piątek, 9 października 2020

Rozdział 23- "Sylent na skraju chaosu, pożegnanie Laury i Goli"





Niebo nad Sylentem było niemal zawsze pochmurne, ciśnienie wariowało a powietrze było wiecznie duszne jakby w niekończącym się oczekiwaniu na deszcz który prawie nigdy nie padał. Wszystko to sprawiało, że obserwacje nieba zarówno w dzień jak i w nocy były chyba najrzadszym hobby w mieście.

Piszę to bo prawdopodobnie tego dnia Sorkvild pobił miejski rekord w gapieniu się w górę, ciągnięty po twardej ziemi, przez ciągle przeklinającego pirata.

-Czy to sen w którym zła wiedźmia mnie ciągnie do swojego domku z piernika by mnie upiec i zjeść?-Jęknął zamroczony.-Bo jeśli tak to wolałbym zginąć usmażony niż upieczony, słyszałem opinie, że ludzkie mięso tak lepiej smakuje.

Pekko puścił nogi a one spadły akurat na ten jedyny ostry kamyk na drodze.

-Nie! Żadna wiedźma cię nie porwała! To ja cię od pół godziny próbuje zataszczyć do pokoju po tym jak obraziłeś tego kapitana i on spuścił ci łomot!

-Oh tak już pamiętam-wymamrotał czarodziej, drapiąc się po brodzie.-Nazwałem go niedouczonym tłukiem, wstrętnym chciwym dziadem i impotentem.

-To ostatnie nie przypominam sobie by padło, ale zdaje mi się, że akurat wtedy gdy chciałeś to powiedzieć, krzesło trafiło cię w głowę.

-Cholera to było krzesło?-jęknął Sorkvild.-Dałbym głowę, że dostałem jakimś młotem czy czymś takim…

Czarodziej wstał otrzepując się z kurzu i masując obolałe (czyli prawie wszystkie) części ciała. By walczyć z zawrotami głowy klepał się mocno po policzkach aż przestał widzieć przed sobą pięciu Pekków. Gdy się ogarnął, nagle zadrżał i zapytał:

-Czy… czy negocjacje się udały?-Spytał, choć podejrzewał jaka będzie odpowiedź.

-W pewnym sensie udało się wszystko-wypalił nieoczekiwanie Pekko.-Załatwiłem nam cztery dodatkowe miejsca, więc Aria i Ferguson będą się musieli ukrywać w jakiejś skrzyni no ale to było wiadomo od początku.

Sorkvild nic z tego nie rozumiał. Przed tym jak stracił przytomność wydawało się, że sprawa jest z góry skazana na porażkę bo Kapitan był tak skrupulatny, że nawet kilku dodatkowych ludzi na statku burzyło całą starannie zaplanowaną logistykę.

-Jak go właściwie przekonałeś?-Dopytywał się podejrzliwy czarodziej.-Zaproponowałeś mu jakąś cholernie wielką sumę czy jak?

-Skądże, jeśli mowa o pieniądzach to jestem równie skąpy co ty magiku. Płyniemy wszyscy za darmo bez żadnych dodatkowych kosztów!

-Naprawdę? Jak to zrobiłeś?-Pytał dalej, i dopiero teraz zauważając, że pirat jest trochę poobijany.

-Cóż, kiedy tak wkurzyłeś tego furiata, że rozbił na tobie krzesło, do jego kajuty wleciało jeszcze kilku gości. Banda goryli, ale wolni jak ślimaki i nie mogli trafić w żadne czułe miejsce. Dość szybko sobie z nimi poradziłem.

Choć się przechwalał to w rzeczywistości dostał kilka ciosów w brzuch, nie na tyle mocnych by go powalić, ale dość silne by przez dłuższą chwilę chodził skulony jak staruszek.

-Później zaproponowałem drugą ofertę, trochę nawet podwyższając stawkę, ale gość powiedział, że woli dać się pobić niż zostawić chociaż jedną skrzynkę z ładunkiem. Nie mam pojęcia co on takiego przewozi, że nic mu się nie opłaca zostawić, ale chyba robił to trochę dla złości.

-Więc jak go w końcu przekonałeś?

-Cóż podszedłem go od drugiej strony i spytałem czy nie szuka przypadkiem kogoś do załogi na szybciocha, no ale nie miał nikogo zbędnego, więc sprawiłem, że kilku jego ludzi musiało się udać na przymusowy urlop na lądzie.

-Oh rozumiem-pokiwał głową czarodziej.-Będziemy zastępować tą grupkę na statku. Nie kazał ci się pozbyć ciał czy czegoś takiego?

Pirat spojrzał na niego z odrazą, próbując zapalić papierosa. Nie podejrzewał, że ma o nim tak niskie mniemanie.

-Jedyne co zrobiłem to trochę wykręciłem im stopy-warknął puszczając ze znudzenia pierwszy dymek.- Boli jak cholera, ale jeśli nie będą skakać na trampolinie to za kilka tygodni będą znowu w formie. Na nasze szczęście ten durny kapitan nie ma zamiaru tyle czekać.

-Doskonale, doskonale-zacierał ręce z zadowolenia.-Wszystko idzie po naszej myśli! Dopłyniemy na Ticsus akurat o terminie!

-Zdaje się, że on też chcę tam zdążyć przed tym przyjęciem-mruknął zamyślony Pekko.- Co to w ogóle za wydarzenie?

-Pojęcia nie mam-wzruszył ramionami czarodziej.-Wiem tylko, że prezes Srebrnej Kompanii zaprosił praktycznie każdego ważniejszego polityka, państwa czy organizacji z tej części świata. Oczywiście większość wysyła ambasadorów i reprezentantów, ale nie zabraknie też grubych ryb-zatrzymał się na chwilę i podkradł Pekkowi papierosa i zaciągnął się kilka razy, nim pirat wyciągnął go z jego ust i zazdrośnie odwrócił nieco głowę.-Wybacz, ale jak pomyślę, że mój pracodawca też tam będzie to mam normalnie ochotę ukraść jakąś łódź i zaszyć się na jakiejś bezludnej wysepce aż nie umrze.

-Aż tak go zdenerwowałeś?-Zarechotał Pekko.-Niech zgadnę, obiecywałeś mu tonę klejnotów i władzę nad światem?

-Z takim czarodziejem jak ja to by nie był żaden problem, nie potrzebowałbym nawet Wież do tego-pokręcił głową.-On jest… on jest po prostu ciekawy. Ciekawy tego co skrywa świat i jakie daje możliwości. Chce mieć wiedzę o wszystkim co może dać mu przewagę w jego małej wojence.

Pirat pokiwał głową ze zrozumieniem, choć szczerze nie pochwalał takich metod. Jeżeli ktoś chce coś zdobyć nie powinien się bawić w półśrodki, tylko dążyć do celu bez względu na wszystko bo inaczej może stracić wszystko. Fakt, że na tak ambitne zadanie wyznaczył tylko jednego Czarodzieja, któremu zresztą daleko do tych sprzed 100 lat, raczej nie sugerował, że jego pracodawca jest tak mściwą osobą, jaką go opisywał.

Dotarli już do bardziej zatłoczonych dzielnic przetwórczych, gdzie pełno było śmierdzących, krzyczących robotników, przez co dalsza rozmowa byłaby niemożliwa. Pekko dałby sobie rękę uciąć, że po drodze widział kilku urzędników z Biura Imigracyjnego, ale uznał, że lepiej będzie jak zostawi ten niechlubny rozdział swojego życia za sobą.

Dość szybko znaleźli się pod „Błękitną Kulą”, bo choć miasto jak zwykle żyło własnym życiem to straż, kierowana rzecz jasna przez Garibaldich, dość skutecznie rozbijała większe zbiorowiska ludzi, przeszukiwała karczmy w poszukiwaniu różowłosej dziewczyny i legitymowała podejrzanych (czyli najnormalniej wyglądających), czasami nie oszczędzając przy tym pałek.

Pod wieżą również nie było zbyt wielkiego tłoku, choć w środku jak zwykle kręciło się mnóstwo skąpo ubranych wróżbitek, szepczących do ucha najbardziej abstrakcyjne i nieprawdopodobne historie. No ale przynajmniej widoki wszystko wynagradzały…

-Od tego miejsca mam zawroty głowy, wolałbym do końca tego tygodnia siedzieć w pokoju byle tylko nie wychodzić do tej dziczy-mruknął Pekko, przepuszczając dziewczynę, noszącą tacę z kieliszkami. Warto dodać, że nosiła tylko to.

-Paskudny z ciebie defetysta, musisz się czasem otworzyć na świat i na ludzi. Nawet jeśli ci się nie podobają takie rozrywki to ważne jest by docenić ich wkład w uszczęśliwianie pozostałych.

-Uznałbym to za dobrą radę, ale na pewno nie od człowieka, któremu od dłuższej chwili oczy latają na wszystkie strony…

-A co? Aż tak to widać?

Wdrapali się na samą górę do pokoju gdzie zastali już wszystkich na miejscach. Doszła jednak dość spora skrzynia przez co miejsca było nawet mniej niż wcześniej.

-Witamy w naszej bazie dowodzenia Panowie-zarechotał Ferguson, unoszący się dwa metry nad ziemią, tuż przy suficie.-Jak tam statek? Załatwiliście nam pierwszą klasę?

-Załatwiłem nam darmowy rejs, ale będziemy musieli pracować jako „zastępcza siła robocza”, jeśli wiecie co mam na myśli.

Wszyscy poza Arią i Fergusonem spochmurnieli na samą myśl, że spędzą prawie miesiąc na nudnej marynarskiej robocie. Dowodzenie małą łódką było ciekawsze niż taka praca.

-Nie ma się co załamywać, przecież gdy dotrzemy na Ticsus z pewnością otrzymamy własny statek!-Powiedział Dick, próbując pocieszyć pozostałych.-Może nawet szef Sorkvilda da nam jakąś fajną fregatę.

-Znając ludzi, którzy zazwyczaj chodzą na takie przyjęcia, dobrze będzie jeśli w ogóle dostaniemy po miedziaku-uśmiechnęła się krzywo Laura.-Kiedy wróciliśmy z Dickiem po zakupie sprzętu, popytałam trochę Reheke, czy wie coś o tym przyjęciu w końcu ją również mogli zaprosić.

-Wiesz kto ma być na przyjęciu?-zaciekawił się Pekko.-Dużo bogatych osobistości jak mniemam.

-Wręcz przeciwnie, przyjadą ci którzy teoretycznie nie mają w ogóle pieniędzy, ale mają przede wszystkim kontakty, władzę i wiedzę o wszystkim co się dzieje na kontynencie i na obrzeżach innych- wyjaśniła dziewczyna.-Jeżeli planujesz kogoś porwać dla okupu to nie dość, że go nie dostaniesz to najprawdopodobniej skończysz na dnie morza w kamiennych butach a jeśli mnie zatrudni to po prostu wysadzę cię w powietrzę.

Choć mówiła to śmiertelnie poważnym tonem to Aria, słysząc to zaczęła chichotać nie mogąc przestać. Później się to zmieniło w głośny śmiech.

-Musimy te dwie trzymać z daleka od siebie bo Laura ma na młodą zły wpływ-powiedział Pekko do pozostałych.- Ludzka Laura jest jeszcze do zniesienia, ale mirralianka to już przesada.

-Przecież Mirralianie to też ludzie, tylko trochę dziwni, zresztą my chyba nie mamy prawa tego oceniać-wzruszył ramionami Dick pokazując na latającą głowę.-Gdyby nie włosy to wyglądałaby jak normalna dziewczyna. No i jeszcze te dziwne fioletowe oczy…

Pekko spojrzał na niego jak na wariata i zdawało się, że chciał coś powiedzieć, ale szybkie spojrzenie na Arię wprawiło go w lekkie osłupienie. Coś mu się nie zgadzało w wyglądzie dziewczyny.

Tymczasem kilka szczurów pisnęło nerwowo i szybko wleciały do jakiejś dziury. Co prawda co chwila zdarzały się takie scenki, ale tym razem zniknęło znacznie więcej.

-Chyba coś jest nie tak, maluchy się coś strasznie podenerwowały-powiedziała zmartwiona Aria.-Zdaje mi się, że maluchy pilnują co się dzieje na zewnątrz i tym razem coś się dzieje dziwnego.

Dick podszedł na palcach do drzwi i otworzył je powoli, jakby tuż za nimi czaił się oddział straży. Nikogo na szczęście tam nie było, ale usłyszał jak ktoś biegnie po korytarzu. Była to jakaś młodsza służka, cała zaczerwieniona choć nie był pewny czy to ze zdenerwowania czy ze zbyt wyuzdanej wróżby.

-Pani Reheka jest na dole i obsługuje specjalnych gości, kazało powiedzieć, że macie nie wyściubiać nosa poza drzwi ani też robić hałasu-powiedziała szybko Dickowi, nerwowo się rozglądając.-Podobno znacie tą dwójkę i lepiej będzie się im nie pokazywać.

Już chciała wracać, ale Dick ją zatrzymał chwytając za ramię.

-Czekaj, jeśli tak wrócisz to od razu będzie widać, że coś kombinujesz-wyjaśnił i zaczął jej poprawiać włosy.-Zaraz tu wyrównamy i nic nie będzie widać. Możesz też spróbować trochę pudru, będzie ci pasował.

-Tak… Dziękuje proszę Pana- odpowiedziała chwiejnym głosem, czerwieniąc się jeszcze bardziej.- Zrobię tak z pewnością!

-Świetnie, tylko uważaj na gesty, niektórzy z tych buców są strasznie przeczuleni, jakby się bali, że wyjmujecie zza sukienki jakiś nóż-uśmiechnął się szeroko Dick. Z perspektywy tych, którzy siedzieli w pokoju to wydawało się, że robi wszystko by dziewczyna się nie uspokoiła.-Co to w ogóle za jedni?

-Uhh to jakaś dwójka z Derenhalle-mruknęła z pogardą, jakby to wyjaśniało wszystko. Laura w tym momencie zamarła i przysłuchiwała się jeszcze dokładniej.- Dość dziwne typki, udekorowani w pióra. Chyba jakaś tamtejsza szlachta.

Dick podziękował i zamknął drzwi. Obrócił się i spojrzał znacząco na zebranych. Wszyscy oprócz Arii jednocześnie orzekli:

-Fore

Tymczasem na dole wspomniani Derenhallczycy siedzieli zniecierpliwieni na sofie. Ten większy co jakiś czas wstawał i przechadzał się po pokoju nie tykając nawet odrobiny wina a mniejszy dostał jakiegoś tiku i nieustannie stukał w mebel, wpatrując się w niebo. Typowe zachowanie przed krępującym i niemiłym spotkaniem.

Do środka weszła Reheka niosąc pod ręką jeden ze swoich najlepszych koniaków. Nie trzeba było być wróżbitką by zdać sobie sprawę, że ci dwaj nie tkną dziś alkoholu, ale przynajmniej zaprezentuje się z dobrej strony.

-Dziękujemy, nic nie weźmiemy do ust, dopóki nie zjawi się tu ta wstrętna żmija-powiedział młodszy zgodnie z oczekiwaniami.

-Nadużywasz mojej gościnności Rajmundo, nie chce by ludzie rozpowiadali, że im odmawiam gościny, ten dom jest otwarty dla każdego kto chce wróżby czy po prostu rozmowy. Zazwyczaj nie użyczam pokoju dla rozmów biznesowych.

Reheka wydawała się być dość poirytowana nieoczekiwanymi gośćmi, byli po prostu nieoczekiwanym dodatkiem w jej planie, który mógł się przez nich rozsypać jak zamek z piasku.

-Chcieliśmy po prostu dać Goli do zrozumienia, że jeżeli Fore chce z nim rozmawiać i to w takim miejscu to lepiej nie dawać mu za długo czekać-oświadczył Rajmundo wpatrując się intensywnie w sufit.

-Nie zajmie nam to dużo czasu droga Pani, jesteśmy wdzięczni, ale po prostu dość rozdrażnieni-powiedział dużo uprzejmiej olbrzym, który jak ktoś pamięta miał na imię Havran.-Ostatnie wydarzenia dość… dość mocno wstrząsnęły naszą rodziną.

-Jak już o wstrząsach mówimy to coś wam hałasuje na górze, chyba jakiś naprawdę wielki kot-mruknął Rajmundo.-Radziłbym wam go wypuścić, po kątach latają całe stada szczurów.

Wróżbitka wydawała się nieco zdenerwowana, ale na szczęście nie na tyle by palnąć jakąś głupotę. Odburknęła coś w stylu „zaraz się tym zajmę” tylko z wieloma przekleństwami, półszeptem.

Już miała wchodzić na schody gdy do wieży wszedł Goli Garibaldi, wraz z grupką swojej prywatnej straży, czy jak kto woli prywatnych siepaczy. Z dość bladym uśmiechem na twarzy skinął głową w stronę Reheki na znak udawanego szacunku.

-Witaj Goli, miło, że w końcu odwiedzasz swoją starą przyjaciółkę, nawet jeżeli w takiej a nie innej sytuacji-przywitała się surowym tonem, uważnie spoglądając na nowego gościa.- Jak zwykle najbardziej przypominasz swojego dziadka, ale on w przeciwieństwie do ciebie nie jadł tylko nabiału. Prawdziwy mężczyzna musi też czasem skubnąć jakieś mięsko. Może się skusisz na kaczkę?

-Z chęcią bym spróbował, ale nie przepadam za ptasim mięsem a zwłaszcza kaczką, zresztą sama o tym wiesz.

Uśmiech nie schodził z twarzy Goli, lecz w środku aż go ściskało by nagadać tej starej wiedźmie za te słowa. Dobrze wiedział, że celowo go napuszcza i prowokuje do jakiejś reakcji, wstrzymywał się jednak bo ktoś kto doskonale zna jego problemy żołądkowe, może mieć znacznie więcej haków na jego osobę.

-Huh, czyli dalej ci smakuje jak błoto? Powinieneś się w końcu przełamać, dam głowę, że od czasu gdy byłeś dzieckiem coś ci się na języku pozmieniało.

Cała ta rozmowa obszyta była od poszewki całą masą gróźb, ale dla niewtajemniczonych przypominała niezręczną gadkę młodej osoby z nadgorliwą babcią.

-Przyszedłem tu na zaproszenie a wiesz, że lepiej nie dawać im czekać, prawda?-Po czym bez słowa minął Reheke zostawiając ją samą ze swoimi ludźmi. Miał nadzieje, że gdy będzie wychodzić, przynajmniej część z nich nie będzie śmierdziało świeżym kaczym mięsem.

Wszedł do pokoju, gdzie już opanowani Havran i Rajmundo, spoglądali na niego ze szczerą odrazą.

-Pozdrawiam gości z dalekiego południa, mam nadzieje, że podróż była udana. Jak wam się podoba w Sylencie?-Zapytał w iście kupieckim stylu do potencjalnych klientów z dalekich stron, jednak w tym wypadku miał do czynienia z naprawdę mało dyplomatycznymi gośćmi.

-Słyszałeś to Havran? Niesamowity facet, powiedział tylko dwa zdania a już go nienawidzę-powiedział zdumionym głosem Rajmundo na co ten tylko się uśmiechnął.-Naprawdę zabawny z niego facet, zobaczymy czy też taki będzie gdy mu wbijesz swój topór w jego prawą półkulę, podobno bez niej zmieniasz się w bezrozumną maszynę liczącą.

Groźby rodziny Fore były nieraz wyjątkowo barwne i szczegółowe. Tortury w innych krajach, były w ich oczach nudne i mało zajmujące.

-To akurat mit-odpowiedział Goli, który wreszcie rozluźnił mięśnie twarzy i pozbył się tego nienaturalnego uśmiechu zastępując go standardową bezlitosną pogardą.-Mózg się może dostosować i przenieść niektóre czynności na różne płaty.

-Nie wiem, tak tylko powiedziałem, głowa to nie moja działka-wzruszył ramionami Rajmundo.-Jednak ciało potrzebuje dość długiego okresu regeneracji po takiej ranie i w kilka sekund raczej nie sądzę by…

-Czego chcecie?-Zapytał Garibaldi urywając te dziwne rozważania.-Mam bardzo zajęty tydzień więc lepiej załatwmy to szybko.

Rajmundo o dziwo wydawał się dużo bardziej zrelaksowany niż wcześniej, wyglądało na to, że oczekiwał czegoś zupełnie innego. Bez słowa wziął drogi koniak Reheki, głośno wyciągając korek na co stara wróżbitka aż zadrżała, licząc w myślach straty.

-Widzisz Goli, potrzebujemy właściwie niczego-mówił nalewając sobie o wiele za dużo niż zalecała etykieta.- Nie chcemy aby nikt ani nic nam nie przeszkadzał w wejściu na statek, podniesieniu kotwicy i wypłynięciu z tego sztucznie uroczego i obrzydliwego miasta.

-Obawiam się, że to może być trudne- odpowiedział Goli, nalewając sobie tyle samo a może nawet trochę więcej.- Sylent jest objęty blokadą i nikt nie może wyjść dopóki nie znajdziemy tego czego szukamy.

-Próbujecie znaleźć małą i zwinną różowowłosą mirraliankę w mieście gdzie żyje jakieś pół miliona ludzi za pomocą kilku setek zakapiorów i strażników. To może potrwać miesiącami a my musimy wypłynąć lada dzień!-warknął Havran, który jako jedyny nie nalewał sobie koniaku. Tak nakazywał zarówno zdrowy rozsądek jak i zasady rodziny.-Mamy niecały miesiąc czasu by się dostać na południe a lepiej będzie jeśli tam będziemy przed czasem.

-Dokładnie tak, panie Garibaldi-pokiwał głową Rajmundo.-Rodzina Fore nigdy wam źle nie życzyła, ale to przymusowe zatrzymanie… Cóż, raczej nie będzie dobrze widziane w naszych oczach.

Goli uniósł ręce w geście bezsilności co biorąc pod uwagę jego pozycję było chyba najbardziej ironicznym i kłamliwym gestem świata.

-Przykro mi to mówić, w końcu prowadziliśmy wiele interesów w przeszłości, po prostu nie mogę was wypuścić. Nawet rodzina Nogarethów musi poczekać w hotelu na otwarcie bram, oni potrafili uszanować sytuację.

-Tak słyszałem, że ta banda świętoszków jest w Sylencie, z tego zresztą powodu nie chcieliśmy nawet udać się na zwiedzanie tych cudnych uliczek i kamienic-mówił sarkastycznie Rajmundo.- Jestem ciekaw ile wytrzymają mieszkańcy w tej rosnącej górze śmieci na drodze, w końcu śmieciarze również nie mają prawa wyjść zza bramę.

-Och to dość ciekawa sprawa, początkowo mogli to robić przechodząc przez jedną bramę, oczywiście po dokładnej rewizji, ale akurat się złożyło, że złapaliśmy w ten sposób gang przemycający z miasta…

-Możemy już wrócić do tematu?-Wtrącił się Havran.- Powinniście nam dać wypłynąć, zgodziliśmy się nawet na przeszukanie statku i pozostawienie załogi na lądzie. Doprowadzenie statku do poprzedniego stanu i posprzątanie po waszych ludziach, zajmie już wystarczająco dużo czasu!

Havran wydawał się coraz bardziej zdenerwowany i zdesperowany, podobnie zresztą jak Rajmundo, który wrócił do cyklicznego stukania o drewniany róg sofy.

-Mam wrażenie, że się nie dogadamy Panie Goli, liczę na to, że reszta twojej rodziny nie jest do ciebie zbytnio przywiązana- kiwnął głową do starszego kuzyna.-Havran zabij go.

Garibaldi natychmiast wyciągnął z kieszeni nóż, podobnie zresztą jak Rajmundo, najwyższy z nich zadowolił się pięściami, jego ręce były tak długie, że zdążyłby wyprowadzić cios nim ostrze doszłoby dalej niż do linii łokcia, przynajmniej on tak uważał.

-Czy któryś z Panów zamawiał dodatkowe wino-odezwał się nagle uwodzicielski głos zza kotary, służącej za namiastkę drzwi.- Z chęcią państwa obsłużę-mówiła dalej, wchodząc do środka.

-Nie potrzebujemy nic takiego-warknął Goli.-Zmiataj stąd kobieto a najlepiej przyślij tu kogoś z ochrony a przy okazji sprzątaczkę, która nie boi się krwi i oderwanych kończyn!

Dziewczyna w uroczym, niebieskim stroju wróżbitki weszła mimo to do środka. Wyglądała naprawdę świetnie w porównaniu do pozostałych praktykantek. Chodziła na niezwykle wysokich obcasach, jakby były całkiem płaskie, doskonale poruszała sukienką by na zmianę pokazywać i ukrywać uda, jej twarz miała doskonale uwodzicielski grymas a włosy…

Cóż zebrani nie zwracali uwagi na włosy. Ich spojrzenia utkwione były w tym znajomym tajemniczym uśmieszku, który mógł widzieć zarówno najlepszy przyjaciel jak i przyszła ofiara. Laura postawiła tacę z winem na stoliku (swoją drogą wybrała najtańsze jakie znalazła) i ku przerażeniu Goli usiadła na skraju jego fotelu, minimalnie krzyżując nogi, jakby była pewna, że i tak nikt jej nie ruszy.

-Słyszałam, że chcecie zabić mojego szefa-mrugnęła do Rajmunda i Havrana.-Czy naprawdę wam tak się śpieszy?-chwyciła Gole za szyję i usiadła mu na kolanach.-Słyszałam, że ta straszna dzikuska cię prawie zabiła, musisz być niezwykle silny, że po ciosie od dziewczyny masz siłę się spotykać z takimi ponurymi typkami.

-Tak, no wiesz… Taka praca-wybełkotał Garibaldi z całych sił próbując zachować na twarzy pozory, że cały czas kontroluje sytuację. Nie wychodziło mu to ani trochę.-Trochę to patowa sytuacja…

-Nie ma żadnego patu, przecież to twoje miasto Goli-powiedziała czule Laura.-Jeżeli zechcesz mogę ich zabić w każdej chwili-Fore sięgnęli po broń i tym razem również Havran chwycił za topór, który leżał za kanapą-oczywiście nie ma to żadnego sensu, przecież nie zabija się takich ludzi ot tak.

-Czego tu chcesz Laura-warknął Rajmundo.-Darowaliśmy ci w Paludze przez twoją znajomość z Białym Misiem, ale teraz nie mamy żadnych obaw czy szacunku wobec twojego protektora. Zabijemy ciebie razem z nim.

Laura zachichotała z udawaną teatralną histerią. To prawie brzmiało jakby się bała, choć oczywiście było wprost nie zginie.

-Nie przesadzaj Raj, nikt dziś nie zginie-posłała mu buziaka. Goli wam pozwoli wypłynąć z portu, oczywiście gdy się upewni, że nie ma jego niewolnicy na statku. Musicie mu jednak zrekompensować mu jakoś to wyrzeczenie, czy nie to chciałeś zaproponować szefie?-Spytała gładząc go czule po policzku.-Na pewno macie coś co mu się może przydać, nieprawdaż?

Havran spojrzał zdezorientowany na Rajmunda u którego zaczynały się pojawiać żyłki na twarzy. Miał dziwne wrażenie, że Laura im pomaga i z jakiegoś powodu to dla nich bardzo niedobry znak.

-To chyba nie jest sprawa dla kogoś takiego jak ty-powiedział Goli, który poczuł, że jego gardło jest coraz bardziej suche i coś ciężko mu idzie przełykanie.-Ale z pewnością macie coś co może mnie zainteresować.

Rajmund bez słowa siedział na kanapie próbując odczytać nazwę wina, które przyniosła Laura. Próbował tym tylko zebrać myśli, bo jak większość rodziny słabo znał się na alkoholach, zwłaszcza takich, które miały jako nazwę zbieraninę co najmniej kilku języków.

-Dobrze więc nie będę się zbytnio bawił w sekreciki. Podam ci jeden, który na pewno cię zaciekawi-wstał i podszedł do fotelu.-Lauro, przesuń się na chwilę, to dosłownie jedno zdanie, za chwilę będziesz mogła wrócić na jego kolana gdzie zresztą twoje miejsce.

Laura kiwnęła głową i przesiadła się siadając obok Havrana, opierając głowę o jego ramie.

Podczas gdy nieudolnie próbował on strząść ją z ramienia, jego kuzyn szepnął coś Goli, który tylko kiwnął głową, jakby bardziej ciekawiła go przepychanka, która działa się na sofie niż ta ważna tajemnica. Mimo to jednak wydawał się zadowolony, choć tylko Laura potrafiła to zauważyć w tej kamiennej twarzy.

-Tajemnica o której wiem od dawna Fore, mogłeś się bardziej postarać-mruknął uśmiechając się kpiąco.

-Zrobiłem już wystarczająco dużo złego mówiąc ci o tym, nie mam zamiaru więcej ci nic mówić-odparł sucho Rajmund.

-To wlicza się w ryzyko zawodowe! Nigdy nie wiesz czy to co wiesz jest warte cokolwiek!-zakrzyknął Goli, rozkładając ręce.-Masz szczęście, że jednak coś z tego wyciągnąłem przydatnego.

-Tajemnica, którą zna więcej niż jedna osoba szybko przestaje być tajemnicą-powiedziała niespodziewanie Laura.

-Otóż to mój drogi, pokazałeś mi, że moja tajemnica już nie jest w ogóle tajemnicą tylko prawie wiedzą powszechną-westchnął nieco zawiedziony Goli.-Mimo wszystko dużo się dziś nauczyłem, zwłaszcza o waszej rodzinie. Możecie płynąć spokojnie na południe, ale dopiero wieczorem i oczywiście po inspekcji.

Havran i Rajmund wstali i obrzucili ich pogardliwymi spojrzeniami.

-Większość zapasów leży na ziemi obok rozwalonych skrzyń więc inspekcja raczej nie będzie trwała długo-burknął Rajmund i wyszedł z pokoju bez pożegnania. Jego kuzyn też machnął tylko ręką na pożegnanie.

Goli i Laura zostali sami. Gdy przestali słyszeć ciężkie kroki derenhallczyków, zaśmiali się, choć Goli nieco sztucznie.

-Dziwaki z południa są bardziej nieprzewidywalni niż myślałem-mruknął Garibaldi w końcu się rozluźniając.- Z pewnością by mnie nie zabili o to byłem spokojny, ale naprawdę byli gotowi mnie wziąć na zakładnika.

-Zakładnikom dzieją się różne rzeczy a oni doskonale to wiedzą-odparła Laura nalewając sobie do kieliszka trochę alkoholu. Po jednym łyku skrzywiła się i wylała zawartość na ziemię.- Za mało słodkie jak na Derenhallczyka, nie powinieneś ich tak prowokować.

Goliemu uśmiech zszedł z twarzy, gdy przypomniał sobie o niedawnych wydarzeniach w skarbcu.

-Twoja zapłata zostanie dostarczona jutro z samego rana do tego miejsca tak jak obiecywałem. Wszystko w negarach tak jak się umawialiśmy, ale…

-Tak?-spytała podnosząc brew w zaciekawieniu.-Coś proponujesz?

-Doskonale wiesz czego chcę i dziwi mnie, że nie przyszłaś do mnie od razu gdy wprowadziłem tą kwarantannę.

Garibaldi wstał i zaczął przechadzać się po pokoju.

-Ta różowowłosa dziewczyna, którą szukamy nie jest przestępczynią, ale złapaną Mirralianką, która uciekła z lasu. Ostro pokiereszowała mojego brata a mnie ogłuszyła, przez co ostatnio troi mi się w oczach i nie mogę porządnie myśleć-mówił otwarcie z wyraźną trudnością, jakby rozmowa z Fore nadwyrężyła jego siły.-Tylko mnie i Carlosa obchodzi jej znalezienie, ale on jest pożądliwym draniem a ja wiem dokładnie jaką wartość ma tak młoda Mirralianka.

Laura walczyła z chęcią rzucenia czymś w tego, jej zdaniem, zadufanego dupka nie szanującego ludzkiego życia. Z pewnością ona szanowała je w nawet mniejszym stopniu, ale robiła to dla przyjemności a nie dla łechtania nieskończonego ego.

-Cała rodzina jest przeciwko mnie, nie zdołałem ich przekonać w żadnym stopniu a kończy mi się czas-kontynuował Goli.- Zostało mi maksymalnie twa tygodnie na utrzymanie tego stanu, po tym będę już trupem, jak nie prawdziwym to politycznym! To miasto handlowe do cholery, nie mogę tego wydłużać w nieskończoność.

-Urocza tyrada szefie, doprawdy cieszę się, że tak bardzo opisujesz mi swoją sytuacje życiową i całe to polityczne pierdolenie-Laura ściskała mocno pusty kieliszek, który cudem jeszcze nie pękł.- Ja nie mieszam się w politykę, to tylko zabawa w vendettę, tylko na większą skalę do której nie zamierzam sięgać. Mogę zabijać kogo chcesz i kiedy chcesz, ale jeśli chcesz tylko w ten sposób ocalić swoją dupę, która i tak się pali to nie masz co liczyć na moją pomoc.

Kieliszek w końcu pękł a na podłogę i rozbite szkło zaczęła spadać krew. Goli pierwszy raz widział krwawiącą Laurę i zdawał sobie sprawę, że to zapewne ostatni raz. Pochylił się bez słowa nad dziewczyną i wcisnął jej w ręce swoją chusteczkę, która od razu się zabarwiła na czerwono. Odcień był jednak niezwykły, bardzo jasny jakby to był kolor malarza impresjonisty. Nie było w nim miejsca na jakąkolwiek ciemność.

„Cóż za ironia”-pomyślał wtedy Goli, wstając i kierując się do drzwi. Gdy już miał nimi trzasnąć, nagle odważył się coś powiedzieć. Siedziała to w jego głowie od dawna i nigdy nawet nie pomyślał, że będzie miał odwagę by się w ten sposób do niej odezwać.

-Kiedy przyszłaś do tego miasta kilka lat temu, wiedziałem od początku kim jesteś, skąd przyszłaś i czemu chcesz u mnie pracować-westchnął nie śmiąc odwrócić wzroku.- Całe życie uciekasz, próbujesz zniknąć ze świata, który odrzuciłaś, ale chce ci powiedzieć, że to niemożliwe. Jesteś tą samą zagubioną dziewczyną, która uciekła z domu po strasznym czynie, który nie daje jej w nocy spać, przez który wybiera coraz bardziej szalone zlecenia i wykonuje je w jak najbardziej ryzykowny sposób, mając nadzieje, że w końcu powinie ci się noga i w końcu odpoczniesz od tego wszystkiego.

Goli powoli zamykał za sobą drzwi, dalej się nie obracając. Nim je zamknął do końca, powiedział tylko jedno zdanie.

-Przygarnąłem cię bo wiem, że jesteśmy podobni, bo oboje jesteśmy tylko tchórzami, którzy próbują pokazać jak bardzo się różnią i nie są tacy jak reszta.

Tego dnia nikt nie widział jak Laura płakała w ciszy. Łez nikt nie otarł, wszystkie spadły na rosnącą plamę krwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz