czwartek, 7 stycznia 2021

Rozdział 25- "Magnaci przypływają na Ticsus! Filon rozpoczyna swoją intrygę! "

Co jak co, ale wyspa Ticsus to najlepszy przykład tego by nie oceniać książki po okładce bo możesz się bardzo niemiło zaskoczyć o ile tylko planujesz coś niecnego. Większość ludzi gdyby miała wybór to po zobaczeniu z daleka tej małej metropolii, odwróciła by się na pięcie i uciekła stamtąd tak daleko jak to możliwe.

Z wyglądu wyspa wyglądała jak przesadnie przeludniona, brudna, pełna bandziorów, żebraków i pirackich dziwek, ale gdy tylko ktoś zszedł na ląd to dochodził do wniosku, że w sumie nie jest tu aż tak źle. To miejsce tylko tak wygląda bo w rzeczywistości jest cholernie przeludnione i pełne żebraków , za to zaskakująco czyste, pełne strażników pilnujących porządku, luksusowe i względnie zdrowe kurtyzany witały wszystkich przybyszy równie serdecznie co kosztownie a co do bandziorów… No tu trzeba przyznać, że było gorzej bo taki zwykły łobuz zabierze najwyżej portfel i wybije zęba a tutejsi zabierali nieraz wszystko, włącznie ze statkiem, ładunkiem, domem i to wszystko pod literą prawa.

Derenhallski statek, który powoli dopływał do portu wiózł kogoś kto poznał to miasto od podszewki, mimo, że był tu pierwszy raz.

-Fascynujące miejsce! Mała zasyfiona mieścina jest w praktyce centrum tego świata! Gdy u nas i na parszywej północy panuje stagnacja i dekadencja, tutaj dopiero wyrasta i wykazuje się prawdziwa siła człowieka jako społecznej jednostki!

Marduk Fore, szesnastoletni Antys, czy jak kto woli głowa rodziny, wyciągnął teatralnie ręce w stronę wyspy, jakby próbował ją objąć.

-Och tak, z całą pewnością tutejsi żebracy, biedne dziewczyny do wynajęcia i kupcy ledwo wiążący koniec z końcem.

Kobieta, która to powiedziała nawet nie miała ochoty patrzeć na miasto i na młodzieńca. Za bardzo była pochłonięta udawaniem, że czyta książkę.

-Chodziło mi o całokształt pani Magyr- mruknął z irytacją, choć wiedział, że panna Dathne celowo próbuje go doprowadzić do wściekłości, jak to robiła z wieloma innymi magnatami.-Rozwój nie zależy zresztą od jednostek.

-Ale jednostki jednak popychają go do przodu-odparła szczycąc pozostałych spojrzeniem znad okładki.-Srebrna Kompania jest stosunkowo starym tworem, ale w dzisiejszej formie istnieje dzięki jednemu właściwie człowiekowi. Skąd wiecie, czy pierwszy lepszy tragarz z tego tłumu nie byłby wyśmienitym królem, który nie zjednoczyłby świata?

-Na pewno nie byłby dobrym pieprzonym królem, ani nawet najniższym w randze dowódcą, jeżeli wszystko co robi to taszczy stare ryby i nic poza tym-parsknął faktyczny właściciel statku Bors Mors.-Gówno mnie obchodzą rozważania filozoficzne, ale wiem tyle, że gdy człowiek nie pracuje nad sobą to chujowa przyszłość stoi przed nim otworem.

Marduk podrapał się po brodzie nie wiedząc za bardzo jak na to odpowiedzieć za to Dathne nie chciało się nawet ukrywać wściekłości.

-Właśnie dlatego za wszelką cenę starałam się byś nie dostał zaproszenia i spędził przyjęcie nie wśród elity, tylko w jakimś podrzędnym barze! Każdą, nawet najbardziej rozbudowany dialog potrafisz zepsuć swoim chamskim i praktycznym, chłopskim rozumowaniem na który nie ma żadnej dobrej odpowiedzi!

-No przykro mi, że takie odpowiedzi są najlepsze-warknął Bors szczerząc swoje przesadnie duże zęby, które wbrew pozorom nie wyglądały jak te u morsa a bardziej jak należące dzika.- Nie prosiłem się zresztą na to spotkanie, zresztą Marduk tak samo!

-Król nie jest przychylny żadnemu z nas a tak samo myśli o Srebrnej Kompanii. Jeżeli ktoś wśród tego wymyślonego „Sojuszu” coś odwali to łatwo będzie nas powiązać ze sobą i wziąć na dno-odpowiedział Marduk uśmiechając się kpiąco.-Zupełnie jakbym chciał robić interesy z wredną starą panną i furiatem.

-Jeżeli tak myśli to jest większym głupcem niż myślałem! Zwykły pies na usługach Parsy…

Nagle Dathne wstała i wymierzyła siarczysty cios w policzek magnata, jakby to powiedzieć, zaledwie ostrzegawczy.

-Na wszystkich Bogów i bożków, błagam cię Bors, jeżeli masz tak się zachowywać to wejdź na maszt i skocz na główkę prosto na jakiś wbity harpun, oszczędzisz nam wszystkim problemów!

-Ty wredna suko, ty…

Tym razem dostał po głowie książką.

-Nazywaj mnie i obrażaj jak chcesz, ale do wyjazdu masz trzymać się blisko mnie i nie odzywać się chociaż słowem!

-Mam już żonę i dorosłe dzieciaki, więc dziękuje bardzo, ale nie potrzebuje opiekunki!

-Ona ma rację Mors-powiedział nieoczekiwanie Marduk.-Wysłano cię tu bo wiedzieli, że łatwo cię sprowokować a ja nie mam czasu cię pilnować.

Bors cały poczerwieniał na co Dathne i Marduk nieco się cofnęli bo napady wściekłości były w praktyce znakiem rozpoznawczym całej jego rodziny z nim na czele.

-Dobra nie odezwę się słowem-wycedził w końcu przez zęby.

Statek tymczasem dobił już do portu i marynarze szybko przygotowały kładkę przez którą przeszli magnaci i ich kilkuosobowa eskorta.

Na molo czekali już bliźniacy Finn i Fern, kilka lat starsi bracia Marduka. Ponieważ prawo rodziny Fore nakazuje by spadkobiercą rodu był najmłodszy syn to narodziny identycznych bliźniaków mogły powodować pewne komplikacje i nieścisłości, toteż dla zabezpieczenia starszy z bliźniaków, Finn, miał wzdłuż twarzy okropną bliznę zrobioną przez własnego ojca.

Bracia byli jednak tak zżyci, że gdy dowiedzieli się, że dojdzie jeszcze jeden młodszy braciszek, postanowili z powrotem być identyczni i Finn dorobił Fernowi prawie identyczną bliznę. Większość rodziny uważała jednak, że Fern nie był zbyt przekonany co do tego planu i po prostu gdy było już po wszystkim postanowił grać dobrą minę do złej gry.

-Bądźcie pozdrowieni bracie, pani Dathne i Bors Morsie-skłonił się lekko jeden z braci.-Cieszymy się, że udało wam się bezpiecznie przepłynąć.

-Pokoje, posiłek i cała reszta zostały już przygotowane- dodał drugi.-Niestety trafiliśmy na pewien problem…

-Niech zgadnę, dostałam pokój z Borsem? To byłby już któryś raz z kolei i wolałabym tego uniknąć-parsknęła Dathne, wściekła, że na wyspie jest więcej niż jeden Fore.

-Nie Pani, ze względów bezpieczeństwa wystosowano przepis, że strażnicy gości mają pozostać na statkach i ich nie opuszczać.

Strażnicy nerwowo drgnęli będąc w niezłym szoku.

-Świetnie, po prostu świetnie! Teraz jak będziemy mieli problem to zamiast rozwiązać to jak prawdziwa szlachta przy pomocy służby, będziemy musieli na nich napuścić Borsa a wtedy nie będzie co po nich zbierać.

Starszy magnat dalej nic nie mówił, ale uśmiechał się szyderczo.

-Jakie rozkazy panie?-zapytał się jeden ze strażników Fore.-Możemy się przebrać i wyjść na ląd jako marynarze a broń ukryjemy.

-Nie potrzeba nam skandalu chłopcy, zresztą jeżeli ktoś miałby nas zabić na Ticsus to wasza gromadka w niczym nam nie pomoże. To nie Sylent, tu się nie zarzyna nożami na uczcie!

-Możemy doradzić tylko to samo, choć sytuacja w mieście jest wyjątkowo napięta-pokiwał głową jeden z bliźniaków z kwaśną miną na twarzy.

-Nagły wzrost podatków i ceł dość mocno wszystkich zirytował, zwłaszcza po tym gdy wczoraj przypłynął tu statek wypełniony porcelanowymi ozdobami z Sylentu. Jak się okazuje z jakiegoś powodu nikt w nowych przepisach nie uwzględnił ich jako produktów luksusowych, więc opłata była praktycznie symboliczna.

-Uwielbiam te kupieckie historyjki-westchnęła Dathne wyciągając swój wachlarz. Stanie w porcie wyraźnie ją już nużyło.-Jest jeszcze coś godnego uwagi? Chce zrobić małe zakupy i iść odpocząć.

Widząc kręcących głową bliźniaków ruszyła naprzód a za nią Bors Mors, który najwyraźniej nie miał kompletnie nic do roboty, oprócz łażenia i denerwowania młodszej magnatki.

Marduk nie miał za bardzo planów i jeszcze przez chwilę rozmawiał z braćmi. Po krótkiej rozmowie w zasadzie o niczym, wrócił temat porcelany.

-Czterdzieści tysięcy zysku to paskudnie podejrzana sprawa-mówił, zdaje się, że Fern.-Od razu zresztą zaczęli się sprawie przyglądać tutejsi szpiedzy bo podobno na statku przypłynął Filon Nogareth a wiadomo, że z nim jest zawsze związany jakiś szwindel.

-Filon Nogareth? Na Ticsus?-Ożywił się nagle Marduk.-Przypłynął tu wczoraj z Sylentu?

-Tia wstrętna parska małpa-splunął Finn.-Człowiekowi, który zdradza własną rodzinę nie wolno ufać pod żadnym pozorem!

-Nieważne co jest wartościowe a co nie, ważne jest to co zapewni naszej rodzinie rozwój-odpowiedział dziwnie ostrym tonem.-Wiecie gdzie teraz przesiaduje?

-Z tego co wiem to wynajął pokój w gospodzie średniej jakości przy magazynie przypraw i tam przesiaduje z jakimiś dziwnymi typami-powiedział po zastanowieniu Fern.-Możemy cię tam zabrać jeśli…

-Nie wasz interes co zamierzam robić na tej wyspie w najbliższych dniach-uciął rozmowę i pochylił się w stronę bliźniaków.-Wykonaliście moje polecenie sprawdzając sytuację na Ticsus, teraz macie wrócić na statek i nie wychodzić z niego, chyba, że po powrocie do Derenhalle, czy to jasne?

Bliźniacy stali zszokowani nie wiedząc za bardzo co powiedzieć ani od czego zacząć. Choć słowo Antysa było w teorii ostateczne i niepodważalne to zaczęli protestować przeciw tej decyzji.

-Przecież nic nie wiesz jeszcze o tym kto będzie na przyjęciu…

-Kogo unikać…

-Gdzie warto się udać…

-Z kim rozmawiać…

-Z kim nie rozmawiać…

Nagły kopniak Marduka trafił jednego z bliźniaków prosto w brzuch. Było to tak niespodziewane, że pomimo kilku lat różnicy i znacznie większej wagi, ten zachwiał się i tylko interwencja drugiego z nich ocaliła go przed wpadnięciem do wody.

-Jesteście zbyt nadgorliwi, niepotrzebnie bierzecie sprawy w swoje ręce, zamiast przekazać im mnie-powiedział sucho Marduk.-Sam decyduje o wszystkim, wy mi tylko doradzacie. Spieprzać na statek i nie wychodzić z niego aż pozwolę.

Powiedzmy sobie jasno, gdyby w normalnej rodzinie najmłodszy syn tak powiedział, dostanie po głowie byłoby łagodną karą za bycie chamskim gnojkiem. Rodzina Fore z pewnością nie należała do normalnych bo tam gdzie inni słuchali się najstarszego, najbardziej doświadczonego i znającego świat człowieka, oni ten szacunek kierowali w stronę najmłodszego pośród nich. Tłumaczono to zdaje się twierdzeniem, że w głowach młodych jest najwięcej pomysłów i starsi bracia powinni je wykonywać. Taka metoda działała zaskakująco dobrze bo ród miał się całkiem nieźle, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich raczej mroczną przeszłość.

Nie dziwi więc zatem fakt, że bliźniacy nie pisnęli ani słowem tylko posłusznie udali się na statek, kłaniając się nisko na pożegnanie.

Marduk mruknął coś pod nosem i ruszył w stronę gęstych zabudowań miasta. Nikt tak właściwie nie zwracał na niego uwagi bo jak zresztą sam wcześniej zauważył, to miejsce nie tolerowało zbędnego marnotrawstwa. Byli po prostu klientami jak każdy inny bogatszy kupiec a ich krew nie miała znaczenia, toteż nikt na Ticsus nie czekał na nich ze specjalnym komitetem powitalnym.

Zagłębiając się w kolejne uliczki, Marduk zaczynał żałować, że nie spytał się nawet o drogę. Po chwili jednak zauważył dość znaczącą wskazówkę, która zresztą była przez lokalnych mieszkańców jedynym w mieście drogowskazem.

Polegała ona mniej więcej na tym, że im bardziej zbliżał się do odpowiedniej dzielnicy, tym więcej po drodze mijał straganów z dywanami, ludzi z turbanami i chustami na głowie, wszędzie było czuć zapach mięsa i tego czym każda żywność się w końcu stawała, no a może to były po prostu daktyle.

Znając gust Filona, udał się do karczmy w od której najmniej czuć było zapach sziszy i jednocześnie praktycznie pozbawiona gości.

W środku było tylko czterech ludzi. Stary dziadek za barem, którego chyba tylko upartość trzymała w dzielnicy, która tak bardzo się zmieniła za jego życia, oraz trzech gości przy stole. Patrząc na ilość kufli, stojące na chybotliwym stole i radości karczmarza, który zarobił w godzinę więcej niż przez tydzień można było odnieść, że balanga trwa w najlepsze.

-Nie, nie, nie i jeszcze raz nie-zrzędził Filon waląc w stół przy każdym słowie.- Umiarkowany hedonizm w żadnym wypadku nie prowadzi zawsze do pełnej dekadencji! Tu chodzi o spełnianie marzeń, pragnień i idei a przecież sama idea nigdy nie prowadzi do spaczenia bo z natury jest doskonała!

-Mówią tak tylko gnojki takie jak ty, które nie widzą, że siedząc na dupie całe życie i cytują jakiegoś gówno wartego cesarzyka sprzed iluś tam lat, usprawiedliwiając tylko swoją niemoc twórczą i brak kontroli nad własnym życiem!

-Mam absolutnie pełną kontrolę nad własnym życiem ty stary zgredzie!-odpowiedział zaczerwienionemu od piwa wilkowi morskiemu.-Jestem po prostu realistą, mierzę siły na zamiary i nie biorę się coś co mi się na pewno nie uda!

-Ty tylko tak myślisz bo nigdy w życiu nic nie próbowałeś zmienić! Los dawał ci szansę a ty je odrzucałeś bo nie wierzyłeś w siebie, tylko w nędzne filozoficzne formułki, które kazały ci iść drogą najmniejszego oporu! Prawdziwy sens życia znajdziesz gdy spróbujesz wszystkiego co możesz!

-To w takim razie skąd wiesz czy moim przeznaczeniem i idealnym zajęciem nie jest bycie pierdolonym gołębiem, huh? Siądę sobie na dachu i będę wpieprzać chleb od przechodniów i srał na ulicy. W czym w takiej sytuacji będzie się to różnić od prostego i zwykłego epikureizmu?

-Różni się tym, że podjąłeś wyzwanie i spróbowałeś czegoś nowego co może być twoim celem w życiu ty przechodzący w skrajności szczeniaku! Ciągłe poszukiwanie jest męczące, ale w przeciwieństwie do tej twojej delikatnej ścieżki hedonizmu nie jest bezproduktywne!

-Och bo każdy człowiek marzy by przez całe życie sprawdzać czy nie będzie się sprawdzał w roli gołębia, dzika czy wrony!

-A propos wrony to jedna właśnie tu wleciała-wybełkotał najmłodszy z trójki. Choć wydawał się najbardziej pijany to w ogóle się nie odzywał co przeczyło każdej znanej filozoficznej dysputy.-Mam już po dziurki w nosie patrzenia na Fore, ale jeśli ma to wam zatkać gęby to może się przysiąść.

Marduk podstawił krzesło co jakiś czas zerkając na karczmarza czy nie ma nic przeciwko. Zwyczajnie zbyt wysoko oceniał poziom tego przybytku.

-Słyszałem, że ostatnio spędzasz tu sporo czasu i to jak widzę w doborowym towarzystwie.

-Zazwyczaj jest jeszcze lepiej, ale paru członków załogi nam gdzieś wywiało-odpowiedział młody żeglarz, zaskakująco wyraźnie jak na kogoś, kto ledwo siedział.-Kapitan Pekko i ja dotrzymujemy panu Nogareth towarzystwa.

-Dick kuźwa, ile razy mam powtarzać, że bez panowania mi tutaj i gadania nazwiska mojej popieprzonej rodzinki!

-Otaczają mnie wariaci!-pokręcił głową Pekko wypijając z niesmakiem kolejny kufel.-Z jednej strony chłopak, który chce przygód, z drugiej ktoś kto chce zostać gołębiem a przede mną… masz jakieś dziwactwa dzieciaku?

Marduk podrapał się zamyślony. Wiele rzeczy przychodziło mu na myśl, ale były to raczej tylko drobne dziwactwa niewarte uwagi i potworności, którymi się lepiej było nie chwalić.

-Raczej nie-wzruszył ramionami.-Jestem całkowicie normalny, przynajmniej z mojego punktu widzenia.

Pekko zmrużył oczy uważnie mu się przyglądając. Nawet po pijaku potrafił bezbłędnie ocenić człowieka (przynajmniej w swoim małostkowym systemie wartości), toteż od razu widział, że lepiej siedzieć przy tym dzieciaku cicho.

-To my będziemy się zbierać, miłego dnia-wymamrotał i pociągnął za ramię Dicka, który walczył z sennością.-Wstawaj dzieciaku, musimy jeszcze znaleźć ten zajazd w którym mamy spać.

Następnie chwycili się za ramię by się zabezpieczyć przed przypadkiem, ruszyli naprzód i machnęli na pożegnanie ostatni raz.

Marduk cierpliwie czekał aż ci dwaj się wyniosą, z zadowoleniem odwrócił się i spojrzał w twarz Filona. Nie zastał jednak jak się spodziewał głupkowatej wesołej miny tylko zaskakująco trzeźwy i wściekły grymas.

-Co ty tu odpieprzasz-wycedził przez zęby.-To nie jest jakaś zabita dechami wiocha z twojego folwarku, tylko dosłownie serce tego świata! Nie możesz ot tak chodzić po mieście jakbyś był u siebie! To cud, że udało ci się dotrzeć z portu do tej dzielnicy w jednym kawałku!

Początkowa wściekłość zaczynała się zmieniać w coś na kształt ataku paniki, Filon zaczął gryźć lewą stronę dolnej wargi tak mocno, że zaczęła z niej lecieć krew.

-Znowu pogłębiasz sobie bliznę, nie musisz się tak denerwować, jestem wbrew pozorom bezpieczniejszy niż z obstawą bandy osiłków. Zresztą trzymaj-podał mu chusteczkę.-Wytrzyj się i postaraj się nie okaleczać tak mocno.

-Nie każdy jest takich cholernym stoikiem jak ty-mruknął Filon, wycierając niedbale krew. Był wpatrzony w brudne okno, starając się coś wypatrzeć.- W tym miejscu, jeśli nie jesteś kimś albo za kimś to jesteś w praktyce nikim a żaden człowiek nie chce żyć na marginesie. Łażąc po tych straganach zwróciłeś na siebie uwagę jakiejś trzydziestki szpiegów!

-I kto to mówi, sam pijesz tu od wczoraj z jakimiś nieogarniętymi żeglarzami…

-Ci twoi „nieogarnięci żeglarze” to w rzeczywistości groźni piraci, którzy dosiedli się w Sylencie jak już chcesz wiedzieć-parsknął Filon na krótko odwracając głowę od okna.- Nie mam pojęcia w jakiej załodze byli, ale sądząc po postawie, bliznach i reszty ich towarzystwa, musiała to być górna półka.

Marduk sam zagryzł mimowolnie wargę. Jeżeli choć część z tego co mówił Filon jest prawdziwa to nie przygotował się tak dobrze jak myślał na wizytę tutaj. Doskonale wiedział jak postępować z wysoko urodzonymi jak i dorobkiewiczami, ale nie brał zbytnio pod uwagę szarego tłumu.

-Tacy jak ty czy ja, często ignorują zwykłych ludzi bo myślimy, że pojedynczo nic nie znaczą a wystarczy, że dasz takiemu nóż, wskażesz cel i będziesz miał niezłe widowisko-westchnął głośno Filon pijąc ostatni łyk piwa jaki mu został. Na pytające spojrzenie karczmarza tylko pokręcił przecząco głową.- Dlatego przyjmij od swojego szwagra małą lekcję: nigdy nie lekceważ nikogo!

-Dzięki za radę, ale nie jesteś jeszcze moim szwagrem

-Ale będę-odpowiedział Nogareth uśmiechając się kpiąco.- Ja zawsze dotrzymuje słowa bo praktycznie nigdy ich nie daje na ślepo. Jak coś mam zrobić to to zrobię i bez wyjątku.

-Nigdy w życiu cię nie widziałem tak zmotywowanego- stwierdził ze zdziwieniem Marduk.-Wiedziałem, ze lubisz moją siostrę, ale żeby aż tak?

Filon sięgnął pod stół wyciągając kapelusz z piórkiem. Czarnym piórkiem.

-Pirat Targolik, który zabił twojego ojca zginie a ręka Izabeli i miejsce w rodzinie mam zagwarantowane, tak?-Marduk na to pytanie tylko kiwnął głową.-No to w takim razie nie musisz się niczym martwić. Po tym durnym przyjęciu znajdę statek, załogę i dorwę tego parchatego pirata gdziekolwiek by się nie zaszył.

-Możesz zgrywać bohatera, ale i tak ktoś taki jak ty nie może znać drogi przez Kręte Morze do pirackich wysepek, kto jest twoim przewodnikiem, ten starszy pirat z którym piłeś?

-Gdyby był sam? Brałbym go w ciemno, ale towarzystwo w jakim się obraca raczej daje go na dno mojej listy. Jego grupę w Sylencie żegnał sam Goli Garibaldi z chusteczką w dłoni jak śliczna niewiasta. To pożegnanie było trochę nazbyt wypełnione ukrytymi pogróżkami jak na mój gust, ale sporo się dzięki temu dowiedziałem.

-Ale właściwie to czego bo nie rozumiem…

-Ty masz swoje sekrety i ja mam swoje sekrety-uśmiechnął się szeroko Filon co przez świeżo przygryzioną wargę wyglądało dość makabrycznie.-Wystarczy, że będziesz uważał na niezbyt starego typka z północy o imieniu Sorkvild i jego żądną krwi koleżankę Laurę, wtedy powinieneś być bezpieczny- wstał i ruszył do drzwi pewnym krokiem, jakby nie wypił ani kropli alkoholu.

Marduk westchnął zrezygnowany. Wbrew pozorom to właśnie takie dziwaczne zachowanie Parsa pokazywało, że pasuje aż za bardzo by wżenić się w rodzinę Fore. Podszedł do lady i poprosił coś niezbyt mocnego.

-Już się robi chłopcze , ale w sumie na rachunku pana Nogaretha już jest taka suma, że przed podaniem wolałbym aby zapłacono za należne.

Karczmarz z trudem podtrzymywał śmiech co młodzieniec doskonale widział. Minutę później Marduk wyszedł ze znacznie mniej pękatą sakiewką a właściciel chichocząc liczył pieniądze.

-Najgorszy i najlepszy klient jednocześnie. Zawsze jak ten Filon się pojawia to pije, wychodzi nie płacąc i jakiś jeleń zawsze za niego płaci. To miasto jest stworzone dla takich ludzi jak on!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz