwolniły oszalałe Bestie, które sprawiły, że większość Archipelagu jest niemożliwa do ponownego zbadania.

Eksperymenty nie ominęły też wodne stworzenia, których trzymano w specjalnych słonych jeziorach w głębi lądu, które po kataklizmie połączyły się z otwartym morzem.

Morskie Hybrydy najczęściej niszczyły statki, bez zbędnych ceregieli, jednak ten wielorybiolampartoośmiornicorenifer,(stało się to później popularnym łamańcem językowym), nie robił nic, poza przyglądaniem się statkowi i załodze. Co chwila mruczał tylko coś, co przypominało połączenie pomruku kota i wielorybiego śpiewu.

-Kapitanie, mamy strzelać?-spytał się sternik, który na dobre się już rozbudził.

-Z naszymi działami bałbym się atakować łódki rybackiej a co dopiero morską Hybrydę-mruknął ponuro Borsalino.-Nawet gdybyśmy go trafili w jakiś czuły punkt, to i tak przed śmiercią pociągnie nas na dno.

-Niech nikt się nie rusza to może, pomyśli, że nikogo nie ma na statku-dodał Pekko.

-Naiwne podejście-wtrącił się Sorkvild.-To musiałby być cud, żeby każde oko było tak prymitywnie skonstruowane.

-Najważniejsze to nie panikować i mieć nadzieje, że… Chwila, na co on się patrzy?

Pekko i Sorkvild dopiero po chwili zauważyli, że wszystkie trzy oczy zwrócone są na bocianie gniazdo. Ferguson schował się do środka, jednak Laura patrzyła na stwora, najwyraźniej próbując powstrzymać się od śmiechu.

Hybryda musiała mieć lepszy słuch od pozostałych bo wyraźnie usłyszała zniekształcony chichot dziewczyny.

-Śmieszy cię coś?-spytała Hybryda, mocnym i groźnym głosem, który kompletnie nie pasował do kociego pyska.

-Nie nic-odpowiedziała Laura, kompletnie nieprzejęta tym, że stwór przemówił ludzkim głosem. Przestała się tylko śmiać, jednak nadal trząsł jej się brzuch a na twarzy widniał uśmiech.

-Aha to dobrze-odpowiedziała Hybryda i skierowała swój wzrok w dół, głęboko się nad czymś zastanawiając.

Reszta załogi nie była tak spokojna jak Laura. Większość skuliła się w grupki i bała się nawet ruszyć o krok. Wielorybiolampartoośmiornicoreniferowi, jednak to nie przeszkadzało i dalej stał tak zamyślony.

Minęło dziesięć minut, potem dwadzieścia aż w końcu po godzinie, wszyscy w miarę się uspokoili i stojąc, czekali aż Bestia wykona jakiś ruch. W końcu Sorkvild nie wytrzymał i krzyknął do niej:

-Możemy w czymś pomóc?

Pozostali spojrzeli na niego z grymasami wściekłości na twarzach, gotowi uciszyć niecierpliwego uczonego.

-Kto chcę przejść przez most, musi zapłacić myto!-powiedziała nagle Hybryda, cichym głosem, zupełnie jakby się czegoś wstydziła.

Załoga statku rozejrzała się dookoła, spodziewając się zobaczyć jakiś most. Oczywiście nic takiego nie było. Dalej byli otoczeni przez niekończące się połacie wód.

-Tu nie ma mostu-krzyknęła do Bestii Laura, której także zaczynało się już nudzić.-Dlaczego mamy ci zresztą płacić, to wolne wody!

-Cholera wiedziałem, że coś spieprzyłem!-mruknęła do siebie Hybryda i zaczęła drapać się ostrymi płetwami po głowie, zupełnie jakby naśladowała człowieka.- No dobra, zatem niech jeden z dyliżansów, wyrzuci worek z mamoną i odjedźcie w pizdu! A nawet nie próbujcie skarżyć się u szeryfa, mój brat trzęsie całym miasteczkiem i wypuści mnie z ciupy bez żadnych problemów a wtedy was dopadnę i powieszę na kaktusie!

-Co on pierdoli, przecież kaktusy nie są tak wysokie, zresztą lina się urwie na takiej łodydze-mruknął Borsalini, który widział kaktusy tylko w szklarniach i dziwnym trafem tylko to wydało mu się w całej tej sytuacji, niedorzeczne.

-Naprawdę? Nie da się tak powiesić człowieka? Dzięki, strasznie bym się wygłupił jakbym dalej w to brnął-powiedziała Hybryda, która nie dość, że słyszała tak ciche narzekanie to jeszcze uwierzyła w nie bez żadnych przeszkód. – W takim razie, chce… chce…

Głos morskiego potwora, wyraźnie się łamał i gdyby był człowiekiem, można by mieć pewność, że za chwilę się rozpłaczę.

-Przepraszam, jak masz na imię-rozległ się głos z góry. Hybryda spojrzała na Laurę, która wyszła z bocianiego gniazda i teraz siedziała na maszcie, jak na koniu.-Szukasz powodu aby nas zatopić?

-Dokładnie!- krzyknął Stwór rozradowany, że ktoś go zrozumiał.-Jako Hybryda, mam strasznie upierdliwe życie. Wszyscy ode mnie wymagają, żebym niszczył wszystkie statki na swojej drodze, ale jakoś nie potrafię się wcielić w tę postać.

-Rozumiem cię-potakiwała mu Laura.-Ja też miałam być kimś innym w dzieciństwie, ale szybko z tego zrezygnowałam i teraz robię co chcę! A ty, masz jakieś marzenia, które byś wolał spełnić?

Bestia przez chwilę myślała, jednak po pięciu minutach stało się jasne, że nic nie przychodzi mu do głowy.

-Może zwiedzanie świata-wypalił nagle Dick.-To całkiem niezła sprawa, zwłaszcza, że musisz być strasznie szybki i wytrzymały!

-Niestety, nie wolno nam opuszczać Archipelagu Chaosu, to absolutnie niemożliwe-odpowiedział stwór.-Gdyby reszta Hybryd się o tym dowiedziała, wyrzekliby się mnie!

-Nie chce ci psuć zabawy wielkoludzie, ale jesteśmy jakieś kilkaset mil od Archipelagu-powiedział Pekko.-Od dłuższego czasu, jesteś na Długim Morzu!

-Wiedziałem! To dlatego od dłuższego czasu nie przywaliłem rogami w żadną wyspę! Nawet się nieźle ucieszyłem, że was zobaczyłem, byłem pewny, że wasz statek to wyspa! Swoją drogą dlaczego tu tak stoicie zamiast płynąć?

-Nie mamy wiatru i stoimy tu od tygodni- odparł Borsalini.

-No tak zapominam, że nie używacie płetw hahaha!-śmiech hybrydy brzmiał okropnie, jednak załoga wyczuła okazję i śmiała się wraz z nim. Śmiali się tak dobrych kilka minut aż padły im gardła, co nie groziło Hybrydzie.-Nawet was polubiłem, zwłaszcza tego malucha na górze i tego śmiesznego na dole! Od teraz zamierzam podróżować po świecie! Proście mnie o co chcecie przyjaciele! Mogę spełnić wasze 2 życzenia! Na więcej nie m koncesji…

Pekko, Borsalini i Dick wymienili znacząco spojrzenia. Sorkvild, uśmiechnął się na ten widok i odczytawszy ich zamiary spytał się:

-Zatem jaką mamy najdłuższą linę?





m. Siła jaką dysponował, była ogromna i sporej wielkości statek wypełniony ludźmi, był dla niego nic nie znaczącą rybką, która uczepiła się go by przyśpieszyć podróż.

-Nigdy w życiu nie myślałem, że będę holowany przez potwora-powiedział Herman, z trudem obracając koło o odrobinę w prawo.-W dwa dni przepłynęliśmy więcej niż przez ostatnie 3 tygodnie! W tym tempie będziemy w Sylencie już jutro w południe!

-Będziemy musieli się odczepić gdy będziemy już blisko miasta-odparł Borsalini.-Sylent może i jest w miarę tolerancyjny, ale gdy wpłyniemy do portu przyczepieni do Hybrydy, to nawet ci grubi Garibaldowie, będą nas chcieli spalić na stosie. Powiedziałem już załodze, że nikomu nie mogą o niej powiedzieć. Dla pewności nie wypłacę im żołdu w Sylencie, żeby się nie upili w jakiejś spelunie.

-Kapitanem roku raczej pan nie zostanie-parsknął Herman ocierając twarz z potu.-Uwierzy pan, że ta słodka blondynka, która podróżuje z tym archeologiem, leży na łbie tego potwora?

-Dziewczyna ma gadane, gdyby nie ona to do dzisiaj słuchalibyśmy tych durnych cytatów ze starych książek.

-A gdzie są pozostali?

-Siedzą w kajucie, którą oddałem temu archeologowi- odparł Borsalino, chwytając lecący w jego stronę kieszonkowy zegarek, szybko chowając go do kieszeni.-Chyba przyniósł ze sobą pleśń, albo innego grzyba bo od pokoju wali taki mróz, jak na północy Archipelagu! Przypomnij mi bym kupił w Sylencie jakieś śmierdzące kadzidełka. Zaraza to ostatnie czego mi teraz trzeba.

Tymczasem leżąca na Wlorusiu Laura, rozkoszowała się wiatrem i zapachem morza. Bez żadnych problemów utrzymywała się na śliskiej skórze Hybrydy, co jakiś czas zagadywana i zasypywana przez Wlorusia, pytaniami.

-Zatem nie potrafisz oddychać rogami, ale używasz do tego ust?-upewniał się po raz dziesiąty.-Przecież gębą jest do rozmawiania i gwizdania!

-Mówiłam ci już, że mogę nią zarówno jeść, mówić, oddychać i gwizdać-westchnęła Laura, zmęczona już ciągłymi wyjaśnieniami. Po chwili coś jej przyszło do głowy i zaciekawiona spytała się Wlorusia- A pokażesz mi jak gwizdasz?

-Mogę to tylko robić, gdy jestem pod pod wodą-powiedziała ze smutkiem Hybryda.-Niestety zgubiłem gdzieś swoje krecie łapy.

Po czym bez dalszych wyjaśnień zaczął nucić jakąś piosenkę o życiu na dnie morza, którą Laura nigdy nie słyszała, więc siedziała cicho i przysłuchiwała się jego słowom.


„Na morza dnie, leże zagubiony skarb,

Pełny srebra i pereł pięknych dam!

Kielichy posłużą za skorupy,

A pierścienie ozdobiły łuski mątw!

W kufrze ukrył się, wielki morski krab,

A w czaszkach dam śpią larwy żab!”



-Urocza piosenka-zaśmiała się dziewczyna, szczerze rozbawiona.-Ten kto to wymyślał musiał być geniuszem…

-Ale przede wszystkim ignorantem-powiedział ktoś za Laurą.-Mątwy nie mają łusek a żaby nie żyją w słonej wodzie.

-Psujesz zabawę Sorkvildzie-warknęła, nie zaszczycając czarodzieja swoim spojrzeniem.- Taki barbarzyńca jak ty nie ma w sobie za grosz finezji. Nie powinieneś teraz siedzieć w pokoju i zmieniać go w lodowiec?

-Pekko kazał mi się przejść chwile po pokładzie. Podobno wszyscy myślą, że mam grzyba w pokoju -odparł i usiadł obok niej, nieco się chwiejąc.- Według Borsaliniego, już jutro możemy być w Sylencie. Nadal nie wiem jakie masz plany i czy chcesz z nami płynąć dalej na Ticsus.

Laura nie odpowiedziała od razu. Wpatrywała się w horyzont, jakby była lekko odurzona. Gdy Sorkvild chciał ją potrząsnąć za ramię, wzdrygnęła się lekko i odparła:

-Mam kontrakt na głowę Łysego Gibona na pół miliona sparków. Nie mogę zrezygnować z takiej sumy pieniędzy, a to, że głowa została opętana przez zboczonego maga, tylko podnosi jej wartość.

-Oskarżą cię wtedy o czary i oddadzą Parskim fanatykom żeby oszczędzić pół miliona-pokręcił głową Sorkvild.- Mój mecenas da nam wszystkim znacznie więcej niż cała rodzina Garibaldich za setkę gadających głów. W przeciwieństwie do nich on nie jest skąpy, przynajmniej wobec mnie.

Laura spojrzała na niego z wyrazem pogardy na twarzy, który natychmiast przekształcił się w sztuczny przesłodzony uśmieszek.

- Denerwuje cię to, że taki potężny czarodziej musi komuś usługiwać? Mógłbyś zdobyć wszystko własnymi siłami, ale zamiast tego wolisz być na czyjejś smyczy.

-Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób-wzruszył ramionami Sorkvild.- Przydałby mi się ktoś taki jak ty w podróży. Poza tym w naszym towarzystwie nie będziesz zwracała na siebie uwagi magnatów Derenhallskich a zwłaszcza tych z rodziny Fore

-Niezbyt trafiony argument-mruknęła Laura.-Faktycznie wielu Derenhallczyków chciałoby mnie widzieć martwą, ale akurat Rajmundo i reszta jego rodziny niezbyt się mną interesują, mają ważniejsze sprawy na głowie. Może i w Paludzie kiepsko to wyglądało, ale Havran jest Diogenesem i nie może zabić bez wiedzy starszych od niego rangą.

-Co to właściwie znaczy, że jest „Diogenesem”?-zaciekawił się Sorkvild.-To jakaś funkcja na dalekim południu?

-Nie do końca-pokręciła głową Laura.-Derenhallczycy mimo, że tak jak wszyscy, wyrzekli się czarowników to nadal praktykują wiele zwyczajów z czasów, gdy byli dzikusami. Ród Fore najbardziej przyczynił się do wyplenienia magów i dzięki temu pozwolono mu zachować większość dawnych praktyk.

-Co to za praktyki?

-Większość z nich jest znana tylko ich rodzinie, jednak funkcja Antysa i Diogenesa są widoczne gołym okiem. Równie dobrze mógłbyś zapytać o to Fergusona, on kiedyś był jednym jak i drugim.

Czarodziej zmrużył oczy lekko zirytowany. Zadawał dokładnie te same pytania Fergusonowi, jednak on ciągle się wykręcał i mówił, że te pojęcia są mu obce. Ograniczona kontrola najwidoczniej działa gorzej niż się spodziewał.

-Kiedyś najstarszy syn przejmował rolę Antysa, czyli Najmądrzejszego Ojca a najmłodszy był Diogenesem, czyli zwykłym psem na usługach reszty rodziny. Kiedy Wiatry Chaosu się uwolniły, Ferguson był jednym z głównych oskarżonych. Dla dobra rodu, postanowiono zmienić zasady i od tamtego dnia to najmłodszy syn przejmował rolę Antysa, a po nim jego najmłodsze dziecię.

-A nowa głowa rodziny pozbyła się nowego psa i to okrutnie z tego co słyszałem…

-Prawdę powiedziawszy podziwiam naszą gadającą głowę-powiedziała niespodziewanie Laura.-Na południu są dokładne zapiski tego jak przebiegały tortury. Dla katów musiały być… ekscytujące, ale dla Fergusona to musiało być piekło. Nie żeby mi go było zbytni żal, w końcu on i jego koledzy po fachu wywołali największy kataklizm w dziejach.

Laura wstała, bez problemu zachowując równowagę i spojrzała z góry na Sorkvilda.

-Nie jestem zbytnio towarzyska i wole pracować sama-powiedziała wyniośle dziewczyna.- Jeżeli chcesz mnie w swojej śmiesznej grupce archeologicznej, to musisz mi obiecać, że nigdy mnie nie okłamiesz, rozumiesz?

Czarodziej chrząknął zdenerwowany i uśmiechnął się w najbardziej sztuczny i wymuszony sposób, jaki Laura kiedykolwiek widziała.

-Jeżeli to twoje warunki, zatem zgadzam się.

-Świetnie zatem mamy umowę-powiedziała sucho Laura.-Wybacz Wloruś, ale musimy już schodzić! Daj znać jak będziemy blisko lądu!

-Sapasta Juhhito Ruanuku!-Odpowiedziała hybryda w obcym języku, dziwnie złowrogim tonem.

-Też cię kocham-mruknęła niezrażona tym Laura i przeszła po linie na statek, bez problemu utrzymując równowagę.

Sorkvild przez chwilę próbował znaleźć gdzieś w pamięci język w jakim przemówił Wloruś, jednak gdy chciał go o to zapytać, hybryda zaczęła pogwizdywać jakąś skoczną melodię.

Czarodziej wzruszył ramionami i gdy tylko zszedł po linie na pokład, z bocianiego gniazda rozległ się okrzyk:

-Ziemia na horyzoncie! Ziemia!

Marynarze spojrzeli po sobie zaskoczeni ale i rozradowani. Byli pewni, że dotarli do Sylentu szybciej niż myśleli. Wśród załogi, jedynie sternik i kapitan byli w całkowitym szoku.

-Co on pitoli, przecież do lądu jeszcze szmat drogi-żachnął się Borsalino.-Kto tam jest teraz na górze?

-Chyba widziałem jak Belen właził na nie przed chwilką- odparł Herman, ocierając się chusteczką z potu. Podniósł głowę do góry i zawołał do marynarza- Belen! Z której strony ten ląd!?

-Prosto przed nami! Bardzo wysoki brzeg! Zupełnie jak w Paludze! Pełno kilfów!

-To nie może być Sylent panie kapitanie-wymamrotał Herman.- W tej części kontynentu nie ma tak wysokiego wybrzeża!

-Zupełnie jakby reniferzy wieloryb był zbyt małą atrakcją-westchnął Borsalino. Jego zdenerwowanie powiększyło się, gdy zobaczył jak archeologa i jego asystentkę.-Ta czwórka którą wziąłem na statek przynosi nam chyba pecha!

-A co jeśli to sztorm?-zawahał się sternik.-Jesteśmy bardzo blisko Archipelagu Chaosu! Może przed nami jest jedna z tych słynnych północnych burz?

-Jeżeli to zwykła burza to oddaje ci moją czapkę kapitańską- odparł Borsalino.- W powietrzu nie czuć nawet kropli wilgoci! Prędzej uwierzę w burzę piaskową niż w sztorm!

W czasie gdy rozmawiali, Dick, Pekko oraz ukryty w torbie Ferguson, wyszli na zewnątrz, przywiedzeni okrzykami załogi.

-Coś jest nie tak-powiedział Pekko łapiąc się za serce.-Coś jest bardzo nie tak…

-Mam ochotę wymiotować-dodał Dick z wyrazem obrzydzenia na twarzy.-Nie mogłem przecież po tylu latach nabawić się choroby morskiej!

-To nie choroba morska-wyszeptał Ferguson.-To ciało jest tak nieprzystosowane, że dopiero teraz to czuję! Przed nami przesuwa się jakiś wielki strumień czystej magicznej energii! Ona… O cholera! Na ziemię!!!

Krzyknął to tak głośno, że usłyszeli go wszyscy na statku i większość zamiast go posłuchać, rozglądała się w poszukiwaniu źródła nowego głosu. Nie wiedzieli jak będzie to dla nich brzemienne w skutkach.

Nagle nadeszła fala nadeszła fala.

Znikąd pojawiła się z naprzeciwka, wlewając się na statek zwalając wszystkich stojących na podłogę. Fala nie była z wody, a przynajmniej nie takiej jakiej można się było spodziewać na morzu. Zamiast opadać, niemal leciała po statku, niczym mgła . Mieniła się kolorowymi barwami w postaci błyszczącego pyłku, który świecił mocno niczym południowe słońce. Gdyby ktoś z boku spoglądał na statek, uznałby pewnie, że wygląda wręcz oszałamiająco, niczym dzieło sztuki.

Obecni na statku marynarze nie myśleli jednak w ogóle o pięknie kolorów, tylko walczyli o życie. Wszyscy bez wyjątku leżeli na podłodze nie mogąc się podnieść o choćby milimetr.

Niespodziewanie jednak wszystko jakoby sen znikło. Wszyscy poczuli ulgę i większość już powoli się podnosiła, jednak kilku nie ruszyło się w ogóle. Ich przestraszeni towarzysze z przerażaniem podbiegli do nich aby się przekonać, że większości przestało bić serce a na ich twarzach zastygł grymas bólu.

-Ja pierdole-jęczał Borsalino.-Pieprzona fala! Co to miało być?-Kapitan statku w porę się jednak uspokoił i spojrzał na załogę. Kilkunastu leżało na ziemi martwych, lub nieprzytomnych, jednak straty nie były tak duże jak się z początku wydawało.-Wszyscy wstawać i związać pasażerów! Niech ktoś też przyniesie tą gadającą torbę!

-Szuja-mruknął do siebie Pekko podnosząc ręce do góry. Kącikiem oka zauważył, że Sorkvild zemdlał, Dick ledwo się trzyma na nogach a Laura wdrapywała się na bocianie gniazdo, gdzie leżał nieprzytomny obserwator.

Przemytnicy chwycili piratów i czarodzieja a następnie związali im ręce. Położyli całą trójkę obok siebie a ich torba była w rękach Borsaliniego, który spojrzał do środka. Z kamienną twarzą spojrzał na zakłopotany uśmieszek Fergusona i bez słowa zamknął torbę nikomu nic nie zdradzając.

-Same książki-krzyknął do zbierającej się wokół niego załogi.-Ktoś się bawi w brzuchomówce a my nie mamy czasu na czytanie! Niech ktoś się wspina za tą blondynką a reszta niech zaniesie martwych pod pokład!

-Ale panie kapitanie, co to miało być?-krzyknął jeden z przemytników.

-Właśnie! To wyglądało jak mała fala a zabiła prawię dziesięciu naszych a wielu straciło przytomność!

-Musicie być skończonymi idiotami skoro nie domyślacie się w co wpadliśmy-zaśmiał się Pekko.- Wpadliśmy w jeden z Wiatrów Chaosu i przez tygodnie byliśmy bezpieczni w jego oku! Teraz zbliżyliśmy się do właściwego huraganu!

-Jeżeli jesteś w oku cyklonu musisz czekać na rozpogodzenie-powiedział budzący się Sorkvild.-Ta burza się nigdy nie rozpogodzi. Będzie kierować się na północ do bieguna by tam się rozproszyć na jakiś czas. Nie możemy czekać! Musimy się wydostać z niej jak najszybciej!

-Hej hybrydo! Masz się zatrzymać w tej chwili, albo wszyscy zginiemy!-krzyczał Dick a wraz z nim większość załogi. Bestia zaskoczona zatrzymała się mrucząc coś pod nosem.

Kapitan statku odszedł na bok wraz z torbą i patrzył jak w magicznej chmurze przelatują błyskawice i bliżej nieokreślone światła. Od samego widoku Wiatru Chaosu, niektórzy ludzie tracili zmysły lub przynajmniej odwracali z przerażeniem wzrok.

Borsalino nie miał jednak odruchów zwykłych ludzi. Niewielu potrafiło zobaczyć jak chorobliwie był on ambitny. Marzył o władzy, luksusie i szacunku niemal w każdej wolnej chwili. Wprowadzał w życie każdy scenariusz jaki, mógłby mu przynieść korzyści i trzymał się z daleka od dobroczynności. W swoim życiu musiał wiele razy ryzykować, jednak dziś miał ochotę pobić samego siebie.

-Hej dziewko! Mam pomysł jak nas stąd wydostać, ale potrzebuje twojej pomocy!

Laura spojrzała w dół na piszczącą myszkę pod jej stopami. Och jak łatwo byłoby ją teraz rozgnieść. W porę powstrzymała swoje zapędy, nie mając ochoty na spotkanie ze szczurami wokół myszki. Z gracją zeskoczyła na pokład z wysokości z której nikt o zdrowych zmysłach by nie skakał i wyciągnęła z kieszonki składany nożyk, który przyłożyła do szyi Borsaliniego.

-Słucham cię-powiedziała cicho z bezczelnym uśmieszkiem.-Jaki masz plan na uratowanie swojego drogocennego tyłka?

-Bardzo prosty-odpowiedział jej, przemytnik.-Sprawię, że przepłyniemy przez burzę w jednym kawałku otoczeni najlepszą ochroną na morzu! Skórą hybrydy!

-Raczej wątpię by dał ci się oskórować-mruknęła Laura.-Nie wiem zresztą czy na tym statku znajdzie się tak dobry kuśnierz.

-Nie trzeba go skórować, wystarczy poprosić go grzecznie o pomoc i przekazać mu nasz plan.

-O więc teraz to nasz plan? No dobra, zatem co takiego wymyśliliśmy?

-Czytałaś kiedyś mity o Malawinie? Zwłaszcza ten o wielorybie?

-Już nic nie mów-uśmiechnęła się Laura, zrozumiawszy jaki jest plan.-Pogadam z Wlorusiem, a ty przygotuj statek!

Dziewczyna pobiegła naprzód i zaczęła się wspinać po linie, podczas gdy Borsalino zaczął wydawać rozkazy załodze.

-Herman! Weź najsilniejszych chłopaków, znajdź piłę czy inne siekierki i zetnij maszt! Zafir! Gdy tylko Laura przejdzie po linie, masz ściąć je wszystkie bez wyjątku! Cała reszta niech leci pod pokład i przyniesie lampy i coś jeszcze do oświetlenia, byle by nie dawały za dużo dymu! Ach i niech ktoś rozwiążę tą trójkę! Ruszać się! Następna fala może przyjść w każdej chwili!

Przerażona tą perspektywą załoga bez namysłu ruszyła do wyznaczonych prac. Herman wraz z kilkoma innymi siłaczami na zmianę ścinali maszt, wielką piłką, która była ponoć prezentem ślubnym okrętowego cieśli. Maszt długo tego nie wytrzymał i trzeszcząc, przechylił się mocno i pozwolił załodze przepchać go do morza.

Liny, które były przywiązane do statku i hybrydy, zostały szybko przecięte. Przerażony Dick chciał zaprotestować i jakoś ratować Laurę, lecz ona wskakując do morza, szybko podpłynęła do statku i wdrapała się na pokład dając znać Borasliniemu, że wszystko gotowe.

Lampy zostały powieszone po całym statku a w środku umieścili kilka pochodni na wszelki wypadek. Teraz tylko pozostawało czekać aż plan kapitana zostanie wcielony w życie.

-Nie wiem czemu, ale coś mi to przypomina-mruknął Sorkvild, który najgorzej ze wszystkich znosił bliskość Wiatru Chaosu.- Mam wrażenie, że gdzieś słyszałem o takiej sytuacji…

Wtedy to spostrzegł, że Wloruś obrócił się i teraz stał twarzą w twarz z okrętem. Hybryda powoli podnosiła swoją paszczę.

-Ach no tak-westchnął czarodziej.- Przygodo witaj!

środa, 4 września 2019

Rozdział 14-"Wielorybiolampartoośmiornicorenifer"





Statek powoli płynął po długim morzu już trzeci tydzień. Stała załoga włóczyła się całymi dniami po pokładzie, marudząc na brak wiatru i mocny jak na jesień skwar. Podróż do Sylentu z Paludy trwała zazwyczaj niecały tydzień, więc rutynowy kurs przemytniczy przemienił się w niekończącą się męczarnie.

Nieprzyzwyczajony do takich upałów Sorkvild, całe dnie spędzał w swojej kajucie, gdzie jakimś magicznym sposobem utrzymywał przyjemną chłodną temperaturę, przynajmniej z jego punktu widzenia bo cała reszta uważała, że jest tam zdecydowanie za zimno i panowała tam nieprzyjemna magiczna aura, zwłaszcza dla Pekka, który nawet nie zbliżał się do kajuty czarodzieja.

Pekko wydawał się być strasznie zirytowany tym długim rejsem i z nudów oglądał statek, jakby miał nadzieje, że znajdzie coś dzięki czemu ruszą do przodu, mimo ciszy na morzu. W jego poszukiwaniach, towarzyszył mu kapitan statku, Borsalino, który pierwszy raz dowodził wyprawą tym szlakiem. W towarzystwie doświadczonego pirata, czuł się znacznie swobodniej bo znaczna część załogi a zwłaszcza ta bardziej przesądna, obwiniała biednego Borsaliniego o obecny stan rzeczy.

Jedynymi niespiętymi osobami na statku byli Dick, Laura i Ferguson. Owa trójka, całymi dniami przesiadywała w bocianim gnieździe i wpatrywała się w chmury. Prawdę powiedziawszy sprawiało to przyjemność tylko Laurze, bo Dicka znacznie bardziej relaksował widok morza a Ferguson mógł się cieszyć słońcem i nie marznąć gdzieś w głębi skrzyni w kajucie Sorkvilda.

-Widzę coś na literę…C!-powiedział nagle Ferguson.-No dalej, zgadujcie!

-Cholerne morze-mruknął Dick.

-Cholerne niebo-mruknęła Laura.-Chociaż może też być chmura.

-W ogóle nie potraficie w to grać! To jest tylko jedno słowo!-marudziła głowa.-Zresztą nie chodziło mi o chmurę, grajcie dalej!

-Jesteśmy na środku bezkresnego morza a ty leżysz na dnie bocianiego gniazda, co niby możesz widzieć innego niż chmury na niebie?-dopytywał się Dick, który zaczął się przyglądać horyzontowi na północy.

-Właśnie o to chodzi w tej grze! Nie możesz się zastanawiać co widzisz tylko co ta osoba może zobaczyć!-mówił dziwnie podekscytowany Ferguson

-„Cebe”?-zaproponowała Laura.-To po Derenhallsku „niebo”.

-Dobrze kombinujesz ale to też nie to. Podpowiem, że mówię to w tym świńskim, Parskim.

Laura westchnęła i potarła oczy z irytacji. Przez tę sytuację zaczęły ją bawić durne gierki ożywionego, zboczonego maga. Gdyby nie chłód, wolałaby spędzać czas u Sorkvilda, który o dziwo miał ciekawsze rzeczy do opowiedzenia niż prawie dwustuletni Ferguson.

-Poddaje się-powiedziała dziewczyna, chcąc skierować rozmowę na inne tory.-O czym myślałeś?

-Odpowiedzi są dwie. Poznacie je gdy spojrzycie przez dziury w waszych spodniach!

Ferguson gorzko pożałował tego żartu gdy tylko poczuł jak Laura nie przestawała go kopać, przeklinając go wszystkimi derenhallskimi obelgami, jakie tylko znała.

-Cholerny…Martwy… Zboczeniec!-mówiła z zaciśniętymi zębami, przerywając na chwilkę po każdym uderzeniu.-Jeżeli będę musiała przez kolejny dzień słuchać twoich uwag, to przysięgam wrzucę cię do morza i odpuszczę sobie nagrodę za ciebie! Bądź cicho i nie mów nic więcej!

Laura wydawała się być naprawdę mocno wkurzona, więc bezbronny Ferguson tylko wyjęczał coś w rodzaju przeprosin, dzięki czemu kopniaki ustały, ale cały czas był pod butem zabójczyni.

-Dick nie mam przypadkiem dziury na spodniach?-spytała się pirata, który cały czas był wpatrzony w morze.

-Nawet gdyby była i tak bym nie powiedział prawdy-mruknął Dick pocierając oczy.-Zresztą możliwe, że nie zdołałbym nic zobaczyć bo chyba od tego słońca zaczynam mieć zwidy.

-Co masz na myśli?-spytała zdziwiona Laura.-Może widzisz jakiś statek na horyzoncie?

-To nie jest statek-odparł zdenerwowany pirat.-Wiem, że to brzmi dziwnie, ale co chwila pojawiają się i znikają jakieś dwie wieże!

Laura puściła Fergusona i podniosła go do góry tak żeby też mógł popatrzeć na ocean. Wszyscy wpatrywali się parę minut w miejsce wskazane przez Dicka, ale nie zobaczyli nic co choć trochę przypominałoby wieże.

-Odwaliło mu przez to wymarłe miasto i teraz przez zwidy wszystko mu się miesza-zaczął narzekać Ferguson.-Wszędzie widzi zniszczone budynki! Niedługo będzie widzieć szkielety wychodzące z morza!

-No sam nie wiem…-wymamrotał zakłopotany Dick.- To chyba rzeczywiście tylko omamy. Chyba poleżę przez chwilę u Sorkvilda, to mi dobrze zrobi. Zostajesz tutaj Lauro? Hej Laura!

Laura jednak go nie słuchała tylko z szeroko otwartymi oczami patrzyła na lewo, gdzie najprawdopodobniej był zachód. Pirat i gadająca czaszka, spojrzeli również w tamtą stronę i z zaskoczenia, Dick niemal nie wypuścił maga z rąk.

Przed nimi, znacznie dalej od horyzontu i bliżej statku, stały dwie unoszące się na wodzie konstrukcje. Były bliźniaczo podobne do siebie, tylko odwrócone symetrycznie. Ściany tych wież nie miały żadnych wgnieceń, otworów czy innych śladów zniszczeń, wydawały się być niesamowicie gładkie, jak brylanty. Wieże rozwidlały się w kilku miejscach, przede wszystkim na końcu co wyglądało trochę jak wieloramienny świecznik.

-Wiecie, że prawdziwe bocianie gniazda w ogóle nie przypominają tych na statkach? Nazwali je tylko dlatego, że są wysoko nad ziemią?-mówił Ferguson, który jakoś nie przejął się nagłym pojawieniem się przed nimi konstrukcji. Zostało to zignorowane przez Dicka, który mimo, że znał odpowiedź to szybko zaczął schodzić w dół na główny pokład.

W tym samym czasie, Pekko wraz z kapitanem Borsalinim wyszli na zewnątrz by rutynowo sprawdzić czy nic się nie zmieniło w kwestii wiatru. Ich wywody na temat tej całej sytuacji przerwał Dick.

-Panie kapitanie!-krzyczał podbiegając do nich i lekko dysząc.-Panie kapitanie… Szybko!

-O co chodzi?-spytał Borsalini, przyzwyczajony do tego tytułu

-Panie kapitanie, panie Borsalini, przed nami coś się pojawiło! Niecałą milę stąd! Jest wielkie!

Pekko podbiegł po schodach a za nim, urażony dowódca statku i już po chwili znaleźli się na samym tyle statku.

Niczego tam nie było.

-Jak to… Przecież one były tutaj jeszcze przed chwilą!-mamrotał Dick, nie mogąc pojąć co się właściwie zdarzyło.

-Omamy z gorąca-powiedział Borsalini i uznawszy, że sprawa rozwiązana odwrócił się na pięcie i spojrzał na sternika, który przez brak zajęć spędzał większość czasu na spaniu.-Herman śpi i nic nam nie powie a w taki upał nikt nie siedzi na gnieździe.

-Właśnie, że siedzi!-zabrzmiał kobiecy krzyk z góry.-A to co mówi ten kretyn to prawda! Te dziwne kolumny pojawiły się, ale zniknęły jak tylko Dick zaczął schodzić. WSZYSCY to widzieliśmy!

-Jacy wszyscy? To ile ich jest tam w górze?-zapytał zdziwiony Borsalini, który nie wiedział o Fergusonie.

-Wybacz, zająknęłam się!-poprawiła się Laura, która słyszała każde słowo na dole.-To coś chyba za chwilę się poja...

Nim skończyła mówić nagle, statek zaczął się trząść tak mocno, że sternik obudził się z drzemki i wstał jak na alarm, tylko po to aby znowu wylądować na ziemi. Pozostała załoga, również odczuła te wstrząsy i całymi grupami, zaczęli niemrawo wchodzić na górny pokład, próbując utrzymać przy tym równowagę.

-To coś jest pod nami!-krzyknął Pekko do Borsaliniego.-Musimy ruszyć naprzód!

-Nie mamy jak!-odkrzyknął kapitan statku.-Bez wiatru nie ruszymy się nawet o metr!

-Mamy jeszcze wiosła!

-To proszę bardzo, spróbuj jakoś do nich podejść! Wypadniesz zaraz za burtę!

Pekko miał ogromną ochotę przywalić pesymistycznemu kapitanowi tak mocno, że ten usnąłby na dobrych kilka godzin a on przejął by kontrolę nad statkiem, jednak nim wcielił ten plan w życie, wszystko się nagle uspokoiło i przestało tak nimi trząść.

-Huh no i git-mruknął Borsalini prostując się dumnie.-Załoga, bierzcie wiosła i do wieczora płyniemy! Nie przepłyniemy nawet mili, ale zejdziemy z tego podwodnego wulkanu!

Żaden marynarz nie zdążył jednak podejść do wioseł, gdyż dziwne wieże znowu się pojawiły. Tym razem tuż przed nimi, kilka metrów przed dziobem okrętu. Powoli wynurzały się z morza odsłaniając się coraz bardziej.

-Masz swój wulkan Borsalini-prychnął Pekko.-Dick! Leć po Sorkvilda! Niech nasz uczony na coś się przyda!

-Nie trzeba, sam się zaprosiłem-zabrzmiał głos czarodzieja, który właśnie wchodził po schodach, odwrócony tyłem do wypływającej konstrukcji.-Od razu jednak mówię, że nie znam się na wulkanach i…

-To nie jest żaden wulkan-krzyknął zirytowany Dick.-To gigantyczna wieża wyłaniająca się z morza! Co wy macie z tymi wulkanami?

Czarodziej obejrzał się za siebie i spojrzał na kolumny, które były już wyżej od statku i ponuro rzucały cień na prawo od statku.

-Och błagam was to żaden cień!-parsknął śmiechem Sorkvild.-Przecież to reniferze rogi! Widać wyraźnie po rozgałęzieniach na czubku.

Wszyscy spojrzeli na czarodzieja jak na wariata za wyjątkiem Pekka, który w przeciwieństwie do pozostałych widział renifera, musiał przyznać, że podobieństwo jest uderzające.

„Reniferze rogi” wypływały dość powoli, ale nagle zaczęły podnosić się znacznie szybciej, tworząc falę, która wlała się na statek, odwracając wzrok wszystkich na statku od siebie.

Jedynie Laura i Ferguson mogli ze zdumieniem zobaczyć, jak spod rogów, wyłania się ogromna Bestia, większa od największych galeonów a dorównująca nawet wyspom.

Oprócz oczywistych cech renifera, jego ciało było jedną wielką sklejanką różnych gatunków. Tułów przypominał zwykłego wieloryba, jednak płetwy miał zakończone ostrymi pazurami, jak u sępa. Jego pysk, a zwłaszcza nos, przypominały jakiegoś dzikiego kota o długich blond wąsach.

Stwór otworzył jedno oko, następnie drugie a w końcu, ku zaskoczeniu wszystkich trzecie. Każde miało inny kształt i kolor źrenic. Jedno z nich pochodziło od węża, lub kota. Drugi pasował do ośmiornicy, natomiast trzeci z kolei był typowo ludzki, tyle, że trochę bardziej zielone niż zwykle.

-Hybryda!- krzyknął ktoś z załogi.-To Hybryda z północy!

Marynarz nie mylił się. Była to stuprocentowa hybryda, stworzona przez magów, przed kataklizmem, który stworzył Archipelag Chaosu. Czarodzieje zamieszkujący zniszczony kontynent, byli ekscentryczni, nawet wśród pozostałych magicznych krajów. Wielką popularnością, cieszyły się tam nauki biologiczne i chemiczne. Eksperymentowano z każdym możliwym stworzeniem, jakie znano w tamtych czasach, a znanych było ich znacznie więcej niż dzisiaj.

Wiatry Chaosu, spowodowały jeszcze większe zamieszanie, bo oprócz tego, że dołożyły też własne mutacje, to co gorsza uwolniły oszalałe Bestie, które sprawiły, że większość Archipelagu jest niemożliwa do ponownego zbadania.

Eksperymenty nie ominęły też wodne stworzenia, których trzymano w specjalnych słonych jeziorach w głębi lądu, które po kataklizmie połączyły się z otwartym morzem.

Morskie Hybrydy najczęściej niszczyły statki, bez zbędnych ceregieli, jednak ten wielorybiolampartoośmiornicorenifer,(stało się to później popularnym łamańcem językowym), nie robił nic, poza przyglądaniem się statkowi i załodze. Co chwila mruczał tylko coś, co przypominało połączenie pomruku kota i wielorybiego śpiewu.

-Kapitanie, mamy strzelać?-spytał się sternik, który na dobre się już rozbudził.

-Z naszymi działami bałbym się atakować łódki rybackiej a co dopiero morską Hybrydę-mruknął ponuro Borsalino.-Nawet gdybyśmy go trafili w jakiś czuły punkt, to i tak przed śmiercią pociągnie nas na dno.

-Niech nikt się nie rusza to może, pomyśli, że nikogo nie ma na statku-dodał Pekko.

-Naiwne podejście-wtrącił się Sorkvild.-To musiałby być cud, żeby każde oko było tak prymitywnie skonstruowane.

-Najważniejsze to nie panikować i mieć nadzieje, że… Chwila, na co on się patrzy?

Pekko i Sorkvild dopiero po chwili zauważyli, że wszystkie trzy oczy zwrócone są na bocianie gniazdo. Ferguson schował się do środka, jednak Laura patrzyła na stwora, najwyraźniej próbując powstrzymać się od śmiechu.

Hybryda musiała mieć lepszy słuch od pozostałych bo wyraźnie usłyszała zniekształcony chichot dziewczyny.

-Śmieszy cię coś?-spytała Hybryda, mocnym i groźnym głosem, który kompletnie nie pasował do kociego pyska.

-Nie nic-odpowiedziała Laura, kompletnie nieprzejęta tym, że stwór przemówił ludzkim głosem. Przestała się tylko śmiać, jednak nadal trząsł jej się brzuch a na twarzy widniał uśmiech.

-Aha to dobrze-odpowiedziała Hybryda i skierowała swój wzrok w dół, głęboko się nad czymś zastanawiając.

Reszta załogi nie była tak spokojna jak Laura. Większość skuliła się w grupki i bała się nawet ruszyć o krok. Wielorybiolampartoośmiornicoreniferowi, jednak to nie przeszkadzało i dalej stał tak zamyślony.

Minęło dziesięć minut, potem dwadzieścia aż w końcu po godzinie, wszyscy w miarę się uspokoili i stojąc, czekali aż Bestia wykona jakiś ruch. W końcu Sorkvild nie wytrzymał i krzyknął do niej:

-Możemy w czymś pomóc?

Pozostali spojrzeli na niego z grymasami wściekłości na twarzach, gotowi uciszyć niecierpliwego uczonego.

-Kto chcę przejść przez most, musi zapłacić myto!-powiedziała nagle Hybryda, cichym głosem, zupełnie jakby się czegoś wstydziła.

Załoga statku rozejrzała się dookoła, spodziewając się zobaczyć jakiś most. Oczywiście nic takiego nie było. Dalej byli otoczeni przez niekończące się połacie wód.

-Tu nie ma mostu-krzyknęła do Bestii Laura, której także zaczynało się już nudzić.-Dlaczego mamy ci zresztą płacić, to wolne wody!

-Cholera wiedziałem, że coś spieprzyłem!-mruknęła do siebie Hybryda i zaczęła drapać się ostrymi płetwami po głowie, zupełnie jakby naśladowała człowieka.- No dobra, zatem niech jeden z dyliżansów, wyrzuci worek z mamoną i odjedźcie w pizdu! A nawet nie próbujcie skarżyć się u szeryfa, mój brat trzęsie całym miasteczkiem i wypuści mnie z ciupy bez żadnych problemów a wtedy was dopadnę i powieszę na kaktusie!

-Co on pierdoli, przecież kaktusy nie są tak wysokie, zresztą lina się urwie na takiej łodydze-mruknął Borsalini, który widział kaktusy tylko w szklarniach i dziwnym trafem tylko to wydało mu się w całej tej sytuacji, niedorzeczne.

-Naprawdę? Nie da się tak powiesić człowieka? Dzięki, strasznie bym się wygłupił jakbym dalej w to brnął-powiedziała Hybryda, która nie dość, że słyszała tak ciche narzekanie to jeszcze uwierzyła w nie bez żadnych przeszkód. – W takim razie, chce… chce…

Głos morskiego potwora, wyraźnie się łamał i gdyby był człowiekiem, można by mieć pewność, że za chwilę się rozpłaczę.

-Przepraszam, jak masz na imię-rozległ się głos z góry. Hybryda spojrzała na Laurę, która wyszła z bocianiego gniazda i teraz siedziała na maszcie, jak na koniu.-Szukasz powodu aby nas zatopić?

-Dokładnie!- krzyknął Stwór rozradowany, że ktoś go zrozumiał.-Jako Hybryda, mam strasznie upierdliwe życie. Wszyscy ode mnie wymagają, żebym niszczył wszystkie statki na swojej drodze, ale jakoś nie potrafię się wcielić w tę postać.

-Rozumiem cię-potakiwała mu Laura.-Ja też miałam być kimś innym w dzieciństwie, ale szybko z tego zrezygnowałam i teraz robię co chcę! A ty, masz jakieś marzenia, które byś wolał spełnić?

Bestia przez chwilę myślała, jednak po pięciu minutach stało się jasne, że nic nie przychodzi mu do głowy.

-Może zwiedzanie świata-wypalił nagle Dick.-To całkiem niezła sprawa, zwłaszcza, że musisz być strasznie szybki i wytrzymały!

-Niestety, nie wolno nam opuszczać Archipelagu Chaosu, to absolutnie niemożliwe-odpowiedział stwór.-Gdyby reszta Hybryd się o tym dowiedziała, wyrzekliby się mnie!

-Nie chce ci psuć zabawy wielkoludzie, ale jesteśmy jakieś kilkaset mil od Archipelagu-powiedział Pekko.-Od dłuższego czasu, jesteś na Długim Morzu!

-Wiedziałem! To dlatego od dłuższego czasu nie przywaliłem rogami w żadną wyspę! Nawet się nieźle ucieszyłem, że was zobaczyłem, byłem pewny, że wasz statek to wyspa! Swoją drogą dlaczego tu tak stoicie zamiast płynąć?

-Nie mamy wiatru i stoimy tu od tygodni- odparł Borsalini.

-No tak zapominam, że nie używacie płetw hahaha!-śmiech hybrydy brzmiał okropnie, jednak załoga wyczuła okazję i śmiała się wraz z nim. Śmiali się tak dobrych kilka minut aż padły im gardła, co nie groziło Hybrydzie.-Nawet was polubiłem, zwłaszcza tego malucha na górze i tego śmiesznego na dole! Od teraz zamierzam podróżować po świecie! Proście mnie o co chcecie przyjaciele! Mogę spełnić wasze 2 życzenia! Na więcej nie m koncesji…

Pekko, Borsalini i Dick wymienili znacząco spojrzenia. Sorkvild, uśmiechnął się na ten widok i odczytawszy ich zamiary spytał się:

-Zatem jaką mamy najdłuższą linę?




piątek, 30 sierpnia 2019

Rozdział 13-"Rodzina Fore w Paludze. Odpłynięcie z Popielnej Wyspy"


Topór Derenhallczyka latał po całej karczmie w ślad za unikającą jego ostrza Laurą. Pierwszy cios zniszczył krzesło na którym siedziała dziewczyna, drugi wbił się w barek rozpoławiając go aż do ziemi. Gdyby ktoś miał akurat głowę do liczenia, naliczyłby po krótkiej minucie jakieś pięćdziesiąt ciosów.

-Przestań wreszcie mi odskakiwać-wrzasnął Havran, rozwalając już chyba piąty stolik.-Wiem co kombinujesz! Zanim się zmęczę w końcu uda mi się cię trafić.

Laura nie odpowiedziała, nie chcąc stracić niepotrzebnej energii. Gdy jej przeciwnik wykonał cięcie z boku, ona podskoczyła i wylądowała na rękach na zwalniającym ostrzu. Nim Havran zdążył chociaż mrugnąć ona kopnęła go kilka razy, obracając się na toporze.

Gdy olbrzymi mężczyzna wyprowadził cios swoją wolną ręką, zeskoczyła z powrotem na ziemie lądując tak gładko jakby twarda podłoga była pianką.

-Dawaj Laura, urwij mu łeb-krzyknął Dick, dopingujący wraz z kilkoma innymi pijaczkami.- Nie daj się trafić bo możesz przegrać!

-Nie ma szans na wygraną- powiedział ponuro Sorkvild.-Nie używa prawie swojej prawej ręki. Nadal nie wydobrzała po kuli od Gibona i nocy w twoim pokoju.

-To ja tu jestem poszkodowany- żachnął się Dick.- Leć lepiej jej pomóż!

Czarodziej tylko pokręcił głową i uważnie obserwował ruchy Derenhallczyka. Jego siła mogła być nawet większa od Białego Misia, gdyż nie była prymitywna i dzika, lecz precyzyjna jak zegarek. Każdy ruch topora był starannie przemyślany. Nie było żadnych niepotrzebnych ruchów, niecelnych ciosów czy potknięć. Jedynie nieludzki refleks Laury trzymał ją przy życiu.

Dziewczyna w ogóle nie wyprowadzała ciosów a jedynie szybkie kopnięcia w ramię jej przeciwnika. Szybkie cięcia z boku uniemożliwiały jej podejście do Diogenesa, który nie zważał na kopniaki Laury i uważał tylko aby nie podeszła do niego zbyt blisko.

-Nie może użyć swojej prawej ręki przez tą ranę-zrozumiał w końcu Dick.-Jeżeli zdecyduje się zaatakować a ten wielkolud zablokuje jej lewą rękę to nie będzie miała jak się bronić!

-Dokładnie, jedyne co może robić to trzymać go na odległość i czekać aż opadnie z sił-odparł Sorkvild uważnie się przyglądając.-Niestety coś mi mówi, że on nie zorientuje się w tak prostej sztuczce.

Nagle stało się coś dziwnego. Havran uniósł topór niczym kat i opuścił go w zabójczym tempie, jednak o dziwo ostrze przeleciało tuż obok prawego ramienia Laury, która mimowolnie zrobiła unik w miejsce gdzie jej przeciwnik chciał żeby była. Jego pięść trafiła prosto w brzuch dziewczyny, która głośno jęknęła i poleciała kilka metrów przed siebie, uderzając w końcu w ścianę.

-Chroniłaś nadmiernie prawą rękę ty pyskata wariatko-powiedział Havran czystym, niezdradzającym zmęczenia głosem.-Twoje ciało nie jest w połowie tak dobrze wytrenowane jak moje. Zresztą twoi kamraci powinni mniej komentować a więcej pomagać.-dodał i podszedł do Laury, próbującej złapać oddech. Chwycił ją za gardło i rzucił w kolejną ścianę.

Dziewczyna już nie mogła się ruszyć. Mogła jedynie przeklinać w myślach, słabości swojego kruchego, kobiecego ciała. W pracy zabójcy, równa walka była czymś wyjątkowo rzadkim, jednak Laura nauczyła się pracować w każdych warunkach. Ranna ręka nie miała tu nic do gadania, Havran po prostu był lepszy.

-No dobra a więc teraz…-olbrzym z toporem nie zdążył zdradzić swoich zamiarów, gdyż przerwał gdy poczuł uderzenie butelką w tył głowy. Obrócił się wściekły, czując lecącą strumieniem krew zmieszaną z alkoholem-Który śmiał…-chciał spytać, ale stało się to oczywiste gdy zobaczył znacznie mniejszego mężczyznę, który stanął na barku, za którym wcześniej się schował.

-Dobrze ci radzę, załóż topór z powrotem na plecy i wyłaź, zanim zrobisz coś co będziesz żałował-zabrzmiał głos Dicka, zaskakująco spokojny i pewny.- Ta dziewczyna należy do naszej załogi a w Paludze obowiązuje zasada, że tylko kapitan może zabić swojego podwładnego a pan Pekko nie ma zamiaru oddawać swoich kompanów takim Derenhallskim śmieciom!

-Pirackie prawa są bardziej surowe niż myślałem. Gdybym był piratem może bym się tym przejął, ale nie wiem dlaczego teraz miałoby mnie to obchodzić-odpowiedział Havran ściskając mocniej topór, hamując swoje emocje.- Ta dziewczyna narobiła sporo kłopotów mojemu krajowi, a przede wszystkim mojej rodzinie! Ona…

-Mam gdzieś kim była, co zrobiła i kogo wkurzyła swoją pyskatą gębą! Teraz jej los zależy od kapitana a jeśli ją tkniesz to całą twoją kazirodczą rodzinkę czeka los gorszy od tego co zgotowaliście swoim krewnym po kataklizmie!

Dick zapędził się tak mocno, że nie przemyślał swojego ostatniego zdania. Słysząc tą groźbę, wszyscy bez wyjątku, nieważne jak pijani i poobijani wpatrywali się w niego z niedowierzaniem. Nikt o zdrowych zmysłach nie obrażał rodu Fore. Nikt nie wypomina jego przyszłości. Przede wszystkim nikt nie mógł grozić tej rodzinie, zwłaszcza gdy przed tobą stoi obecny „Diogenes” tej rodziny.

-Tobie dzieciaku chyba naprawdę spieszno na tamten świat-powiedział głębokim głosem Havran, odwracając się od Laury.-Zamierzałem tylko zabić tą sukę ale jak widzę będę musiał się pozbyć także i ciebie kochasiu.

Derenhallczyk spojrzał szybko na leżącą za nim dziewczynę, upewniając się, że nie wstanie i zaczął iść w stronę młodego pirata. Dick nawet nie drgnął tylko patrzył prosto w oczy idącej ku niemu śmierci.

Nagle „Śmierć” padła na ziemię. Oszołomieni gapie mrugnęli po kilka razy nie mogąc wyraźnie zobaczyć wielkiego kształtu, który nagle wpadł do środka, chwycił Derenhallczyka za głowę i z ogromną mocą cisnął nim o podłogę.

Tym kształtem była jedyna osoba na wyspie, która mogła położyć Havrana Fore gołymi pięściami. Burmistrz Paludy stał w samym środku karczmy i trzymał Derenhallczyka za głowę.

-Nie obchodzi mnie czy jesteś piratem, królem czy psem! Na mojej wyspie każdy przestrzega pirackiego prawa tak jak powiedział ci ten dzieciak!

-HUUUH?-zakrzyknęli niemal wszyscy w karczmie.

-Ten wielki kretyn stał przed drzwiami-pomyślał Sorkvild i zobaczył jak do środka wchodzi jeszcze trzech ludzi. Dwóch z nich znał, byli to Pekko i Dudek, ten szkutnik, który wymknął się zanim na dobre zaczęła się walka. Trzeciej osoby nigdy w życiu nie widział, ale gdy go zobaczył poczuł jak z czoła spływa mu kropla zimnego potu.

Był to niewysoki mężczyzna ubrany w drogą, skórzaną kurtkę z wyszywanymi ozdobami zrobionymi z dziwnego kamienia. Podobnie jak Havran ukrywał swoją twarz, jednak szal który nosił był gładki niczym jedwab, bez śladu brudnego włosa. Na głowie miał czarną fedorę z wyszytym herbem rodziny Fore: krukiem, wroną i gawronem siedzących na gałęzi.

-Nie minęło trzydziestu minut od waszego przybycia Rajmundzie a już jeden z twoich krewniaków zdemolował jedną z lepszych spelunek w mieście-powiedział Biały Miś puszczając oszołomionego Havrana.-Doceniam podarki, które mi przywiozłeś, jak i to, że zachowałeś wobec mnie szacunek, jednak nie zamierzam puszczać płazem mordowania moich drogich gości! Do wieczora macie opuścić Paludę! Powiedziałem wam już zresztą wszystko co chcieliście.

-Rozumiem pana, panie Miś-powiedział przybysz cichym i wyraźnie zirytowanym głosem.-Mój kuzyn zachował się wyjątkowo karygodnie, nawet jak na niego. Obiecuje, że ten jego wybryk nie…

Rajmund przerwał na chwilę i z uwagą przyjrzał się pobitej dziewczynie, która wstawała o własnych siłach i wpatrywała się z uśmieszkiem w jego strone. Poznał ją od razu. Ostatni raz widział tą przeklętą twarz wiele lat temu. Na sam jej widok w środku zaczął zbierać w nim gniew ale z zewnątrz nie dało się tego poznać. Odwzajemnił uśmiech, choć warga mu nieco drgnęła przy wymuszonej minie.

-Witaj Lauro-powiedział Rajmundo i podszedł do niej. Dziewczyna wyciągnęła rękę a on ją lekko chwycił i szybko pocałował. Odsunął się o krok, jakby czuł wobec niej odrazę.-Nie widzieliśmy się odkąd byłaś czternastoletnią dziewczyną. Z wyjątkiem warkocza niewiele się w tobie zmieniło.

-Miło też jest niezwykle miło Rajciu-powiedziała wesołym, dziecięcym tonem, nie zważając na niechęć szlachcica.- Nigdy nie myślałam, że zobaczę jak ktoś z rodziny Fore, zniża się do wejścia na statek. Co też twój wuj knuje, że aż kupił statek i wysłał cię w takie miejsce.

Derenhallczyk spochmurniał i przestał udawać, że jest szczęśliwy z tego spotkania. Lewa ręka, która trzymał za plecami, zgodnie ze szlacheckim zwyczajem, zacisnęła się w pięść. Nie uszło to uwadze stojących za nim towarzyszy Laury, którzy z zaciekawieniem wpatrywali się w spotkanie dawnych znajomych.

-Szanowny Kastiel Fore nie żyje-powiedział drżącym głosem Rajmundo.-Przybyliśmy do tego miasta na rozkaz jego najmłodszego syna, Marduka. Śmierć przyszła po mego wuja w sposób wyjątkowo gwałtowny.

-Nigdy go nie lubiłam-wzruszyła ramionami Laura, kompletnie nieprzejęta.- Ale szkoda mi Marduka. Ile ten dzieciak ma w ogóle lat?

-Jest młodszy od ciebie o jedynie trzy lata-syknął Rajmundo.-Mimo to już mogę cię zapewnić, że jest godnym następcą swego ojca!

-O to nietrudno-mruknęła dziewczyna i usiadła z powrotem przy rozwalonym już barku.-Więc jakiś pirat zabił Kastiela, zgadza się? Musiał to być niezły szajbus, że wam się naraził.

-Jeżeli miałabyś okazję go spotkać i zabić to moja rodzina chętnie cię wynagrodzi-powiedział Rajmundo, podchodząc do swojego kuzyna.-Ten pirat to niejaki Targolik. Musiał zauważyć, że go śledzimy i wymanewrował nas daleko na północ. Gdyby twoja załoga zahaczyła o Kręte Morze to pewnie tam go znajdziecie, my nie mamy tam wstępu.

Derenhallczyk kopnął leżącego krewniaka, który powoli wstawał drżąc kolanami. Uderzenie Białego Misia było w istocie potworne, jednak o dziwo kamienna podłoga była w o wiele gorszym stanie niż jego twarz na której widać były siniaki i zranienia ale przypominały raczej rany po zwykłej bójce a nie po zmiażdżeniu głowy o podłogę.

-Ale to cholernie boli! Następnym razem najpierw…

-MILCZ!-krzyknął Rajmundo przerywając swojemu kuzynowi.-Przez tą małą manipulantkę naraziłeś całe nasze zadanie! Jako Diogenes, masz się mnie słuchać podczas tej wyprawy i nie podejmować niepotrzebnych awantur!

-Ale przecież to…

-Zapominasz się Havranie! Służymy Czarnemu Księżycowi a on wyraźnie wyznacza nam nasze cele. Dziewczyna może i jest morderczynią, ale według naszych praw stoi niżej od zabójcy twojego ojca a mego wuja!

Havran skłonił się nisko i wycedził przez zęby przeprosiny, powstrzymując łzy, które już było widać na jego oczach.

-No dobrze, już dobrze-poklepał go po ramieniu Rajmundo.-Bierz topór i znikamy, lepiej nie denerwować pana Misia.

Derenhallczycy jeszcze raz przeprosili Białego Misia i wręczyli karczmarzowi Barynie pokaźną sumkę zadośćuczynienia za zniszczony lokal, znacznie przewyższającą wartość rozwalonych mebli.

Havran wyszedł po tym bez słowa nawet się nie odwracając. Rajmundo był w znacznie lepszym humorze i życzył nawet wszystkim miłego dnia. Uścisnął ręce towarzyszom Laury, solennie ich przepraszając. Zwłaszcza długo ściskał ręce Sorkvildowi i Dickowi, któremu zresztą puścił oczko, uśmiechając się znacząco.

-Laura ma wielkie szczęście mając takich przyjaciół. Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy.

Po czym zdjął swoją fedore, ukłonił się nisko i wyszedł, po raz kolejny przepraszając Białego Misia.

-Cholerny cudak-mruknął Pekko, gdy Rajmundo w końcu wyszedł. Spojrzał na Laurę, jakby chciał ją o coś zapytać, ale zmienił zdanie uznając, że to by była strata czasu. Dziewczyna by i tak nic nie powiedziała.

Statek Derenhallczyków odpłynął po godzinie, gdy zakupili nieco zapasów i rozprostowali na lądzie kości. Załoga przyjęła to dość dobrze, najpewniej dlatego, że przebywanie w przemytniczym porcie, niezbyt im pasowało, byli w końcu zwykłymi marynarzami a nie piratami.

Zgodnie z obietnicą Białego Misia, nazajutrz wszyscy jego goście weszli na pokład „Szybkiego Rysia”, który miał ich zabrać do Sylentu. Na odchodne, burmistrz Paludy, wręczył im nieco pieniędzy i oddał Fergusona, którego ukrył w kominku. Sporo czasu rozmawiał również z Pekkiem, który nie chciał zdradzić co też olbrzym mu przekazał.

Wszyscy ucieszyli się gdy Telvana Mora znikała z ich oczu. Zostawiali Popielną Wyspę za sobą a przed nimi czekał największy port świata z dziesiątkami atrakcji i godnych uwagi miejsc do odwiedzenia.

Wieczorem wszyscy mężczyzni (wliczając w to Fergusona), debatowali pod pokładem, co też będą robić w Sylencie i co zrobią dalej. Laura do nich nie dołączyła. Cały czas trzymała w ręku notatkę, którą znalazła przed karczmą i którą musiał upuścić Rajmundo.

Było na niej napisane po Derenhallsku: „Targolik ma jedyną rzecz na której ci kiedyś zależało".

Dziewczyna rzuciła w końcu kartkę do morza i zeszła pod pokład by pogadać z resztą. Przeszłość miała ją w końcu dopaść, ale z pewnością nie było to dzisiaj.








niedziela, 4 sierpnia 2019

Rozdział 12-"Śliwówka czy śliwowica? Pojawienie się Diogenesa!



Laura szła cała rozpromieniona po mieście, ubrana już w swoje stare ubranie. Sorkvild i Dick wyglądali jednak na nieco przybitych. Czarodziej ciągle martwił się o Fergusona, jednak od ciągłego użalania się ratowała go ciekawość. Co chwila rozglądał się po uliczkach Paludy, obserwując mieszkańców wracających do codziennego życia po dość gwałtownej nocy.

Przemytnicze miasteczko zbudowane było na kształt półksiężyca tak aby wszystkie główne uliczki w końcu prowadziły do zatoki. Pierwszymi budynkami jakie można było zauważyć, były wielkie magazyny, które były non stop bacznie pilnowane przez ludzi Białego Misia. Gdy nieco się zagłębiło w głąb ciasnych przejść, znajdywało się dziesiątki najróżniejszych sklepików, straganów i karczm z których zwłaszcza te ostatnie przynosiły handlarzom ogromne zyski.

Laura nigdy nie była w tym mieście, toteż kierowała się tam, gdzie prowadził ją instynkt lub zwykła ciekawość. Wchodziła do praktycznie każdego mniejszego czy większego stoiska z jedzeniem, kupowała skandalicznie drogie przekąski i tanich, zupełnie nie kobiecych ubrań.

Sorkvilda początkowo irytowało to ciągłe opóźnianie spaceru, jednak sam korzystając z okazji pokupował trochę dziwacznych ziół z północy i sporą ilość zaskakująco tanich srebrnych bibelotów. Pomimo, że ceny srebra ostatnimi czasy latały w górę i w dół, to w Paludze niezmiennie było ono tanie jak słoma, w końcu kradziony przez piratów towar, zawsze jest sprzedawany za bezcen.

Kupno srebra było w gruncie rzeczy dobrą inwestycją jednak miarka się przebrała gdy czarodziej postanowił odwiedzić wróżbitkę. Dick, którego krewni parali się tym zawodem powiedział, że nie pójdzie tam za żadne skarby świata a, że tylko jemu zostało pieniędzy pożyczonych od Białego Misia musiał się z nim zgodzić, zwłaszcza, że mieli jeszcze posiedzieć trochę w tawernie na skraju miasta.

Odciągnąwszy Laurę od stoisk, szybko ruszyli wzdłuż zatoki aż znaleźli się tuż przed górą, gdzie mieściła się pokaźnej wielkości karczma z szyldem na którym napisane było: „U bezrękiego mańkuta”.

-Dziwna nazwa-mruknął Sorkvild stojąc przed wejściem.- Nie wystarczyłoby powiedzieć: „U bezrękiego”?

-Podobno ta nazwa była wtedy zajęta przez wyjątkowo tani burdel a Baryna Senior wolał unikać napalonych zboczeńców w swoim lokalu-odpowiedział mu Dick, który podszedł do drzwi. Chwycił za klamkę, jednak powstrzymał go Sorkvild, który chwycił go za ramię.

-Nie wspominaj tylko, że mój pierścionek z niespodzianką wykończył jego syna-wyszeptał czarodziej.

-Spokojnie to nie jest jego krewny- uspokoił go Dick.-Stary Baryna był kiedyś kwatermistrzem na „Cichym Ryku” ale zrezygnował gdy przydzielono mu pomocnika. Śmiertelnie się obraził na Gibona i odszedł z załogi.

-I ten młodszy, który się zatruł miał to samo imię?

-No cóż…-pirat zamyślił się, nieco zakłopotany.- Miał chyba jakieś inne imię, ale wszyscy z przyzwyczajenie wołali na niego Baryna. W gruncie rzeczy wymieniliśmy jednego grubasa na drugiego…

Cała trójka weszła do środka. Laura wraz z Sorkvildem mimowolnie mruknęli z podziwem na widok wnętrza. Z zewnątrz tawerna wydawała się być ciasną spelunką w której przez ścisk, więcej piwa kończyło na podłodze niż w gardle. Jak się okazało były to tylko pozory, gdyż znaczna część głównej sali i cała kuchnia, umieszczone były w poszerzonej jaskini wyżłobionej w górze. Tawerna w grocie, była ogromna, pełna ław, stołów i krzeseł, jednak tak wcześnie rano siedzieli tutaj jedynie wytrawni pijacy, którzy mimo, że spędzali na piciu większość życia to mieli na tyle godności i pieniędzy by trzymać się z daleka od tanich spelun.

Za długą ladą, zrobioną z drogiego drewna stał siwy i pomarszczony staruszek, który popijał jakiś kolorowy i zapewne drogi alkohol. Z wyraźnym wysiłkiem podniósł głowę i spojrzał na nowych gości.

-DICK!-krzyknął tak głośno i tak nagle, że nawet najbardziej pijani goście podnieśli głowy i rozglądnęli się z przerażeniem.- Mój ulubiony mały pirat z wielkiego miasta-parsknął śmiechem i podszedł do nich lekko się chwiejąc. Mocno wyściskał Dicka, lekko go nawet podnosząc.

-Dobra, dobra Baryna, też się cieszę, że cię widzę-jęknął młody pirat- Weź mnie teraz puść, jestem już na to za stary, ba byłem za stary gdy jeszcze byłeś w załodze!

-Racja, racja-wymruczał staruszek wracając za ladę.-No to jak? Kubek whisky na dobry dzień? Pierwsza kolejka na mój koszt! Oczywiście pod warunkiem, że co nieco mi opowiesz. Prawda to, że Srebrna Kompania dorwała „Cichy Ryk”?

-Dorwała i zatopiła-odparł Dick biorąc mały łyczek.-Ale dwudziestka przeżyła i wylądowaliśmy na tej wyspie.

-Cholera, przynajmniej powiedz, że ten gówniarz co mnie zastąpił jest już na dnie morza!

Dick uśmiechnął się wyczuwając okazję do kilku darmowych kolejek. Jednym ruchem wypił cały kubek i gdy znów został napełniony zaczął mówić dalej:

-Spokojna głowa, na własne oczy widziałem, jak zatruty został tak mocnym syfem, że aż mu krew z oczu poleciała. Możesz podziękować za to temu to profesorowi Sorkvildowi- powiedział poklepując czarodzieja po ramieniu.-A ta zabójcza piękność sprawiła, że głowa Gibona jest już wiele mil od jego kręgosłupa!

Dick nagle poczuł nagle, okropne zimno na całym ciele. Bez wątpienia nie byłą to wina pogody więc przyczyna musiała być jedna. Jego instynkt przetrwania dał o sobie znać, po raz pierwszy odkąd odeszli z nawiedzonego miasta. Nawet wtedy gdy niedźwiedziopodobny olbrzym chciał ich zabić, nie czuł aż tak dużego zagrożenia.

Coś dotknęło jego ramion. Zarówno Sorkvild jak i Laura położyli na nich swoje dłonie mocno je zaciskając. Głowy mieli spuszczone w dół, jakby ich irytacja którą wywołał pirat była tak silna, że nie mieli nawet sił by na niego spojrzeć.

-Nie powinieneś chyba mówić takich żartów Dick-powiedziała z lekkim uśmiechem Laura, której ręka nie mogła przestać drżeć.

-Próbowanie wyłudzenia bezpłatnych kolejek, takimi historyjkami może przynieść ci pecha-dodał Sorkvild, którego mina daleka była do uśmiechu.

Baryna spoglądał z zaciekawieniem na trójkę gości wyciągając z kieszeni papierosa. Musiał w tym momencie zapalić, dziękując bogom, że nie jest teraz na miejscu Dicka.

-Wiecie to wszystko bardzo ciekawe ale wiem o tym od wczoraj-powiedział barman po czym mocno się zaciągnął.-Pan burmistrz był tu w nocy i sporo mi powiedział, jak zwykle oczekując darmowego piwa!

-Pppowiedział wszystko?-jęknął blady na twarzy Sorkvild.- Naprawdę wszystko?

-A no tak! Paskudnie się rozgadał, ten stary zgred!-zaśmiał się Baryna.-Gdy miasto się ewakuowało ja spałem, toteż byłem jedynym karczmarzem w okolicy. Pół nocy gadał o waszej czwórce, o tym kto zabił Gibona, kim wy w ogóle jesteście i tak cały czas-rzucił wypalonego do połowy papierosa na ziemię.-Szczerze to słuchało się go całkiem nieźle, tylko potem zaczął coś pitolić o ruszających się kamieniach, czarodziejach i zabójczyni która zna Dim Mak.

-Co… co to znaczy?-spytał Dick unikając patrzenia na Laurę.

-To fachowa nazwa na tak zwany „cios śmierci”. Podobno osoba która zna tę technikę może zabić jednym uderzeniem-odpowiedział z lekceważeniem w głosie stary barman.-Oczywiście od tego momentu wiedziałem, że zaczyna ubarwiać całą historię ale przez grzeczność go słuchałem. Gdy zaczął mówić o gadającym łbie Łysego Gibona, którego trzyma w kominie, tak się wkurwiłem, że kazałem mu wypieprzać z mojego lokalu i zapłacić za piwo które wypił, wliczając te kilka litrów które nie trafiły mu do gęby tylko na podłogę!

-Sam ubarwiasz historyjki-mruknął Dick bawiąc się szklanką.-Patrząc na te wory pod oczami i fakt, że zamiast whisky nalałeś mi zimnej herbaty, wnioskuję, że musiałeś słuchać tego pitolenia całą noc.

-A żebyś kuźwa wiedział!-jęknął Baryna.-Będąc szczerym zrozumiałem co piąte słowo, tak mi się spać chciało. Mówiąc szczerze to mam dosyć historyjek na najbliższy czas, wystarczy mi wiadomość, że Gibon i ten grubas, który mnie zastąpił już gryzą ziemię, nieważne czy ich zabiła mistyczna mniszka czy cholerny prestidigitator.

-Oszczędzimy ci gadaniny staruszku-powiedziała Laura, nieco roźluzniona postawą barmana.-Jeśli mógłbyś to przynieś mi coś słodkiego do picia.

-Mi także-dodał Sorkvild.-I niech nie będzie zbyt mocne, muszę się odstresować a nie urżnąć w trupa.

Barman kiwnął głową i wyszedł na zaplecze szukając coś dla oryginalnych klientów. Przez ten czas młodego pirata ostro pouczono by nie zdradzał ich sekretów, tak lekkomyślnie.

Po dłuższej chwili wrócił Baryna trzymając w rękach trzy butelki. Na jednej z nich był duży i widoczny dla nawet najbardziej pijanego człowieka napis „Whiskey”, pozostałe były bez etykiet wypełnione jakąś .

-No dobra zagrajmy w pewną grę-uśmiechnął się niecnie barman.-W jednej z tych butelek jest słodka do bólu śliwówka, natomiast w drugiej jest śliwowica, która dla nawet przeciętnego alkoholika nie różni się niczym od spirytusu.

-I na czym ma polegać ten zakład-spytała zaciekawiona Laura.-Mamy zgadywać co pijemy?

-Co? Jasne, że nie to by było za proste!-parsknął Baryna.-Zgadniecie co jest w butelce zanim ją wypijecie! Jeżeli zgadniecie w której jest pożądana przez was śliwówka, oddam ją za darmo, jeśli jednak nie traficie to będziecie musieli wypić całą butelkę śliwowicy a do tego zapłacić podwójną stawkę. Co wy na to?

-A gdybyśmy nie chcieli grać w tą głupotę i po prostu kupić śliwówkę?-spytał się ponuro Sorkvild.- Zwykła cena wzrośnie trzykrotnie?

-Pięciokrotnie-odpowiedział barman.-Możecie także po prostu wyjść ale daje wam słowo, że to praktycznie jedyna karczma w tej dziurze, gdzie alkohol jest poniżej 10 procent!

Sorkvild chciał zrezygnować, argumentując, że to niemożliwe by nie znaleźli lekkiego alkoholu w całym mieście, jednak Laura i Dick połknęli haczyk. Uważnie obserwowali oba butelki, sprawdzali czy coś w środku nie pływa i próbowali wywąchać czy coś nie ucieka.

Niestety wszystkie były szczelne i niezbyt przejrzyste toteż nie mieli pojęcia co robić. Błagalnym wzrokiem trącili Sorkvilda który spojrzał na oba butelki marszcząc czoło.

-Więc mówisz, że w jednej z tych butelek jest śliwówka zgadza się?-spytał się Baryny, który kiwnął głową zachowując pokerową twarz, jakby grali właśnie o ogromne sumy.

Czarodziej odsunął oba butelki na bok i chwycił whisky.

-A więc zgodnie z obietnicą wypijemy ją za darmo-powiedział Sorkvild, czym wywołał głośny śmiech u barmana.

- Cholerny geniusz, to była moja ulubiona sztuczka-pokręcił głową z niedowierzaniem.-Nikt nigdy nie przygląda się trzeciej butelki! Jak to odgadłeś?

-To proste, w pierwszych dwóch musiał być ten sam płyn, ponieważ…

Wyjaśnienie czarodzieja przerwał głośny gwizd, tak mocny niczym róg bitewny. Laura i Sorkvild drgnęli nerwowo, jednak pozostali ludzie zebrani w karczmie nie zwrócili na niego większej uwagi.

-Co to…

Kolejny raz ten sam gwizd przerwał mu w połowie. Zdenerwowany czarodziej przez dłuższą chwilę siedział cicho, oczekując trzeciego sygnału.

-Gdyby mieli gwizdać, już by to zrobili-mruknął Baryna, odgadując jego obawy.-To sygnał, który zwiastuje nadejście statku i rozkaz otwarcia bramy-wyjaśnił.- Trzy gwizdy to planowana wcześniej dostawa, dwa oznacza nieumówionych gości a jeden sygnalizuje atak z morza.

-Nie powinno być odwrotnie?-spytała się Laura.-Zazwyczaj trzy sygnały oznaczają największe kłopoty.

-Zazwyczaj zaraz po pierwszym sygnale, obsługujący róg, albo w tym przypadku gwizdek, kończy trafiony z armaty, kuszy czy cholera wie co jeszcze a wtedy wszyscy myślą, że wszystko gra i kończą z nożem w przysłowiowej dupie.

Gdy Baryna skończył mówić, rozległ się duży huk, jak przy trzęsieniu ziemi. Cała góra zaczęła drżeć, wraz z jaskinią w której mieściła się karczma. To nie było jednak trzęsienie ziemi. Bez wątpienia było to nieco nieprzyjemne ale dało się bez problemu utrzymać na nogach, zwłaszcza dla przyzwyczajonych do tego bywalców karczmy.

-Mamy nieznany statek, który zna sygnał i chcę wejść-powiedział Baryna.-Zaraz otworzą kamienną bramę, jeśli to wasz pierwszy raz to wyjrzyjcie przez okno, widok jest niezapomniany!

Laura z Sorkvildem podbiegli do okna a za nimi znacznie bardziej opanowany Dick, który już miał okazję zobaczyć jak działa ten nieznany większości ludzi cud techniki.

Gdy kilkadziesiąt lat temu Biały Miś zrezygnował z kariery pirata i łowcy czarownic, postanowił wrócić na swoją wyspę, daleko w północnej części Archipelagu Chaosu, gdzie miał spędzić żywot na siłowaniu się z dorównującymi mu niedźwiedziami. Pech chciał, że rozbił się na zachodzie wyspy i gdy podróżował do Kiełka, jedynej zamieszkałej przez ludzi osadzie na wyspie, trafił na ślad ukrytej w górach wioski.

Wtedy to, odkrył mechanizm otwierający przejście do oceanu, nie zastanawiał się zbyt długo zanim postanowił osłodzić sobie ostatnie lata życia. Zebrał wokół siebie kupców, handlarzy i przewoźników, dzięki którym zdołał stworzyć małe przemytnicze imperium, które było równie wielką solą w oku co najbardziej agresywni piraci.

Zrujnowane miasteczko odbudowano i nazwano je Paludą, na cześć jakiejś legendarnej istoty z Archipelagu Chaosu o której w zasadzie nie wiedział nikt oprócz założyciela.

Lata mijały a Kamienne Wrota Paludy otwierały się coraz częściej na wszelkich typków spod ciemnej gwiazdy, podróżników, poszukiwaczy a nawet zwyczajnych ludzi, szukających miejsca na świecie. Wszyscy byli mile widziani w mieście niepokonanego Białego Misia, którego sama postać budziła grozę i poważanie nawet po upływie tylu lat.

Nikt do tej pory nawet nie próbował podważyć jego władzy z prostego względu. Tylko on wiedział na jakiej zasadzie działają Kamienne Wrota, toteż jakakolwiek próba pozbycia się go skutkowałaby utratą zysków, nie wspominając już o tym, że taka próba byłaby równa samobójstwu.

Z początku nic się nie działo, ale wtedy zauważyli, że robi się coraz ciemniej. Przyjrzeli się uważniej skalnej ścianie. Ona nie stała w miejscu, tylko wznosiła się ku górze zasłaniając słońce. Już po chwili uniosła się nad wodę i jednostajnie uniosła się setki metrów nad ziemią, oblekając całe miasto w jeszcze większy mrok.

Wtedy to zobaczyli statek, który z pomocą wioseł kierował się w stronę najbliższego wolnego molo, gdzie już uwijali się pracownicy gotowi na przyjęcie gości.

Laura stawała na palcach, wystawała przez okno i przekręcała tak mocno głowę jak tylko się dało, jednak ciągle nie potrafiła zobaczyć bandery. Jedyne co widziała to burtę statku i stopy chodzących po nim ludzi.

-Nie da rady panienko nic nie zobaczysz-krzyknął zza lady Baryna.-Znając życie zaraz ktoś przyjdzie z tego statku by się napić.

Okręt zniknął z pola widzenia a brama zaczęła się zamykać, zasłaniając widok na szerokie wody oceanu.

-Co to może być za statek staruszku?-spytał się Dick gdy wszyscy usiedli z powrotem przy ladzie.

-Sam słyszałeś, że były dwa gwizdy dzieciaku-mruknął barman, urażony odniesieniem do jego wieku.-Może to być ktokolwiek począwszy od piratów po uchodźców z północy!

-Nielegalnych imiglantów-jęknął ktoś pod stołem.-Zabwali mi łobotę…

-Zamknij mordę Elias, oni nikomu nie zabierają robotę, są na to za głupi!-odkrzyknął Baryna.-Poza tym ty tu pracujesz od czterech lat!-barman pokręcił głowę z beznadziei i zwrócił się z powrotem do gości popijających darmową śliwówkę.-Ten idiota jak się upije zapomina wszystko sprzed kilku lat! Wczoraj myślał, że jest nastolatkiem i postanowił poderwać pierwszą spotkaną na ulicy dziewczynę, która jak się potem okazało byłą dziwką której zaproponował....

I zaczął opowiadać o wyczynach swojego pracownika. Minęło sporo czasu, Baryna już kończył opowiadać kolejną historię gdy do karczmy wpadł wysoki, ubrany w strój pracownika portu mężczyzna, który wyglądał jakby miał ochotę coś rozwalić z wściekłości.

-Cześć Dudek-powiedział niezbyt tym przejęty barman.-Co dla ciebie?

-Szklanka czystej i kufel piwa do popitki-odpowiedział i usiadł przed ladą obok Sorkvilda.-Jak tylko zobaczyłem ten cholerny statek, poleciałem do kierownika i poprosiłem o dzień wolny.

-Największy pracoholik wśród szkutników w Paludze wziął urlop? Kto taki przypłynął, Derenhallczycy?

-Zgadłeś, dokładnie oni-odpowiedział mężczyzna, zwany Dudkiem. Laura poruszyła się niespokojnie.-Normalnie mam gdzieś kto skąd pochodzi, ale poczułem, że lepiej będzie jak będę unikał tych skurwieli jak ognia! Co Biały Miś sobie myśli pozwalając im tu przypływać? Czy ty wiesz jaką mieli flagę na maszcie?

Nim zdążył zaspokoić ciekawość wszystkich w miarę przytomnych ludzi w karczmie, ktoś wszedł do środka.

Była to osoba niepospolitej postury, wielka i szeroka w barach. Nie był tak wielki jak Biały Miś, jednak dwumetrowi ludzie i tak musieli mu się wydawać śmiesznie mali. Ubrany był w futrzaną kurtkę a brodę miał owiniętą futrzanym szalem z jakiegoś nadmiernie włochatego stworzenia. Gdzieniegdzie widać było wystające z kieszeni, czarne ptasie pióra. Najbardziej rzucał się w oczy topór, który nosił na plecach. Ogromny oręż wydawał się niedorzecznie wielki i nawet wielki siłacz miałby problem z podniesieniem go, nie mówiąc już o zadaniu nim ciosu.

-Ze wszystkich karczm akurat wybrał tę-jęknął Dudek dając znać Barynie, że zamawia kolejny kieliszek.

-Tak… po prostu musiał wybrać to miejsce-powiedziała cicho Laura, chyląc głowę w dół.

Nowy gość podszedł do lady obrzucony spojrzeniami niemal wszystkich zebranych. Od razu można było poznać, że mają przed sobą Derenhallczyka. Blada skóra, całe ciało pokryte tatuażami i oczy, które przynosiły pecha każdemu który w nie spojrzał.

W połowie drogi do lady nagle stanął, zdjął z pleców swój topór i uniósł go nad ziemią. Zdawało się, że ledwo go trzyma, bo nagle jego ręce zaczęły dygotać i broń poleciała w dół.

Baryna przeklął spodziewając się ogromnej dziury w podłodze, jednak gdy spojrzał w dół zobaczył, że ostrze zatrzymało się tuż nad ziemią. Zatrzymanie czegoś takiego musiało wymagać monstrualnej siły. Przybysz jak gdyby nigdy nic podniósł topór jak piórko, podrzucił nim tak, że zrobiło obrót w powietrzu i gdy go złapał, schował je za plecy.

-Uwielbiam straszyć ludzi, udając, że jestem pierdolonym świrem-powiedział szeroko się uśmiechając zza zakrywającego mu twarz szalika . Podszedł do lady czując, że wszyscy na niego popatrzą i krzyknął na cały głos.-Karczmarzu, stawiam wszystkim tu zebranym kolejkę! Dzisiaj niech wiedzą, że stawia im Havran „Diogenes” Fore!

Derenhallczyk usiadł przed Baryną, który z wymuszonym uśmiechem przyjął od niego sporą ilość parskich sparków i zaczął nalewać wszystkim tanie trunki.

Przybysz zdawał się nie zwracać uwagi na siedzących po jego lewej stronie Dicka i Dudka, ale z zaciekawieniem spojrzał na Sorkvilda.

-My się chyba znamy-powiedział marszcząc brwi.-To było chyba na Ticsus dwa lata temu zgadza się? Pan Douglas, asystent Profesora Anaruka, zgadza się?

-Tak, oczywiście, to ja-odpowiedział lekko zakłopotany czarodziej.-Przepraszam, jednak ja pana zupełnie nie poznaje.

-Och nic nie szkodzi, to było duże przyjęcie. Rozmawiał pan długo z moim ojcem, Kastielem Fore, pamięta pan?

-Ach tak, jego kojarzę, bardzo bystry i niezwykle wygadany człowiek… Ach już pamiętam! Stał Pan przy jego boku ale nie odezwał się Pan ani słowem…

-To nie było moim zadaniem-uśmiechnął się tajemniczo mężczyzna, po czym spojrzał dalej na wpatrzoną w szklankę Laurę.- A ta piękna dama to wasza towarzyszka? Miło panią poznać, czy ma pani…

-Przestań pieprzyć Havran- warknęła Laura obrzucając go pogardliwym spojrzeniem.-Wiedziałeś kim jesteś co najmniej od chwili w której przekroczyłeś próg tej speluny!

-No no tylko nie spe…-Baryna chciał zaprotestować ale tuż przed nosem mignęło mu ostrze topora. Derenhallczyk musiał zaskakująco szybko zdjąć broń, zamachnąć się nią i teraz tuż przed Laurą wisiało ostrze, którym pozornie żaden człowiek nie mógł skutecznie władać.

-Kopę lat Laura-powiedział pozbawionym emocji głosem, Havran.-Dziesięć lat minęło a ty dalej pyskata? Może dziś w końcu uda mi się to zmienić.