czwartek, 27 sierpnia 2020

Rozdział 21-"Ucieczka ze skarbca w Mirraliańskim stylu!"



W życiu każdego człowieka nadchodzi taki moment, że napotyka na przeszkodę, którą nie może pokonać. Może to być zarówno drobnostka jak i bardzo poważna sprawa, ot choćby pierwszy pocałunek, ucieczka z domu ojca-alkoholika, ciężka choroba albo wdrapanie się z powrotem na półkę, będąc jedynie gadającą oderwaną głową.

No dobra, nie jest to zbyt częsty przypadek i raczej nigdy się nie zdarza, ale jestem pewny, że jeszcze kilka tygodni temu, Ferguson Fore również nie brałby tego pod uwagę i to z dwóch powodów. Pierwszym był dość oczywisty fakt, że był martwy a wspomnienia z tego okres są z natury dość mgliste. Kolejnym powodem była jego naiwność.

Nikt nigdy będący choć trochę trzeźwym na umyśle nie nazwałby jakiegokolwiek Fore naiwnym no ale w wyniku ostatnich wydarzeń, Ferguson uważał się za króla naiwniaków.

Blisko sto lat temu, wraz z dwoma innymi magami: Bartolomeem Wetto i wróżbitą Borysem jakimśtam (ludzie z północy nosili niegdyś bardzo dziwaczne nazwiska i Ferguson zwyczajnie nie zawracał sobie głowy ich zapamiętaniem) wspólnie doszli do wniosku, że projekt „Wiatrów Magii” zaczyna się dość niebezpiecznie wymykać się spod kontroli.

Magia zazwyczaj występuje praktycznie wszędzie, nawet w najnudniejszych i nieciekawych miejscach, toteż magowie mogą korzystać z czarów praktycznie wszędzie na świecie. Na nieszczęście dla nich, pewien zmęczony życiem starszy mag, który nic wcześniej nie osiągnął, odkrył w jakiś eksperymentach , że dusza ludzka po odejściu z ciała wędruje po świecie emitując po drodze mikroskopijną ilość magii. Co prawda jak to w życiu bywa pierwsi odkrywcy i wynalazcy za cholerę nie znają się na biznesie i nigdy nie tworzą praktycznych i opłacalnych technik.

Dopiero wiele lat później zaczęli pojawiać się cwaniacy, którzy opracowywali techniki które wychwytywały duszę i tworzyły z nich niewielkie generatory magicznej energii. Kolejne lata minęły aż każde z pięciu państewek opracowały, niezależnie od siebie, najskuteczniejsze metody chwytania dusz i produkowania dużych ilości magii.

Na dalekiej północy, blisko bieguna magowie postanowili zbierać dusze do wielkich morskich bestii, które zszyto z wszystkiego na co pozwalała im wyobraźnia i nieograniczony praktycznie budżet. Telvanczycy umieszczali je do znanych już gładokrwiaków, Mirralianie korzystali z jakiegoś biologicznego cyklu przemiany, Teppeńczycy z południa wciągali duszę do jakiś wielkich zielonych słupów z jakiegoś nieznanego minerału a Derenhallczycy pod wodzą rodu Fore korzystali z pomocy ptaków i ich kierunków migracyjnych.

Nie wiedzieć czemu każda z metod jakimś cudem działała, choć każda ze stron uważała pozostałą czwórkę za dziwaków i oszustów bo z ich punktu widzenia wynalazki pozostałych były tak absurdalne, że po prostu nie mogły działać.

Trzech magów z różnych Wież zaczęło sądzić, że rywalizacja odrobinę wymyka się spod kontroli i trzeba szybko działać. Niestety zbytnio zaczęli polegać na wróżbicie Borysie, który nieco pomylił się we wróżbach i katastrofa nastąpiła szybciej niż sądzili.

Cykl katastrof spowodował wśród zwykłych ludzi niewyobrażalną wściekłość i rozszalałe chłopskie tłumy i zdesperowani władcy doprowadzili do śmierci praktycznie wszystkich magów, którzy jakimś cudem przeżyli nagły skok magiczny na całym świecie, co można przyrównać do sytuacji gdy serce zaczyna bić jakoś tak 300 na minutę.

Trójka wspomnianych już magów zaczęła natychmiastowe działanie i udało im się zachować świadomość po stu latach nieobecności. Niestety nie brakowało pewnych problemów.

Borys dość mocno przyzwyczaił się do życia w postaci zwierzęcia i nie sposób go było znaleźć, Bartolomeo zamykając się w gładokrwiaku dość mocno przeliczył swoje umiejętności i dopiero przy pomocy Fergusona zdobył w pełni sprawną formę duchową.

Czarodziej z Derenhalle był najbardziej przytomny i użyteczny ze wspomnianej trójki jednak również popełnił ten sam błąd, czyli zaufał zbyt mocno Bartolomeowi. Skończył w uciętej głowie jakiegoś paskudnego pirata, zamiast w jakiś względnie świeżych zwłokach kilkaset kilometrów dalej.

Wróćmy jednak do skarbca Carlosa Garibaldiego gdzie Ferguson Fore próbując odszukać pewien ciekawy przedmiot, odkrył, że trzymanie rzeczy na tak cienkiej sklejce aż prosi się o kłopoty. Tak właśnie zresztą wylądował na podłodze gdy toczył się po półce z amuletami ochronnymi, które niestety nie ocaliły go od guza na jedynej pozostałej mu części ciała.

-Zaraza by wzięła mnie i te moje pomysły-mamrotał sam do siebie wpatrując się na długie rzędy wysokich jak żyrafa półek. Choć z pomocą magicznych podmuchów potrafił na nie wskoczyć to nie była to doskonała metoda i w ciągu wielu godzin wiele razy lądował nie na tym poziomie co trzeba lub wręcz nie dawał rady wyhamować i z pełną prędkością przywalał w twardy grunt.

Co właściwie szukał w tym wielkim skarbcu pełnym dziwnych przedmiotów i reliktów z dawnych lat? Cóż, to samo pytanie zadawały sobie dwie przyglądające mu się z zaciekawieniem postacie a była to nastolatka i siedzący na jej ramieniu szczur… mysz… no coś pomiędzy, dla laika i tak to to samo.

-Megdu, megdu, megdu!- klął Ferguson w swoim języku gdy po raz kolejny spadł na ziemie.-Bez pomocy któregoś z tej trójki idiotów nigdy nie znajdę tego cholernego….

-Przepraszam szuka pan czegoś?-zapytała się dziewczyna, podchodząc niezauważenie do gadającej głowy. Na oko miała jakieś piętnaście lat, jej małą buźkę ozdabiały skromnie porozrzucane piegi. W skrócie wyglądała jak typowa ruda nastolatka, która jest w trakcie przemiany ze szkolnego popychadła w obiekt westchnień praktycznie wszystkich chłopców i kilku dziewczyn z okolicy.

Tak po prawdzie nie była ruda, miała różowe włosy chłopczycy, ale wcześniejsze porównanie dość dobrze ją opisywało.

-Emm tak… właśnie… Szukam takiego jednego no, amuletu-odpowiedział jej, szczerze zagubiony i zakłopotany. Nim zaczął poszukiwania, kilkukrotnie obskoczył skarbiec w poszukiwaniu innych wyjść i porozrzucał tu i ówdzie znaki wykrywające, które od razu by go powiadomiły o obecności żywych istot w skarbcu. Stał tak zastanawiając się gorączkowo jakim cudem ją nie wykrył ani ,że nie zobaczył przy zwiadzie tej charakterystycznej różowej czupryny na głowie przerośniętej pannicy.

-Amulety ochronne, zawierające klątwę czy zwiększające zdolności na pewien czas?-Spytała jak gdyby nigdy nic.-Wie Pan, ostatnio zaszły spore zmiany w rozmieszczeniu i niektóre rzeczy mogą być w dziwnych miejscach.

Ferguson zamrugał tylko oczami. Spodziewał się wiele po sekretnym, pełnym zakazanych artefaktów, skarbcu, ale różowowłosa nastolatka ze szczurem na ramieniu, pracująca jako magazynier to było już po prostu zbyt absurdalne. Nie miał zielonego pojęcia co się może za tym kryć.

-Nie jesteś prawdziwa-zaryzykował stwierdzenie.-Uderzyłem się za dużo razy w głowę, albo po prostu wpadłem na jakieś dziadostwo, które przywołuje projekcje zmarłej córki twórcy.

-Mamy kilka takich gratów, ale są trochę dalej, kilka szafek stąd. Zapewniam Pana, że jestem w pełni żywą istotą ludzką.

-No dobrze „ludzka istoto” to jak w takim razie masz na imię? Najpewniej w ogóle nie znasz konceptu posiadania imienia!

-Przykro mi to mówić, ale jeśli chodzi o ten moment to nie posiadam imienia. Znaczy się, kiedyś miałam coś podobnego, niestety nie spełniało wymagań zagadki mówiącej „Należy tylko do mnie, ale inni używają go częściej niż ja”-dziewczyna wyraźnie posmutniała.- Nikt od dawna nie powiedział mojego imienia. Nikogo nie obchodzę…

„Pięknie, teraz będę musiał pocieszać tą dziwną wariatkę”-pomyślał, obawiając się jakiejś retrospekcji, czy czegoś równie dołującego. Postanowił ją wyprzedzić i szybko pocieszyć: Jestem pewien, moja droga, że…

-A jak Pana godność?-spytała nie dając mu dokończyć.-Widziałam jak ten Gruby Wieprz postawił Pana na półce i wrednie się uśmiechał. Rzadko przy którym badziewiu tak się cieszy.

-Jestem Ferguson Fore, wielki mag z Derenhalle-powiedział dumnie, puszczając koło uszu porównanie go do badziewia.-Obecnie jestem na bardzo ważnej misji i muszę ukraść taki jeden amulet, który może poprawić moje zdolności manualne.

-I mówi Pan ten plan każdemu po drodze? Nawet dziwnej nieznajomej dziewczynie, która może zniweczyć cały ten trud jednym krzykiem?-Zadawała pytania, których odpowiedź tylko by skompromitowała Fergusona.-Czy kiedykolwiek w życiu coś ukradliście?

Rzecz jasna tak wpływowy i bogaty mag nigdy nie musiał posuwać się do takich środków. Co prawda nie był święty, ale całą parszywą robotę zwalała na swoich służących a zwłaszcza na krewnych. Gdyby Laura wiedziała jak bardzo jest nieprzygotowany na takie akcje to nigdy by się na ten plan nie zgodziła, o ile rzecz jasna by się jej nie nudziło.

-Powiedzmy, że pobieram praktyczną lekcję-wycedził przez zęby.-A teraz gdybyś mogła wskazać drogę do amuletu byłbym wdzięczny. Dość rzuca się w oczy. Czaszka ze złotymi oczami, czarne tło podobne do węgla i wszystko to wisi na nici Wielkiej Pajęczycy z północy.

Dziewczyna pokiwała tylko głową szybko myśląc a jej oczy latały na wszystkie strony jakby szukany artefakt leżał na szafce obok. W końcu jednak zrobiła zmartwioną minę. Chyba coś było nie tak.

-Chyba nie ma u nas czegoś takiego niestety. Jest kilka przedmiotów ozdobionych czaszkami, ale nie ma ich na żadnym amulecie poza…- różowowłosa przerwała rozmyślania i obrzuciła Fergusona podejrzliwym spojrzeniem, jak na potencjalnego złodzieja (nie żeby nim nie był).-Do czego jest Pan się w stanie posunąć by go zdobyć?

-Umm a bo ja wiem? Jak widzisz za dużych możliwości nie mam, ale chyba wszystko co mogę.

Różowowłosa dziewczyna uśmiechnęła się promieniście, tak, że każdemu na ten widok podniosłoby się serce na duchu i wróciła wiara w ludzkość. Ferguson był jednak niewierzący do tego stopnia, że w ogóle go to nie ruszyło. Ostatnio widział już zbyt fałszywych uśmieszków u dziwnych kobiet.

-W takim razie powiem, gdzie się znajduję, ale tylko gdy wyciągniesz mnie z tego więzienia razem z Rufusem-dziwny gryzoń pisnął jak na zawołanie słysząc swoje imię. Wyglądało na to, że był dość rozumny jak na takie podłe zwierzę.

-Widzisz, niestety twoje plany nieco kłócą się z moimi, bo ja zamierzam stąd uciec dopiero gdy zdobędę to czego potrzebuje. Nie ma mowy bym wyszedł bez tego amuletu!-Ferguson udawał pewnego siebie, ale w gruncie rzeczy to cały plan ucieczki oparty był o pozyskanie artefaktu. Cała reszta nie miała znaczenia, bo nie mogła się po prostu powieść.

Ferguson uśmiechnął się wrednie i zaproponował:

-Zróbmy tak, ty wskażesz mi drogę a ja wtedy ucieknę i może, podkreślam, może ci pomogę. To i tak prawdopodobnie jedyna nadzieja jaką dostaniesz w tym beznadziejnym życiu.

-Może i by tak było, gdybyś szukał czegokolwiek innego- wzruszyła ramionami nie przejmując się szantażem.- Miałam jednak naprawdę wielkie szczęście, że trafiłeś akurat tu a nie do miejsca gdzie Carlos trzyma Odłamek Czarnego Drzewa.

Uśmiech natychmiast zszedł Fergusonowi z twarzy. Zdał sobie sprawę, że od początku był na przegranej pozycji i drażnienie tej dziewczyny było potencjalnie sporym błędem. Zrozumiał bowiem dlaczego jest tu trzymana jako okaz. Ona tylko uśmiechała się tym wstrętnym, fałszywym uśmieszkiem, który go doprowadzał do szału ostatnimi tygodniami.

-Jesteś Mirralianką-warknął przez zęby.-Cholerną mieszkanką lasu, która służy tej bandzie grubasów za ozdobę! Nikt inny nie wiedziałby czego szukam oprócz kogoś z Mirrali ! Gadaj swoje imię!

-Moja rodzina nigdy nie słuchała się magów, czarodziejów ani wszelkich parszywych istot-popatrzyła na niego z widocznym już obrzydzeniem.- Mój lud zna opowieści o Ptasim rodzie ze wzgórz i ich wodzu, Fergusonie Fore, wielkim magicznym kluczniku i władcy mrocznych wiatrów! Już twoja postać mówi jak sprzeniewierzyliście się naturze! Nie muszę nic ci mówić ani tym bardziej pomagać!

Mag czuł, że zaczyna się palić mu grunt pod nogami (albo dolnym kawałkiem szyi, jeśli ktoś lubi się czepiać). Mirralianie mieli zawsze fizia na punkcie przyrody, ekologii i innych pierdół, których nie rozumiał. Teraz tylko przestali ufać magii, technologii i wszelkim obcych spoza ich nawiedzonego lasu, okazując to najczęściej strzałą między oczy, spomiędzy drzew, ukrywając się przed wzrokiem...

Fergusonowi coś nagle uderzyło do głowy. Wcześniej nie zwracał na to większej uwagi, ot uznał, że to nieistotny wybryk natury, ale teraz…

-Wyrzucili cię z domu bo nie potrafiłaś schować się w krzakach?-zapytał patrząc z satysfakcją na znikające obrzydzenie z twarzy dziewczyny, które zastępowała panika i zawstydzenie.- To zrozumiałe, też nie miałem lekko z rodziną, w końcu spaliła mnie na stosie…

-Dobra, już dobra wygrałeś-powiedziała dziewczyna uroczo się rumieniąc.-Chciałam się stąd wydostać w końcu, siedzę tu od trzech miesięcy! Gdy dowiesz się gdzie jest Odłamek to odejdziesz i zostawisz mnie samą z tą ryjówką!

-Więc tak to się nazywa, kto by pomyślał-mamrotał Ferguson przyglądając się gryzoniowi.-Wiesz, podróżuje z dość walniętą bandą przygłupów i szaleńców, także różowowłosa Mirralianka powinna do nas pasować. Możesz iść z nami, o ile ci durnie nie wydostali się jeszcze z lochu…

-Włamujesz się do domu najbogatszych i najgroźniejszych ludzi na świecie nie mając żadnego wsparcia? Cholera jasna, ja naprawdę myślałam, że w końcu stąd wyjdę!

-Oh potrafią sobie poradzić, przynajmniej ten najstarszy Pekko. Lubię go najbardziej, choć on najchętniej wrzuciłby mnie do morza z jakimś balastem. Sorkvild i Dick to wciąż dzieciaki i kompletnie nie potrafią myśleć a Laura…. Cóż chyba ma jakiś kryzys tożsamościowy i się wypłakuje w jakiejś spelunie, no ale wszyscy są względnie przydatni- Ferguson mrugnął porozumiewawczo.-Wiesz, jeżeli mi powiesz gdzie jest amulet to z pewnością będziesz najbardziej przydatną towarzyszką, zwłaszcza jeżeli mnie przy okazji do niego zaniesiesz!

-To raczej nie będzie zbyt możliwe bo Carlos trzyma go cały czas w kieszeni.

Fergusonowi zaczęła drżeć powieka. Oczy zapłonęły czystą wściekłością, zęby zaczęły gryźć wargę a Rufusa zaczęła swędzieć szyja.

-Kto… trzyma… takie coś w kieszeni?!?

-Cóż, zdaje mi się, że….

-KTO TRZYMA TAK STARY I POTĘŻNY ARTEFAKT W KIESZENI? KTO?!?

-Trzyma go dla ozdoby-odpowiedziała szybciutko.-Nigdzie nie znalazł informacji, że może być zaczarowany więc uznał, że to jakieś okultystyczna taniocha, cokolwiek to znaczy.

Dziewczyna nie miała kompletnie pojęcia o pojęciu wartości. Mirralian nazwalibyśmy dziś komunistami, albo jak kto woli społecznością anarchistyczno- ekologiczną opartą na handlu wymiennym.

Zresztą kogo to obchodzi. Wróćmy do Fergusona, który akurat dusił w sobie chęć wypuszczenia z ust wielkiej kuli ognia, która może by i go zabiła, ale przynajmniej miałoby to pozytywny efekt w postaci wiecznego spokoju (do ponownej reinkarnacji rzecz jasna).

Nim zdążył zadecydować co teraz zrobić, czujne zmysły mirralianki, silniejsze kilkukrotnie od ludzkich, coś wychwyciły na zewnątrz skarbca. Chwyciła głowę, szepcząc tylko „cicho” i wrzuciła go na półkę, gdzie go wcześniej położono.

Ferguson zbierał już oddech do ostatecznego zniszczenia, gdy i on usłyszał kroki na korytarzu. Zadzwonił klucz w zamku i do środka wszedł sam Goli Garibaldi, który choć nadal wyglądał na kogoś na skraju załamania to krótka drzemka trochę go oderwała od myśli o niebezpiecznej pracownicy.

-Hej, Aria gdzie jesteś? Mam dla ciebie coś do jedzenia! Szybko, zanim mój głupi brat będzie chciał zamiast żarcia dać ci żywe szczury!

Dziewczyna stanęła przed Golim, szeroko się uśmiechając, pokazując nawet swoje, wyjątkowo białe jak na dzikuskę zęby. Zachowywała jednak kilkumetrowy dystans, który był najwyraźniej dość ściśle przestrzegany.

-Dziękuje Panie Goli! Nie ma potrzeby tu przychodzić, surowe mięso to u nas norma!

-Musiałabyś być trzy razy grubsza , jak reszta mojej rodziny by to była prawda-uśmiechnął się słabo i postawił na stole talerz, wypełniony różnymi warzywami, gorzkimi ziołami i usmażonym jajkiem. To ostatnie było najbardziej tłustym daniem, jakie jadł a i tak nie więcej niż raz, czy dwa na miesiąc. Nie tylko dzięki dziwnie pomieszanym genom był przecież tak chudy.

-Na pewno Pan nie chce jeść? Wygląda Pan naprawdę słabo? Może wymasować Panu plecy?-pytała Aria służalczym tonem, który mało kogo by nie wzruszył.

-Nie nie, trzeba dzisiaj tylko woda, miałem… miałem bardzo trudną rozmowę dzisiaj i muszę gdzieś w ciszy odpocząć a cały budynek jest praktycznie pełny. Gdybym coś zjadł to po chwili więcej bym stracił niż zyskał, jeśli wiesz co mam na myśli.

Choć Aria nie do końca wiedziała co chodzi, potakiwała tylko głową i zabrała się do jedzenia, siadając na ziemi. Goli tymczasem uważnie ją obserwował i nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Był raczej poirytowany.

Aria i Ferguson widzieli ten grymas i dobrze wiedzieli skąd się bierze. Dorosła Mirralianka była niezwykle rzadko spotykana poza lasem, ale pogłoski o ich nieludzkim refleksie obiegły niemal cały świat. Taka osoba mogłaby być bardzo przydatna dla szefa zorganizowanej przestępczości, ale trzymanie młodej dziewczyny miesiącami w ciemnym i dusznym skarbcu, karmiąc szczurami, raczej nie rokowały dobrze na wielkiego atletę, tylko co najwyżej na półślepą wróżbitkę.

Goli od początku próbował zdobyć małą zdobycz z Mirralli, ale jego brat był wyjątkowo uparty i nie chciał jej nikomu oddać ani nawet nie dawać jej oglądać. Co najgorsze nikt z rodziny nie miał pojęcia co Carlos chce zrobić z dziewczyną. Blisko 1/3 obstawiała, że chce zrobić z niej luksusową tancerkę lub damę do towarzystwa pożyczaną swoim gościom. Pozostałe 2/3, w tym Goli nie bawiła się w hazard, ale gdyby większość z nich miała zgadywać, to chodziło o jakieś okultystyczne bajki o przynoszeniu szczęścia. Znalazłoby się jednak kilku którzy uznali, że cwany Carlos szuka sobie w końcu jakiejś żony.

Różowowłosa dziewczyna z lasu nie byłaby zresztą najdziwniejszą panną młodą. Wśród kobiet w rodzinie znalazły się takie perełki jak dzikuska z Archipelagu Chaosu, kilka parskich księżniczek od niewypłacalnych książąt i uwolniona z więzienia piratka z którą swoją drogą, mąż wziął szybko rozwód, zrzucając ją z balkonu na piątym piętrze. (Ku zaskoczeniu męża rozwód uznano za winny z obu stron).

-Czy wierzy Pan w czary, Panie Goli?-Wypaliła niespodziewanie Aria.-Nikt inny nie przychodzi tu bo podobno boją się czarów, tak przynajmniej mówi Carlos.

-Mój brat nie wierzy w tę bzdety, ale to idiota. Ja dobrze wiem do czego służą te bibeloty-odparł Garibaldi drapiąc się po brodzie.-Jednak jeżeli takiemu idiocie nic się nie stało od tylu lat styczności z nimi, to znak, że wyjątkowo trudno się tu zabić albo zranić. Uwierz mi, więcej emocji sprawia mi wchodzenie po schodach…

Tak naprawdę to Goli dość mocno obawiał się dziwnej kolekcji jego brata, ale nie dlatego, że mogłoby mu się coś stać, tylko nie mógł sobie wyobrazić jaki chaos by wybuchł gdyby się tu dostał ktoś mający choćby podstawowe pojęcie o czarach. Jeżeli była rzecz wobec której był przewrażliwiony, to byłyby to pewnie interesy z magami, wiedźmami a także z drugiej strony, zabijanie i polowanie ich na zlecenie kapłanów. Goli zwyczajnie unikał takich zleceń, jeszcze by podpadł komuś kto zna się na klątwach.

-Panie Goli, wszystko w porządku?-Wyrwała go z rozmyślań, przekrzywiając lekko główkę w prawo.-Wydaje się Pan latać w chmurach.

-W porządku, nic mi nie jest-machnął ręką.-Mówiłem ci, że miałem dzisiaj styczność z wyjątkowo okropną kobietą. Za kilka dni mam nadzieje zniknie z mojego życia na dłuższy okres czasu.

-To ona przyniosła tą łysą głowę? Jest naprawdę świetnie spreparowana, nigdy takiej nie widziałam! Nigdy bym nie pomyślała, że zwykły człowiek może tak ładnie obrobić ciało by nie śmierdziało i nie rozpadało się od jednego pyłku kurzu.

Ktoś nietaktowny mógłby powiedzieć, że Fergusonowi zaczął się w tym momencie palić grunt pod nogami, ale ponieważ to zbyt okrutne to powiem tylko, że mag zaczął się w tym momencie dość mocno niepokoić. Nie spodziewał się, że rozmowa zejdzie nagle w jego stronę.

-Hmm? Tak, faktycznie dość ciekawy okaz, ale znając Lau… znając sytuacje to lepiej się nie zastanawiać w czym był maczany.

-Ale trzeba przyznać, że to prawdziwe dzieło sztuki-pokiwała głową Aria.- Słyszałam, że ciała magików nigdy nie gniją. To był jakiś czarodziej?

„Co ta mała cholera kombinuje?!”-Krzyczał w myślach Ferguson.-„Ten maniak jest gotów rzucić mnie do pieca by mieć pewność, że nie narobię mu kłopotów! Jak mam jej pomóc się stąd wydostać po zmienieniu się w popiół?”

Goli jednak tylko się zaśmiał. Choć nie przypominał z wyglądu reszty Garibaldich, to jak wszyscy posiadał ten wyjątkowo irytujący rechot typowy dla chciwych sprzedawców ze straganów.

-Jeżeli podejrzewałbym kogoś o bycie czarodziejem to Łysy Gibon byłby gdzieś na szarym końcu. To po prostu niemożliwe by ten awanturnik potrafił coś takiego.

Podszedł do półki i podniósł głowę, rzucając ją kilka razy w górę.

-Za wiele w głowie nie ma, wyjątkowo lekki! Wiesz, zawsze mi się zdawało, że wygląda jak byk, ale nigdy nie zwróciłem uwagi jak małą ma czaszkę. Trochę przypomina niemowlę tuż po…

Na szczęście nie dokończył tego obraźliwego porównania łysego dorosłego człowieka do małego dziecka bo niespodziewanie dostał mocny cios kijem w tył czaszki. Bez zbędnego problemu Aria dała radę podejść go nie alarmując go i mocno się zamachnąć. Gdyby spróbowała takiej sztuczki w jakikolwiek inny dzień to Goli zdołałby powstrzymać ją jakieś pięć razy i to zanim zdołała by się zbliżyć na mniej niż trzy metry. Tego dnia zrozumiał, że jego problem z Laurą i konsekwencje psychiczne ich spotkań są bardziej destruktywne niż się spodziewał.

Ferguson spadł z dużej wysokości prosto na swój nos. Klnącą głowę podniosła Aria, korzystając z okazji by stanąć Garibaldiemu na głowie (jako jedyna zresztą w historii bo choć wróżbitka Reheka zrobiła coś podobnego to było to związane raczej z „zawróceniem” cokolwiek by to miało znaczyć).

-Czekałam na to od miesięcy!-Pisnęła dziewczyna.-Myśleli, że mogą zrobić ze mnie kurę domową albo zabójczynie na zlecenie! Gdybym miała czas to spaliłabym tę budę razem z nimi wszystkimi!-Spojrzała na Fergusona. Ferguson spojrzał na nią.-A więc Panie Gibon, czy jak tam się nazywasz, przyłączasz się do ucieczki?-Jej oczy dziko błyszczały. W tym momencie mag uzmysłowił sobie, że po raz kolejny oddaje swój los w ręce jakiejś wariatki.

-A co mi tam, przebijmy się przez tą budę!-Powiedział z entuzjazmem, choć w jego głosie dało się słyszeć nutkę rozczarowania i błagania o pomoc.

Szybko znaleźli się przy pierwszych drzwiach, całych z metalu oprócz jednego drewnianego otworu na klucz.

-Drzwi są zaczarowane- powiedziała poważnie Aria.-Gdy je dotkniesz, twoje ciało zaczyna drżeć a jak za długo trzymasz może spalić ci żyły!

Pomimo, że brzmi to jak opis zwykłego porażenia prądem, to w rzeczywistości była to zasługa metalu z jakiego zrobiono te drzwi. Tungsten, był dziwnym minerałem wykopywanym z pewnej góry w Indydze przez niezależną grupkę starych górali, którzy jako jedyni potrafią go wydobywać bez uszczerbku na zdrowiu. Sporo wyrobów krąży po świecie, sprzedawane po horrendalnych cenach.

-Czekaj! Przecież nie wzięłaś klucza!-syknął Ferguson, krzywiąc się na widok metalu, który kiedyś trzymał w swojej Sali tortur.-Musimy wrócić i przeszukać mu kieszenie!

Aria tylko wskazała palcem nad drzwi, gdzie wisiały dzwonki. Biegł od nich kabel, który biegł dalej i dalej, poruszając pozostałe dzwonki.

-Jeżeli uchylimy drzwi o choćby centymetr to dźwięk rozniesie się aż do końca korytarza i dalej do strażników-wyjaśniła dziewczyna.-Jeżeli przez dłuższy czas nikogo nie zauważą to zaalarmują cały budynek!

-Widzę, że wszystko sobie przemyślałaś-powiedział podejrzliwie Ferguson.-Aż dziwne, że tyle wiesz o tym co jest za skarbcem, przecież nie wychodziłaś stąd od kilku miesięcy!

Aria nie odpowiedziała za to Rufus zaczął piszczeć w dziwnie rytmicznym tempie. Jakby na zawołanie, przez drzwi przecisnęło się kilka gryzoni a wszystkie miały coś dziwnego na swoim futerku. Po chwili mag zorientował się, że to jakieś rysunki.

Dziewczyna klasnęła w dłonie i zwierzaki zbiły się ciasno w kupkę. Ferguson nie wierzył w to co widział. Rysunki na grzbietach zebrane razem, tworzyły przekrój całej wieży Garibaldich z wszystkimi zaznaczonymi wyjściami.

-Ekhm, zatem musimy się wydostać przez jedno z wyjść, najbliżej by było przez schody wychodzące z pierwszego piętra na ulice, ale z tego co wiem jest bardzo zatłoczona i zbyt łatwo będzie nas wypatrzyć. Ściany są zbyt gładkie by bezpiecznie zejść, zwłaszcza jeżeli będę musiała cię trzymać. Pozostaje wyjście przez główne drzwi, albo przez piwnicę, wyjściem dla zbirów Goliego. Wszelkie okna odpadają bo…

-Stop, stop, stop, stop, stop, zaczekaj no! Co jest do cholery grane? Kim ty do cholery jesteś? Wiele się nasłyszałem o Mirralianach, którzy odeszli z lasu, ale nikt nie wspominał, że gadają ze zwierzętami!

-Cóż to nie do końca rozmowa bo ja ich w ząb nie rozumiem, one tylko wykonują moje polecenia. Gdybym potrafiła i to, uciekłabym już po tygodniu-wyjaśniła Aria, wyraźnie zdenerwowana. Jej różowe brwi zaczęły się lekko trząść ze zniecierpliwienia.-Wszystko, cała komunikacja musiała się odbywać na migi, kalambury i rysunki bo te małe gnojki umieją tylko podsłuchiwać a same nic nie powiedzą normalnym głosem!

-To wciąż nie odpowiada na moje pytanie…

-I dobrze, nie musisz tego wiedzieć! Wszystko co teraz musisz to pomóc mi przejść dalej! Potrafisz to zrobić tak by nikt się nie zorientował?

Ferguson popatrzył na mechanizm. Działał pod wpływem ruchu bramy, ale gdyby tak ich nie otwierać to może…

-Mam pewien pomysł, ale pod żadnym pozorem nie możesz się sprzeciwiać, zrozumiałaś?-Aria kiwnęła głową.-Świetnie! Jedyne co musisz zrobić to rzucić mnie prosto między pręty a potem sam wszystko ogarnę! Nie przejmuj się nic mi nie będzie, rzucaj śmia…

I Aria rzuciła śmiało biedną głową, która zdążyła tylko zakląć. Mag wpadając w Tungsten czuł, że płoną mu nieliczne działające żyły a kości czaszki zaczynają pękać pod wpływem niezwykłych właściwości metalu. Drzwi zaczęły dygotać, ale nie na tyle by uruchomić dzwonki.

Tungsten był niezwykłym minerałem, ale miał pewną dość nietypową cechę, przez którą nie był wykorzystywany przez dawnych magów. Cholernie łatwo się topił pod wpływem jakichkolwiek czarów.

Cóż, można by tak powiedzieć, ale gdy mówimy o starym magu zaklętym w oderwanej głowie, która właśnie się smaży pod wpływem prądo-podobnej energii, określenie „łatwo było by nie na miejscu.

Skóra Fergusona zaczynała, odpadać, uszy skurczyły się i wkrótce zniknęły, podobnie jak nos, powieki i wszystko mniej twarde od kości czy zębów.

Po kilku minutach takich tortur drzwi dosłownie wyparowały. Pomiędzy kamiennymi ścianami nie było już żadnej przeszkody.

-Czy… czy wszystko w porządku?-zapytała Aria, cała się trzęsąc. Choć z całą pewnością widziała w swoim życiu już wiele okropności, to widok palonego żywcem człowieka, był dla niej tak samo traumatyczny jak dla każdej innej piętnastolatki.-Pa… Panie Gibon? Żyje Pan?

Szeroko rozwarte oczy spojrzały na nią pod kątem. Była to jedyna miękka tkanka jaka pozostała. Wszystko inne spłonęło, została tylko czaszka z wytrzeszczonymi ślepiami.

-No jasne, że tak kochaniutka!-powiedział z rozbawieniem w głosie.-Pozbyłem się wyglądu tego pieprzniętego pirata i teraz wróciłem do gry! Powiedz, wyglądam bardziej atrakcyjnie?

-Ta… Taak z pewnością!-pokiwała głową Aria próbując nie zwymiotować na widok leżących na ziemi resztek przypalonej skóry.-Może… może powinniśmy już iść!

-Och, faktycznie musimy wiać! Bierz mnie na ręce i trzymaj blisko piersi! Tak blisko jak tylko się da! Mam słyszeć każde bicie twojego niewinnego serduszka!

Aria podniosła rozradowanego Fergusona, który jak można zauważyć odsłonił swoją stronę zboczeńca, i ruszyła dalej.

Przeszli do biura Carlosa, gdzie na stole leżał stos czarnych obsydianowych płytek, których większość znalazła się w kieszeni dziewczyny. Przed nimi biegły szczury, popiskujące radośnie na widok swojej Pani, bliskiej upragnionej wolności.

Droga w dół do lochów zajęła niezwykle mało czasu. Gryzonie prowadziły ich w bezpieczne miejsca, przez puste korytarze, nieużywane schody i pokoje z dziurami w podłodze.

-Jak na najbogatszych ludzi świata, mogliby bardziej zadbać o miejsce pracy-mruknął Ferguson przy przechodzeniu przez kolejną dziurę.-Całe szczęście, że jesteśmy blisko lochów, już czuje zapach pleśni.

Mirralianka nie skomentowała tego zapachu, zastanawiając się jak czaszka może czuć zapachy z dziurą zamiast nosa. Choć czy nos nie jest niczym więcej jak dwoma dziurami…

-Jesteśmy na pierwszym piętrze, na parterze powinien być największy tłum więc może być ciężko się przedostać-powiedziała Aria, rozglądając się po pustym pokoju w poszukiwaniu przydatnych fantów. Szybko jednak dała sobie spokój.-Bezwartościowe papiery zjadane przez robale. Nic tu nie znajdziemy.

Nagle coś trzasnęło. Coś pod nimi. Podłoga…

Ferguson, Aria i kilka szczurów spadło nieoczekiwanie w dół. Szczęśliwie dla nich spadli na coś miękkiego.

-Świetnie, nadrobiliśmy drogi!-zachichotał Ferguson.-Nawet się nie potłukliśmy! Cóż w przeciwieństwie do tego grubasa na którego spadliśmy. Chyba jeszcze żyje… Hej! To przecież ten Carlos!

I rzeczywiście, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, lub wyjątkowo perfidnym planie szczurów, znaleźli się na parterze, akurat do bawialnia, gdzie Carlos lubił spędzać czas wolny przy lampce wina. No może butelki, zresztą mniejsza z tym kto ile pije. Ktoś kto ma 120 kg i więcej powinien uważać picie za swój ostatni problem a w zamian zająć się bieganiem czy czymś takim.

-Amulet! Amulet!-Przypomniał sobie Ferguson.-Znajdź go!

Aria szybko znalazła go w przedniej kieszonce i wyciągnęła go, uprzednio wycierając go z potu. Mag przyglądnął się artefaktowi. Nie było czasu by go rozpracowywać.

-Spieprzamy dalej! Schowaj go do kieszeni, oddasz mi jak będziemy mieli spokój!

Wyszli z pokoju i tuż obok niego zauważyli schody. Aria zaczęła powoli wierzyć, że szczury to geniusze planowania a oni są tylko częścią ich wielkiego planu przejęcia władzy nad światem. Rzecz jasna trochę ich przeceniała, szczury wbrew pozorom nie potrafią wymyślać długich i abstrakcyjnych planów, za to faktycznie chcą przejąć władzę nad światem (choć kto by nie chciał).

Piwnice były praktycznie puste. Wszyscy petenci siedzieli w pokojach, bo nikt o zdrowych zmysłach nie czekałby w kolejce by zlecić komuś zabójstwo żony czy tam kochanki.

Gdy wybiegli przez drzwi, prosto na upragnione słońce, większość gryzoni wycofała się do bezpiecznych ciemności, żegnając swoją panią (lub zabawkę) krótkim piskiem. Został tylko wierny (lub mający lęk wysokości) Rufus, uczepiony ramienia Arii.

-Świetnie, to co teraz?-zapytał Ferguson, rozglądając się nerwowo.-Uciekamy przez którąś bramę czy chowamy się do jakiegoś domu?

Aria szczerze mówiąc nie miała planów co dalej. Zaplanowanie ucieczki i przekonanie do siebie szczurów zajęło już i tak zbyt długi, jak dla nastolatki, okres czasu. Na szczęście przed podjęciem decyzji ocaliła ją jakaś dziwna kobieta, cała ubrana w niebieską szatę.

-Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam, ale przysłano mnie by eskortować państwa do domu mojej Pani Reheki. Czy zechcecie państwo wstąpić do jej wieży wróżbiarskiej?

Było to tak niespodziewane, że zdołali tylko kiwnąć potakująco głową.

-Świetnie-klasnęła w ręce dziwna kobieta.-Prawdziwe dzisiaj urwanie głowy, ciągle gdzieś nas się wysyła-nagle coś sobie przypomniała i zmarszczyła brwi.-Zaczekajcie chwile, a gdzie jest aligator?

-Że kto taki?-spytała Aria, która w życiu nie słyszała o takim zwierzęciu.-Jest nas tylko dwójka… no trójka licząc Rufusa.

Kobieta spojrzała na szczura i wzruszyła ramionami.

-Musicie wybaczyć, wiecie jacy bywają wróżbici. Zaledwie 60% dokładności robi swoje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz