niedziela, 4 sierpnia 2019

Rozdział 12-"Śliwówka czy śliwowica? Pojawienie się Diogenesa!



Laura szła cała rozpromieniona po mieście, ubrana już w swoje stare ubranie. Sorkvild i Dick wyglądali jednak na nieco przybitych. Czarodziej ciągle martwił się o Fergusona, jednak od ciągłego użalania się ratowała go ciekawość. Co chwila rozglądał się po uliczkach Paludy, obserwując mieszkańców wracających do codziennego życia po dość gwałtownej nocy.

Przemytnicze miasteczko zbudowane było na kształt półksiężyca tak aby wszystkie główne uliczki w końcu prowadziły do zatoki. Pierwszymi budynkami jakie można było zauważyć, były wielkie magazyny, które były non stop bacznie pilnowane przez ludzi Białego Misia. Gdy nieco się zagłębiło w głąb ciasnych przejść, znajdywało się dziesiątki najróżniejszych sklepików, straganów i karczm z których zwłaszcza te ostatnie przynosiły handlarzom ogromne zyski.

Laura nigdy nie była w tym mieście, toteż kierowała się tam, gdzie prowadził ją instynkt lub zwykła ciekawość. Wchodziła do praktycznie każdego mniejszego czy większego stoiska z jedzeniem, kupowała skandalicznie drogie przekąski i tanich, zupełnie nie kobiecych ubrań.

Sorkvilda początkowo irytowało to ciągłe opóźnianie spaceru, jednak sam korzystając z okazji pokupował trochę dziwacznych ziół z północy i sporą ilość zaskakująco tanich srebrnych bibelotów. Pomimo, że ceny srebra ostatnimi czasy latały w górę i w dół, to w Paludze niezmiennie było ono tanie jak słoma, w końcu kradziony przez piratów towar, zawsze jest sprzedawany za bezcen.

Kupno srebra było w gruncie rzeczy dobrą inwestycją jednak miarka się przebrała gdy czarodziej postanowił odwiedzić wróżbitkę. Dick, którego krewni parali się tym zawodem powiedział, że nie pójdzie tam za żadne skarby świata a, że tylko jemu zostało pieniędzy pożyczonych od Białego Misia musiał się z nim zgodzić, zwłaszcza, że mieli jeszcze posiedzieć trochę w tawernie na skraju miasta.

Odciągnąwszy Laurę od stoisk, szybko ruszyli wzdłuż zatoki aż znaleźli się tuż przed górą, gdzie mieściła się pokaźnej wielkości karczma z szyldem na którym napisane było: „U bezrękiego mańkuta”.

-Dziwna nazwa-mruknął Sorkvild stojąc przed wejściem.- Nie wystarczyłoby powiedzieć: „U bezrękiego”?

-Podobno ta nazwa była wtedy zajęta przez wyjątkowo tani burdel a Baryna Senior wolał unikać napalonych zboczeńców w swoim lokalu-odpowiedział mu Dick, który podszedł do drzwi. Chwycił za klamkę, jednak powstrzymał go Sorkvild, który chwycił go za ramię.

-Nie wspominaj tylko, że mój pierścionek z niespodzianką wykończył jego syna-wyszeptał czarodziej.

-Spokojnie to nie jest jego krewny- uspokoił go Dick.-Stary Baryna był kiedyś kwatermistrzem na „Cichym Ryku” ale zrezygnował gdy przydzielono mu pomocnika. Śmiertelnie się obraził na Gibona i odszedł z załogi.

-I ten młodszy, który się zatruł miał to samo imię?

-No cóż…-pirat zamyślił się, nieco zakłopotany.- Miał chyba jakieś inne imię, ale wszyscy z przyzwyczajenie wołali na niego Baryna. W gruncie rzeczy wymieniliśmy jednego grubasa na drugiego…

Cała trójka weszła do środka. Laura wraz z Sorkvildem mimowolnie mruknęli z podziwem na widok wnętrza. Z zewnątrz tawerna wydawała się być ciasną spelunką w której przez ścisk, więcej piwa kończyło na podłodze niż w gardle. Jak się okazało były to tylko pozory, gdyż znaczna część głównej sali i cała kuchnia, umieszczone były w poszerzonej jaskini wyżłobionej w górze. Tawerna w grocie, była ogromna, pełna ław, stołów i krzeseł, jednak tak wcześnie rano siedzieli tutaj jedynie wytrawni pijacy, którzy mimo, że spędzali na piciu większość życia to mieli na tyle godności i pieniędzy by trzymać się z daleka od tanich spelun.

Za długą ladą, zrobioną z drogiego drewna stał siwy i pomarszczony staruszek, który popijał jakiś kolorowy i zapewne drogi alkohol. Z wyraźnym wysiłkiem podniósł głowę i spojrzał na nowych gości.

-DICK!-krzyknął tak głośno i tak nagle, że nawet najbardziej pijani goście podnieśli głowy i rozglądnęli się z przerażeniem.- Mój ulubiony mały pirat z wielkiego miasta-parsknął śmiechem i podszedł do nich lekko się chwiejąc. Mocno wyściskał Dicka, lekko go nawet podnosząc.

-Dobra, dobra Baryna, też się cieszę, że cię widzę-jęknął młody pirat- Weź mnie teraz puść, jestem już na to za stary, ba byłem za stary gdy jeszcze byłeś w załodze!

-Racja, racja-wymruczał staruszek wracając za ladę.-No to jak? Kubek whisky na dobry dzień? Pierwsza kolejka na mój koszt! Oczywiście pod warunkiem, że co nieco mi opowiesz. Prawda to, że Srebrna Kompania dorwała „Cichy Ryk”?

-Dorwała i zatopiła-odparł Dick biorąc mały łyczek.-Ale dwudziestka przeżyła i wylądowaliśmy na tej wyspie.

-Cholera, przynajmniej powiedz, że ten gówniarz co mnie zastąpił jest już na dnie morza!

Dick uśmiechnął się wyczuwając okazję do kilku darmowych kolejek. Jednym ruchem wypił cały kubek i gdy znów został napełniony zaczął mówić dalej:

-Spokojna głowa, na własne oczy widziałem, jak zatruty został tak mocnym syfem, że aż mu krew z oczu poleciała. Możesz podziękować za to temu to profesorowi Sorkvildowi- powiedział poklepując czarodzieja po ramieniu.-A ta zabójcza piękność sprawiła, że głowa Gibona jest już wiele mil od jego kręgosłupa!

Dick nagle poczuł nagle, okropne zimno na całym ciele. Bez wątpienia nie byłą to wina pogody więc przyczyna musiała być jedna. Jego instynkt przetrwania dał o sobie znać, po raz pierwszy odkąd odeszli z nawiedzonego miasta. Nawet wtedy gdy niedźwiedziopodobny olbrzym chciał ich zabić, nie czuł aż tak dużego zagrożenia.

Coś dotknęło jego ramion. Zarówno Sorkvild jak i Laura położyli na nich swoje dłonie mocno je zaciskając. Głowy mieli spuszczone w dół, jakby ich irytacja którą wywołał pirat była tak silna, że nie mieli nawet sił by na niego spojrzeć.

-Nie powinieneś chyba mówić takich żartów Dick-powiedziała z lekkim uśmiechem Laura, której ręka nie mogła przestać drżeć.

-Próbowanie wyłudzenia bezpłatnych kolejek, takimi historyjkami może przynieść ci pecha-dodał Sorkvild, którego mina daleka była do uśmiechu.

Baryna spoglądał z zaciekawieniem na trójkę gości wyciągając z kieszeni papierosa. Musiał w tym momencie zapalić, dziękując bogom, że nie jest teraz na miejscu Dicka.

-Wiecie to wszystko bardzo ciekawe ale wiem o tym od wczoraj-powiedział barman po czym mocno się zaciągnął.-Pan burmistrz był tu w nocy i sporo mi powiedział, jak zwykle oczekując darmowego piwa!

-Pppowiedział wszystko?-jęknął blady na twarzy Sorkvild.- Naprawdę wszystko?

-A no tak! Paskudnie się rozgadał, ten stary zgred!-zaśmiał się Baryna.-Gdy miasto się ewakuowało ja spałem, toteż byłem jedynym karczmarzem w okolicy. Pół nocy gadał o waszej czwórce, o tym kto zabił Gibona, kim wy w ogóle jesteście i tak cały czas-rzucił wypalonego do połowy papierosa na ziemię.-Szczerze to słuchało się go całkiem nieźle, tylko potem zaczął coś pitolić o ruszających się kamieniach, czarodziejach i zabójczyni która zna Dim Mak.

-Co… co to znaczy?-spytał Dick unikając patrzenia na Laurę.

-To fachowa nazwa na tak zwany „cios śmierci”. Podobno osoba która zna tę technikę może zabić jednym uderzeniem-odpowiedział z lekceważeniem w głosie stary barman.-Oczywiście od tego momentu wiedziałem, że zaczyna ubarwiać całą historię ale przez grzeczność go słuchałem. Gdy zaczął mówić o gadającym łbie Łysego Gibona, którego trzyma w kominie, tak się wkurwiłem, że kazałem mu wypieprzać z mojego lokalu i zapłacić za piwo które wypił, wliczając te kilka litrów które nie trafiły mu do gęby tylko na podłogę!

-Sam ubarwiasz historyjki-mruknął Dick bawiąc się szklanką.-Patrząc na te wory pod oczami i fakt, że zamiast whisky nalałeś mi zimnej herbaty, wnioskuję, że musiałeś słuchać tego pitolenia całą noc.

-A żebyś kuźwa wiedział!-jęknął Baryna.-Będąc szczerym zrozumiałem co piąte słowo, tak mi się spać chciało. Mówiąc szczerze to mam dosyć historyjek na najbliższy czas, wystarczy mi wiadomość, że Gibon i ten grubas, który mnie zastąpił już gryzą ziemię, nieważne czy ich zabiła mistyczna mniszka czy cholerny prestidigitator.

-Oszczędzimy ci gadaniny staruszku-powiedziała Laura, nieco roźluzniona postawą barmana.-Jeśli mógłbyś to przynieś mi coś słodkiego do picia.

-Mi także-dodał Sorkvild.-I niech nie będzie zbyt mocne, muszę się odstresować a nie urżnąć w trupa.

Barman kiwnął głową i wyszedł na zaplecze szukając coś dla oryginalnych klientów. Przez ten czas młodego pirata ostro pouczono by nie zdradzał ich sekretów, tak lekkomyślnie.

Po dłuższej chwili wrócił Baryna trzymając w rękach trzy butelki. Na jednej z nich był duży i widoczny dla nawet najbardziej pijanego człowieka napis „Whiskey”, pozostałe były bez etykiet wypełnione jakąś .

-No dobra zagrajmy w pewną grę-uśmiechnął się niecnie barman.-W jednej z tych butelek jest słodka do bólu śliwówka, natomiast w drugiej jest śliwowica, która dla nawet przeciętnego alkoholika nie różni się niczym od spirytusu.

-I na czym ma polegać ten zakład-spytała zaciekawiona Laura.-Mamy zgadywać co pijemy?

-Co? Jasne, że nie to by było za proste!-parsknął Baryna.-Zgadniecie co jest w butelce zanim ją wypijecie! Jeżeli zgadniecie w której jest pożądana przez was śliwówka, oddam ją za darmo, jeśli jednak nie traficie to będziecie musieli wypić całą butelkę śliwowicy a do tego zapłacić podwójną stawkę. Co wy na to?

-A gdybyśmy nie chcieli grać w tą głupotę i po prostu kupić śliwówkę?-spytał się ponuro Sorkvild.- Zwykła cena wzrośnie trzykrotnie?

-Pięciokrotnie-odpowiedział barman.-Możecie także po prostu wyjść ale daje wam słowo, że to praktycznie jedyna karczma w tej dziurze, gdzie alkohol jest poniżej 10 procent!

Sorkvild chciał zrezygnować, argumentując, że to niemożliwe by nie znaleźli lekkiego alkoholu w całym mieście, jednak Laura i Dick połknęli haczyk. Uważnie obserwowali oba butelki, sprawdzali czy coś w środku nie pływa i próbowali wywąchać czy coś nie ucieka.

Niestety wszystkie były szczelne i niezbyt przejrzyste toteż nie mieli pojęcia co robić. Błagalnym wzrokiem trącili Sorkvilda który spojrzał na oba butelki marszcząc czoło.

-Więc mówisz, że w jednej z tych butelek jest śliwówka zgadza się?-spytał się Baryny, który kiwnął głową zachowując pokerową twarz, jakby grali właśnie o ogromne sumy.

Czarodziej odsunął oba butelki na bok i chwycił whisky.

-A więc zgodnie z obietnicą wypijemy ją za darmo-powiedział Sorkvild, czym wywołał głośny śmiech u barmana.

- Cholerny geniusz, to była moja ulubiona sztuczka-pokręcił głową z niedowierzaniem.-Nikt nigdy nie przygląda się trzeciej butelki! Jak to odgadłeś?

-To proste, w pierwszych dwóch musiał być ten sam płyn, ponieważ…

Wyjaśnienie czarodzieja przerwał głośny gwizd, tak mocny niczym róg bitewny. Laura i Sorkvild drgnęli nerwowo, jednak pozostali ludzie zebrani w karczmie nie zwrócili na niego większej uwagi.

-Co to…

Kolejny raz ten sam gwizd przerwał mu w połowie. Zdenerwowany czarodziej przez dłuższą chwilę siedział cicho, oczekując trzeciego sygnału.

-Gdyby mieli gwizdać, już by to zrobili-mruknął Baryna, odgadując jego obawy.-To sygnał, który zwiastuje nadejście statku i rozkaz otwarcia bramy-wyjaśnił.- Trzy gwizdy to planowana wcześniej dostawa, dwa oznacza nieumówionych gości a jeden sygnalizuje atak z morza.

-Nie powinno być odwrotnie?-spytała się Laura.-Zazwyczaj trzy sygnały oznaczają największe kłopoty.

-Zazwyczaj zaraz po pierwszym sygnale, obsługujący róg, albo w tym przypadku gwizdek, kończy trafiony z armaty, kuszy czy cholera wie co jeszcze a wtedy wszyscy myślą, że wszystko gra i kończą z nożem w przysłowiowej dupie.

Gdy Baryna skończył mówić, rozległ się duży huk, jak przy trzęsieniu ziemi. Cała góra zaczęła drżeć, wraz z jaskinią w której mieściła się karczma. To nie było jednak trzęsienie ziemi. Bez wątpienia było to nieco nieprzyjemne ale dało się bez problemu utrzymać na nogach, zwłaszcza dla przyzwyczajonych do tego bywalców karczmy.

-Mamy nieznany statek, który zna sygnał i chcę wejść-powiedział Baryna.-Zaraz otworzą kamienną bramę, jeśli to wasz pierwszy raz to wyjrzyjcie przez okno, widok jest niezapomniany!

Laura z Sorkvildem podbiegli do okna a za nimi znacznie bardziej opanowany Dick, który już miał okazję zobaczyć jak działa ten nieznany większości ludzi cud techniki.

Gdy kilkadziesiąt lat temu Biały Miś zrezygnował z kariery pirata i łowcy czarownic, postanowił wrócić na swoją wyspę, daleko w północnej części Archipelagu Chaosu, gdzie miał spędzić żywot na siłowaniu się z dorównującymi mu niedźwiedziami. Pech chciał, że rozbił się na zachodzie wyspy i gdy podróżował do Kiełka, jedynej zamieszkałej przez ludzi osadzie na wyspie, trafił na ślad ukrytej w górach wioski.

Wtedy to, odkrył mechanizm otwierający przejście do oceanu, nie zastanawiał się zbyt długo zanim postanowił osłodzić sobie ostatnie lata życia. Zebrał wokół siebie kupców, handlarzy i przewoźników, dzięki którym zdołał stworzyć małe przemytnicze imperium, które było równie wielką solą w oku co najbardziej agresywni piraci.

Zrujnowane miasteczko odbudowano i nazwano je Paludą, na cześć jakiejś legendarnej istoty z Archipelagu Chaosu o której w zasadzie nie wiedział nikt oprócz założyciela.

Lata mijały a Kamienne Wrota Paludy otwierały się coraz częściej na wszelkich typków spod ciemnej gwiazdy, podróżników, poszukiwaczy a nawet zwyczajnych ludzi, szukających miejsca na świecie. Wszyscy byli mile widziani w mieście niepokonanego Białego Misia, którego sama postać budziła grozę i poważanie nawet po upływie tylu lat.

Nikt do tej pory nawet nie próbował podważyć jego władzy z prostego względu. Tylko on wiedział na jakiej zasadzie działają Kamienne Wrota, toteż jakakolwiek próba pozbycia się go skutkowałaby utratą zysków, nie wspominając już o tym, że taka próba byłaby równa samobójstwu.

Z początku nic się nie działo, ale wtedy zauważyli, że robi się coraz ciemniej. Przyjrzeli się uważniej skalnej ścianie. Ona nie stała w miejscu, tylko wznosiła się ku górze zasłaniając słońce. Już po chwili uniosła się nad wodę i jednostajnie uniosła się setki metrów nad ziemią, oblekając całe miasto w jeszcze większy mrok.

Wtedy to zobaczyli statek, który z pomocą wioseł kierował się w stronę najbliższego wolnego molo, gdzie już uwijali się pracownicy gotowi na przyjęcie gości.

Laura stawała na palcach, wystawała przez okno i przekręcała tak mocno głowę jak tylko się dało, jednak ciągle nie potrafiła zobaczyć bandery. Jedyne co widziała to burtę statku i stopy chodzących po nim ludzi.

-Nie da rady panienko nic nie zobaczysz-krzyknął zza lady Baryna.-Znając życie zaraz ktoś przyjdzie z tego statku by się napić.

Okręt zniknął z pola widzenia a brama zaczęła się zamykać, zasłaniając widok na szerokie wody oceanu.

-Co to może być za statek staruszku?-spytał się Dick gdy wszyscy usiedli z powrotem przy ladzie.

-Sam słyszałeś, że były dwa gwizdy dzieciaku-mruknął barman, urażony odniesieniem do jego wieku.-Może to być ktokolwiek począwszy od piratów po uchodźców z północy!

-Nielegalnych imiglantów-jęknął ktoś pod stołem.-Zabwali mi łobotę…

-Zamknij mordę Elias, oni nikomu nie zabierają robotę, są na to za głupi!-odkrzyknął Baryna.-Poza tym ty tu pracujesz od czterech lat!-barman pokręcił głowę z beznadziei i zwrócił się z powrotem do gości popijających darmową śliwówkę.-Ten idiota jak się upije zapomina wszystko sprzed kilku lat! Wczoraj myślał, że jest nastolatkiem i postanowił poderwać pierwszą spotkaną na ulicy dziewczynę, która jak się potem okazało byłą dziwką której zaproponował....

I zaczął opowiadać o wyczynach swojego pracownika. Minęło sporo czasu, Baryna już kończył opowiadać kolejną historię gdy do karczmy wpadł wysoki, ubrany w strój pracownika portu mężczyzna, który wyglądał jakby miał ochotę coś rozwalić z wściekłości.

-Cześć Dudek-powiedział niezbyt tym przejęty barman.-Co dla ciebie?

-Szklanka czystej i kufel piwa do popitki-odpowiedział i usiadł przed ladą obok Sorkvilda.-Jak tylko zobaczyłem ten cholerny statek, poleciałem do kierownika i poprosiłem o dzień wolny.

-Największy pracoholik wśród szkutników w Paludze wziął urlop? Kto taki przypłynął, Derenhallczycy?

-Zgadłeś, dokładnie oni-odpowiedział mężczyzna, zwany Dudkiem. Laura poruszyła się niespokojnie.-Normalnie mam gdzieś kto skąd pochodzi, ale poczułem, że lepiej będzie jak będę unikał tych skurwieli jak ognia! Co Biały Miś sobie myśli pozwalając im tu przypływać? Czy ty wiesz jaką mieli flagę na maszcie?

Nim zdążył zaspokoić ciekawość wszystkich w miarę przytomnych ludzi w karczmie, ktoś wszedł do środka.

Była to osoba niepospolitej postury, wielka i szeroka w barach. Nie był tak wielki jak Biały Miś, jednak dwumetrowi ludzie i tak musieli mu się wydawać śmiesznie mali. Ubrany był w futrzaną kurtkę a brodę miał owiniętą futrzanym szalem z jakiegoś nadmiernie włochatego stworzenia. Gdzieniegdzie widać było wystające z kieszeni, czarne ptasie pióra. Najbardziej rzucał się w oczy topór, który nosił na plecach. Ogromny oręż wydawał się niedorzecznie wielki i nawet wielki siłacz miałby problem z podniesieniem go, nie mówiąc już o zadaniu nim ciosu.

-Ze wszystkich karczm akurat wybrał tę-jęknął Dudek dając znać Barynie, że zamawia kolejny kieliszek.

-Tak… po prostu musiał wybrać to miejsce-powiedziała cicho Laura, chyląc głowę w dół.

Nowy gość podszedł do lady obrzucony spojrzeniami niemal wszystkich zebranych. Od razu można było poznać, że mają przed sobą Derenhallczyka. Blada skóra, całe ciało pokryte tatuażami i oczy, które przynosiły pecha każdemu który w nie spojrzał.

W połowie drogi do lady nagle stanął, zdjął z pleców swój topór i uniósł go nad ziemią. Zdawało się, że ledwo go trzyma, bo nagle jego ręce zaczęły dygotać i broń poleciała w dół.

Baryna przeklął spodziewając się ogromnej dziury w podłodze, jednak gdy spojrzał w dół zobaczył, że ostrze zatrzymało się tuż nad ziemią. Zatrzymanie czegoś takiego musiało wymagać monstrualnej siły. Przybysz jak gdyby nigdy nic podniósł topór jak piórko, podrzucił nim tak, że zrobiło obrót w powietrzu i gdy go złapał, schował je za plecy.

-Uwielbiam straszyć ludzi, udając, że jestem pierdolonym świrem-powiedział szeroko się uśmiechając zza zakrywającego mu twarz szalika . Podszedł do lady czując, że wszyscy na niego popatrzą i krzyknął na cały głos.-Karczmarzu, stawiam wszystkim tu zebranym kolejkę! Dzisiaj niech wiedzą, że stawia im Havran „Diogenes” Fore!

Derenhallczyk usiadł przed Baryną, który z wymuszonym uśmiechem przyjął od niego sporą ilość parskich sparków i zaczął nalewać wszystkim tanie trunki.

Przybysz zdawał się nie zwracać uwagi na siedzących po jego lewej stronie Dicka i Dudka, ale z zaciekawieniem spojrzał na Sorkvilda.

-My się chyba znamy-powiedział marszcząc brwi.-To było chyba na Ticsus dwa lata temu zgadza się? Pan Douglas, asystent Profesora Anaruka, zgadza się?

-Tak, oczywiście, to ja-odpowiedział lekko zakłopotany czarodziej.-Przepraszam, jednak ja pana zupełnie nie poznaje.

-Och nic nie szkodzi, to było duże przyjęcie. Rozmawiał pan długo z moim ojcem, Kastielem Fore, pamięta pan?

-Ach tak, jego kojarzę, bardzo bystry i niezwykle wygadany człowiek… Ach już pamiętam! Stał Pan przy jego boku ale nie odezwał się Pan ani słowem…

-To nie było moim zadaniem-uśmiechnął się tajemniczo mężczyzna, po czym spojrzał dalej na wpatrzoną w szklankę Laurę.- A ta piękna dama to wasza towarzyszka? Miło panią poznać, czy ma pani…

-Przestań pieprzyć Havran- warknęła Laura obrzucając go pogardliwym spojrzeniem.-Wiedziałeś kim jesteś co najmniej od chwili w której przekroczyłeś próg tej speluny!

-No no tylko nie spe…-Baryna chciał zaprotestować ale tuż przed nosem mignęło mu ostrze topora. Derenhallczyk musiał zaskakująco szybko zdjąć broń, zamachnąć się nią i teraz tuż przed Laurą wisiało ostrze, którym pozornie żaden człowiek nie mógł skutecznie władać.

-Kopę lat Laura-powiedział pozbawionym emocji głosem, Havran.-Dziesięć lat minęło a ty dalej pyskata? Może dziś w końcu uda mi się to zmienić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz