sobota, 11 maja 2019

Rozdział 1- "Krzyk w upadłym mieście"



Telamor. Tak niegdyś zwało się to miejsce, które po zaledwie 100 latach ciężko nawet nazwać ruiną. Wysokie do nieba wieże runęły, piękne pałace, od których nie można było oderwać wzroku, były teraz zniszczone przez popiół, który zajął miejsce dawnych mieszkańców. Kwieciste parki, ogródki na dachach zastąpiły czarne, kolczaste chwasty, które chyba, jako jedyne chciały tu przebywać z własnej woli. Zwierzęta a zwłaszcza ludzie trzymali się od tego miejsca z dala kierując się przede wszystkim prymitywnym strachem pokroju dziecięcego lęku przed tą ciemnością spod łóżka. Czasami zdarzało się jednak, że ktoś odwiedzał dawny klejnot wśród miast, wiedziony zazwyczaj jedyną siłą silniejszą od ludzkiego strachu, a mowa tu oczywiście o chciwości.


Tak też było tamtego dnia, gdy przed zrujnowaną bramą zatrzymała się duża grupa mężczyzn. Było ich około dwudziestu, każdy z nich uzbrojony po zęby w najróżniejsze rodzaje ostrzy, od sztyletów po sierpy. Nosili oni brudne i zniszczone koszulę, chusty i kapelusze marynarskie oraz kontrastujące z tym złote kolczyki i pierścionki.

Cała grupa była mocno zmęczona długą podróżą przez zimną tundrę i gdyby nie fakt, że stoją przed nawiedzonym miastem, od razu rzuciliby się do najbliższego w miarę stabilnego budynku i padli zmęczeni na ziemię chcąc zaznać odrobiny odpoczynku. Powstrzymywała ich również obecność ich przywódcy Łysego Gibona do niedawna największego pirata na Krętym Oceanie.

Admirał, jak go nazywali wszyscy marynarze w tej części świata, wspiął się na kamienny stos, który mógł być kiedyś wieżą i zaczął przemawiać do swoich ludzi.

- Załogo „Cichego Ryku”, wreszcie dotarliśmy do celu-krzyknął mocnym, acz skrzeczącym głosem, któremu kiedyś skojarzył się z jakąś małpą.- Ostatnie miesiące nie były zbyt korzystne dla naszej załogi a także floty, ale dziś rozpoczynamy odbudowę wielkiej armady…

-Nazwanie tej kupy posklejanych gównem stateczków armadą jest wyjątkowym nadużyciem -wtrącił się jeden ze słuchaczy, mający związane ręce.- Próżność wielmożnej małpy jest iście bezgraniczna.

-Dziękuję Profesorze za uwagę, a teraz proszę milczeć! Wracając do sedna, ostatnie działania kompani handlowych skutecznie uziemiły działania naszych statków i pozbawiły nas przez to środków do życia. Z całej floty został nam jeden statek i 30 ludzi, których większość dotarła aż tutaj!

-A, co się stało z resztą?-Spytał Profesor, nim Gibon zaczął mówić.- Czy ich mózgi może naprostowały się na lądzie i dzięki jednej działającej komórce mózgu, uznali przyjście tu za samobójstwo? Jeśli tak to wolałbym być z tą dziesiątką, bo chyba z nimi dogadałbym się bardziej!

-Czy ktoś do cholery może mu zawiązać gębę? Zróbcie to szybko i dajcie mi skończyć!

Stojący koło więźnia pirat wyjął z kieszeni brudną szmatkę i związał ciągle jęczącego Profesora.

-A, zatem moja dzielna załogo, przekaże wam teraz szczegóły mojego planu na zdobycie fortuny, jesteście gotowi?

-Tak jest admirale! – Zakrzyknęła chórem cała załoga.- Naprzód po skarby!

-Dzięki wiedzy, naszego jeńca udało nam się dostać do Telamor, miasta gdzie niegdyś złoto było traktowane, jako tania ozdóbka, wyobrażacie to sobie? Nawet, jeśli tylko część tych historyjek to prawda i tak zaraz po wejściu znajdziemy skarby, o jakich wam się nie śniło!!!

Załoga znów zaczęła wykrzykiwać, podekscytowana przez wizję bogactwa i powrotu na morze by plądrować statki jak kiedyś. Oprócz Profesora entuzjazm nie udzielił się również kwatermistrzowi Barynie.

-A, co zrobimy jak spotkamy lisze czy inne duchy?-spytał pocierając nerwowo swój poświęcony kolczyk.- Nawet robale boją się tu przychodzić panie Kapitanie, a co dopiero ludzie!

Gibon słysząc to tylko zarechotał swoim zachrypniętym od krzyków i morza głosem. Zeskoczył ze skały i podszedł do swojego kwatermistrza z ręką zaciśniętą w pięść. Bojaźliwy oficer lekko dygotał, ale stał prosto patrząc swojemu kapitanowi w oczy. Widząc postawę swojego oficera kapitan tylko się uśmiechnął i poklepał go mocno po policzku trochę jak surowy ojciec pochwala swojego syna.

-Nie martw się Baryna, przecież masz swój święty kolczyk-uspokajał go przesadnie troskliwym głosem.-Jak wiele razy ta błyskotka ratowała nam życie, co?

-Jakieś piętnaście razy szefie nawet wtedy, gdy…

Jaką okoliczność miał na myśli kwatermistrz nie dowiedzieli się już, bo Gibon bez żadnego ostrzeżenia wyjął swój nożyk z pasa i szybkim ruchem odciął kolczyk razem z kawałkiem ucha zabobonnego pirata.

-Jak już wspominałem dziesiątki razy po drodze do miasta nie mamy się, czym przejmować-powiedział Kapitan, przekrzykując jęki Kwatermistrza.-Nasz szanowny Profesor nie chciał nas zatrudnić do ochrony przed ognikami czy innymi upiorami, tylko szukał tragarzy do noszenia skarbów, jakie chciał znaleźć w tych ruinach! Przyznać musicie panie uczony, że nieźle wpadliście! Nie dość, że nie jesteśmy bandą osiłków to w dodatku zgrają najgorszych piratów w tej części świata!

-To, że jesteście najgorsi jest bez wątpienia faktem zwłaszcza, że nożyk, którym zraniliście swojego podwładnego należy do mnie!-wtrącił się Profesor wpatrując się na blednącego Barynę.

-Należał panie uczony, należał-poprawił go Gibon, podrzucając kawałek ucha, który podniósł z ziemi.- Jak mówiłem wcześniej bardzo fajna wykałaczka, powinniście jednak kupić coś, czym można zabić większą od królika zwierzynę!

Profesor uśmiechnął się szeroko szczerząc zęby i uniósł brew w stronę okaleczonego kwatermistrza. Piraci, choć przyzwyczajeni do widoku krwi i flaków podczas niezliczonych bitew morskich zamarli na widok swojego kompana a raczej na to, co kiedyś nim było.

Całe ciało było blade, pozbawione kolorów, które mógłby mieć zdrowy człowiek. Włosy siwiały tak szybko jakby ktoś nad nim stał i malował głowę. Po całej twarzy spływała brudna brązowa ciecz, która była jak się okazało krwią, wtedy jednak nikt nawet nie domyślił się, co to jest, gdyż kolor i zapach były tak potworne, że najbardziej zaprawieni rzeźnicy nie uwierzyliby w pochodzenie tego płynu. Wszystko to wypływało z oczu, ust i nosa a nawet prosto z żył, które jakaś siła wyciągała na powierzchnie zdobiąc ciało na kształt czegoś, co przypominało dziecięce szlaczki.

Kwatermistrz Baryna zmarł, jako pierwszy tego dnia, szepcząc niewyraźnie modlitwy, które w jego przypadku niewiele już mogły pomóc. Zebrani współtowarzysze nawet nie zdjęli kapeluszy, co było niezgodne z niepisanym kodeksem, tylko patrzyli zszokowani na lekko oszołomionego Kapitana, który upuścił z obrzydzeniem nóż na ziemię. Jedynym, który nie wydawał się być przejęty całą sytuacją był Profesor, który spoglądał w dal, jakby obchodziła go tylko architektura.

-Doprawdy niesamowicie dobrze zachowane miasto panowie, ale czy nie powinniśmy już ruszać? Telamor nie należy do najlepszych miejsc na odpoczynek-rzekł uczony, po czym kierowany naukową ciekawością ruszył raźno przed siebie

Nie uszedł jednak daleko gdyż jeden z załogi w porę się otrząsnął i pociągnął za linę, która włóczyła się po ziemi za Profesorem.

-Nie tak szybko panie szarlatan-warknął wściekły, wysoki jak drzewo oficer.- Od teraz trzymasz się mnie i nie będziesz robił żadnych sztuczek zrozumiano?

-Dobra robota Zoro- pochwalił go Kapitan wymierzając więźniowi prosty cios w szczękę.- Profesorek nas wykiwał i niestety nasz kochany kucharz i kwatermistrz Baryna… eee… jakkolwiek miał na nazwisko, odszedł z tego świata i teraz pływa z diabłami w gorącej lawie. Uczcijmy jego pamięć minutą ciszy.

Załoga z poważnymi i przepełnionymi smutkiem minami zdjęła kapelusze i zebrana w kółko spoglądała na swojego martwego towarzysza. Wszyscy nie śmieli nawet podnieść wzroku za wyjątkiem Profesora który spoglądał znudzony na zebranych żałobników. Nie minęło jednak nawet dziesięć sekund jak Kapitan założył kapelusz i splunął przed ramię.

-Dobra modły odprawione a teraz w drogę! Do wieczora będziemy bogaczami!

Po czym ruszył przed siebie biorąc pod pachę Profesora a za nimi szybko ruszyła reszta piratów, naprędce ubierających czapki i kończąc naprędce słowa pożegnania. Po chwili za murami został już tylko schnący trup i nieznany nikomu obserwator, którego zdołała zobaczyć tylko jedna osoba.

Ubrany w popielate szmaty przybysz przeszedł obojętnie koło dawnego kwatermistrza i wszedł do miasta tą samą drogą, co pozostali śledząc każdy ich krok nawet nie spoglądając na napis na ścianie, na którym zapisano krwią: Telamora vana Mora”, co w bezpośrednim tłumaczeniu znaczyło mniej więcej „Zwycięzca śmierci, ulegnie śmierci”.

Piraci, którzy w większości nie zauważyli nawet napisu szli zbici w grupkę za swoim Kapitanem, który zajęty był szeptaniem gróźb w stronę Profesora. On jednak niewiele sobie z tego robił i jak na jakiejś wycieczce spoglądał z zachwytem na pokryte pyłem budowlę, które kiedyś musiały być pięknie ozdobione i pokryte dostojnymi płaskorzeźbami. Gdzieniegdzie można było znaleźć kawałki jakiegoś czerwonego kamienia przypominającego trochę glinę, ale twardszą od niej setki razy.

Gdy grupa dotarła do ogromnego oderwanego kawałka tego minerału, Gibon zarządził postój. Większość siadła na kamiennej drodze, po której niegdyś spacerowały niezliczone rzeszę mieszkańców tego miasta zrujnowanych dziś wież.

Jeden z majtków, Dick, wstał i podniósł błyszczący kawałek skały. Nie było to jednak złoto a dziwny minerał, ciepły w dotyku i gładki jak ludzka skóra. Bez zastanowienia jakby odruchowo schował go do kieszeni i podszedł do Profesora, który przywiązany do kolumny rozglądał się po okolicy.

-Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mógłbyś powiedzieć coś o tym mieście?-Poprosił zupełnie niepasującym do pirata tonem nieśmiałego studenta.-Będąc szczerym nigdy nie słyszałem o tym mieście.

Profesor przez chwilę wpatrywał się zszokowany na majtka nie wiadomo czy bardziej zdziwiony tym, że ktoś go traktuje z szacunkiem czy, że nie słyszał o Telamor. Zaraz jednak otrząsnął się z letargu i zaczął zaspokajać ciekawość młodego pirata.

-Jak sam pewnie wiesz około stu lat temu doszło do tajemniczego kataklizmu zwanego Wiatrem Chaosu-zaczął nieco od końca Profesor.- W jego wyniku na całym świecie doszło do dziwnych i niewytłumaczonych dotąd zjawisk. Każde z nich różniło się skalą szkód, ale łączył je jeden fakt. Magia wymknęła się na pewien czas spod kontroli. Skąd jesteś, jeśli mogę spytać?

-Ze zjednoczonych Marchii panie-odpowiedział bardzo już zaciekawiony Dick.-Dokładnie z miasta Silva.

Profesor pokiwał głową, jakby domyślał się tego od dłuższego czasu.

-Więc żyłeś na granicy z Mirralią, musiałeś, zatem widzieć rosnące tam drzewa, zgadza się?

Dick kiwnął głową przypominając sobie wielkie i wiecznie zielone drzewa, wysokie jak kościoły w mieście. Nigdy jednak nie odważył się podejść do nich przez historię opowiadane mu przez znudzonych starców przesiadujących resztę swojego życua na brudnych, obszczanych uliczkach.

-Taaak Królestwo Ludzi Drzew, najlepszych tropicieli i myśliwych na tym świecie-powiedział lekko rozmarzony Profesor.- Magia sprawiła, że oprócz drzew, zmienili się także ludzie. Stali się od nas lepsi silniejsi i szybsi, dzięki bogom, że tak niechętnie opuszczają swój las, bo wszyscy byśmy się stali ich zwierzyną…

-Ale, co Mirralia ma wspólnego z tym miejscem?-Wtrącił się Dick rozglądając się dookoła.-Tutejsi ludzie raczej niezbyt ucieszyli się z tych zmian.

-Och z tego, co się dowiedziałem to żaden z nich nie dożył tego, co się stało, wszyscy zginęli w ciągu minuty-odpowiedział lekko podnosząc głos, jakby licząc na większą widownie wśród piratów.-Kiedy Wiatr dotarł do tego miejsca większość budynków zmieniła się w pył, tworząc tą pustynie dookoła. To, po czym stąpamy i co wdychamy jest zarówno resztkami po kamieniu jak i po dawnych mieszkańcach.

Dick nie miał odwagi zapytać się o szczegóły, ale wyręczył go rudy bosman z brodą i włosami związanymi w warkoczę. Wyróżniał się wśród pozostałych, gdyż w przeciwieństwie do opalonych i ciemnych piratów on był blady jakby całe życie spędził w lodowatych górach.

-Wielkie Duchy rozwścieczyło to jak ludzie korzystają z ich darów-powiedział ponurym głosem bawiąc się końcówką swojej brody.- Tutejsi ludzie byli bluźniercami chcącymi sięgnąć gwiazd i spotkała ich za to kara! Największe wieże zamieszkiwane przez najgorszych zmiecione zostały w proch a duszę się błąkają wraz z nim po pustkowiach. Ci mający, choć trochę pobożności mieszkali w mniejszych wieżach, które Bogowie nie zmienili w proch, lecz zmiażdżyli zakopując ludzi żywcem. I tak mieli szczęście, bo ich duszę wróciły do Serca Ziemi i dostały nową szansę w następnym życiu…

-Gdyby Baryna żył, zwyzywałby cię od najgorszych pogan, Pekko-powiedział Dick wpatrując się w popiół, na który przed chwilą ktoś napluł.- Bogowie nie dają drugiej szansy, lądujesz albo w raju albo w piekle, dusza to nie jest statek, który pływa z portu do portu.

-Mam w nosie, w co wierzysz dzieciaku, ja wiem swoje-odpowiedział mu Pekko.-Tam skąd pochodzę nadal są bluźniercy praktykujący magię. Szamani potrafią widzieć duszę, które lecą w niekończącym się pędzie w poszukiwaniu nowego życia. Wielu z nich traci swoje zmysły przyglądając się zbyt długo tym widmom. Dokładnie to zresztą spotkało mojego brata…

Pekko zamilknął na chwilę i spojrzał w niebo jakby w obawie, że nagle zobaczy krążące duszę przeklętych mieszkańców, ale szybko otrząsnął się i usiadł na głazie obok związanego Profesora i stojącego nad nim Dicka.

-Tam skąd pochodzę o naszej roli w życiu decyduje szaman wraz z resztą starszych-powiedział Pekko.- Mi przypisali rolę rybaka tak samo jak memu ojcu i matce jednak mojemu bratu oddano pod opiekę szamana. Mam nadzieje, że ten stary grzyb już dawno wykitował a jego duszą nadal się błąka nie mogąc sobie znaleźć miejsca!

Profesor i Dick słuchali jego historii w ciszy lekko przytłoczeni atmosferą, jaka unosiła się w powietrzu. Mało, kto miał bowiem ochotę słuchać straszne historie w takich miejscach jak Telamor.

-Przez kilka lat było wszystko w porządku, brat uczył się pod okiem szamana i wszyscy byli z niego dumni jakby podbił wszystkie wyspy świata-mruknął z nieukrywaną goryczą w głosie.-Tak naprawdę to nikt prócz mnie nie widział jak bardzo ten biedak się czuję. To wszystko, co mu przekazywano było zwyczajnie za duże, zbyt mroczne na jego barki… Najgorsze jednak stało się, gdy skończył trzynaście lat zaczął wtedy widzieć zmarłych…

Pekko szybkim ruchem zrobił rękami znak odpędzający złe duchy zupełnie jakby bał tego, co zaraz powie.

-Nie musisz opowiadać dalej, podejrzewam jak to się skończyło-powiedział cicho Profesor.- Widziałem i słyszałem nie raz o takich przypadkach, większość takich ludzi kończy w ten sam sposób, skaczą w przepaść chcąc złapać piękną duszę, choć na chwilę…

-Nigdy nie myślałem, że taki uczony będzie wierzył w okultyzm i wędrówki dusz-powiedział lekceważąco Dick.- To żadne duszę, tylko zwidy od dziwnych roślin i grzybów! Moja ciotka piła wywar z wodorostów, traciła przytomność i gadała przez sens różne pierdoły, za co zresztą ludzie sporo jej płacili. No do czasu aż w końcu się nie obudziła i zmarła z głodu.

Pekko zagryzł wargi z wściekłości, chwycił Dicka jedną ręką za głowę i bez problemu go podniósł jakby ważył tyle, co mały kotek.

-Nie porównuj mojego brata do jakiejś wiejskiej szarlatanki smarkaczu!-warknął słuchając jęków majtka.- Dosyć już zresztą powiedziałem, leć do Kapitana i powiedz mu, że załoga się niecierpliwi! Chce się stąd wynieść przed zmrokiem, nocowanie może być tu niebezpieczne.

Po czym równie łatwo rzucił nim kilka metrów przed siebie a gdy upewnił się, że Dick odszedł, obrócił się i rozwiązał więźnia przystawiając mu szpadę pod szyję.

-Dobra panie uczony, trzymaj się blisko i nie próbuj uciekać, umiem dość dobrze rzucać nożami na twoje nieszczęście nie na tyle by cię zabić jednym rzutem.

Zamyślony Profesor posłusznie poszedł naprzód kierowany ostrzem bosmana. Na placu obok wielkiego minerału czekała już większość piratów, którzy nie mieli wielkiej ochoty na rozdzielanie się w takim miejscu.

Po minucie czekania do zebranych dołączyli Gibon i Dick, który chyba nie był wystarczająco uprzejmy wobec Kapitana, gdyż z nosa leciała mu już dość obficie krew.

-Od, kiedy to Pekko, możesz rozkazywać moim majtkom, nie jesteś nawet oficerem-powiedział rozdrażniony Kapitan wymierzając kopniaka w Dicka.-Czeka nas długie poszukiwanie i nie mam ochoty słuchać wymówek w stylu „Jesteśmy zmęczeni” czy „Potrzebujemy przerwy”!

Rudy bosman nic nie odpowiedział, tylko rozejrzał się ponuro po zebranych towarzyszach.

-Brakuje czterech ludzi Gibonie-powiedział cierpkim głosem Pekko.-Razem z Baryną straciliśmy już piątkę a z tego, co widzę ledwo zbliżyliśmy się do centrum. Nie sądzisz, że powinniśmy być bardziej ostrożniejsi w przeklętym mieście?

Zebrani rozejrzeli się z lękiem na twarzach. Rzeczywiście zniknęła czwórka ludzi wysłanych przez Kapitana na sąsiednie uliczki w poszukiwaniu jakiegoś skrótu. Nie minęło wiele czasu, zatem nie mogli odejść tak daleko by nie dało się ich usłyszeć.

Gibon nie zdawał się podzielać troski towarzyszy. Splunął tylko i machnął lekceważąco ręką.

-Znając tych kretynów to pewnie zgubili się w uliczkach i teraz boją się wyjść-powiedział zirytowany Kapitan.- W tym mieście nie ma niczego oprócz piachu, skał i złota w podziemnym skarbcu w centralnej wieży! Nie zapomnieliście chyba, co nas czeka w środku tego miasta wy patałachy?

Widząc pewnego siebie Gibona większość piratów od razu się rozweseliła, zaczęto nawet plotkować, że zaginieni znaleźli złoto i zwiali bez chęci dzielenia się. Pekko tylko przyglądał się pogardliwie swoim towarzyszom nie mając ochoty zwrócić uwagę na oczywisty fakt, że żaden z czwórki nie zabrał nic do jedzenia a do najbliższej osady był jakiś tydzień drogi.

-Od teraz nikt się nie rozdziela!- Krzyknął Kapitan.- Zbierajcie się i wyruszamy! Musimy zdążyć, bo nasz Pekko umrze ze strachu! Hahaha!

Większość załogi ochoczo dołączyła do małpiego rechotu swojego dowódcy i szybko uwijała się zbierając z ziemi cały sprzęt. Profesora brutalnie podniesiono i prowadzono tuż za Gibonem, który raźno szedł przed siebie.

Na samym końcu zostali Pekko i Dick, który cały był spocony i dygotał rozglądając się dookoła.

-Wiesz, co, chyba miałeś rację, jeśli chodzi o to miasto-powiedział młody majtek idąc tuż przy starszym towarzyszu.-Coś tutaj się czai, jestem tego pewny!

Bosman słuchając obaw Dicka patrzył tylko przed siebie jakby nic innego dookoła go teraz nie obchodziło.

-Co widziałeś?-Spytał obojętnie jakby już znał odpowiedź.

-Cień-wyszeptał zlękniony majtek.- Widzę go wszędzie, pełznie za nami odkąd weszliśmy do miasta! Przez jakiś czas byłem pewny, że to przez te chmury pyłowe, ale gdy poszedłem do Kapitana jak mi kazałeś, poczułem zimny oddech na karku! Gdy się obróciłem nikogo tam nie było a jestem pewny, że to nie przez wiatr!

Pekko zatrzymał się nagle, chwycił Dicka za ramię i zbliżył palce do ust dając mu znać, że ma być cicho. Stojąc w ciszy dwaj piraci czekali aż pozostali odejdą nieco dalej. Gdy reszta załogi odeszła dostatecznie daleko bledszy niż zwykle Pekko odetchnął z ulgą.

-Nie idzie za nami, nie jesteśmy mu potrzebni. Najwidoczniej szuka kogoś konkretnego, my go niewiele obchodzimy, więc powinnyśmy być bezpieczni.

Skonfundowany Dick patrzył w miejsce gdzie przed chwilą przyglądał się Pekko. Niestety nie potrafił zobaczyć nic przez pył, który zaczął już unosić się przez rodzący się wicher.

-Mówisz o tym cieniu prawda? Wiesz, czym jest to diabelstwo?

Pekko pokręcił powoli głową.

-Dokładnie to nie, ale wiem doskonale, czego chcę a raczej, kogo…

Nim zdążył powiedzieć, co ma dokładnie na myśli przed nimi rozległ się przeraźliwy krzyk, który nie przypominał niczego, co kiedykolwiek słyszeli, nawet na najbardziej ponurych morzach. Słysząc go Dick schował się za Pekko, który mimo kamiennej twarzy lekko zadrżał.

- Widziadło!-Wybełkotał przerażony majtek.- Duch, który nie zaznał spokoju za życia! Musimy uciekać!

Po czym odwrócił się i zaczął biec przed siebie jak najdalej od tego jęku, jednak zatrzymał się po tym jak Pekko pacnął go mocno w tył głowy.

-Gdybyś nie wiedział to nie ma czegoś takiego jak Widziadła a nawet gdyby istniały to Telamor były ostatnim miejscem, w którym by się pojawiły.

-Wybacz trochę spanikowałem-powiedział trochę uspokojony Dick.-Ale ten jęk… nigdy w życiu czegoś takiego nie słyszałem!

Pekko kiwnął głową zastanawiając się nad naturą tajemniczego krzyku.

-Spodziewałem się, że coś takiego się stanie, ale i tak to było dość dziwaczne. Powinniśmy powoli ruszać przed siebie, reszta już pewnie ze strachu panikuje tak jak chciał ten Cień. Wszyscy rozdzielimy się i będziemy zabijani pojedynczo jak tamta czwórka.

-Czekaj wiedziałeś, że tak będzie? Dlaczego zatem się oddaliliśmy skoro zabija wszystkich pojedynczo! Możemy zginąć w każdej chwili!

-Bez obaw zignorował nas, gdy tylko zostaliśmy w tyle-powiedział uspokajająco Pekko.-Zdaje się, że ma porachunki tylko z kimś z głównej grupy a my właśnie zrezygnowaliśmy z roli jego tarczy. Teraz zostawi nas w spokoju i będziemy mogli podziwiać widowisko, jakie nam zapewni!

Po czym lekko się uśmiechnął i powolutku ruszył boczną uliczkę a za nim zdezorientowany Dick, który nie wiedział, że miasto tylko czeka, aby pogrążyć pod swoim pyłem zarówno ich, jak i tajemniczego Cienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz