sobota, 18 maja 2019

Rozdział 4-"Marzenia Kruka"



Tymczasem ostatnia pozostała przy życiu para piratów, biegła tak szybko jak tylko mogła nie mając nawet odwagi by się obejrzeć. Gładokrwiaki w pewnym momencie dosłownie zaczęły wybuchać jakby były zamiast dusz wypełnione były prochem. Co gorsza nagle zaczęły się poruszać wielkimi falami, które mogłyby przypominać tej dwójce sztorm na morzu, ale nie w głowie im były teraz skojarzenia a prędzej chęć ratowania życia.

Początkowo tak jak przewidywał Pekko, kamienie zdawały się rozpraszać i nieco uspokojeni piraci powoli ruszyli przed siebie. Nie uszli jednak daleko, gdyż nagle usłyszeli wielki huk i zobaczyli przed sobą wielki słup dymu. Ktoś gdzieś w okolicach centrum musiał wywołać jakąś eksplozję.

-WIEJ!-krzyknął Pekko i rzucił się przed siebie tak szybko jak tylko umiał.

Dick postanowił się jednak odwrócić i zobaczył jak Gładokrwiaki zbijają się w wielką chmarę i suną w jego stronę tworząc wiązki różnokolorowego światła, które padając na zrujnowane ściany, topiły je zupełnie. Skutecznie zmotywowany tym widokiem, przestraszony majtek ruszył w ślad starszego towarzysza szybko się z nim zrównując.

-Co to do cholery jest? Co one wyprawiają?-pytał zdenerwowany pirat, przekrzykując dobiegające zza ich pleców wstrząsy i wybuchy.

-Jedyne, co je mogło tak wkurzyć jest magia!-odkrzyknął mu Pekko.-Ten twój Cień albo Profesor musieli użyć jakiegoś zaklęcia! Ta eksplozja mogła być wywołana czarami, co rozwścieczyło duszę! Pewnie to przypomniało im o dawnych ciemiężycielach!

-Jaka znowu magia, przecież… ghaagh-wyjęczał Dick chwytając się za ramię.-Ten świecący szajs prawię spalił mi rękę! Na następnym zakręcie w prawo!-dodał w nadziei, że wielka chmara kamieni nie jest zbyt zwinna. Niestety ta masa poruszała się w sposób dalece bardziej zorganizowany niż można by było się spodziewać po świecących starych skałach.

Uciekali tak dalej, cały czas ostrzeliwani gorącymi promieniami, którym co jakiś czas dotkliwie trafiały w cele raniąc mocno dwójkę piratów. Wystraszeni nie zauważyli wcześniej, że uliczka, w którą skręcili jest dość stroma i mimo, że biegli teraz zdecydowanie szybciej to z trudem utrzymywali równowagę. Potknięcie się oznaczało w tej sytuacji pewną śmierć.

Przed nimi droga rozwidlała się na dwie ścieżki, jedna prowadziła dalej w dół a druga była już prosta, ale nad nią zbudowane było grube kamienne zadaszenie. Znając raczej kiepski stan tutejszej zabudowy istniała dosyć duża szansa, że w którymś miejscu dach spadł i trafiliby w końcu na ślepy zaułek.

Obaj piraci bez słowa wiedzieli, że lepiej będzie dalej biegnąc w dół, ale gdy dotarli na skrzyżowanie zamarli na moment ogarnięci trwogą.

Jak się okazało wyglądająca na bezpieczniejszą drogą miała dość poważny defekt w postaci leżącej na środku ogromnej skarpy na środku ulicy. Oddzielała ich od bezpiecznej przystani kilkoma metrami. Nikt nie mógłby jej przeskoczyć.

-Do środka szybko-krzyknął Pekko ciągnąc Dicka za rękę.-Pewnie zginiemy w tym tunelu jak szczury, ale nie dam się tak łatwo zabić!

Młodszy pirat posłusznie wbiegł za nim do wypełnionej ciemnością drogi. Droga biegła prosto, ale w mroku ciężko było się poruszać. Szczęściem w nieszczęściu, promienie z Gładokrwiaków oświetlały przejście, dzięki czemu piraci nie wpadli na ściany w coraz to węższym zaułku.

Na końcu trasy zobaczyli grube drewniane drzwi. Ciężko powiedzieć, dlaczego nie rozpadły się po tylu latach, ale mało ich to teraz interesowało. Piraci zaczęli pchać je z całej siły, ale one nawet nie drgnęły. Potem próbowali pociągnąć, przesunąć a nawet unieść, niestety nic to nie dało.

Było już jasne, że znaleźli się w pułapce między drzwiami a rozwścieczonymi duszami. Nie było już czasu, aby wyważyć drzwi ani nie było żadnego sposobu na sensowną walkę.

Pekko w istocie nie miał najmniejszej ochoty ginąć. Zdawał sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Po prostu należał do ludzi, którzy są uparci aż do samego końca. Wyciągnął z kieszeni nóż, który nie wyrzucił przy ucieczce, w przeciwieństwie do szabli, i stanął przed Dickiem z determinacją na twarzy.

-Trzymaj się blisko ściany młody!-krzyknął, po raz pierwszy dzisiaj, ze szczerym strachem w głosie.-Chcę zobaczyć czy z bliska też będą takie cwane!

-Rób jak chcesz, ja się stąd wynoszę chcę jeszcze pożyć…

-O, czym ty znowu...-chciał spytać, ale za nim nikogo nie było.-Ccco jest? Gdzie jesteś?

-Powiem, ale za posadę Pierwszego Oficera, jeżeli założymy własną załogę!

-W chwili śmierci chce się ze mną targować, w sumie niezły z niego pirat-powiedział cicho sam do siebie a zaraz po tym odkrzyknął.-Dobra zgadzam się do cholery!

Wtedy dosłownie zza ściany wysunęła się ludzka ręką, która chwyciła zaskoczonego pirata za kołnierz i wciągnęła do środka. Lita skała okazała się jedynie mirażem, przez który można było swobodnie przechodzić w jedną i drugą stronę. W środku panował jednak zupełny mrok i Pekce chwile zajęło nim po omacku znalazł głowę swojego towarzysza i mógł w nią bezpiecznie przywalić.

-Idiota-zaczął obrażanie świeżo upieczonego Pierwszego Oficera, po każdym słowie przywalając mu- baran, debil i chciwy drań! Wzorowy pirat nie ma co! Gdybym się nie zgodził pewnie byś mnie zostawił, mam rację?

-Oczywiście, że nie jesteśmy w końcu przyjaciółmi-powiedział niewinnym głosem Dick.-Poza tym nie mam zapałek ani krzesiwa, więc jeszcze będzie z ciebie jakiś pożytek.

-Zapałek nie mam ale mam krzesiwo-mruknął Pekko grzebiąc w kieszeniach.-Tylko na jaką cholerę nam krzesiwo jak nie mamy drewna?

Dick milczał próbując znaleźć odpowiedź, która postawiłaby go w korzystnym świetle w końcu to on odkrył, (choć przez przypadek), zaczarowaną ścianę i bezpieczny korytarz a to sprawiało, że w całej tej sytuacji to on jest liderem. Niestety jakikolwiek pomysł nie nadszedł i rola przywódcy odeszła tak szybko jak tylko wpadła.

-No dobrze w takim razie musimy iść naprzód-powiedział niepewnie Dick.-Ciemno jak cholera, ale może stąd wyjdziemy.

Po chwili latania rękami w powietrzu w końcu trafili i chwycili się za ramiona. Opanowanemu Pekko, wróciła już pewność siebie i pewnym głosem powiedział:

-Dobra to, gdy powiem „RAZ” robimy krok, sprawdzamy czy przed nami nie ma jakiejś dziury i tak w kółko aż nie zginiemy spadając w przepaść albo coś w tym stylu. Gotowy? No to „RAZ”!

Wystarczył tylko jeden ruch do przodu by w całym korytarzu pojawiło się znikąd światło, które nieomal oślepiło przyzwyczajających się powoli do mroku piratów. Nagła zmiana sprawiła, że przez chwilę byli kompletnie oszołomieni i z trudem powoli otwierali zbolałe oczy, które otwierały się coraz szerzej także dzięki ciekawości.

Dookoła nich, na każdej części ściany było umieszczone malowidło. Ogromne dzieło było stworzone z setek mniejszych części podzielonych przez lśniącą linię, która prócz walorów artystycznych dawało światło na całej długości korytarza.

Ze załzawionymi oczami Dick podszedł, aby przyjrzeć się malowidłu. Fragmenty przedstawiały jakiś czarny, trudny do określenia kształt, zupełnie jakby twórca malował coś tak wielkiego po raz pierwszy w życiu.

-Co to takiego jest?-Pytał wciąż oszołomiony pirat.- To chyba jakieś plamy, chociaż… to chyba jakieś ptaki! Widać im dzioby.

Pekko rozejrzał się dokładnie po dziwnym korytarzu i spochmurniał nawet bardziej niż zwykle.

-Ta chmara ptaszysk się na nas patrzy-powiedział niemal szeptem.-Krążą wokół nas czekając aż będą nas mogły poszarpać na sztuki…

Dick odsunął się od ściany zdenerwowany przez złowieszcze wróżby starszego pirata. Stanął obok niego i z daleka zrozumiał co miał na myśli.

-Kruki… wszędzie są kruki…

Tymczasem znacznie wyżej i dalej od tej dwójki piratów, w starej wieży przesiadywała druga żywa para w tym mieście. Mężczyzna w trudnym do określenia wieku, popalał sobie cygaro, od którego zadymiła się cała wieża a jednocześnie zdawało się, że tytoniu w nim w ogóle nie ubywa. Młoda kobieta siedziała na twardej kamiennej posadce i mimowolnie drapała się po wciąż świeżej ranie. Patrzyła ostrym wzrokiem na nowo poznanego mężczyznę, próbując odgadnąć, co też może mu chodzić po głowie

-Wiec jesteś czarodziejem?-Spytała pozornie naiwnie Laura.-Nigdy dotąd nie widziałam magii na żywe oczy, ale muszę przyznać, że ta maska jest całkiem w moim stylu. Byłam pewna, że jesteś podstarzałym archeologiem, który wpadł w ręce piratów.

-Będąc szczerym to rzeczywiście nie miałem pojęcia, kim jest w sumie ta banda-odpowiedział Sorkvild zajęty oglądaniem ścian.-Myślałem, że zatrudniam tragarzy… Hah nie znam się właściwie na ludziach, zwłaszcza na was południowcach. Jesteście absolutnie nieprzewidywalni. Moi rodacy są przynajmniej tak głupi, że wiadomo od razu, czego chcą.

-Ah właśnie-powiedziała zamyślona zabójczyni-skąd ty w ogóle jesteś? Kruk to dość niespotykane nazwisko w tych stronach. Jesteś może Mirraliańczykiem?

Czarodziej zignorował tą mało uprzejmą sugestię. Mieszkańcom leśnej krainy przypisywano najbardziej absurdalne moce, toteż niemal wszystkich wybijających się poza szereg podejrzewano o to, że pochodzą z Wielkiego Lasu. Było to jednak uzasadnione, gdyż nieliczni Mirralianie, o których wiedziało społeczeństwo, byli na kompletnie innym poziomie niż najwięksi lokalni wojownicy.

-Na północy Archipelagu Chaosu nie znamy pojęcia nazwisk-wyjaśnił jej Sorkvild wypluwając z ust cygaro.-Profesor, pod którego się zresztą podszywam jest moim dobrym przyjacielem i nadał mi je, gdy dowiedział się co nieco o mojej przypadłości.

Laura nie miała zamiaru pytać, jaką to dolegliwość może mieć potężny czarodziej. Zaciekawiona spojrzała tylko do środka torby, która pojawiła się znikąd na życzenie Sorkvilda.

W środku była jednak tylko sterta książek, sporo map i masa nieudolnie zszytych kartek z notatkami, w co najmniej kilku językach, napisane tym samym brzydkim stylem, od którego lepsze było pismo dziesięciolatka. Czarodziej bez wątpienia miał wiele talentów, ale dobra organizacja z pewnością do nich nie należała.

Uwagę zabójczyni zwrócił jednak pokaźnej wielkości szklane naczynie. Ostrożnie wyciągnęła je i spojrzała do środka, próbując dojrzeć przez bąbelki, dokładny kształt zamkniętego przedmiotu. Gdy w końcu dojrzała, co to, niemal wypuściła naczynie z ręki.

W środku, bowiem leżała głowa Łysego Gibona, starannie spreparowana, jakby zajmował się tym fachowiec. Dokładność, z jaką odciętą ją od szyi, sprawiała wrażenie, jakby ścięto go gilotyną a nie przebito serce gołymi pięściami. Zniknęły również ślady krwi i tylko blizny po przygryzaniu wargi zostały po wcześniejszym pojedynku.

-Och wybacz, chciałem ci zrobić przyjemność i zrobiłem to za ciebie-powiedział Sorkvild nie odwracając się od ściany.-Byłaś nieprzytomna a Gładokrwiaki już szły w naszą stronę, więc postanowiłem trochę ci pomóc. Potrzebowałaś tylko głowy prawda?

Zabójczyni tylko kiwnęła głową lekko oszołomiona swobodnym tonem czarodzieja i jego troską nad jej zadaniem. Odwróciła się w stronę drzwi wieży, prowadzące na zewnątrz, skąd dobiegał dziwny, trudny do określenia hałas. Według Sorkvilda, Gładokrwiaki dość mocno zdenerwowały się jego wizytą i uznały, że dawni czarodzieje wrócili i będą znów robiły, jako budulec do absurdalnie wysokich budowli.



Nie do końca rozumiała, jakim cudem magiczne kamienie, w które uwięzione zostały duszę mogłyby być dobrym materiałem, ale uznała, że w takim towarzystwie lepiej będzie nie zadawać zbyt wielu pytań. Czarodziej miał jednak inne podejście do tego i niecierpliwie czekał aż zada mu jakiekolwiek, nawet najbardziej prostackie pytanie. Mężczyzna ten był, bowiem okropnym pyszałkiem.

Mijały długie minuty aż w końcu doprowadzony do szewskiej pasji Sorkvild, odwrócił się cały czerwony na twarzy.

-Naprawdę nie masz do mnie żadnych pytać?-spytał wyraźnie zirytowany.-Pierwszy raz w życiu widzisz maga i jedyne, co cię interesuję to zapyziała wioska z której pochodzę i moje nazwisko!

-Nie przesadzaj, przecież pytałam o parę innych rzeczy-odparła spokojnie Laura, bawiąc się warkoczem.- Po prosty wydawałeś się tak zaabsorbowany tą gołą ścianą, że nawet gdybym się rozebrała nie zwróciłbyś uwagi. Co jest w ogóle w niej tak ciekawego?

Zbyt późno zdała sobie sprawę, że palnęła głupstwo zadając to pytanie. Znała ten tym osobowości i wiedziała, że najgorsze, co może zrobić to zadawać tak banalne pytania komuś, kto zna temat od podszewki. Czarodziej wyraźnie się rozpogodził, uśmiechnął się nawet niezdarnie i zaczął mówić:

-Jak już ci wspomniałem, gdy byłaś nieprzytomna ta wieża jest jedyną zbudowaną rękami ludzkimi, bez pomocy magii. Wielcy Magowie, uważali kiedyś, że do przeprowadzania wielkich eksperymentów dodatkowa magia w okolicy, może nieco zakłócać działania zaklęcia, więc niejaki Eram Wetto stworzył tę wieżę jakieś 100 lat temu i wraz z kilkoma innymi mistrzami z różnych części świata połączył je pewną siecią geomantyczną. Podobne były położone w dzisiejszej Mirrali, Archipelagu Chaosu, na Krętym Morzu i w paru słabiej sprecyzowanych rejonach. Domyślasz się już, do czego zmierzam?

Nim Laura zdążyła powiedzieć słowo on ciągnął dalej swój wykład:

-Dokładnie te miejsca, w których umieszczonych zostało 5 wież, najbardziej przyciągały zjawisko, nazwane dzisiaj, słusznie zresztą „Wiatrem Chaosu”. Mirralia pokryta została Wielkim Lasem, Archipelag Chaosu z jednego kontynentu zmienił się w setkę wysepek, na Krętym Morzu znikąd pojawił się kamienny labirynt a Telamor… no cóż… wystarczy się rozejrzeć po okolicy.

-Czyli to prawda, że magowie spowodowali ten kataklizm-powiedziała Laura.-Chcesz się pewnie dowiedzieć, co było takiego w tej całej sieci geo… no wiadomo, jakiej i powstrzymać kolejną katastrofę?

Sorkvild kiwnął głową zadowolony, że choć raz znalazł kogoś na tyle inteligentnego, że nie musi się kilka razy powtarzać tłumacząc wszystko po kolei „jak i kiedy”.

-Niestety moje plany napotkały na pewną przeszkodę-powiedział zawstydzony czarodziej.-Chyba w moich badaniach błędnie odczytałem niektóre teksty i chyba… chyba jesteśmy nie w tej wieży, co trzeba!- krzyknął już lekko spanikowany.- Ta budowla to tylko sterta kamieni, która ledwo się zresztą trzyma! Na ścianach nie ma żadnych zapisków a schody na górę prowadzą do gładkiego sufitu! Przykro mi to mówić, ale możliwe, że tu zginiemy…

Dziewczyna tylko mrugnęła oczami z niedowierzaniem nad błyskawiczną przemianą pewnego siebie i błyskotliwego czarodzieja w chodzącą kupę nerwów. Uśmiechnęła się jednak lekko i poklepała zrozpaczonego Sorkvilda po ramieniu.

-Wiesz gdy byłam mała uciekłam z domu-wypaliła niespodziewanie Laura.-Próbowałam uciec oknem, głównymi drzwiami, stajnią aż w końcu uznałam, że najłatwiej będzie uciec przez piwnicę. I wiesz, co? Godzinę po świcie jechałam już na skradzionym chłopskim koniu i byłam wolna jak ptak! Wiesz może, do czego zmierzam?

-Nie mam pojęcia-odparł smutno Sorkvild szukając na ziemi swoje cygaro.- Ale dzięki za historię swojego życia, naprawdę jestem wdzięczny.

-Tak naprawdę to mnie wyrzucono, ale chciałam żebyś z tej historii wysunął pewien wniosek:, „Jeśli się nie da, spróbuj to zrobić od dołu”. Po czym z całej siły uderzyła w nogą w podłogę, która po prostu skruszyła się pod wpływem ciosu odsłaniając dziurę i drabinę prowadzącą w dół.

Sorkvild zszokowany spojrzał na Laurę nie wiedząc, co powiedzieć. Ona jednak odpowiedziała za niego:

-Laura Nogareth z Derenhalle! Najlepsza zabójczyni na świecie. Mam nadzieje, że to początek pięknej przyjaźni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz