poniedziałek, 2 listopada 2020

Rozdział 24- "Odpłynięcie z Sylentu. Świat według Garibaldiego"





Tak jak przewidywano otwarcie bram miejskich i portu po tak długim, jak na takie miasto przymusowym zamknięciu, że wielkie masy ludzi próbujące się po prostu dostać na statek albo chociaż za mury, wywołały tyle drobnych konfliktów, pokroju klepnięcie kogoś za tyłek czy nadepnięcie na stopę, że skala tych występków (czy tam po prostu pomyłek) wywołała wystarczająco duże napięcie by wywołać zamieszki.

W Sylencie jednak prawdziwie widowiskowe demonstracje nigdy się nie odbywały, po prostu nie pozwalały na to wąskie uliczki, które ledwo potrafiły pomieścić karocę a co dopiero wściekły tłum.

Ktoś mógłby spytać : „No a co z barykadami? Przecież w takim środowisku byłyby niesłychanie skuteczne!”.

To bez wątpienia była prawda, ale jak wiadomo, wszystkie barykady muszą być budowane z drewnianych stołów, desek, fragmentów dachu czy podłogi, niestety czy też na szczęście, drewno było łagodnie mówiąc dość deficytowym towarem w mieście i musiało być importowane bo w końcu nikt o zdrowych zmysłach nie rąbie drzew w Mirralli.

Dlatego też wielkiej kupie Sylenckiej biedoty, szkoda było marnować tak cenny surowiec na stawianie przeszkód na drodze, które i tak znając życie tylko utrudniać będą drogę do piekarza czy browaru, więc zamieszki polegały głownie na podziale społeczeństwa na dwie grupy i wzajemnym przepychaniu się oraz czasem daniu po mordzie sąsiadowi, który był w tej samej drużynie. W ten sposób rozruchy same się wygaszały, gdy zaczynało brakować większych frakcji a walka solo przestała tak budować miłość do ojczyzny co walka wraz z innymi towarzyszami.

Mimo, że wszystko to brzmi na dość proste zjawisko to w rzeczywistości może zajmować całe dnie i noce bez przerwy. Pekko trzymając ciężką torbę wypełnioną zapasami na drogę zdał sobie o tym sprawę dopiero gdy musiał stać kilka godzin na jednej ulicy, czekając aż wystarczająco ludzi będzie leżeć nieprzytomna, by móc przejść do końca depcząc po głowach, jęczących w zaskakująco równym rytmie, który zadziwia do dziś niejednego rozruchologa.

-Nowy w mieście, zgadza się?-Zagadnął go jakiś mężczyzna, który poruszał się po leżącym tłumie z dużo większą gracją.- Dzisiaj było prawie tak jak zeszłym roku gdy wydano pozwolenie na działalność wszystkim ulicznym grajkom. Ale wtedy dostałem po łbie jakąś lutnią…

-Faktycznie, wtedy przynajmniej była jakaś broń a nie tylko gołe pięści-przytakiwała mu jakaś kobieta sprzedająca protestującym przekąski. Jak każdy dwulicowy człowiek sukcesu, oferowała je rzecz jasna obu stronom.- Protesty bez jakiegokolwiek motywu przewodniego nie mają takiej atmosfery ani rozmachu.

-Często się zdarzają takie jatki? Nie żebym miał coś przeciwko mordobiciu, wręcz przeciwnie, uwielbiam je, ale po prostu skala jest dość duża-mówił Pekko, stawiając niezdarnie nogi, jakby był na polu minowym. Nigdy nie wiadomo czy koleś, któremu nadepniemy na twarz czy bardziej wrażliwe miejsce ma siłę by wstać i nam oddać z nawiązką.

-Paskudne określenie na takie fascynujące zjawisko-odezwał się jakiś głos z tyłu.-Specjalnie zostałem kilka dni tylko po to by obejrzeć słynne Sylenckie rozruchy. W Parsie czy gdziekolwiek indziej wysłano by straż z pałkami i by było szybko po widowisku, za to tutaj mamy kilkudniowy festiwal!

-Niezbyt dobry sposób dla tych co się śpieszą!-warknął jakiś przechodzień, który patrzył się na niebo, jakby licząc, że słońce dopiero wstaje a nie jest już w połowie drogi do końca.

Pekko również zaczynał się niepokoić. Godzina faktycznie robiła się zdecydowanie zbyt późna.

-Przepraszam muszę, zapytać, ale czy przypadkiem to Pan niedawno dołączył do załogi „Czerwonego Łabądzia”?-zapytał nieoczekiwanie fan zamieszek.-Podobno sześć osób wylądowało na lądzie ze złamaną nogą, czy to prawda?

-Cóż zgadza się-odparł niepewnie pirat zastanawiając się gorączkowo czy gdzieś już nie spotkał tego mężczyznę. Może mijał go na ulicy gdy przenosił nieprzytomnego Sorkvilda do wieży? Coś mu świtało w głowie.-Też jesteście w załodze?

-Można by tak powiedzieć-pokiwał głową młodszy mężczyzna zrównując się z nim krokiem.- Ticsus jest ostatnimi czasy paskudnie trudny do dostania się a mam tam ważne sprawy-westchnął smutno. - Życie jest ostatnio strasznie pokomplikowane dla mnie, jakby mnie przeniesiono dosłownie do innego świata, rozumie Pan co mam na myśli?

-Nawet nie wiesz jak bardzo-odpowiedział Pekko z bólem wspominając stare i prostsze czasy.- Dosłownie wszystko stanęło na głowie i co najgorsze nie z mojej winy! Zawsze ktoś mnie musi wplątać w jakąś nową awanturę.

Pirat nie wiedział tego, ale w tej chwili nieznajomy poczuł do niego niewyobrażalną nić sympatii i zrozumienia. Podał mu rękę i mocno nią potrząsnął.

-Jestem Filon, zawodowy tułacz, poszukiwacz spokoju a w niekorzystnych sytuacjach także awanturnik. Próbuje od lat uciec od wszystkiego dookoła i coś czuje, że mamy wiele wspólnego.

Pekka zdziwiło nagłe wyznanie obcego. Mimo to również ścisnął mu dłoń.

-Jestem Pekko, pirat od dziecka i prawdopodobnie największy fatalista jakiego spotkasz w życiu, przynajmniej tak mnie przedstawiają znajomi.

Obaj zaśmiali się szczerze. Dopiero wtedy Pekko zauważył, że lewy fragment dolnej wargi Filona jest paskudnie poharatana i zniszczona. Cokolwiek go dopadło musiało być naprawdę wściekłe. Był jednak na tyle rozgarnięty by go o to nie rozpytywać.

-Czemu ciebie i twoich przyjaciół tak ciągnie do Ticsus?-Spytał zaciekawiony podróżny gdy z ulgą zauważył, że ulice przed nimi są już prawie pozbawione protestujących.- W normalnych okolicznościach, musieliby mnie zmusić siłą by choć trochę zbliżyć się do tej wyspy. To istne biurokratyczne piekło! Co drugi budynek to biuro handlowe, biuro ubezpieczeniowe, biuro kontrolne, istna wyspa nudy.

-Jeden z nas już tam był i musimy się spotkać z jego znajomym, podobno ma tam być na jakimś przyjęciu czy coś takiego.

Filon cały czas się uśmiechał, jednak wprawne oko zauważyłoby, że szczerość zastąpił niepokój.

-Czyli jesteśmy bardziej podobni niż myślałem-puścił oczko w stronę pirata.-Nie wiem czy wiesz, ale jesteś powoli wciągany w bagno. Cholernie grząski nurt gdzie pływa cała masa różnego syfu. Na twoim miejscu bym tam nie wchodził, nawet z przewodnikiem.

Po tym szli tak przez chwilę w ciszy. Byli już na otwartej pustej ulicy i szybko poruszali się w stronę portu. Musieli tylko minąć bramę przed którą stała niewielka kolejka. Poszukiwania różowowłosej Mirralianki cały czas trwały, choć teraz strażnicy ograniczali się do znudzonych spojrzeń na czupryny dziewczyn i lekkim szturchnięciem bagaży.

-Wiesz, jeśli chodzi o to wcześniej to nie mówiłem wprost-wypalił naglę Filon, dziwnie zdenerwowany.- Możliwe, że byłem niedokładny, chodziło mi o politykę…

-Tak, domyśliłem się-odpowiedział szybko Pekko, starając się nie patrzeć zarówno na strażników jak i na znerwicowanego podróżnika.-Może już przestańmy rozmawiać, przynajmniej aż dojdziemy do portu, bo jeszcze trochę i zacznie ci krwawić z wargi.

Filon zmrużył oczy zdezorientowany. Dopiero po chwili zauważył, że jego zęby już od dłuższego czasu naciskają na już i tak zniszczone usta.

-Zwykły tik nerwowy, nic wielkiego- odpowiedział szybko, choć jego rękaw kilka razy przejechał po twarzy zbierając nieco czerwonych kropel. Dopiero gdy strażnik dał im znak by podeszli, krwawienie na szczęście ustało.

Szybki rzut oka normalnie wystarczyłby jako rewizja, ale oficerowi odezwał się naglę dawno uśpiony głos obowiązku, zupełnie jakby przez lata po upojeniu korupcją, wytrzeźwiał i zaczął pracować normalnie.

-Otwórzcie torby i postawcie przede mną-powiedział ku zaskoczeniu wszystkich.-Mamy powody sądzić, że możecie coś szmuglować!

-Kapitanie co Pan gada?-syknął jego pomocnik, niewiele młodszy sierżant.-Zostało nam dziesięć minut służby a jak coś znajdziemy to będziemy się musieli zajmować tym do wieczora!

W tym momencie poczucie obowiązku zniknęło zupełnie. Sama myśl, że miałby latać z jakimiś obcymi włóczęgami po kilku posterunkach w poszukiwaniu wolnej celi i papieru do wypisania protokołu, skutecznie likwidowała wszelkie przejawy odpowiedzialności i szacunku dla munduru (nie żeby był ktoś kto go miał).

Słowo się jednak rzekło i zwyczajnie nie mógł cofnąć tego co powiedział. Z wielką ulgą zobaczył, że w torbie Pekki był tylko suchy prowiant na drogę. Spodziewając się tego samego spojrzał na drugi pakunek.

I nie była to z całą pewnością żywność…

Kapitanowi, sierżantowi a nawet piratowi aż zaświeciły się oczy, choć to nie było metaforyczne bo ogromne ilości wypolerowanego srebra i platyny, odbijały tyle światła, że twarze na krótką chwilę, zmieniły kolor.

Strażnicy chrząknęli znacząco a ich niezbyt zadbane halabardy nieco się pochyliły, jednak było to tylko na pokaz. Nie mogli pozwolić by doszło do oficjalnej interwencji, przecież przed nimi był jeszcze weekend!

-Ojej, ale ładnie wypolerowane stalowe ozdoby- westchnął Sierżant irytująco wydłużając każdą głoskę.- Dobrze, że to nie jest cenne bo musielibyśmy to zabezpieczyć, albo poprosić o dowód zakupu…

-Taaak, dokładnie!-pokiwał głową Kapitan, przybierając ten sam sposób mówienia.-Nie mamy obowiązku na szczęście zatrzymywać ludzi z podróbkami, więc puścimy was wolno dobrze?

Uśmiechnął się szeroko lekko mrużąc oko, jakby bał się tak otwarcie porozumiewawczo mrugnąć.

-Ekhm, no to my już będziemy iść-skłonił się lekko Pekko i pociągnął zdezorientowanego Filona za ramię.

Gdy strażnicy zostali sami ucieszyli się w duchu, gratulując sobie dobrze przeprowadzonej operacji. Dopiero po kilku dniach, przy kąpieli ogarną, że przecież mogli wziąć łapówkę, ale nie ma co pastwić się nad tymi prostymi ludźmi.

Wróćmy do dwóch niepotrzebnie skomplikowanych postaci, które bez słowa zbliżały się do statku. Na drewnianym molo czekali już towarzysze Pekki.

-Gdzieś ty się podziewał, myślałam, żeby już ukraść jakąś małą łódź bo w tym tempie nawet takim statkiem nie dopłyniemy na czas-narzekał jakiś młody, wyjątkowo brodaty mężczyzna. Oprócz niego Filon zauważył jakiegoś młodego, mniej zarośniętego chłopaka w jego wieku i jakąś postać w kapturze i grubym płaszczu, ledwo można było rozpoznać, że to kobieta, choć nie miał 100% pewności.

-Miałem nieco kłopotów po drodze i tyle w temacie-powiedział Pekko, dając znać, że na razie nie chce za dużo mówić.- Poznałem po drodze tego tu oto jegomościa. Będzie płynął razem z nami na tym statku. Nazywa się Filon…

-Mniejsza o nazwisko, nigdy nie zwracałem na nie szczególnej uwagi-parsknął śmiechem, podając wszystkim ręce, oprócz Laurze, która teatralnie uchyliła płaszcz, pokazując mu długi pas ostrzy, który aż krzyczał „nie zbliżaj się”.-Płynę na Ticsus niejako z przymusu, ale mam nadzieje, że przynajmniej podróż będzie miłym wspomnieniem.

Ukłonił się ostatni raz i wszedł na statek witany osobiście przez kapitana statku. Jak widać, nieźle zapłacił by traktował w taki sposób na pozór bezużytecznego pasażera.

-Ale wazeliniarz z tego gościa-mruknął głos ze skrzyni.-Aż cieszę się, że najbliższe tygodnie znowu spędzę w ciemności i zamknięciu!

-Zamknij się wreszcie Ferguson, gdybym mógł to bym uśpił nie tylko dziewczynę, ale także i ciebie!-syknął Sorkvild.

-Tylko byś spróbował smarkaczu, potrzebujecie mnie żywego na wypadek gdyby ktoś próbował się dobierać do skrzyni i przez przypadek znalazł dziewczynę!

-Możecie proszę przestać mówić o niej? O ile dobrze pamiętam mamy ją trzymać w sekrecie!-powiedział Dick stukając po skrzyni.

Tymczasem kapitan statku po przydługim witaniu wyjątkowego pasażera, wychylił się za burtę.

-Wypływamy za kilka minut, wskakujcie w końcu bo w końcu się trafi jakiś znudzony inspektor i do wieczora nie wypłyniemy!-przywołał ich do siebie machając rękami. Jak na zawołanie, niczym zła wróżba ktoś szedł po molo w ich stronę. Na jego widok, wszyscy bez wyjątku zaklęli pod nosem.

Choć Goli Garibaldi, praktycznie nigdy nie opuszczał centrum miasta to praktycznie każdy potrafiłby go rozpoznać, nawet jeśli mieszkał w Sylencie tydzień i znał Garibaldich jedynie ze słyszenia. Choć miał praktycznie nieograniczone możliwości nie oznacza to, że był przesadnie ubrany.

Zwykły, trochę zakurzony męski żakiet wyjątkowo go wyróżniał, bowiem w Sylencie panowała dość bzdurna zasada, że im bardziej majętny człowiek tym więcej musi nosić ozdób, różnych warstw stroju i innych pierdół. Goli nie musiał po prostu niczego udowadniać.

-On wie-syknął Dick, żałując, że postanowili schować broń w skrzyni a przez pozostałą jej zawartość nie mogli ją wyciągnąć tak prosto.-Wrzućmy go do morza i uciekajmy, może nie zdążą w nas strzelać!

-Działa mają większy zasięg niż ci się wydaje a w porcie jest cała masa statków szybszych od naszego-odpowiedziała cicho Laura.-Nie przejmujcie się, zajmę się nim.



Dziewczyna nie widziała się z Golim od jego niefortunnego spotkania z rodziną Fore. Nie miała w zasadzie pojęcia, czego może od niej chcieć, skoro dostała już nagrodę w paczce od jednego z jego ludzi. Mimo to jej największym problemem było zażenowanie po wyjątkowo szczerej ostatniej rozmowie. Na szczęście Goli czuł to samo.

-Witam Panów, Lauro-skinął uprzejmie głową w ich stronę, zatrzymując się kawałek przed nimi.- Słyszałem, że opuszczacie moje miasto i chciałem wam życzyć pomyślnych wiatrów czy czego tam piraci sobie życzą…

-Najpotężniejszy człowiek na świecie dowiedział się kim jesteśmy, mamy być pod wrażeniem?-mruknął Pekko unosząc brew.-Poza tym jest z nami twoja mała marionetka, gdyby chciała mówić to wiedziałbyś o nas więcej niż my sami.

-Gdybym miał jakieś sznurki które by ją kontrolowały to nawet tytuł Władcy Świata byłby dla mnie niczym-uśmiechnął się Goli puszczając do Laury oczko. Ona jednak cały czas zachowywała kamienną twarz.

-Czasami się zdarza, że lalka sama wie lepiej jak grać swoją rolę w teatrzyku-powiedział nieoczekiwanie Sorkvild.-Ścisła kontrola może tylko ograniczać ruchy.

-Mniejsza z tym, przyszedłem tu w sumie po to by prosić was o przysługę-powiedział wyjmując z kieszeni jakieś zawiniątko.-W środku jest list do Najwyższego Sędziego Parskiego Sanhedrynu, nic szczególnego ot polityczne pierdoły, ale muszą one trafić do jego rąk jak najszybciej a nie wiem gdzie się uda po przyjęciu Srebrnej Kompanii.

Pozostali popatrzyli na niego jak na wariata. Nikt w tej części świata nie chciał mieć nic do czynienia z Sanhedrynem a już zwłaszcza z człowiekiem, który nim kierował.

Czym w ogóle była ta organizacja? Formalnie był to regionalny sąd, który skupiał się na badaniu magicznych aktywności, aresztowaniami magów i egzekwowaniem wyroków. W praktyce była to zgraja fanatyków, kontrolowana przez Bractwo Białej Rzeki, które nasyłało ich na swoich przeciwników. Ciężko powiedzieć czy ktokolwiek zabity przez Sanhedryn był w ogóle w jakimś stopniu czarodziejem czy też wszyscy bez wyjątku za bardzo pchali się w wielką politykę i handel.

-Jeżeli z jakiegoś powodu go nie będzie to wam daruję a list możecie nawet spalić czy wrzucić do morza-próbował ich uspokoić Goli, choć nie to ich niepokoiło.

-Czemu mamy niby to robić? Co będziemy z tego mieli?-Spytał Pekko stając przed nim twarzą w twarz.-Mamy już cholernie dużo kłopotów na głowie i list do cholernego sędziego raczej nam ich nie zmniejszy!

Goli przestał się uśmiechać. Spojrzał na dużo wyższego pirata, jakby był niczym więcej niż kulawą mrówką.

-Ponieważ macie w skrzyni gadającą głowę, mirralianke, cały zapas niebezpiecznej i zmodyfikowanej tungstenem broni od rusznikarza, który zaginął. Nie zapominajmy o tym, że dwóch z was jest poszukiwanymi piratami, macie wśród was czarodzieja a Laura, jeżeli dobrze zapłacę może was wszystkich zabić, podobnie jak armaty na murach, które rozpieprzą to molo wraz ze statkiem w drobny pył.

Pekko zerknął mimowolnie na długie mury ciągnące się wzdłuż brzegu. Faktycznie coś sporo armat było w nich wymierzonych. Laura, która zauważyła to już jakiś czas temu tylko coś mruknęła o zaniżonej ocenie pracownika.

-Ty naprawdę jesteś prawdziwym Władcą Sylentu-powiedział z podziwem Sorkvild.-Ciężko uwierzyć, że ktoś taki chce dyktować warunki czarodziejowi. Spójrz lepiej na swoje ramię.

Goli nic jednak nie zauważył. Ręka wydawała się taka sama jak wcześniej, tylko że… Była coraz zimniejsza i coraz bardziej sztywna.

-Zamarzanie krwi aż do martwicy tkanki, całkiem niezłe-tym razem to Garibaldi był pod wrażeniem.-Można powiedzieć, że trafiłem na równego sobie, mamy remis.

-Myślę, że mam raczej przewagę-uśmiechnął się szyderczo czarodziej.-Armaty też niewiele mi zrobią, uda mi się uciec w przeciwieństwie do ciebie.

-No cóż powinienem się tego spodziewać, no to teraz powiedzmy, że to coś w klatce, którą trzyma mój człowiek jest ostatnim asem.

Zza skrzyń na początku mola wyszedł jakiś opancerzony drab. W jednej ręce trzymał pistolet a w drugiej…

-Co to do cholery jest-mruknął Dick, mrużąc oczy.-To chyba jakaś wrona.

-Nie, za mały jak na wronę-odparła Laura.-To z pewnością kruk, ale jakiś taki dziwny…

Laura miała bardzo dobre oko do ptaków bo faktycznie ten był dość wyjątkowy. Jego upierzenie było stanowczo zbyt czarne by należało do jakiegokolwiek normalnego zwierzęcia. Uczeni by powiedzieli, że niemal w zupełności pochłaniałaby światło, cokolwiek by to dokładnie oznaczało.

-Ładne ptaszysko, szkoda by było je zranić-pokiwał głową Goli.-Znalezienie go i schwytanie trochę mnie kosztowało, ale opłaciło się!

Wszyscy spojrzeli na Sorkvilda. Po raz pierwszy widzieli go tak rozstrojonego. Wydawało się, że rozpaczliwie próbuje coś odpowiedzieć. Tym razem niestety przegrał.

-Dobrze już dobrze, dostarczymy ten list-westchnął chowając go do kieszeni.-Wypuść tylko ptaka!

-Jasne, wyleci z klatki gdy tylko rzucicie kotwicę-uśmiechnął się szeroko Goli.

Laura nagle wpadła między nimi, odtrąciła czarodzieja i spojrzała Garibaldiemu prosto w oczy.

-Po co ci ten cały teatrzyk, chcesz sobie coś udowodnić? Boisz się, że coś może być poza twoim zasięgiem i jak dziecko chcesz dostać ten lizaczek? Nie masz w sobie za grosz godności, jeśli czujesz potrzebę rywalizowania z nami!

-Spokojnie Lauro-syknął przestraszony Sorkvild, widząc jak lufa pistoletu ociera się o brzuch ptaka.-Nie mogę tego tu wyjaśnić, ale nie mogą skrzywdzić tego kruka!-Spojrzał na Garibaldiego.-Nie wiem jak się o nim dowiedziałeś, zresztą to dla mnie jest bez znaczenia. Powiedz proszę po co to wszystko.

Goli podszedł do przodu w stronę skrzyni. Dick i Pekko zagrodzili mu drogę.

-Widzisz, jestem wyjątkowo zorganizowanym człowiekiem, choć jak każdy mam swoje słabostki, jak ta oto piękna i straszna dziewczyna, ale to coś co jest w tej skrzyni mnie przeraża tak mocno, że nie mogę spać po nocach.

Rozejrzał się i spoglądał na ich zamyślone twarze.

-Żyjemy w świecie, który zwyczajnie nie ma sensu-pokręcił głową.-Magia i technologia dosłownie walczą o władzę nad światem a my prości ludzie jesteśmy w samym centrum walki tego co sami stworzyliśmy.

Gdy mówił na niebie pojawiła się jakaś dziwna łuna zielonego koloru. Błysnęła parę razy i znikła. Jak już mówiłem nikt w Sylencie nigdy nie patrzył w niebo. Nikt poza samym Golim.

-Magia wdziera się do nowego świata, które budujemy z ruin po starym, rządzonym przez magów. Bez przerwy próbuje się wedrzeć do środka, zabrać choć trochę z tego co miała kiedyś i powtarzać to w nieskończoność aż będzie w końcu jedynym zwycięzcą. Ludzie do niedawna jej w tym pomagali. Korzystali z magii, tworzyli wielkie miasta, ich kultura i nauka była cała nią napędzana! Przez Wiatry Chaosu, ludzkość postanowiła nią zastąpić. Stworzyć coś co przynajmniej będzie jej dorównywać, zadowolilibyśmy się nawet imitacją!

Goli rozłożył ręce

-To miasto to żywa manifestacja technologii! Rozpaczliwy krzyk istot, które chcą mieć jakiś kierunek rozwoju, coś za pomocą czego będą mogli tworzyć, niszczyć a nawet lenić się na coraz to lepsze sposoby! Weszliśmy na nową drogę nie porzuciwszy do końca ostatniej a nikt nie lubi czuć się samotny…

-Więc czego chcesz do cholery Goli?-warknęła Laura.-Urządzić sobie nowy świat w którym nie będzie tych problemów?

On na to się zaśmiał patrząc na nią z politowaniem.

-Ja jestem tylko częścią nowego świata, który próbuje iść na przód Lauro. Nie potrafię zmienić całego świata a już tym bardziej ludzi. Chcę byście tylko zrozumieli, że ludzkość jest teraz w kropce. Nie może iść do przodu ani do tyłu. Miota się tylko bezrozumnie próbując iść którąś z dróg. Część chce iść w jedną a cześć w drugą stronę, ale my wszyscy musimy iść razem a gdzie? Tego już nie wiem.

Drżącymi rękami wyjął z kieszeni papierosa i zapalił. Nikt praktycznie nie wiedział, że pali, nie lubił się aż tak odsłaniać. Potem powiedział nieco spokojniej:

-Chciałem tylko powiedzieć Sorkvildzie, że w tym świecie nie ma miejsca na dwie tak różniące się siły. Prawdziwym chaosem jest współistnienie. Mirralianie są tego przykładem. Nie nadają się do życia poza swoim lasem, są uzależnieni od magii a jednocześnie ciągnie ich do technologii i świata zewnętrznego. Są swoistą manifestacją chaosu, który odbiera im wybór w którą stronę chcą iść bo tak jak wszyscy zresztą stoją w miejscu.

Goli spojrzał w niebo na słońce i zmrużył oczy.

-Za dużo czasu zmarnowałem na tą rozmowę, mam dziś jeszcze dużo roboty. Życzę wam pomyślnych wiatrów, pływów czy czego tam chcecie-wydawało się, że jest naprawdę zniechęcony. Możliwe, że trochę zażenowany własną osobą.-No cóż, wiecie już wszystko! Ptak wypuszczę jak trochę odpłyniecie tak jak obiecałem. Lepiej się pośpieszcie bo już powinniście wypływać.

Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę sługi z klatką. Zatrzymał się jeszcze raz i krzyknął:

-Pamiętaj Sorkvildzie, żaden z nas nie jest tym dobrym ani złym! Po prostu obaj nie możemy ruszyć naprzód!

Widząc zniecierpliwionego i lekko spanikowanego kapitana, który krążył po statku uznali, że zmarnowali już dość czasu. Weszli szybko na statek, kładąc skrzynie gdzieś pod pokładem wśród innych bagaży.

Odpływali nareszcie z Sylentu. Wszyscy stali na pokładzie patrząc na oddalające się miasto. Dziwny ptak Sorkvilda przyleciał do nich i przywitał się ze swoim panem głośno kracząc. Nikt nie miał siły go dziś pytać o co w tym wszystkim właściwie chodziło.

Nikt w ogóle nie powiedział już tego dnia ani słowa, poza Pekkiem, którego zatrzymał Filon.

-Rozmawialiście dość cicho z Golim, ale słuch mam przyznaje się nadludzki-przyznał się półszeptem.- Bardzo mocno dała mi ta rozmowa do myślenia.

-W jakim sensie?-spytał się pirat.

-W takim, że już nigdy więcej nie będę się przy tobie skarżył na moje cholerne nieszczęście i w to co się wpakowałem. Ty bracie wpadłeś po prostu w dużo większe gówno niż ja…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz