wtorek, 11 sierpnia 2020

Rozdział 20- "Wróżbitka z Sylentu. "


Sylent założono na półwyspie niecałe 100 lat temu, toteż jego architektura znacząco różniła się od pozostałych wielkich miast w tej części świata, głownie przez to, że wzorowała się na północnych, niezbyt eleganckich rozwiązaniach. W tym mieście nie było mowy o czymś takim jak wygoda, prywatność czy środowisko. Miasto było niczym więcej jak maszyną, zaprojektowaną przez rodzinę Garibaldich, która miała na celu tylko i wyłącznie dawać im zysk.

Praktycznie każdy zakład, sklep czy karczma należała do kogoś powiązanego z „szerokimi kupcami” jak nazywano potocznie rodzinę założycieli. Jedynym miejscem, które liczyć mogło na swoistą niezależność, nie był o dziwo żaden kościół czy nawet burdel a wielki dom wróżbiarski Wielkiej Ciotki, wielkiej Reheki (choć tylko ona tak to określała, praktycznie wszyscy mówili na nią stara prukwa z domu wariatów).

Staruszka zamieszkała w Sylencie krótko po jego założeniu i „zaprzyjaźniła się” z założycielem Rajmundem Garibaldim, który na wieczny użytek oddał w jej ręce wieże strażniczą przy murze. Jak powszechnie sądzono była to jedyna w życiu założyciele decyzja nie podyktowana chęcią zysku. Omotanie tak okropnego człowieka wydawało się tak nieprawdopodobne, że wszyscy jego potomkowie, nawet po tylu latach bali się chociaż wysłać kogoś po zaległy wieloletni czynsz.

Stara Reheka i jej kilkanaście podopiecznych było główną atrakcją w Sylencie, co tylko wzmagało w Garibaldich bezsilną wściekłość. Sama właścicielka „Błękitnej Kuli” już od dawna nie pokazywała się gościom, ale nie przeszkadzało to powstawaniu licznych plotek na jej temat.

Tego dnia wyszła ze swojego pokoju ignorując swoje pracownice i w starej wysłużonej już sukni wyszła na miasto a konkretnie do Urzędu do spraw nielegalnych imigrantów, gdzie miała nieprzyjemność przekonać się, że kilkudziesięcioletnie ubranie wyjściowe może nie być już tak zniewalające jak jej się wydawało.

-Kompletnie tego nie przewidziałam, kompletnie-mruczała do siebie kobieta, przechadzając się dookoła budynku. Nagle zauważyła boczne drzwi, których pilnował tylko jeden, wyraźnie zmęczony życiem strażnik. Postanowiła, że tym razem nie odpuści.-Witaj chłopaczku, szukasz może towarzystwa?-zapytała zalotnie, trzepocząc sztucznymi rzęsami.

Strażnik jak się okazało nie był aż tak zmęczony życiem i zaczął ostrym tonem grozić staruszce, wyzywając ją przy tym od ladacznicz. Reheka przypomniała sobie wtedy identyczną sytuację sprzed kilkudziesięciu lat gdy włamywała się do mieszkania Rajmunda Garibaldiego. Wtedy jednak miała sprawne ręce, ale teraz przynajmniej ma laskę.

Szybki jak na staruszkę cios laską w brzuch bez wątpienia zaskoczył strażnika, ale nie tak bardzo jak fakt, że kompletnie nie może się ruszyć ani nawet wypowiedzieć choć słowa. Reheka minęła osłupiałego mężczyzny i weszła do środka, nie omieszkując klepnąć go lekko w ramię co spowodowało, że padł przerażony na ziemię, ciągle nie mogąc nawet ruszyć palcem.

-Poszło lepiej niż myślałam-mruknęła do siebie.-Ręką walnąć w nerw w taki sposób to nie problem, ale żeby laską? Hah! Ciągle mam to coś!-Zadowolona staruszka rozglądała się po korytarzu nie wiedząc co dalej. Dopiero głośny trzask, przypominający bliskie spotkanie łba z biurkiem naprowadził ją na dobry trop.

W pokoju przesłuchań, dalej było 5 mężczyzn z tym, że dwóch z nich nieprzytomnych. Średni Inspektor siedział rozwalony na biurku gdy Pekko z całej siły zderzył jego głowę z biurkiem a drugi trochę mniej brutalnie obezwładniony przez Dicka leżał obok biurka bez rozwalonej czaszki.

Młody pirat wydawał się mieć ochotę rzucić czymś w swojego Kapitana.

-Po jaką cholerę ogłuszałeś tego idiotę? Za jakiś czas by nas wypuścił, nikt nie traktuje poważnie tego miejsca!

-Cóż, ja uszkodziłem wrednego karierowicza pastwiącego się nad ludźmi a ty dziadka, który najpewniej pracuje by wykarmić siebie, rodzinę i bezużytecznego zięcia łyżką rybiej zupy na dzień!

-Bardzo specyficzna ocena jak na ciebie Pekko-powiedział Sorkvild, który nawet nie ruszył się z krzesła.-Tak samo jak twoja reakcja, nie wiedziałem, że tak łatwo można cię obrazić…

-Nikt, nigdy nie może mnie nazywać dzikusem a moją załogę bandą przegrywów!-odparł Pekko, wracając do swojego szorstkiego spokojnego tonu.-Tych dwóch niedługo się obudzi, więc lepiej znajdźmy sposób jak stąd wyjść.

-Może ten kto tu idzie nam wskaże drogę-zakpił czarodziej.-Jest już na korytarzu, słyszę jego kroki. Powolny jak diabli…

-Och to były kroki? Myślałem, że to te stare ściany- powiedział Dick spoglądając w górę na wystający kawałek cegły, który lada chwila mógł odpaść.-Czekamy na niego?

Pekko podrapał się po brodzie. Krzesła były przybite do podłogi a urzędnicy nie mieli nic przy sobie. Jedyną bronią były pięści i rzecz jasna czarodziej, który jednak przez długą podróż stracił nieco zapału i nie było można na niego liczyć.

-Staniemy tuż przy drzwiach, jeżeli wejdzie od razu to wrzucamy go do środka i ogłuszamy, ale tak żeby nie pisnął chociaż słowa. W przypadku gdy zapuka nie odpowiemy, poczekamy jak sobie pójdzie a jak jest bardziej odważny to i tak wejdzie prosto w nasze ręce. Wszystko jasne?

Kroki stawały się coraz głośniejsze, ale było coś z nimi nie tak. Brzmiało to trochę jakby ktoś nieudolnie próbował być cicho. W końcu usłyszeli, że postać jest przy drzwiach. Pekko dał znać ręką, klamka się lekko poruszyła i nagle…

-Jeżeli macie zamiar mnie czymś przywalić smarkacze, to wolałabym patrzeć w oczy draniowi, który miałby czelność uderzyć biedną staruszkę!

-Co jest…-zająknął się Pekko.-Kto tam jest?

-Spokojnie, to moja ciotka-powiedział Dick z ulgą ale i z lekkim zirytowaniem. Otworzył drzwi na oścież chcąc ją wpuścić, ta jednak machnęła ręką i zaczęła grozić mu laską.

-Może to zabrzmi dziwnie, ale niezbyt mnie pociąga siedzenie w zimnej piwnicy i picie herbatki z nieprzytomnymi baranami. Chodźcie szybko za mną, pogadamy jak już będziemy na ulicy!-Powiedziała stukając przy tym laską ze zniecierpliwienia.-Jeżeli karty mnie dziś nie zawiodły to za kilka minut dobijać się tu będzie banda osiłków przysłanych przez waszą przyjaciółkę a wolałabym wrócić do domu w tym tygodniu!

-Chwileczkę szanowna Pani, czy możemy…

-Nie!-warknęła przerywając czarodziejowi.-Obrabianie skarbca urzędowego i tak nie jest zbyt opłacalne! Tylko byś na tym stracił Sorkvildzie!

-Co? Ale ja wcale nie…

Reheka już jednak odwróciła się i ruszyła wzdłuż korytarza nie oglądając się czy mężczyźni za nią idą. Pekko i Sorkvild wymienili lekko zaniepokojone spojrzenia a Dick wzruszył tylko ramionami. Ruszyli za staruszką, szybko ją doganiając. W końcu wydostali się z budynku, omijając szerokim łukiem nieprzytomnego bramkarza i grupę podejrzanych typów z pałkami, która wparowała do środka, zadeptując biednego strażnika. Gdyby przyszli zaledwie chwilę wcześniej to z pewnością zauważyliby, że czwórka którą mijają to nie przypadkowi przechodnie, tylko uciekinierzy z urzędu.

-Szybcy są dranie-mruknęła Reheka gdy odeszli trochę od budynku na bezpieczną odległość. Wyjęła z kieszeni zegarek i zaczęła majstrować przy zmianie godziny. Jak zauważył Sorkvild, wskazówki ostatecznie pokazywały kilkunastogodzinnie błędny czas.

-Kim pani tak właściwie jest-spytał czarodziej.-Czy pani…

-Nie jestem wiedźmą Sorkvildzie Kruku, powinieneś się wstydzić mówić tak do biednej damy-przerwała mu po raz kolejny.-Nie każdy ogarnięty człowiek na tym świecie musi umieć strzelać ognistymi kulami z rąk!

-Wiesz jak się nazywamy-powiedział Pekko uważnie dobierając słowa.-Wiesz kim jesteśmy i nawet potrafisz czytać w myślach. Nie rozumiem tylko dlaczego myślałaś, że Sorkvild chciał coś wynieść z Urzędu skoro to ja o tym pomyślałem…

Reheka nie odpowiedziała. Gdy pirat zaczął mówić, zaczęła się pyszałkowato uśmiechać pod nosem z dumy, ale gdy doszedł to jej pomyłki, zaczęła kręcić nosem i robić krzywe miny nie wiedząc jak odpowiedzieć zachowując przy tym godność.

-Ciotka jest wróżbitką z prawdziwego zdarzenia, najpewniej jedyną jaka chodzi po ziemi-wyjaśnił Dick, który doskonale potrafił wyczuć jak się czuje jego ciotka.-Niewielu zdaje sobie sprawę z jej umiejętności bo po prostu jest beznadziejna we wróżeniu. Zawsze pomyli, choćby detal przez co cała wróżba często nie ma sensu.

-Kiedy cię nie było przez tę wszystkie lata stałam się dużo lepsza-odparła staruszka.-Gdybym mieszkała sama na bagnie byłabym mistrzynią, ale wtedy nie byłabym tym kim jestem teraz!

-No i co z tego, że budzisz respekt skoro przebierasz się w stare łachmany by załatwiać sprawy na mieście-parsknął Dick.-W godzinie zarabiasz tyle, że starczyłoby na 5 łapówek by nas stamtąd wyciągnąć!

-Stare metody są najlepsze-pokiwała głową Reheka. Spojrzała na źle nastawiony zegarek i zmarszczyła mocno brwi.-No ale już prawie jesteśmy przed moją wieżą a ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia na mieście więc zaprowadź ich tam chłopcze, dziewczyny już na was czekają.

Nucąc pod nosem wróżbitka weszła w jakiś ciemny boczny zaułek zostawiając ich samym sobie. Oni jednak nie ruszyli ochoczo do wieży, tylko stali nie będąc pewni co zrobić dalej.

-Ta kobieta… Ile ona ma lat?-spytał zamyślony Sorkvild.

-Tyle co kataklizm-odpowiedział Dick.-I wątpię by to był żart. Jest bardzo stara i bardzo mądra, choć najczęściej to po niej nie widać.

-Tacy wróżbici są właśnie najgorsi-pokręcił głową Pekko.- Kiedy mówiłeś, że wychowywali cię wróżbici nie miałem pojęcia, że to będzie ktoś taki. Słyszałem co nieco o tej kobiecie, ale zobaczyć ją z bliska to zupełnie co innego. Bije od niej jakaś taka dziwna aura, trochę jak ta Sorkvilda tylko ciemniejsza i nie śmierdzi jak smoła, tylko goździki.

-Szczerze to nigdy o tej staruszce nie słyszałem, ale nie wydaje się być groźna-odparł czarodziej ignorując uwagę o smole.- Normalnie chętnie bym przyjął zaproszenie, ale musze iść szukać tej wariatki i tego gbura. Gdzie mam ich szukać?-spytał się Dicka, który tylko krzywo się uśmiechnął.

-Jest poza naszym zasięgiem-odpowiedział z krzywym uśmiechem.-Jeżeli naprawdę chcę zanieść Fergusona Garibaldim, to musi przejść przez wszystkie 6 wewnętrznych bram by dostać się do centrum. 3 dzielnice środkowe wymagają glejtu, którego my nie mamy.

-Ale Laura…

-Laura pewnie też go nie ma, ale znając ją to zna kilkanaście przejść między dzielnicami-przerwał Dick, Sorkvildowi.-Mieszkałem w Sylencie szesnaście lat i nigdy nie udało mi się przejść do 5 dzielnicy a co dopiero 6 i 7. Ciotka może być jedyną osobą która może nam pomóc się dostać do środka…

-Więc tym bardziej nie powinniśmy się zbliżać do tej wiedźmy, może dzięki temu pozbędziemy się tej dwójki-mruknął Pekko.

-A co kapitan ma przeciwko Laurze i Fergusonowi?-spytał oburzony „pierwszy oficer”.-Może i mają swoje wady, ale jednak wszyscy jesteśmy załogą pod Pana rozkazami!

Pekko zacisnął zęby by nie powiedzieć czegoś głupiego. Potarł się po czole próbując dotrzeć do swojego młodszego przyjaciela tak delikatnie jak tylko można.

-No dobrze zacznijmy od tego, że nie do końca kwalifikujemy się do roli załogi. Jest nas tylko 4 a w najlepszym wypadku 4 i pół!

-Nie widzę związku z tym by…

-Po drugie, po za nami dwoma nikt nie nadaje się do załogi! Laura by najchętniej wysadziła statek, Sorkvild jest niepiśmiennym archeologiem a gadająca głowa jest tylko gadającą głową! No błagam!-jęknął gdy zobaczył smutek na twarzy Dicka i oburzenie czarodzieja.-Powiedźcie mi w takim razie do czego może się przydać magik w załodze!

-Jakbyś zapytał to byś wiedział, że gdy wiele dni dryfuje się z przemądrzałymi lodowymi karłami na małej łódce to nauka nawigacji jest jedyną rozrywką-wypalił Sorkvild bez chwili namysłu.-Nie wiem czy to się liczy, ale umiejętne wydostanie się z brzucha potwora morskiego też bywa przydatne na morzu!

Kłótnia trwała dobrych kilkanaście minut. Przez ten czas sporo ludzi przechodziło obok nich i mimowolnie słyszało kilka zdań. Większość przysłuchujących się uznało, że trafili na spotkanie kółka pisarskiego i debata dotyczyła jakiejś książki przygodowej. Znalazła się jednak osoba, która stała od początku w pobliżu i w żadnym razie nie uznawała tych słów za fikcję literacką (no może poza niektórymi przechwałkami tej trójki).

-Czy możemy już iść?-zapytała się młoda dziewczyna w błękitnej sukience z bardzo mocno wymalowaną twarz.-Stoicie tak już od dłuższego czasu! Nie macie nic do roboty.

Trójka mężczyzn natychmiast przerwała rozmowę i popatrzyła na nią z wyraźnym zirytowaniem. Pekko skrzywił twarz z zniesmaczenia, gdy zobaczył wyzywająco odsłoniony biust, mnóstwo tatuaży w kształcie kwiatów i dziwnych szlaczków jakby rysowanych przez siedmiolatka.

-Mogłabyś nam dać skończyć? Mieliśmy dość ciężki dzień i musimy się jakoś odstresować, nawet jeśli robimy to przez kłótnie! Siedzieliśmy na morzu dość długo, ale spędzanie czasu z uliczną dziwką jeszcze nie jest w naszych planach!

Pirat szybko zrozumiał swoją gafę gdy tłum wokół nich nagle zamarł. Ludzie zszokowani słowami Pekki początkowo stali i gapili się na nich z niedowierzaniem na twarzach. Powoli acz dość płynnie cała ulica zaczęła opustoszeć. Drzwi były zamykane, okna zasłoniły firanki a kot który wyjadał ukradzioną rybę na drugim końcu miasta padł martwy na ziemię. Co prawda był już strasznie stary a ryba była zepsuta więc te zdarzenia raczej nie były powiązane, ale z pewnością dodaje to dramaturgii.

-Przepraszam spędzanie czasu z prostytutką…

-Zamknij się w końcu-uciszył Pekkę Dick.-Wyzywanie w ten sposób wróżbitek Ciotki jest najgorszą rzeczą jaką możesz powiedzieć w tym mieście!

-Mały ma rację-kiwnęła głową dziewczyna, nie wykazująca śladów oburzenia.- Działalność Panny Reheki jest całkowicie zgodna z obowiązującymi zasadami etykiety i moralności. W żadnym wypadku nie usługujemy mężczyznom ani kobietom w sposób jaki Pan to zasugerował nazywając mnie a tym samym resztę moich współpracownic „dziwkami”.

Ta sztuczna prawnicza gadka była jasnym sygnałem, że jest się do granic możliwości wściekłym i malutka uwaga może doprowadzić do wybuchu. Niestety zarówno Pekko jak i Sorkvild nie wiedzieli nic o „subtelnej” naturze kobiet i dalej wpatrywali się w jej wyzywający strój nie mogąc zrozumieć, dlaczego ktoś kto nie sprzedaje się innym mężczyzną, chciałby nosić takie ubranie.

-No dobrze, dobrze: Panie Kapitanie, Sorkvildzie! Sądzę, że nie powinniśmy biednej Izabeli czekać dłużej, z pewnością dobrze się nami zajmie-powiedział Dick, mający nadzieje, że szybko wybrnie z tej niezręcznej sytuacji i nie pozwoli tej dwójce pajaców na zadanie kolejnych obraźliwych pytań. Nie wiedział, jednak, że sam właśnie obraził biedną Izabele.

Cała trójka ruszyła za zniecierpliwioną i bliską wybuchu dziewczynę przez opustoszałe już uliczki. Obrażanie wróżbitek zawsze się źle kończyło i najczęściej cała dzielnica musiała się zrzucać na ekipę, która miałaby tyle samozaparcia by posprzątać rozpaćkanego o pół ulicy pechowego złośliwca. Na szczęście, Reheka wybrała do eskorty swoją najbardziej opanowaną i uległą pracownicę, choć do świętoszki dalej jej dużo brakowało.

Błękitna Kula była z początku zwyczajną wieża strażniczą, ale po zbudowaniu dodatkowego zewnętrznego muru przestała pełnić swoją pierwotną rolę. Gdyby ktoś dzisiaj próbowałby wskazać jakiś budynek obronny to prędzej wybrał by psią budę jako bardziej odpowiednie miejsce.

Mająca 20 metrów wysokości w górę i prawie tyle samo w dół budowla była cała pomalowana, przyozdobiona i udekorowana wszystkim co można by znaleźć w domku dla lalek. Niewielkie okna z dawnych lat poszerzono, wstawiono parapety z płytek i zawieszono czerwone firanki, które błyszczały od brokatu. Ze spiczastego dachu opadały flagi na których widniały hasełka reklamowe, wizerunki srebrnej kuli i kobiety siedzącej na stołku i machającej lubieżnie nogami. Drzwi były otwarte, ale pilnowało ich dwóch dość tęgich mężczyzn piorunujących spojrzeniem czekających w kolejce klientów, unikających patrzenia na nieprzyjemnych drabów. Całość sprawiała wrażenie… no tak jakby…

-To wygląda jak jakiś burdel-mruknął Sorkvild określając budowlę praktycznie w ten sposób co ja, ale dużo zwięźlej i praktyczniej.-Jest tylko ze trzy razy większy niż normalny.

-No i ma chyba mniej ozdób-odpowiedział Pekko.-Te metropolitarne są zawsze z wyższej półki.

Dick dziękował bogom, że ich przewodniczka nie usłyszała tych komentarzy. Młoda dziewczyna zamieniła słowo z ochroniarzem, który tylko pokiwał głową nie otwierając w ogóle ust. Machnął wielką ręką na co tłum nieco się rozrzedził. Piraci i czarodziej szybko skorzystali z tego i przecisnęli się do środka odprowadzani przez piorunujące spojrzenia ludzi, którzy czekali po kilka godzin od rana.

Wnętrze było jeszcze bardziej kiczowato ozdobione, pełne świecących na czerwono i niebiesko kulistych lamp, jednak to co najbardziej zwracało uwagę był zapach. Jak pewnie można się domyśleć, piraci i podróżni czarodzieje niezwykle rzadko kiedy mają okazję poczuć perfumy. W życiu większość ludzi też może mieć takie odczucia. Czasem gdy w tym samym niewielkim pomieszczeniu lub pojeździe siada obok was starsza pani w berecie albo taka bardzo młoda i skrępowana to czasami można mieć wrażenie, że ta osoba stara się ukryć odór trupa. Popsika się, wysmaruje się i wymyje czym się da i gdy tylko jest dość ciepło a przestrzeni nie ma zbyt wiele, nasz nos atakuje dobiegającą od jej strony woń powodując łzy w oczach, katar i wyrzuty , że nie mamy własnego transportu.

No, to teraz tylko pomnóżcie odczucie z takiego momentu razy sto, bo ci biedacy w pierwszej chwili myśleli, że ktoś im rzucił pieprzem prosto w twarz. Co najgorsze drapanie się o ubrania nic nie dawało bo przesiąknięte było solą, która jeszcze bardziej ich drapał.

-Można się przyzwyczaić-odkaszlnął Dick, który akurat przypomniał sobie dzieciństwo.

Ledwo widząc zaczęli wspinać się niezgrabnie po bardzo stromych schodach na samą górę. Większość ludzi z miasta nigdy nie miało środków by wejść do przybytku. Jeszcze mniej dostawało prywatne komnaty na piętrze zamiast w piwnicach (parter był recepcją). Najmniej ludzi wchodziło na ostatnie piętro gdzie miała swoje pokoje Reheka i jej najbliższe pracowniczki, które różniły się od pozostałych wróżbiarek tylko jedną rzeczą. Stara właścicielka nie bała się przy nich zasnąć.

Oprócz tych należących trzech najważniejszych pracownic i samej Reheki pokoi, na ostatnim piętrze była jeszcze dość szeroko jak na wieże sypialnia. Obok starego i śmierdzącego wielkiego łoża małżeńskiego (które z jakiegoś powodu było otoczone ostrym drutem) wstawiono kilka tanich łóżek i szafek nocnych.

-To jedyne miejsce w którym tak nie zawiedza kadzidełkiem czy innym syfem-powiedział z ulgą Pekko rozglądając się po pokoju.-Nadal wolałbym trzymać się z dala od tej wiedźmy, ale jeżeli w zamian możemy żyć w takich luksusach to myślę, że możemy zostać.

Pekko co prawda był groźnym i nieprzyjemnym piratem, ale wyjątkowo łatwo było mu dogodzić. Nie chciał się do tego przyznać, ale miał niezwykłą słabość do jakichkolwiek oznak luksusu.

-W szafce macie czyste ubrania, trochę pieniędzy i ekhm… przedmiotów do samoobrony-powiedziała młoda wróżbitka.-Pani Reheka powiedziała, że nie możecie wyjść bez jej wiedzy, póki wam nie przekaże jakiejś wiadomości.

-Jakiej znowu…

-Nic więcej nie wiem-przerwała Pekce głosem nie znoszącym sprzeciwu.-Pani obiecała wrócić przed zmrokiem, do tego czasu…

-Ten czas już minął kochana, możesz nas zostawić.

Wszyscy w pokoju niemal podskoczyli słysząc cichy głos starszej kobiety. Właścicielka wyglądała na dużo bardziej zirytowaną niż przed godziną.

-Przep… przepraszam Pani- szybko kłaniała się dziewczyna.-Dopiero co tu przyszliśmy, nie przygotowałam ich tak jak Pani chciała, myślałam, że wrócisz dużo później przed zmrokiem…

-Tak powiedziałam-pokiwała głową Reheka.-Co prawda mogę się usprawiedliwiać tym, że w pewnym sensie prawie zawsze jest „przed zmrokiem”, ale mówiąc szczerze to po prostu wróżba mi nie wyszła i musiałam wrócić wcześniej.

Dziewczyna jeszcze przez chwilę przepraszała przełożoną, w końcu ta jednak kazała jej znaleźć sobie jakieś zajęcie albo poszukać czy nie ma jej gdzieś w najniższej piwnicy. Gdy zostali we czwórkę w pokoju wróżbitka siadła ciężko na łóżku.

-Gdybym wiedziała, że tak będzie poszłabym z wami a nie urządzała sobie te bezsensowną wyprawkę-marudziła kobieta.-Dick już wie, ale wam muszę wyjaśnić, że choć jestem prawdziwą wróżbitką to w gruncie rzeczy jestem w tej wieży tą najgorszą.

-Ciocia ma prawdziwy dar jasnowidzenia, tylko ona prawdopodobnie w całej tej szopce potrafi coś zobaczyć w kulach czy tych fusach.-Wyjaśnił Dick, ignorując pogardliwe prychnięcie Reheki.

-Przez właśnie takie teksty kazałam ci wypłynąć w morze, ze wszystkich moich podopiecznych ty byłeś najgorszym wróżbitą! Miałam co do ciebie duże nadzieje, ale wszystko diabli wzięli gdy napchałeś sobie łeb książkami podróżniczymi!

Sorkvildowi nagle zaświeciły się oczy. Choć po prawdzie był czarodziejem i znał się co nieco na magii, to wróżbiarstwo było tą gałęzią której nigdy nie miał szansy zgłębić, choćby pobieżnie. Ta kobieta coraz bardziej go fascynowała i jednocześnie odrzucała, ale estetyka nie grała u niego większej roli.

-Nie masz szans mój drogi-pokręciła głową Reheka jakby czytając mu w myślach.- Wróżbiarstwem trzeba się zająć od małego i przejść przez dojrzewanie bez jakiś większych zmian w głowie. Dick jest czołowym przykładem jak tego nie robić!

Pirat tylko uśmiechał się kpiąco bez słowa. Przynajmniej dla niego, końcowy efekt dojrzewania był zadowalający.

-Miałam dzisiaj bardzo ciekawe wizje w których widziałam całą waszą wesołą paczkę świrów-wróciła do wyjaśnień.-Pierwsza przedstawiała was trzech zamkniętych w piwnicy, a w drugiej widziałam jakąś ostrą laseczkę upijającą się w pobliskiej piwiarni.

-Widziałaś Laurę? Gdzie ona jest? Miała ze sobą torbę?

-Gadająca torba, a przynajmniej jej zawartość, jest teraz zamknięta w skrytce Carlosa i coś knuje, sama chciałabym wiedzieć co-wzruszyła ramionami.-Dziewczyny natomiast nie znalazłam. Wizja była fałszywa albo pomieszana i tylko sobie żylaków narobiłam. Niestety nie wiem gdzie jest, ale nie opuściła jeszcze miasta, tego możemy być pewni. Moje wróżby działają tak w 60 procentach, za to moi agenci w 100!

„Agentami” były tak naprawdę sieroty, które donosiły jej o każdej ciekawostce w mieście. Była to obustronna korzyść bo gdyby nie obiady i drobniaki jakimi się dzieliła, to naprawdę mało które z tych dzieci dożyłoby dorosłości.

-Jeśli ją znajdę to własnoręcznie ją utłukę-zacisnął dłoń Sorkvild.-Nikt nie okrada czarodzieja, chyba, że to akurat inny , silniejszy czarodziej!

-Nie bądź dla niej taki surowy, jej serce jest na właściwym miejscu, problem leży tylko w jej duszy-pokręciła smutno głową.-Jesteście zbyt powolni by się z nią mierzyć, nawet ty Sorkvildzie nie miałbyś z nią większych szans. Skończyłbyś z nożem w sercu, albo dynamitem w dupie gdyby tylko chciała.

-Jak na 60% skuteczność jest coś za pewna siebie-pomyślał Pekko.- Nie powinniśmy się bać jej przepowiadania przyszłości. To mały pikuś w porównaniu z tym jak dobrze ta starucha zna się na ludziach.

Reheka tymczasem podeszła do parapetu, na którym była umieszczona niebieska kula, z pozoru zwykła dekoracja. Puknęła ją kilka razy, trochę pogłaskała i z zadowoleniem na twarzy przeniosła ją na stół.

-Chcielibyście może darmową wróżbę-zapytała z trudem powstrzymując śmiech.-Dowolny temat, dowolna rzecz, wyjątkowo dla was nie będę brała opłaty!

To była pułapka, albo jakiś dowcip. Wiedzieli to wszyscy w tym pokoju, jednak ciekawość Sorkvilda zwyciężyła. Pochylił się nad kulą i spojrzał na nią. Widział jednak tylko swoje zniekształcone odbicie. Z całą pewnością nie była to jednak zwykła błyskotka, coś w niej było zamkniętego. Jakiś ciemny kształt pojawił się nagle zamiast odbicia czarodzieja i….

-SORKVILDZIE KRUKU! W KOŃCU CIĘ ZNALAZŁEM!-zabrzmiał niezwykle głośny i ostry głos, dochodzący ze środka kuli, choć zdawało się jakby dźwięk dochodził zewsząd.-GDZIEŚ TY SIĘ PODZIEWAŁ!

Czarodziej był naprawdę zaskoczony nagłym gościem i spojrzał pytająco na wróżbitkę, która tylko wzruszyła ramionami z wrednym uśmieszkiem na twarzy. Sorkvildowi przychodziły na myśl wiele reakcji, głównie obelg.

-Reheka? Jesteś tam? Pokaż się ty stara prukwo-odezwał się głos jakiegoś mężczyzny.-Jeśli ten cholerny magik ci ucieknie, to masz z nim skończyć w jak najbardziej bolesny sposób, zrozumiano?

-Z miłą chęcią Panie…

-Żadnych nazwisk!-Przerwał jej.-Jeżeli ktoś się dowie, że używam tego środka komunikacji będę skończony! Nie każdy jest pieskiem na sznurku Garibaldich, ja muszę zachowywać pozory! Celowo już zmodyfikowano mi tę kulę by nie było mnie w ogóle widać! Mów mi… Pan S!

Staruszka przekręciła oczami ze zrezygnowania. Pomimo, że godzinami wykładała mu, że nikt nie może ich podsłuchać, nawet gdyby się znał na magii, to ostrożność jej klienta była na dużo wyższym poziomie niż jej a przypominam, że Reheka mieszkała w Sylencie.

-W czym… w czym mogę pomóc… szefie?-bełkotał Sorkvild nie wiedząc za bardzo jak głośno ma mówić.-Masz do mnie jakąś sprawę?

-Czy mam sprawę? Pytasz się czy mam jakąś sprawę? Od trzech miesięcy nie ma z tobą kontaktu, zgubiłeś gdzieś ludzi których ci przydzieliłem do ochrony a statek który ci przekazałem jakimś cudem wrócił, tylko że z kompletnie inną załogą i banderą! Możesz mi to do cholery wyjaśnić?!?

-Po pierwsze wolę pracować sam, już ci to mówiłem a twoi ludzie byli wyjątkowo irytujący! Gdy statek zawinął do jakiegoś Parskiego portu zwinąłem się a ci durnie najpewniej opchnęli komuś twój statek! A po drugie to dość ciężko nawiązać kontakt gdy się płynie na gapę by w końcu trafić na wyspę na którą mało kto płynie!

-Dlatego ci dałem statek głąbie, bo twoje metody pracy są zbyt wolne! Dotarłeś chociaż do Popielnej Wyspy i Telamoru? Jakie skarby zdobyłeś dla mnie?

Sorkvildowi zaczął palić się grunt pod nogami. Najciekawszą rzeczą jaką zdobył było kilka osób, których towarzystwo o dziwo go nie irytowało a nawet zadowalało. Jeżeli jednak powie coś w stylu, że zdobył przyjaciół to nagroda za jego głowę osiągnie niebotyczne rozmiary.

-Sprawa jest nieco bardziej złożona… Panie S-powiedział dyplomatycznie, akcentując pseudonim, który w normalnych warunkach by go doprowadzi do łez.-Jakby to powiedzieć… potrzebuje jeszcze kilku kawałków do tej układanki.

Przez moment panowała cisza. Najwyraźniej tajemniczy darczyńca nie wiedział jak ma zareagować, albo po prostu starał się nie wybuchnąć z wściekłości.

-Na Ticsus, za miesiąc widzę cię na przyjęciu prezesa Srebrnej Kompanii, osobiście będziesz mi dać powód dla którego jeszcze nie wydałem na ciebie wyroku, zrozumiałeś?

Tajemniczy mężczyzna powiedział to o dziwo bez cienia emocji. Typowa gadka socjopaty, który stawia ultimatum. Można takie usłyszeć zarówno w polityce jak i nieudanym małżeństwie.

-To jak się tam dostaniesz już mnie gówno obchodzi, ale jeżeli mnie zawiedziesz ten jeden ostatni raz to nawet na Archipelagu Chaosu, na najzimniejszej lodowej skale nie będziesz bezpieczny przede mną.

Po czym się rozłączył.

Sorkvild spojrzał na zebranych w pokoju. Zamyślony i nieobecny Pekko, lekko zdezorientowany Dick i stary wredny babsztyl.

-Za ile dni wypłynie najbliższy statek do Ticsus?

-Dokładnie za tydzień wypływa jeden bezpośredni na wyspę-odpowiedziała jak zwykle przygotowana Reheka. -Trochę późno, ale na przyjęcie chyba się wyrobicie. Szansa, że kolejny statek się wyrobi jest dość niska, żeby nie powiedzieć zerowa.

-Dobrze, dobrze-pokiwał głową czarodziej.-Bo tyle mamy czasu by znaleźć Laurę i włamać się do skarbca najbogatszych ludzi świata.

Pekkowi nagle zaświeciły się oczka, a Dick uśmiechnął się dziko. Reheka tylko machnęła ręką.

-Nie ma co się martwić dzieciaki. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie to Ferguson sam do was wróci. Gorzej już z tą dziewczyną, ale jeśli ją znajdziecie powinno być dobrze-wróżbitka podrapała się po osiwiałej głowie.-No tak powiedzmy na 60%

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz