poniedziałek, 4 listopada 2019

Rozdział 16: "Stary człowiek i Wloruś"



W ciemnej, śmierdzącej i pozbawionej sensownego wyjścia paszczy bestii, płynął niewielki statek handlowy z załogą ze specjalizacją: "przemytnik". Okręt nazywał się po prostu: "Łania", bo autorowi brakowało inspiracji po trzydziestu latach i każde kolejne dzieło było nazywane w podobny sposób.

Prawdę mówiąc nazwa i statku, było dla jego załogi raczej niezbyt zajmującą sprawą, zważywszy, że chwilę temu zostali zjedzeni i to w dodatku na specjalne życzenie kapitana, bo stwór brzydził się ludzkim mięsem i w ogóle większością zwierząt za wyjątkiem kapibary (choć nigdy w życiu jej nie widział ani tym bardziej próbował).

Teraz kapitan stał na środku statku otoczony przez całą swoją załogę, wpatrującą się w niego z wyrzutem za potraktowanie ich jak kapibar.

-Musicie mnie zrozumieć, zrobiłem to przez ten cholerny huragan!-próbował się wytłumaczyć.-Mity o Bogu Malawinie były dla mnie jedynym rozwiązaniem, przecież wszyscy czcimy go w jakiś sposób, zgadza się?

Była to w gruncie rzeczy prawda, bo niemal wszyscy znający grozę mórz i oceanów, modlili się do ich króla, który choć rzadko odpowiadał, to zazwyczaj był dość skuteczny.

-Może i to było jakieś rozwiązanie-mruknął jeden z przemytników.-Jednak jeśli pamiętam to w tej historii, rybak był zjedzony przez wieloryba a nie nieobliczalną hybrydę. Poza tym żaden z nas nie ucieka przed poborcą podatkowym jak w tej historii.

-Nie wiem jak wy, ale ja wolę pobyt w paszczy niż żeby spotkało mnie to co Belenowi-bronił Borsaliniego sternik Herman.-Poza tym w tej opowieści on uciekał przed żoną z dzieckiem, więc przynajmniej połowa z nas się do tego kwalifikuję!

-Skądżę znowu!-krzyknął jakiś majtek z tyłu.-Rybak uciekał wraz ze swoim psem, którego żona chciała sprzedać jakiemuś bogaczowi!

-To nie był pies tylko marlin!

-Jestem prawie pewny, że chodziło o makaire!

-Idioto to przecież to samo!

Przemytnicy zaczęli się sprzeczać o prawidłową wersje historii, starszej od kataklizmu gdy nagle ktoś zaczął stukać w beczkę by wszystkich uciszyć.

Był to Sorkvild, czarodziej, który udawał archeologa przed większością załogi. Gdy rozmowy ucichły i wszyscy wpatrywali się już w niego, on zmrużył oczy z pogardą.

-Jeżeli już chcecie wiedzieć to ta historia ma co najmniej kilkadziesiąt wersji i wiele różnych wątków. Ma to symbolizować morze, jako świat, do którego można uciec bez żadnych konsekwencji. Jednak zamiast kłocić się jak na Parskich kółkach literackich, musimy się uspokoić i czekać aż Wloruś przepłynie przez sztorm, a znając Wiatry Chaosu, to może zająć nawet kilka dni!

Czarodziej mówił to wszystko z taką mocą i brawurą, że nikt nie miał nawet odwagi mu przerwać a gdy skończył wszyscy spoglądali ze wstydem na siebie, jak dzieci skarcone przez ojca za podkradanie cukierków.
pr
-No cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy-mruknął Sorkvild podchodząc do prawej burty i spoglądał na wodę po której pływali.-Nie grozi nam pożarcie, ani tym bardziej strawienie, nie mam pojęcia jak woda może się zachowywać w takim miejscu. Rozwiążcie Borsaliniego i dalej spełniajcie jego polecenia a może jakoś to przetrwamy.

Sorkvild odwrócił się bez słowa od reszty załogi, która spoglądała na siebie ponuro i odwiązała szybko kapitana, który bez słowa złośliwości wydał kilka poleceń i podszedł do trójki znajomych uczonego, którzy nawet nie mieli ochoty przyglądać się samosądowi i siedzieli na beczkach wokół lampy, rozmawiając o czymś. Szybko jednak przerwali gdy tylko Borsalino podszedła do nich na mniej niż kilka kroków

-Cieszę się, że nadal żyjecie kapitanie-uśmiechnął się smutno Pekko.-W naszych ostatnich chwilach postanowiliśmy zrobić sobie nawzajem rachunek sumienia.

-Co takiego?-spytał się zbity z tropu przemytnik.- Przecież jeszcze żyjemy!

-Tak na razie-mruknął Dick.- Z całym szacunkiem, ale skoro Laura uznała pana pomysł za tak genialny to on musi się skończyć tragicznie.

-Ciesz się, że myślałam o tej samej wersji historii o wielorybie co Borsalino-warknęła przez zęby dziewczyna kopiąc go w kostkę.- Znam też wersję w której ryba pogryzła biednego rybaka i w ten sposób spotkał on Malawina osobiście...

-Ta wersja nawet mi się podoba-powiedział Pekko, drapiąc się po brodzie.-Jest wyjątkowo życiowa i ma szczęśliwe zakończenie-pirat spojrzał na Laurę.-Tylko ta ryba się nie zgadza, bo wieloryby są ssakami, w końcu piją jak my mleko od swojej matki.

-No nie wiem kapitanie-zawahał się Dick.-Jak można niby pić mleko pod wodą? Wymiesza sie wszystko.

-I ty chcesz żebym z ciebie zrobił pierwszego oficera?-westchnął Pekko.-Już bym wolał gadający łeb.

Pirat poczuł, podobnie jak wcześniej Dick, mocne kopnięcie w kostkę. Skrzywił się lekko, trochę przez ból, ale głownie z powodu tego, że nie zauważył jak wielką strzelił gafę.

Borsalino na szczęście nie zorientował się o czym mowa i pokiwał tylko głową, myślać, że to jakaś metafora.

-No cóż według mnie oficer musi być bardziej lojalny i odpowiedzialny niż inteligentny i oczytany, ale ja nie w tej sprawie-Borsalini podszedł do nich, pochylił się i zaczął mówić szeptem.- Rozglądaliście się może po tej paszczy? Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale jak tak leżałem przywiązany to kilka razy coś mi mignęło dziwnego u góry!

Laura i Pekko zacisnęli ze wstydu wargi a Dick patrzył na nich z mieszaniną triumfu i urazy.

-A mówiliście, że mam zwidy-powiedział z wyrzutem.-Tak samo jak na Popielnej Wyspie, zawsze przeczuwałem, że coś się czai za rogiem.

-Tak, ale myślałeś też, że Laura jest jakimś panieńskim widziadłem-parsknął Pekko a Laura zaniosła się śmiechem.

-Naprawdę? Dlaczego mi nic nie mówiliście, to najzabawniejsze przezwisko jakie mi wymyślono do tej pory!-powiedziała roześmiana dziewczyna.- W sumie to nigdy nie dostałam przezwiska a formalnie nie jestem nawet panną.

Wbrew oczekiwaniom Laury nikt nie zwrócił uwagę na ten znaczący fakt z jej życia i po prostu uznali, że robi sobie z nich żarty.

Obrażona wstała i bez słowa wzięła lampę i zeszła pod pokład do pokoju Sorkvilda. W pokoju było ciemno, jednak gdy otworzyła skrzynie zobaczyła parę świecących się ślepi podobnych do kota.

-No nareszcie myślałem, że o mnie zapomnieliście-powiedział oburzony Ferguson.-Może ciężko wam w to uwierzyć, ale ja też nigdy nie widziałem hybrydy! Jeśli choć połowa z historii o tych tworach są prawdziwe to byłyby one prawdziwą skarbnicą dla badań! Gdybym tylko miał ręce...

-Tak, tak wybacz staruszku, ale muszę wiedzieć...

-Staruszku? Żartujesz sobie?-przerwał jej mag.-Może i zmarłem grubo ponad 100 lat temu, ale miałem wtedy niecałą czterdziestkę! Byłem wtedy Antysem!

-Możesz się zamknąć na chwilę?-warknęła zabójczyni.-Chcę wiedzieć dlaczego nie pomagasz Sorkvildowi? Gdyby nie on w życiu byś nie powstał z martwych! Nigdy bym nie dorwała listu w którym było twoje imię!

-Straty już przekroczyły zyski moja droga-odparła głowa, głośno przy tym mlaskając.-Jestem człowiekiem honoru, jak każdy z rodu Fore, ale podobnie jak reszta mojej rodziny nie przepadam za rozdawaniem przysług na prawo i lewo.

-Jakich strat? Co on od ciebie chciał?

-Oh wielu rzeczy-powiedział zamyślony Ferguson.-Nasza umowa nie pozwala mi mówić jakich.

-Jjjaka znowu umowa? O czym ty mówisz?

-Nie mogę o tym mówić-powiedział sucho mag, ale zaraz uśmiechnął się szeroko szczerząc zęby.-Na szczęście ten amator nie wiedział, że może nie mogę mówić o pakcie, ale za to nie muszę ukrywać, że coś takiego jest!

Laura z wściekłości wbiła w głowę maga swoje paznokcie, aż do krwi, jednak Ferguson wiele sobię z tego nie robił. Osiągnął już co chciał.

-Pogadam z tym cholernym magikiem później-mruknęła dziewczyna rozluźniając ścisk.-Chciałam jednak pogadać z tobą o Wlorusiu.

-O kim?-spytał przez chwilę zdezorientowany mag.- Chodzi ci o tę nietypową hybrydę? Jeśli o nią chodzi to wiem niewiele, a już na pewno nie wiem jak jest zbudowana.

Dziewczyna drgnęła nerwowo nie będąc pewna czy dobrze usłyszała.

-Co masz na myśli mówiąc zbudowany? To przecież żywa istota!

-Hah chciałbym by takie cuda tworzyła natura!-zaśmiał się Ferguson.- Na szczęście to sztuczny twór, który dawno powinien zniknąć z tego świata! Gdybyś tylko wiedział co on ma w środku...Chwila, dlaczego jest dziś tak ciemno tak właściwie? Powinno być popołudnie!

Laura szybko wyjaśniła mu całą sytuację a mag robił coraz większe oczy.

-Z... ze... zeżarła nas hybryda?-spytał się szczerze zszokowany Ferguson.- To jeden z tych twoich wrednych żartów, prawda?

-Ani razu nie skłamałam-powiedziała dziewczyna. Schowaliśmy się przed burzą w środku wieloryba jak w tej historii o rybaku...

-Do jasnej cholery, przecież nie bierze się tych bajek na poważnie!-krzyknął Ferguson.- Uciec przed wiatrem magii do hybrydy to jak wskoczyć do morza by się wysuszyć! Nie da się!

-Ale dlaczego?-dociekała Laura.-Co jest takiego dziwnego we Wlorusiu?

-Nie mów tak na tą abominacje! Hybrydy nie zawdzięczają swojej nazwy tylko dlatego, że ci durnie z północy pozszywali im skórę z różnych zwierząt! Ich wnętrze to absurdalna manifestacja ludzkich możliwości! Coś co nie ma sensu i powinno się rozpaść, ale jakimś cudem trzyma się w kupie!

-Jak gładokrwiaki...

-Dokładnie-kiwnął lekko głową Ferguson.- Jednak ta maszyna jest znacznie większym dziełem przeklętych demiurgów takich jak ja!

-Wloruś nie jest istotą żywą...

-Nie... On jest zbiornikiem dusz!