sobota, 15 czerwca 2019

Rozdział 6-"Gładokrwiaki opuszczają swoje ciała"





Gdy czarodziej zniknął im z pola widzenia pozostała trójka padła na ziemię i chwyciła się za wystające z podłogi kawałki skał. Zgodnie z przewidywaniami Sorkvilda, niecałą minutę później wisieli swobodnie, kurczowo trzymając się podłogi, która stała się ścianą.

Laura, która miała najmniej problemów z utrzymaniem się, spojrzała w dół próbując dojrzeć, lub chociaż usłyszeć zwariowanego czarodzieja, który czuł się tu jak u siebie w domu. Nie potrafiła zrozumieć jak mógł tak pewnie podejmować decyzje w tak absurdalnych sytuacjach.

Najpierw gdy schodzili w dół po drabinie, którą znaleźli w wieży, Sorkvild postanowił po chwili schodzenia, że muszą teraz się wspinać. Nie wydawał się ani trochę zaskoczony gdy wracając tą samą drogą zamiast wrócić do wieży wylądowali w jakimś dziwacznie zapętlonym korytarzu wypełnionym malunkami kruków. Nawet zniknięcie drabiny nie ruszyło go ani trochę. Laura była już pewna, że jeżeli ma przeżyć, to najlepsze szanse będzie miała u boku tego czarodzieja.

Bez obdarowywania słowa albo chociaż spojrzenia na męczących się niemiłosiernie piratów puściła się kamienia, odbiła się nogami i wskoczyła w dół jak nurek wskakuje do głębokiej wody.

Dick krzyknął za nią, lecz ona również zniknęła w ciemnościach. Młody pirat spojrzał zatem na Pekka, który z zamkniętymi oczami kiwał głową jak mnich, który zasnął w trakcie medytacji.

-Hej kapitanie wstajemy!-krzyknął, lekko szturchając go wiszącą swobodnie nogą. Pirat otworzył oczy i spojrzał zniesmaczony na Dicka, który lekko już uspokojony mówił dalej-Tamta dwójka zleciała w dół a my i tak zaraz spadniemy więc jak będzie? Puszczamy się?

Pekko nie odpowiedział tylko podciągnął się i jedną ręką chwycił inny kamień umieszczony nieco wyżej. Wyglądało na to, że zamierza się wspinać w górę. Powtórzył to parę razy i gdy upewnił się, że wspinaczka jest możliwa spojrzał w dół na wciąż wiszącego niżej Dicka.

-Nie ufam tej dzikiej zabójczyni a tym bardziej temu całemu Sorkvildowi- powiedział Pekko.-Tacy jak on kierują się jedynie własną ciekawością nie zwracając uwagi na to co się dzieje dookoła nich. Jeżeli pójdziemy jego śladem, możemy natrafić na jakąś okropność, na którą będziemy wabikiem.

Przerwał na chwilę swój wywód i po chwili wahania znowu spojrzał w dół, gdzie Dick już powoli zaczął się wspinać. Ich spojrzenia spotkały się, a w spojrzeniu młodego pirata widać było lojalność i determinację. Pekko uśmiechnął się szeroko obnażając swoje zęby.

-Zresztą i tak lepiej wychodzimy na trzymaniu się z tyłu. Znajdziemy wyjście na własną rękę! Jeżeli czarodziej mówił prawdę to wspinając się powinniśmy się znaleźć przy wejściu do wieży!

Dick ochoczo przytaknął mu i już po chwili zrównali się i dalej wspinali się obok siebie a ich zapał nie słabł ani trochę mimo upływającego czasu i coraz słabszych mięśni.

Wspinaczka szybko się jednak zakończyła gdyż obaj piraci w tym samym momencie przywalili w coś głowami. Zaskoczeni spojrzeli ku górze wyciągając ręce. Wzrok mówił im, że nic nad nimi nie ma, lecz dotyk mówił zupełnie coś innego.

-To iluzja-powiedział Pekko mrużąc oczy.-I to cholernie dobra, wygląda jak prawdziwa!

-A to nie jest przypadkiem główna cecha jakiejkolwiek iluzji?-spytał Dick, grzebiąc w swojej kieszeni.-Jak dla mnie to nic takiego niezwykłego, zwłaszcza po tym co dzisiaj widzieliśmy.

-Niby racja, ale trzeba przyznać, że to iście mistrzowska robota. Nie ma żadnych zakłóceń ani różnego rodzaju rozmyć. Te podziemia nawet jak na standardy magów są dość potężnie zaczarowane.

-Profesor…znaczy się Sorkvild, chciał dotrzeć do jakiejś wieży w centrum która podobno ocalała przed zniszczeniem. Myślisz, że jesteśmy tuż pod nią?

-Na pewno tak jest-odparł Pekko spoglądając w stronę Dicka.-Czekaj! Co ty chcesz zrobić?-spytał zdziwiony, widząc jak pirat nakłada na rękę jakiś materiał.

-Zamierzam rozwalić ten sufit gołymi łapami-odparł spokojnie Dick.-Mimo, że nic nie widać to jeśli mój węch i dotyk się nie mylą to ściana jest zrobiona z drewna, które jest już bardziej zgniłe niż w mojej starej kajucie. Powinno się udać ją rozwalić a ten kawałek skóry jest na wypadek drzazg.

-Drewno mogło być wzmacniane ćwiekami, nie mówiąc już o tym, że po drugiej stronie może być lita skała!

Dick zarechotał pukając w sufit szukając najbardziej osłabionego punktu. Jakoś nie bardzo chciało mu się wierzyć, że cokolwiek tutaj trzeba robić ze zdrowym rozsądkiem.

Wymierzył cios i uderzył. Pierwsze uderzenie było bezgłośne, zupełnie jakby bił powietrze, jednak ból w ręce mówił mu co innego. Upewniwszy się, że ręka jest cała, przywalił po raz kolejny.

-Moja ręka zniknęła-jęknął obolały Dick, szarpiąc swoim ramieniem.-Chyba mi się udało przebić… Czekaj… coś tam mam! To chyba jakiś pręt, spróbuje go pociągnąć!

Pirat, próbował po omacku coś znaleźć, starając się przy tym utrzymać równowagę, gdyż na ten moment tylko jedna ręka powstrzymywała go przed lotem w dół.

Nagle krzyknął z bólu i wyszarpał szybko rękę. Zauważywszy że to tylko drzazga uspokoił się i spojrzał w górę szeroko otwierając oczy. Jakimś dziwnym sposobem sprawił, że sufit stał się wyraźnie widoczny.

Tłumiąc śmiech Pekko szturchnął Dicka i wskazał palcem na coś nad nimi. Była to klamka. Wściekły na siebie Dick nacisnął na nią mocno a po nagłym stuknięciu ściana uniosła się i rozdzielając się na boki odsłaniając wejście.

Zmęczeni piraci wgramolili się do środka masując obolałe mięśnie i rozglądając się dookoła po dziwnym pomieszczeniu nie mogąc z wrażenia powiedzieć słowa.

Znajdowali się w niezwykle osobliwym pokoju wypełnionym oszklonymi szafami. W środku nich, na półkach leżały dziesiątki jak nie setki książek o prostych okładkach pozbawionych tych typowych dla bogatych bibliotek pięknych kolorowych linii łączących winiety każdego dzieła, które sprowadzono do rangi ozdoby.

Te książki były książkami badacza. Stare, brudne i pełne plam, które pochodzenie jest tajemnicą nawet dla właściciela. Nieznane dla piratów była również ich zawartość, gdyż żadna nie była opisana.

Pekko otworzył jedną szafkę, niszcząc szklane drzwiczki, które po latach miały już zniszczone zawiasy i wyciągnął pierwszą lepszą książkę. Przeglądnął kilka stron i podał ją Dickowi.

-Wszystko jest w języku Telvanów, nikt nim dzisiaj nie mówi oprócz starców na uczelniach-powiedział lekko zawiedzionym tonem.-Znając życie wszystko jest w języku dawnych czarodziejów.

-No nie do końca, ta jest po Derenhallsku- powiedział Dick, biorąc do rąk kolejną już książkę.-Nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś tak ładnie pisał w języku tych dziwaków z południa. Znasz może ten język? Większość załogi była pewna że jesteś z południa.

-To że ktoś żyje na swój sposób i nie lubi obcych nie znaczy, że jest dziwakiem-odpowiedział Pekko, choć krzywiąc się na wieść, że ktoś go mógł brać za Derenhallczyka.-Mówiąc szczerze to poznałem kiedyś pewną magnatkę z klanu Magyr, gdy byłem trochę młodszy od ciebie-westchnął wspominając dawne czasy.-Oczywiście poza łóżkiem nie rozumiałem ani słowa z tego co do mnie mówi. Skończyło się na tym, że musiałem uciekać za morze bo ten babsztyl mnie wystawił i jeszcze dołożył nagrodę za moją głowę!

-Biedaczysko-mruknął rozbawiony Dick, nie doprecyzowując o kogo mu chodzi.

Znudzeni piraci przeglądnęli część książek, w końcu jednak uznając, że nie ma to żadnego sensu. Nawet gdyby jakimś cudem znali ten język to i tak przeczytanie czegokolwiek zajęłoby masę czasu. Ktokolwiek pisał w nich, musiał być wyjątkowym dziwakiem, gdyż pisał niespotykanie drobnymi literkami, przez co na jednej stronie znalazłoby się spokojnie po kilka tysięcy słów.

W pokoju były dwie drogi wyjścia: nieskończony korytarz pod nimi oraz niewielkie drzwiczki. Obaj zgodnie doszli do wniosku, że na dziś starczy już wspinaczki (lub spadania) i śmiało ruszyli naprzód, otworzyli je i weszli do kolejnego, jeszcze mniejszego pomieszczenia. Było ono do bólu puste, nudne więc piraci ruszyli do kolejnych drzwi, które niczym nie różniły się od poprzednich.

Pekko chwycił za klamkę i już miał pociągnąć ją do siebie gdy nagle Dick zatrzymał go odpychając go od drzwi. Zanim urażony pirat zdążył zapytać w mało kulturalny sposób, co też się stało spojrzał jeszcze raz na drzwi mrużąc oczy.

Czy te drzwi nie zrobiły się trochę czerwone?

Laura spadając w dół mimowolnie zaczęła na szybko recytować słowa modlitwy przemieszane z toną przekleństw, których znała znacznie więcej niż większość starych wilków morskich.

Później zaczęła się śmiać szeroko rozkładając ręce burząc swoją formację. Perspektywa gwałtownej śmierci przestała ją obchodzić i po prostu cieszyła się chwilą.

W końcu nawet jej śmiech przerodził się w dziewczęcy radosny pisk. Z zamkniętymi oczami wyobrażała sobie, że zeskakuje z najwyższej góry świata i leci niczym ptak, kierując się w stronę południowego słońca, unikając prądów powietrznych i wdychając słony zapach morza.

-Przepraszam cię moja droga ale czy mogłabyś się w końcu uspokoić?-usłyszała znajomy głos.-Od kilku minut czekam aż się w końcu ogarniesz!

Laura zaskoczona otworzyła oczy i zobaczyła pochylonego nad nią Sorkvilda, który był cały i zdrowy. Cała czerwona na twarzy wstała, otrzepała się z kurzu i wyprostowana stanęła przed czarodziejem przyjmując swoją standardową wyniosłą pozę.

-Lubisz patrzeć jak dziewczyna piszczy przed twoimi oczami zboku?-Spytała władczym tonem.-Przebieranki za staruszków nie są wystarczające w zaspokajaniu twojej chorej fantazji? Może zamiast łazić po ruinach zacząłbyś pisać zboczone książki dla ciepłych szlachciców z Parsy?

Sorkvild zachichotał słysząc ten pomysł. Od razu przypomniał mu się znajomy, który wybrał taką ścieżkę kariery i od lat nie mógł przez to zagrzać miejsca w jednym miejscu, dłużej niż kilka miesięcy. Laura nie miała takich dziwnych znajomości, dlatego odwróciła się zdenerwowana i zaczęła oglądać dziwną salę do której wpadła.

Była to niedorzecznie ogromna struktura w kształcie koła z iglastą kolumną pośrodku. Dookoła niej na suficie wydrążone były dziury, przez które musieli tutaj wpaść. Oprócz tego jedynym wyjściem wydawały się być drzwiczki, na których pełno było śladów po ogniu.

Wszystko to sprawiało, że pomieszczenie zdawało się być puste, jakby to miejsce nie było nigdy używane.

-Gdzie my właściwie jesteśmy?-spytała się Laura-To mi przypomina jakiś grobowiec.

-Z tego co widzę to pomieszczenie nigdy nie widziało żywej duszy a zwłaszcza ludzkiej-powiedział Sorkvild, nagle poważniejąc.- Budowniczy tego miejsca nigdy nie weszli do środka, jakby nie chcieli się do czegoś zbliżać-czarodziej podszedł do drzwi.-To coś zamontowano na końcu i nie otwierano nigdy z zewnątrz…

Laurze czarodziej wydawał się dość zagubiony jakby nie spodziewał się, że znajdzie tu coś takiego i rzeczywiście jego oczekiwania były zgoła inne. Miał nadzieję, że znajdzie tu stosy książek, magicznych przyrządów albo przynajmniej jakąś wskazówkę. Niestety oprócz dość ciekawej, lecz mimo wszystko bezużytecznej pułapki z nieskończonym korytarzem, to wieża w Telamor był kompletnie pozbawiony czegokolwiek wartościowego.

Sorkvild szybko zauważył, że Laura, również wydawała się nieco zawiedziona, choć ciężko powiedzieć czy to przez brak złota czy też mrożącej krew w żyłach przygody.

-No trudno, poczekalmy aż ta dwójka w końcu odważy się spaść i spróbujemy się stąd wynieść całą czwórką. Gładokrwiaki powinny trzymać się z dala ode mnie więc jeśli się odpowiednio ściśniemy to…

Czarodziej przerwał na chwilę i zaskoczony spojrzał w podłogę nie wiedząc czy dobrze słyszy. Laura również też to usłyszała lecz nie uznała tego za przesłyszenie bo już przybrała pozycję bojową.

Po raz kolejny rozległ się stuk tym razem głośny i wyraźny. Tym razem również i Sorkvild cofnął się wyciągając ręce do rzucenia zaklęcia.

Wtedy zamiast lekkiego stuku coś ryknęło u dołu i uderzyło w kamienną podłogę przebijając ją na wylot. Z dziury wystawała ludzka ręka która po omacku zdawała się czegoś szukać. Laura podbiegła chcąc powstrzymać ją przed wyjściem na zewnątrz ale Sorkvild chwycił ją za rękę.

-Nie ruszaj tego-syknął zdenerwowany.-Tego wcale nie ma!

-O czym ty…-chciała zapytać Laura ale głos jej zamarł gdy zobaczyła kilkanaście kolejnych rąk.

-To Gładokrwiaki wpadły w tak wielki szał, że opuściły swoje ciała, albo jak wolisz kamienie-wyjaśnił Czarodziej ciągnąc Laurę za sobą, klucząc między wychodzącymi widmami.-Normalnie by coś takiego zobaczyć trzeba być Widzącym a i tak nie zawsze można widzieć takie tłumy.

Laura przeklinała w duchu, mając nadzieje, że jakimś cudem wyjdzie z tego cało. Czarodziej silił się na dżentelmeński spokój i opanowanie ale słabo mu to wychodziło. Widać było, że on sam jest na granicy paniki, szczebiocząc co mu przyjdzie do głowy.

Gdy dobiegli do drzwi, Laura ruszyła otworzyć drzwi, które jednak ani drgnęły. Sorkvild pociągnął ją do siebie i mając wolną przestrzeń wymamrotał coś pod nosem i nagle jego ręce zaczęły się świecić na jasny kolor.

-Filo, Fira, FU!- krzyknął ostatnią inkantacją a z rąk wystrzeliły mu płomienie. Drzwi, które nigdy wcześniej nie odczuły tak silnego zaklęcia niemal natychmiast się zaczerwieniły. Czarodziej zacisnął pięść i gdy ją z powrotem otworzył zamiast ognia powiał potężny podmuch, który rozwalił drzwi, odsłaniając przed nimi wyjście i dwóch piratów leżących na ziemi i krzyczący na Sorkvilda, każdym przekleństwem jakie im przyszło do głowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz