sobota, 11 maja 2019

Rozdział 2-"Wężowa Pętla i niespodzianka przy wieży"





Pekko i zmuszony do posłuszeństwa Dick zajęci byli… układaniem kamieni. Właściwie tak to wyglądało z perspektywy młodszego majtka, który gorączkowo zastanawiał się nad zdrowiem psychicznym zarówno swoim jak swojego starszego kamrata.

Kamyki pojedynczo wydawały się posiadać miłą i rozgrzewającą aurę wokół siebie jednak zebrane razem stawały się nie do zniesienia przez. Dick, który zbierał minerały z okolicy po pewnym czasie przestał nawet patrzeć gdzie rzuca, przez co kilka z nich spadło na głowę Pekko, który stracił cierpliwość dopiero przy piątym uderzeniu.

-Mógłbyś przestać próbować mnie zabić? To nie są pierwsze lepsze kamyki z wiejskiej rzeczki tylko niebezpieczne dzieło, które może nas zabić jak będziemy nieostrożni!

-Wybacz, po prostu… paskudnie źle się czuje od samego patrzenia na tę zbieraninę a co dopiero przez zbliżanie się-przeprosił szczerze Dick.-Jesteś naprawdę pewien, że te twoje obrzędy nas ochronią? Bo szczerze mówiąc jest mi coraz bardziej nieswojo.

-Tylko prawdziwi głupcy nie widzą zła, jakie czai się w środku tego przeklętego budulca- powiedział skupiony na układaniu piramidy Pekko.-Możesz być zadowolony, jesteś bardziej mądry od tutejszych magów, choć to nie jest zbyt wielki wyczyn. A wracając do ochrony to tak, my będziemy bezpieczni, ale jeśli chodzi o załogę, Profesora i tego Cienia, który łazi za nimi to nie jestem już taki pewien.

Dick zdziwiony podrapał się po głowię nie do końca rozumiejąc, co starszy pirat ma właściwie na myśli.

-Myślałem, że to ochrona przeciwko temu dziwadłu, co za nami łazi! Po co miałby potrzebować naszej pomocy?

-Mówiąc szczerze to nie mam pojęcia, czego właściwie chcę to coś, ale nie zainteresował się nami tylko poszedł dalej za resztą. Cień to trzeci element, tak zwana niespodzianka, która jedynie nieznacznie zmieni cały wynik. On nie jest stąd i także nie rozumie, co to miasto może zrobić z człowiekiem…

Pekko nagle przerwał, wstał i spojrzał dookoła na swoje dzieło wyraźnie zadowolony.

-Doskonale! Tyle Gładokrwiaku ułożonego w Wężową Pętle powinno wystarczyć!-Powiedział znacznie mniej napiętym głosem.- Jeśli obrządek ma się udać nie możemy zwlekać zbyt długo! Masz może przy sobie jeszcze jakiś kamień?

-Nie, wszystkie już… Och czekaj chwilę-powiedział Dick gorączkowo przeszukując kieszenie i wyjmując kryształ, który wcześniej podniósł.-Mam ze sobą jeszcze jeden, ale mówiłeś, że tyle nam wystarczy.

-Nie o to chodzi, po prostu lepiej żeby nic nie zakłóciło całego rytuału-wyjaśnił rzucając kamień daleko przed siebie.-Jeśli mamy to przetrwać musimy pokazać, że nie mamy złych zamiarów a najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić dla tych dusz jest uwolnienie ich z Gładokrwiaków!

Dick pobladł i spojrzał w dół na pętle, która co kilka metrów przecinała się tworząc coś na kształt ósemek lub dwóch węży owijających się wokół niewidzialnego kija. Przyglądając się z pustego środka na ten szlak, rzeczywiście było czuć coś dziwnie znajomego jakby… głosy.

-One mówią-powiedział cicho Dick.- Słyszę jakieś jęki, nie rozumiem ani słowa…co ja gadam, przecież to niemożliwe! Jak one to robią?

-Po prostu cierpią-odparł ze smutkiem Pekko stając w środku kręgu.-Gładokrwiak jest stworzony przede wszystkim z dusz poległych w Wojnach Wież. Magowie wypowiadali wojnę sąsiednim królestwom tylko po to by zabijać i przekształcać ducha niewinnych ludzi w budulec do tworzenia coraz większych wież. Najwyższe z nich były złożone z tysięcy takich biedaków.

Dick już przestał odwracać wzrok od kamieni. Teraz spoglądał na nie jak zaczarowany, próbując coś zrozumieć z ciągłego jęku.

-Nawet nie próbuj dzieciaku-ostrzegł go starszy pirat wysypując na ziemię jakiś proszek.- Nabawisz się tylko od tego traumy, wiesz mi wiem, co mówię. Stań obok mnie i uważaj by nie popsuć kręgu.

Majtek posłusznie odwrócił wzrok i wszedł do środka zatrzymując się z niedowierzaniem. Na zewnątrz, popielne chmury sprawiały, że wszędzie czuć było przenikliwy chłód pokonujący najgrubsze futra. Wewnątrz jednak było gorąco jakby zamiast kamieni otaczały ich wielkie ogniska.

-To niesamowite!-Krzyknął niespodziewanie podekscytowany Dick.- Jesteś cholernym cudotwórcą ty nawiedzony świrze!

-Nie ekscytuj się tak to nie moja sprawka tylko dusz dookoła nas. Wężowa Pętla sprawia, że czują one ulgę i zbierają się przy krawędzi jak ćmy do światła. Gdybyśmy byli Widzącymi to oszalelibyśmy ot tego widoku.

-Więc, co mamy dokładnie robić? Nie chcę narzekać, ale robi się tu coraz cieplej! Średnio mi się widzi bycie spalonym w ofierze, jeśli mi wybaczysz...

Pekko parsknął jakby śmierć w ogniu była jedynie błahostką i wyjął z kieszonki wijącą się gałązkę z wyrzeźbionymi oczkami. Najwyraźniej to „dzieło” miało przedstawiać węża.

Starszy pirat ścisnął w rękach gałązkę i zaczął szeptem recytować jakieś formułki w obcym języku. Im dłużej mówił tym atmosfera stawała się coraz bardziej gęsta. Dick nerwowo rozglądał się dookoła mając wrażenie, że Gładokrwiaki zaczęły drgać same z siebie.

Im dłużej to trwało tym modlitwę coraz gorzej było słychać, nie wiadomo czy przez coraz mocniejsze jęki dusz czy słabnący głos pirata.

Wtem zapadła na krótką chwilę cisza. Dick i Pekko zdążyli tylko wymienić znaczące spojrzenia, gdy jakaś siła przypominająca wiatr uderzyła ich ze wszystkich stron wyrzucając ich obu wraz z Gładokrwiakami w powietrzę.

Lecieli tak jakieś kilka metrów aż w końcu zatrzymała ich ściana, w którą uderzyli z pełną prędkością. Od bólu pleców gorszy był jednak grad ostrych kamieni, które jakimś cudem leciały znacznie wolniej i trafiały w dwójkę piratów w praktycznie każdą przednią część ciała.

Głośno jęcząc powoli wstali z ziemi ocierając sztywne ciało i próbowali ustać na nogach mimo mocno posiniaczonego tułowia i kończyn. W końcu podpierając się wzajemnie zdołali jakoś wstać i oszołomieni zaczęli rozglądać się po okolicy.

Dziwna fala spowodowała, że w niebo wzniosły się tabuny pyły, który leniwie opadał z powrotem na ziemię. Wężowa Pętla, którą piraci układali przez kilkadziesiąt minut została zmieciona a Gładokrwiaki były porozrzucane wszędzie dookoła. Wyglądało na to, że kamienie, którymi zostali obrzucani miały mniejszą siłę niż pozostałe, które tak mocno się rozpędziły, że wbijały się prawie metr w ściany z normalnego budulca.

-Pamiętasz Dick... echh,…co ci mówiłem o zaklętych w Gładokrwiakach duszach?- spytał Pekko rozmasowując obolałe ramię.- Zmieniam zdanie! Za życia musiały być niesamowicie wredne!

-Może mieliśmy pecha i wybraliśmy tylko duszę starych panien?-Zażartował ponuro Majtek, wypluwając trochę krwi.-Cholerne duszki mi prawię wybiły zęba! Miałem w planach się ich pozbywać powoli przez szkorbut, ale los chyba ma dla mnie inne plany… Tak właściwie, co poza siniakami i zmarnowanym czasem tu osiągnęliśmy?

-Cóż, jeśli Gibon i reszta tych durni coś zbroi to jest duża szansa, że nas dwóch nie skończy rozszarpanych przez wściekłe dusze-powiedział zmęczony pirat.- Jest też szansa, że hmm „mieszkańcy” nie obrażą się zbytnio i pozwolą reszcie załogi zabrać te skarby, o których mówił Profesor.

-Jakoś szczerzę wątpię by w tym mieście było cokolwiek wartego uwagi-mruknął Dick masujący obolałe zęby.-Co robimy dalej? Idziemy za śladami reszty czy się stąd wynosimy?

Pekko w milczeniu wyjął z kieszeni mapę, którą zabrał Profesorowi i w skupieniu studiował ją przez dłuższą chwilę, po czym zdenerwowany obrócił ją do góry nogami, spojrzał z boku, potem z drugiego i w końcu zrezygnowany złożył ją niedbale.

-Nie wiem jaka pierdoła rysowała tę mapę ale nic się z niej nie dowiemy, kartograf chyba nigdy nie słyszał albo nawet nie widział jak wygląda skala!

-Lepszy z ciebie wróżbita niż żeglarz! Dawaj ten papier, zaraz ci powiem jak daleko jesteśmy od…-Dick przerwał i zdziwiony zaczął podobnie jak Pekko obracać ją na wszystkie strony.- Huh, rzeczywiście miałeś rację! Absolutna fuszerka! Jeśli Profesor studiował z tego czegoś to cud, że trafiliśmy akurat tu a nie na Kręte Morze!

-Gdybyśmy my byli przewodnikami to pewnie tak by to wyglądało, ale najwidoczniej nasz jeniec potrafi z niej czytać lepiej od nas. Coś mi zresztą mówi, że potrzebny będzie kolejny rytuał…

-Co masz na myś… Oż ty w życiu…

Dookoła nich znikąd pojawiła się masa Gładokrwiaków. Niezauważenie okrążyły dwójkę piratów, gdy ci studiowali mapę i teraz w milczeniu i ponurej atmosferze zdawały się im przyglądać.

Pekko zaklął cicho przeklinając swoją głupotę. Wredne duszki… Już bardziej chyba nie mógł się bardziej pomylić. Rytuał nie przebiegł tak jak oczekiwał przez ten kawałek papieru, a nie jak myślał przez charakter dusz.

-Chyba jesteśmy otoczeni-powiedział półgłosem Dick, ledwo otwartymi ustami.-Chyba ich też wkurzył brak skali…

-Bogowie, co z ciebie za debil- odpowiedział mu Pekko chowając nieszczęsną mapę z powrotem do kieszeni.-Jeśli z tego wyjdziemy w jednym kawałku, zrobię z ciebie bosmana!

-Osobiście bym wolał Młodszego Oficera, ale nie będę wybrzydzał. Co tym razem odwaliło tym kamieniom tak w ogóle?

-Do końca nie jestem pewny, ale myślę, że będziemy musieli pogadać z Profesorem, gdy stąd wyjdziemy! Na razie stójmy i czekajmy aż się znudzą i rozproszą, wtedy biegniemy ile sił w nogach do centrum! Wszystko jasne?

Dick kiwnął tylko głową i stanął prosto jak słup ledwo, co mrugając. Dwójka piratów stała tak przez pięć minut, potem dziesięć, dwadzieścia a w końcu minęła prawię godzina.

Tymczasem pozostała trzynastka piratów wraz z Profesorem o dziwo nie zwrócili wielkiej uwagi na przeraźliwy jęk, zniknięcie dwójki towarzyszy i coraz gęstszą atmosferę. Ciekawość i chciwość przesłaniała im zdrowy rozsądek i szli szybkim krokiem w stronę centrum miasta nie oglądając się za siebie naiwnie sądząc, że jęk pochodzi ze starych drewnianych drzwi, których nie sposób było otworzyć.

Im bardziej zbliżali się do celu tym budynki były w coraz gorszym stanie. Gdy wchodzili do miasta ruiny wydawały się w miarę stabilne i tylko trochę podniszczone przez upływ czasu. Krajobraz zmienił się jednak zupełnie, gdy minęli wewnętrzne mury, oczywiście zrujnowane, i znaleźli się w dawnej Dzielnicy Magicznej.

Kiedyś to miejsce miało tętnić życiem od całej rzeszy uprawiających magię mieszkańców, ich przywołanym stworkom i lśniących półżywych ogników przenoszących wiadomości przesyłane przez pogrążonych w dekadencji mieszkańców.

Teraz jednak to miejsce przestało przypominać opuszczone miasteczko i zmieniło się w coś na kształt wielkiego cmentarza, przesadnie wielkiej nekropolii, w której połowa grobowców jest pusta a drugą połowę ciężko w ogóle znaleźć przez wałęsające się psy i latające czarne ptaszyska.

Jedyną różnicą, która sprawiała, że miasto było bardziej przerażające był brak jakichkolwiek oznak życia i absolutna cisza czasem przerywana jękami, których tak przestraszył się Dick.

Gdy grupa wchodziła do miasta minęło zaledwie parę minut po świcie. Było dość ciepło, wiał lekki wiaterek pozbywający się pyłu a na niebie nie było widać ani jednej chmurki. Gdy w końcu weszli do głównej dzielnicy nie było nawet czternastej, zrobiło się znacznie zimniej i ciemniej. Miasto zdawało się posiadać osobny firmament nieba, który niezmiennie osłania przeklętą ziemię swoim ciemnym płaszczem.

Kapitan Gibon nigdy nie wierzył w nic ponadnaturalnego zarówno w magię jak i boskie wpływy, które nazywał jedynie przypadkiem, miał po prostu nosie miał wszystkie religię, kościoły i sekty. Nie uznając żadnej świętości zaczął swoją karierę piracką od plądrowania świątyń wzdłuż wybrzeży Parsy i Wolnych Marchii.

Występki te szokowały nawet najgorszych piratów, którzy mimo wszystko mieli jakieś zasady albo, chociaż wierzyli w przesądy. Plądrując i grabiąc w kilka miesięcy zdobył lub kupił pięć statków a po dziesięciu latach była ich blisko pięćdziesiątka, co stanowiło największą pojedynczą siłę na morzach i oceanach.

Niestety taka flota nie mogła płynąć wspólnie, dlatego Gibon podzielił flotę sam zostając na czele kilku statków a całą resztą koordynował w coraz mniej kontrolowany sposób. Wszystko posypało się zupełnie, gdy podczas rejsu napotkał na flotę Srebrnej Kompanii, która po rozpoznaniu obcej floty ruszyła do ataku zatapiając niemal wszystkie statki.

Upokorzony pirat wiedział, że kapitanowie, którzy mu podlegali już wiedzą o jego porażce i obwołali się wszyscy jednocześnie następnym pirackim Admirałem. Gibon wiedział, że jeśli ma znów wrócić na morski tron i ukarać swoich niewiernych wasali-kapitanów, musi zebrać więcej statków a do ich zakupu potrzebny był skarb wielki jak Parskie latyfundia a takie bogactwo można było znaleźć nietknięte tylko w Telamor.

Chęć zemsty, chciwość i ambicja były jedynymi wartościami, które Gibon mógł uznawać za święte i niezaprzeczalne w tym pustym i pozbawionym cudów świecie.

Pogrążony w ponurych myślach i wspomnieniach nie zauważył różnicy w aurze, jaka otaczała jego załogę ani zniknięciu nawiedzonego oficera i strachliwego majtka.

Im bliżej byli centrum tym droga była coraz mniej zawalona gruzem a ruiny były zdemolowane w bardziej regularny sposób. Potwierdzało to tylko teorie historyków, że większość zabudowy w centrum została stworzona przy pomocy magii.

Profesor z ponurym uśmiechem spoglądał na wzgórze w centrum miasta. Ostatnie lata spędził na nudnym i mało zadawalającym badaniu tajemnic tego miasta przy pomocy starych inskrypcji, legend i całej masy ludowych podań. W końcu, gdy dowiedział się gdzie mogą się kryć ostatnie warte wysiłku relikty, napatoczyła się banda piratów, która mogła zepsuć wszystkie jego plany.

-Jeżeli ta banda troglodytów wkurzy mnie jeszcze trochę to po prostu ich zabiję-pomyślał uczony ściskając w złości zęby.- Nie mogę zmarnować kolejnych lat muszę ich jakoś podejść tylko jak… Mam! Ten nawiedzony oficer może mi…

Rozglądając się Profesor odkrył jednak dobijającą prawdę. Pekko zniknął a wraz z nim ten ciekawski majtek. To już było już dla niego zbyt wiele. Z niewzruszoną miną schował ręce do kieszeni, w której ukryty był pierścionek. Walczył z usilną chęcią użycia go tak szybko jak się da, ale powstrzymywał go zdrowy rozsądek. Nie wiedział w końcu jak okolica by zareagowała. Wiedział co skrywają Gładokrwiaki lepiej niż ktokolwiek. Zresztą nie tylko wiedział.

On wszystko widział!

Widział wyraźnie jak strzępki dusz wolno owijają się wokół nich, szczególnie zaciekawione Gibonem i resztą jego załogi. Od niego samego duszę trzymały się z dala, jakby był gnijącym kawałkiem mięsa na leśnej drodze. Ta niechęć była mu jednak na rękę, gdyż sam widok był wystarczająco stresujący.

-Hej, panie uczony, daleko jeszcze?-Spytał się któryś z piratów zza jego pleców.-Chodzimy tak już z pół dnia! Tak jak Pekko myślę, że… Chwila, a gdzie się podział ten nawiedzony dziwak?

-Odłączył się wraz z tym majtkiem dobrą godzinę temu panie Zoro, zastanawiałem się kiedy to ktoś zauważy, niestety srodze się na was zawiodłem-odpowiedział Profesor odwracając się lekko i pokazując zaskakująco wredny uśmieszek.- Jeśli zaś chodzi o nasz cel to mamy go właśnie przed sobą! Spójrzcie przed siebie!

Przed nimi na niewielkim wzniesieniu stała nienaruszona przez czas wieża. W bardziej normalnym miejscu ta budowla nie wywołałaby choćby odrobinę zaciekawienia, nawet ze strony dziecka, które całe życie mieszkało w szopie na wsi. Przypominała do bólu przeciętną basztę w jakimś zapuszczonym miasteczku, w którym nikomu by się nie chciało naprawiać cokolwiek, bo i tak wszystko w końcu pójdzie w cholerę przez brak pieniędzy i ogromu pracy.

Telamor do normalnych miejsc stanowczo nie należał i przez to wydawała się jakby wieża pochodziła z kompletnie z innego świata, z którego przecież wrócili.

Podniecona grupka z trudem wdrapywała się na wzgórze, które kiedyś musiało być niemal całkowicie zarośnięte. Spowodowało to, że pył bez przeszkód osiadał w tym miejscu skutecznie odcinając resztę centrum od niezwykłej budowli na szczycie wzniesienia.

Zoro, pełniący kiedyś funkcję dowódcy oddziału abordażowego wystrzelił jak z armaty do przodu przeganiając wszystkich i jako pierwszy wchodząc na szczyt nie słuchając okrzyków sprzeciwu kapitana i reszty załogi. Wszyscy chcieli mieć swój uczciwy (przynajmniej dla nich) w skarbie i chcieli porządnie zrugać kamrata za takie wyczyny.

Gdy w końcu dobiegli do niego rozległ się jakiś świst i Zoro nagle padł na plecy przewracając stojących za nim piratów. Pierwsze, co zobaczyli to przerażone spojrzenie swojego kamrata, jakie widzieli u niego po raz pierwszy. Drugą rzeczą był bełt, który wbił mu się głęboko w czaszkę i wywołał wspomniany świst.

- Oj wybaczcie mi panowie! Celowałam w małpę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz