W ciemnej, śmierdzącej i
pozbawionej sensownego wyjścia paszczy bestii, płynął niewielki
statek handlowy z załogą ze specjalizacją: "przemytnik".
Okręt nazywał się po prostu: "Łania", bo autorowi
brakowało inspiracji po trzydziestu latach i każde kolejne dzieło
było nazywane w podobny sposób.
Prawdę mówiąc nazwa i
statku, było dla jego załogi raczej niezbyt zajmującą sprawą,
zważywszy, że chwilę temu zostali zjedzeni i to w dodatku na
specjalne życzenie kapitana, bo stwór brzydził się
ludzkim mięsem i w ogóle większością zwierząt za wyjątkiem
kapibary (choć nigdy w życiu jej nie widział ani tym bardziej
próbował).
Teraz kapitan stał na
środku statku otoczony przez całą swoją załogę, wpatrującą
się w niego z wyrzutem za potraktowanie ich jak kapibar.
-Musicie mnie zrozumieć,
zrobiłem to przez ten cholerny huragan!-próbował się
wytłumaczyć.-Mity o Bogu Malawinie były dla mnie jedynym
rozwiązaniem, przecież wszyscy czcimy go w jakiś sposób, zgadza
się?
Była to w gruncie rzeczy
prawda, bo niemal wszyscy znający grozę mórz i oceanów, modlili
się do ich króla, który choć rzadko odpowiadał, to zazwyczaj był
dość skuteczny.
-Może i to było jakieś
rozwiązanie-mruknął jeden z przemytników.-Jednak jeśli pamiętam
to w tej historii, rybak był zjedzony przez wieloryba a nie
nieobliczalną hybrydę. Poza tym żaden z nas nie ucieka przed
poborcą podatkowym jak w tej historii.
-Nie wiem jak wy, ale ja
wolę pobyt w paszczy niż żeby spotkało mnie to co Belenowi-bronił
Borsaliniego sternik Herman.-Poza tym w tej opowieści on uciekał
przed żoną z dzieckiem, więc przynajmniej połowa z nas się do
tego kwalifikuję!
-Skądżę znowu!-krzyknął
jakiś majtek z tyłu.-Rybak uciekał wraz ze swoim psem, którego
żona chciała sprzedać jakiemuś bogaczowi!
-To nie był pies tylko
marlin!
-Jestem prawie pewny, że
chodziło o makaire!
-Idioto to przecież to
samo!
Przemytnicy zaczęli się
sprzeczać o prawidłową wersje historii, starszej od kataklizmu gdy
nagle ktoś zaczął stukać w beczkę by wszystkich uciszyć.
Był to Sorkvild,
czarodziej, który udawał archeologa przed większością załogi.
Gdy rozmowy ucichły i wszyscy wpatrywali się już w niego, on
zmrużył oczy z pogardą.
-Jeżeli już chcecie
wiedzieć to ta historia ma co najmniej kilkadziesiąt wersji i wiele
różnych wątków. Ma to symbolizować morze, jako świat, do
którego można uciec bez żadnych konsekwencji. Jednak zamiast
kłocić się jak na Parskich kółkach literackich, musimy się
uspokoić i czekać aż Wloruś przepłynie przez sztorm, a znając
Wiatry Chaosu, to może zająć nawet kilka dni!
Czarodziej mówił to
wszystko z taką mocą i brawurą, że nikt nie miał nawet odwagi mu
przerwać a gdy skończył wszyscy spoglądali ze wstydem na siebie,
jak dzieci skarcone przez ojca za podkradanie cukierków.
pr
-No cieszę się, że to
sobie wyjaśniliśmy-mruknął Sorkvild podchodząc do prawej burty i
spoglądał na wodę po której pływali.-Nie grozi nam pożarcie,
ani tym bardziej strawienie, nie mam pojęcia jak woda może się
zachowywać w takim miejscu. Rozwiążcie Borsaliniego i dalej
spełniajcie jego polecenia a może jakoś to przetrwamy.
Sorkvild odwrócił się bez
słowa od reszty załogi, która spoglądała na siebie ponuro i
odwiązała szybko kapitana, który bez słowa złośliwości wydał
kilka poleceń i podszedł do trójki znajomych uczonego, którzy
nawet nie mieli ochoty przyglądać się samosądowi i siedzieli na
beczkach wokół lampy, rozmawiając o czymś. Szybko jednak
przerwali gdy tylko Borsalino podszedła do nich na mniej niż kilka
kroków
-Cieszę się, że nadal
żyjecie kapitanie-uśmiechnął się smutno Pekko.-W naszych
ostatnich chwilach postanowiliśmy zrobić sobie nawzajem rachunek
sumienia.
-Co takiego?-spytał się
zbity z tropu przemytnik.- Przecież jeszcze żyjemy!
-Tak na razie-mruknął
Dick.- Z całym szacunkiem, ale skoro Laura uznała pana pomysł za
tak genialny to on musi się skończyć tragicznie.
-Ciesz się, że myślałam
o tej samej wersji historii o wielorybie co Borsalino-warknęła
przez zęby dziewczyna kopiąc go w kostkę.- Znam też wersję w
której ryba pogryzła biednego rybaka i w ten sposób spotkał on
Malawina osobiście...
-Ta wersja nawet mi się
podoba-powiedział Pekko, drapiąc się po brodzie.-Jest wyjątkowo
życiowa i ma szczęśliwe zakończenie-pirat spojrzał na
Laurę.-Tylko ta ryba się nie zgadza, bo wieloryby są ssakami, w
końcu piją jak my mleko od swojej matki.
-No nie wiem
kapitanie-zawahał się Dick.-Jak można niby pić mleko pod wodą?
Wymiesza sie wszystko.
-I ty chcesz żebym z ciebie
zrobił pierwszego oficera?-westchnął Pekko.-Już bym wolał
gadający łeb.
Pirat poczuł, podobnie jak
wcześniej Dick, mocne kopnięcie w kostkę. Skrzywił się lekko,
trochę przez ból, ale głownie z powodu tego, że nie zauważył
jak wielką strzelił gafę.
Borsalino na szczęście nie
zorientował się o czym mowa i pokiwał tylko głową, myślać, że
to jakaś metafora.
-No cóż według mnie
oficer musi być bardziej lojalny i odpowiedzialny niż inteligentny
i oczytany, ale ja nie w tej sprawie-Borsalini podszedł do nich,
pochylił się i zaczął mówić szeptem.- Rozglądaliście się
może po tej paszczy? Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale jak tak
leżałem przywiązany to kilka razy coś mi mignęło dziwnego u
góry!
Laura i Pekko zacisnęli ze
wstydu wargi a Dick patrzył na nich z mieszaniną triumfu i urazy.
-A mówiliście, że mam
zwidy-powiedział z wyrzutem.-Tak samo jak na Popielnej Wyspie,
zawsze przeczuwałem, że coś się czai za rogiem.
-Tak, ale myślałeś też,
że Laura jest jakimś panieńskim widziadłem-parsknął Pekko a
Laura zaniosła się śmiechem.
-Naprawdę? Dlaczego mi nic
nie mówiliście, to najzabawniejsze przezwisko jakie mi wymyślono
do tej pory!-powiedziała roześmiana dziewczyna.- W sumie to nigdy
nie dostałam przezwiska a formalnie nie jestem nawet panną.
Wbrew oczekiwaniom Laury
nikt nie zwrócił uwagę na ten znaczący fakt z jej życia i po
prostu uznali, że robi sobie z nich żarty.
Obrażona wstała i bez
słowa wzięła lampę i zeszła pod pokład do pokoju Sorkvilda. W
pokoju było ciemno, jednak gdy otworzyła skrzynie zobaczyła parę
świecących się ślepi podobnych do kota.
-No nareszcie myślałem, że
o mnie zapomnieliście-powiedział oburzony Ferguson.-Może ciężko
wam w to uwierzyć, ale ja też nigdy nie widziałem hybrydy! Jeśli
choć połowa z historii o tych tworach są prawdziwe to byłyby one
prawdziwą skarbnicą dla badań! Gdybym tylko miał ręce...
-Tak, tak wybacz staruszku,
ale muszę wiedzieć...
-Staruszku? Żartujesz
sobie?-przerwał jej mag.-Może i zmarłem grubo ponad 100 lat temu,
ale miałem wtedy niecałą czterdziestkę! Byłem wtedy Antysem!
-Możesz się zamknąć na
chwilę?-warknęła zabójczyni.-Chcę wiedzieć dlaczego nie
pomagasz Sorkvildowi? Gdyby nie on w życiu byś nie powstał z
martwych! Nigdy bym nie dorwała listu w którym było twoje imię!
-Straty już przekroczyły
zyski moja droga-odparła głowa, głośno przy tym mlaskając.-Jestem
człowiekiem honoru, jak każdy z rodu Fore, ale podobnie jak reszta
mojej rodziny nie przepadam za rozdawaniem przysług na prawo i lewo.
-Jakich strat? Co on od
ciebie chciał?
-Oh wielu rzeczy-powiedział
zamyślony Ferguson.-Nasza umowa nie pozwala mi mówić jakich.
-Jjjaka znowu umowa? O czym
ty mówisz?
-Nie mogę o tym
mówić-powiedział sucho mag, ale zaraz uśmiechnął się szeroko
szczerząc zęby.-Na szczęście ten amator nie wiedział, że może
nie mogę mówić o pakcie, ale za to nie muszę ukrywać, że coś
takiego jest!
Laura z wściekłości wbiła
w głowę maga swoje paznokcie, aż do krwi, jednak Ferguson wiele
sobię z tego nie robił. Osiągnął już co chciał.
-Pogadam z tym cholernym
magikiem później-mruknęła dziewczyna rozluźniając
ścisk.-Chciałam jednak pogadać z tobą o Wlorusiu.
-O kim?-spytał przez chwilę
zdezorientowany mag.- Chodzi ci o tę nietypową hybrydę? Jeśli o
nią chodzi to wiem niewiele, a już na pewno nie wiem jak jest
zbudowana.
Dziewczyna drgnęła nerwowo
nie będąc pewna czy dobrze usłyszała.
-Co masz na myśli mówiąc
zbudowany? To przecież żywa istota!
-Hah chciałbym by takie
cuda tworzyła natura!-zaśmiał się Ferguson.- Na szczęście to
sztuczny twór, który dawno powinien zniknąć z tego świata!
Gdybyś tylko wiedział co on ma w środku...Chwila, dlaczego jest
dziś tak ciemno tak właściwie? Powinno być popołudnie!
Laura szybko wyjaśniła mu
całą sytuację a mag robił coraz większe oczy.
-Z... ze... zeżarła nas
hybryda?-spytał się szczerze zszokowany Ferguson.- To jeden z tych
twoich wrednych żartów, prawda?
-Ani razu nie
skłamałam-powiedziała dziewczyna. Schowaliśmy się przed burzą w
środku wieloryba jak w tej historii o rybaku...
-Do jasnej cholery, przecież
nie bierze się tych bajek na poważnie!-krzyknął Ferguson.- Uciec
przed wiatrem magii do hybrydy to jak wskoczyć do morza by się
wysuszyć! Nie da się!
-Ale dlaczego?-dociekała
Laura.-Co jest takiego dziwnego we Wlorusiu?
-Nie mów tak na tą
abominacje! Hybrydy nie zawdzięczają swojej nazwy tylko dlatego, że
ci durnie z północy pozszywali im skórę z różnych zwierząt!
Ich wnętrze to absurdalna manifestacja ludzkich możliwości! Coś
co nie ma sensu i powinno się rozpaść, ale jakimś cudem trzyma
się w kupie!
-Jak gładokrwiaki...
-Dokładnie-kiwnął lekko
głową Ferguson.- Jednak ta maszyna jest znacznie większym dziełem
przeklętych demiurgów takich jak ja!
-Wloruś nie jest istotą
żywą...
-Nie... On jest zbiornikiem
dusz!